*Gdy Cień był jeszcze kociakiem*
Jaśminowiec znowu wyszła ze żłobka, pozostawiając swojego brata niemal całkowicie samego. Niby spędzali ze sobą dużo czasu, ale kociak chciałby ją mieć na wyłączność. Tak, żeby była tylko jego, żeby nikt inny się z nią nie zadawał. To powoli zaczynało robić się chore. Wiedział o tym.
Niby zostawały mu jeszcze matki. Tak, kochał je, ale jednak były jego rodzicami, a nie rówieśnikami. Chociaż nawiązał z nimi silną więź, to innego rodzaju. Siostra po prostu rozumiała go bez słów, myślała podobnie, w końcu byli w tym samym wieku. Za to Cierń i Żmija wychowywały łysego, tak więc czasem musiały być stanowcze, czasem czegoś od niego wymagały.
Właśnie, ostatnio Cień miał wrażenie, że robi coś nie tak. Czuł, że nie zadowala swojej rodziny. Czy była to prawda? Nie posiadał futra... Wiedział, że przez to był gorszy. Rokitnik i Żagnica mu to już kilka razy uświadomili. Za każdym razem, gdy ich spotykał, przypominali mu o tym przykrym fakcie. Dodatkowo Len często się z niego naśmiewał. Inne koty patrzyły z pogardą, z politowaniem lub współczuciem. Nie chciał tego. Nie chciał litości. Dlatego starał się unikać tych wszystkich spojrzeń, przemykać bokiem, nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Gdy tylko zauważał któregoś z prześladowców, starał się gdzieś ukryć, zniknąć. Niestety prześmiewcze spojrzenia niemal zawsze na nim lądowały, gotowe obrzucić lawiną obelg i kpiącym śmiechem. Zwykle takie spotkania kończyły się łzami w oczach Cienia.
Dlatego niedawno wpadł na całkiem dobry pomysł, jak unikać tych, którzy go nie lubili. Wystarczyło po prostu nie wychodzić ze żłobka, skryć się pod ścianą legowiska i odpoczywać wtulonym w matkę cały dzień.
— Na pewno dobrze się czujesz, maluchu? — spytała jeszcze raz Żmija. — Ostatnio jesteś trochę... niemrawy.
Miał ochotę powiedzieć rodzicielce o tym wszystkim, o tym, jak bardzo fatalnie było. Na zewnątrz, poza kociarnią, nikt go nie lubił. Śmiano się z niego, przezywano. Nie mógł jednak tego zrobić. Rokitnik i Żagnica byli przyjaciółmi mam. Powinien mieć z nimi dobre relacje. Zastanawiał się, gdzie popełnił błąd. Czy chodziło o to, że był łysy? Nie, pewnie źle się zachował. Ciekawe, czy uda się naprawić tę relację. Pewnie nie, ale może...
— Tak, w porządku.
Starał się, aby jego głos nie drżał. Nie chciał, żeby jeszcze jeden kot wiedział o tym, jak Cień był słaby. Przecież Len mu mówił, że płacz jest właśnie oznaką słabości.
Cierń i Żmija niepokoiły się o niego, to było widać. Pytały się, jak się czuje, czy nic go nie boli. Nawet Świergot go zbadała, ale nie znalazła żadnej oznaki jego zmienionego zachowania.
— Po prostu jestem trochę zmęczony, nie wyspałem się.
To była prawda. Chociaż dużo odpoczywał, rozmyślanie spędzało mu sen z powiek. Zastanawiał się nad paroma rzeczami. Po pierwsze, czy uda mu się zostać dobrym wojownikiem. Po drugie, czemu tyle kotów jest do niego wrogo nastawionych, po trzecie, czy Jaśminowiec nadal go lubi. Czwarte, czy mamy kiedykolwiek będą z niego dumne. Piąte, czy będzie miał przyjaciół i szóste, czemu akurat on był łysy. Dlaczego urodził się bez futra? Tyle kotów w społeczności, czemu on był tym... wyjątkiem. I nawet nie mógł nic z tym zrobić. Może nie zasłużył? Był przekonany, że odpowiednio dobrze zająłby się własną sierścią, ale czy na pewno?
***
Wcisnął się pomiędzy przednie łapy Żmii i podkulił ogon, rozglądając się niepewnym wzrokiem dookoła.
— No już, maluchu. Czas wyjść ze żłobka — oznajmiła matka łagodnym, lecz stanowczym tonem.
Cień rzucił ostatnie spojrzenie Cierń odpoczywającej w przytulnym ciepłe legowiska. Naprawdę nie chciał opuszczać kociarni...
Jego mózg dokonywał szybkiej analizy. Co będzie mu się bardziej opłacało? Jeśli zostanie w środku, uniknie spotkania ze swoimi prześladowcami, ale również nie wykona prośby matki. Czyli będzie na niego zła. Zawiedzie ją. Znowu. Nie, ta opcja wychodziła z gry. Zostawało mu więc wyjście i trzymanie się daleko od wszystkich nieprzyjaznych kotów. Pewnie nie uda mu się uniknąć śmiechu i kilku obelg, ale musiał to zrobić. Dla mamusi.
Wyszedł niepewnie ze żłobka. W jego sercu migotała drobniutka iskierka nadziei. Może tym razem się uda, może będzie w porządku... Naprawdę chciałby się z kimś zaprzyjaźnić. Tylko kto chciałby mieć łysego tchórza za kolegę? Oczywiście, że nikt. Cień na to zasłużył. Był słaby. To wystarczało, żeby żaden kot się z nim nie zadawał.
Żmija została przy żłobku, wiedział, że będzie go obserwować. To niedobrze. Nie chciał, aby ktoś się z niego śmiał na jej oczach. Zaczęłaby się martwić. Spojrzał na matkę, chciał posłać jej uśmiech, ale na jego pysku można było zobaczyć tylko krzywy grymas kota, który ledwo powstrzymuje się od płaczu.
Zrezygnował z prób pracowania nad mimiką swojego pyska i po prostu zaczął iść przed siebie. Nie wiedział, gdzie zmierza. Po prostu spacerował bez celu po obozie. Starał się chodzić lekkim, beztroskim krokiem. Szybko jednak zorientował się, że lepiej jest skradać się uboczem.
Cień, który rzucały wysokie, rozłożyste drzewa, krył kocurka. Nie rzucał się w oczy. Spodobało mu się to. Ciekawe, że tak samo się nazywał. Może mamy już od jego narodzin wiedziały, że będzie się krył, błagając w myślach, aby nikt go nie zauważył. Interesujący zbieg okoliczności.
Westchnął głośno, kiedy znowu przypomniało mu się, że jego ceremonia na ucznia zbliża się z każdym wschodem słońca. Nie czuł się gotowy. Bał się tego. Co, jeśli nie podoła treningowi? Jeśli będzie gorszy od Jaśminowiec? Na pewno będzie, uświadomił sobie z goryczą. Zastanawiał się za to, czy da radę? Czy stanie się wojownikiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz