[Przeszłość, przed karą]
Jarzębinowy Żar wydostała się z rzeki na miękki, porośnięty mchem brzeg, czując, jak chłodna woda spływa z jej krótkiego futra, tworząc drobne kropelki, które błyszczały w słońcu niczym rozsypane perły. Otrzepała się energicznie, rozpryskując je na pobliskie paprocie. Już po chwili jej sierść była niemal sucha, a ciepłe promienie otuliły ją niczym miękki koc, rozgrzewając zmęczone mięśnie. Krótkie futro miało swoje zalety — w takich chwilach czuła się wdzięczna za każdy jego centymetr. W oddali słyszała chlupot wody i niezgrabne ruchy swoich towarzyszy, którzy wciąż próbowali osuszyć się po przeprawie przez rzekę. Oni jeszcze długo będą mokrzy. Ona jednak czuła się wolna i gotowa do dalszej wędrówki. Ruszyła powoli wzdłuż Drogi Grzmotów, uważnie obserwując ściółkę i pnie drzew, wypatrując nie tylko ziół, ale i ewentualnych śladów życia. Las był cichy — nie z tej martwej ciszy, która zwiastuje zagrożenie, ale z tej spokojnej, w której świat jakby wstrzymywał oddech, by dać jednej duszy miejsce na skupienie. Jarzębinowy Żar chłonęła ten spokój, koncentrując się na pracy. Wkrótce znalazła to, czego szukała — kępę stokrotek i mniszków lekarskich. Zbierając je sprawnie i z wprawą, nie przestawała myśleć o dziwnym napięciu w powietrzu. Nagle coś przykuło jej uwagę. Pomiędzy opadłymi liśćmi leżało kilka świeżych, drobnych piór. Były porozrzucane nieregularnie, jakby coś — lub ktoś — walczył tutaj przed chwilą. Wciągnęła powietrze przez nozdrza, analizując zapachy, ale wszystko wydawało się już ostygłe. Instynktownie uniosła głowę, przeczuwając, że to nie koniec tej opowieści. I wtedy to zobaczyła — w dziupli drzewa, kilka długości nad ziemią, coś błysnęło w promieniach słońca. Blask był ledwie zauważalny, ale wystarczający, by ją zaintrygować. Bez wahania wskoczyła na pień, jej pazury wbiły się w korę, a ciało poruszało się z kocią gracją i pewnością. Kiedy znalazła się na odpowiedniej wysokości, ostrożnie zajrzała do środka dziupli, czując lekkie napięcie przebiegające po kręgosłupie. Coś tam było. Coś, co czekało, by zostać odkryte. Wewnątrz dziupli spoczywały dwa drobne jajka, najprawdopodobniej należące do drozda. Ich skorupki miały delikatny, błękitnawy odcień, który pięknie kontrastował z ciemnym wnętrzem drewnianego schronienia. Jarzębinowy Żar zatrzymała się tylko na chwile, po czym bez większego zainteresowania odwróciła wzrok. Miała zbyt wiele na głowie, by zatrzymywać się przy czymś, czego nie zamierzała tknąć. Zgrabnie zeskoczyła z pnia, tym razem unikając zbędnych obtarć i zadrapań, jakie przydarzyły jej się poprzednim razem. Jej łapy miękko uderzyły o ziemię, a futro tylko lekko się uniosło, gdy otrzepywała z siebie drobne liście i płatki kory, które przykleiły się podczas wspinaczki. Spojrzała jeszcze raz na pień drzewa, a potem ruszyła przed siebie, kierując się ku znanej ścieżce wzdłuż Drogi Grzmotów. Idąc jej poboczem, kątem oka dostrzegła coś ciemnego i zdeformowanego tuż przy krawędzi. Zbliżywszy się, zmarszczyła nos z niesmakiem. To był jeż — rozjechany przez jednego z potworów dwunożnych. Jego ciało było niemal wtopione w asfalt, spłaszczone i już częściowo wysuszone przez słońce. Musiał leżeć tam od kilku dni. Odór był nieprzyjemny, ale nie na tyle silny, by ją zatrzymać. Właśnie wtedy usłyszała pisk — cichy, krótki, ale wyraźny. Zwierzyna. Jej uszy natychmiast drgnęły, a głowa obróciła się w kierunku, z którego dochodził dźwięk. W duchu uśmiechnęła się lekko — wiedziała już, gdzie są jej towarzysze z patrolu. Ruszyła w tamtą stronę szybkim, ale cichym krokiem, gotowa dołączyć do nich i zakończyć zbieranie ziół oraz obserwację terenu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz