BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(trzy wolne miejsca!)

Miot w Klanie Nocy!
(trzy wolne miejsca!)

Na blogu zawitał nowy event wielkanocny! || Zmiana pory roku już 20 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

28 kwietnia 2025

Od Motylkowej Łapy CD. Postrzępionej Łapy

[Przeszłość, Pora Zielonych Liści, przed zmianą roli Motylki]

Szylkretowa westchnęła, jakby z trudem, patrząc na uczennicę z Klanu Klifu. Machnęła ogonem, idąc dalej wzdłuż granicy, której linia wyznaczała granice ich świata. Powietrze było wilgotne, a ziemia pod łapami miękka, jakby sama natura chciała, by każdy krok stawiany tutaj był pełen przemyśleń.
— Zastanawiam się nad tym cały czas, ale czuję, że jeśli tego nie zrobię, to ktoś inny będzie musiał. A ja... mam już jakieś doświadczenie jako wojownik — powiedziała powoli, z lekką niepewnością, siadając na miękkiej trawie. Trwała chwilę w ciszy, wpatrując się w niebo. Wokół rozpościerał się zapach dzikich ptaków, ich śpiew unoszący się w powietrzu, jakby sama przyroda chciała tu opowiedzieć swoją historię. — Wolę, żeby inni byli szczęśliwi — dodała w końcu, odwracając wzrok, jakby nie chciała, by ktoś dostrzegł cień w jej oczach.
— Dbanie o siebie jest równie ważne! — zauważyła Postrzępiona Łapa, siadając wygodnie obok. Jej wzrok, pełen spokoju, błądził po rozciągającym się nad nimi niebie, jakby szukała tam odpowiedzi na pytanie, które było tak samo stare jak sam świat.
Szylkretowa spojrzała na nią, a jej oczy błysnęły, gdy zaczęła mówić.
— Tak, wiem, jednak czasami trzeba poświęcić swoje szczęście dla dobra innych. A kto wie... może wyjdzie mi to na dobre? — uśmiechnęła się słabo, jakby wciąż nie była do końca pewna swojego wyboru. — Ale dobra! — nagle się rozchmurzyła, wstając z miejsca. — Poznajmy się inaczej!
— Jasne! Więc ulubiony kolor? — zapytała z entuzjazmem Strzępka, poruszając wesoło wąsami. Jednak odpowiedzi nie otrzymała od razu, ponieważ Motylka z zachwytem wpatrywała się w coś, co dostrzegła w krzakach. Jej oczy były pełne ciekawości i fascynacji, jakby świat skrywał przed nią coś ważnego.
— Co tam masz? — zapytała uczennica Klanu Klifu, wstając z miejsca. W jej głosie dało się wyczuć lekki niepokój, ale także chęć odkrycia tajemnicy. Przechyliła głowę, starając się dostrzec cokolwiek w zaroślach, nie przekraczając jednak granicy.
— Wyczułam jajo! Patrz, należy chyba do sierpówki — wymruczała kotka, delikatnie turlając jajko w stronę Strzępki. Ciepły wiatr poruszał źdźbłami wysokiej trawy, a w powietrzu unosił się świeży zapach wilgotnej ziemi. Uczennica Klanu Klifu nachyliła się nad znaleziskiem, mrużąc oczy w skupieniu.
— Nie jestem pewna, jednak moja siostra na pewno by wiedziała! — oznajmiła dumnie szylkretka, unosząc dumnie podbródek, jakby sama przynależność do rodziny pełnej wiedzy była powodem do chwały.
— Masz siostrę? Jak się nazywa? — zapytała od razu Motylka, odkładając ostrożnie jajko na miejsce, jakby było najcenniejszym skarbem w całym lesie. Jej oczy błyszczały ciekawością, a ogon drżał z ekscytacji.

<Postrzępiona Łapo?>
[393 słów]

27 kwietnia 2025

Od Wiecznego Zaćmienia

— Patrz co mam! Zobacz, Wieczne Zaćmienie zobacz! — zaczął krzyczeć energicznie Gąsienicowa Łapa, a z pyska jego zwisał jakiś długi srebrny przedmiot, który najprawdopodobniej należał do dwunożnych.
Medyczka Klanu Klifu podniosła wzrok, lądując nim na uczniu. Co ten znowu wytrzasnął?
— Skąd to masz? — zapytała kocica, zbliżając się do kocura. — To pewnie od dwunożnych, ale co by to tutaj robiło? — miauknęła. — Pietruszkowa Błyskawica nie powiedziała ci, że lepiej nie dotykać rzeczy dwunożnych? Mogą tutaj wrócić, aby to szukać… — wytłumaczyła, starając się zachować spokojny i opanowany ton głosu.
— Spokojnie, wiem, że zostawili to dawno! Znalazłem to w jakimś ptasim gnieździe… — odpowiedział kocurek.
— Czy ty powiedziałeś… Ptasim gnieździe? Co za srokę ty okradłeś… — medyczka westchnęła, na co kocur się zaśmiał.
— Czy srokę to ja nie wiem… Pokazać ci? — zapytał.
— Co mi szkodzi… — miauknęła krótko.
Kocur zaprowadził kotkę do plątaniny krzewów, drzew i pnączy, dumnie prowadząc medyczkę przez ścieżki, które zdaniem ucznia były najłatwiejsze do przejścia… Co jeszcze!
Zatrzymał się przy jednym z większych krzewów, rozsuwając gałęzie na boki, ukazując kocicy gniazdo średnich rozmiarów. Było w nim pełno mchu, ptasich piór, a na samym środku znajdowało się jajo drozda. Wiedziała, że jest to gniazdo, w którym często ptak przesiaduje, oceniając ilość piór i mchu oraz obecność samego w sobie jajka.
— Podoba się? — zapytał.
— Ach, tak, jest tu dużo piórek, ale widać, że ptasia mama często tu przylatuje… Lepiej zostawić to gniazdo w spokoju — odparła, a kocurek pokiwał głową ze zrozumieniem. Lepiej jest czasami coś zostawić tak, jak było wcześniej.

Od Wiecznego Zaćmienia

— Znalazłem coś! — ogłosił Gąsienicowa Łapa, kiwając ogonem na boki. Wieczne Zaćmienie podniosła wzrok z ziół, które przeglądała, gdy usłyszała głos kocura. Znalazł coś? Mogła liczyć, że znalazł coś przydatnego…
— Co tam masz? Oby nie był to kolejny ładny kamyk — odparła, robiąc kilka kroków w jego stronę.
— Tym razem to coś lepszego! — miauknął, uśmiechając się szeroko. — Znalazłem gniazdo! Takie ładne, brązowe… — deklarował z dumą kocurek.
— Och, gniazdo? A czy miało ono jakieś ładne piórka może? Mógłbyś je przynieść Pietruszkowej Błyskawicy, jestem pewna, że spodobałoby się jej — wymruczała, na co kocurek wzruszył ramionami.
— Nie wiem! Obiecałem sobie zaczekać, aż ty przyjdziesz! Nie chcę czegoś popsuć tam, a wiem, że gdybym dotknął jakiegoś pisklaka, to byś mi uszy urwała… — wytłumaczył się.
— No dobrze, już dobrze! Prowadź do gniazda wtedy — miauknęła. Medyczka następnie pozwoliła kocurowi zaprowadzić ją do miejsca, w którym znalazł wcześniej wspomniane gniazdo, może znalazłaby ładne piórko dla Pietruszkowej Błyskawicy…
Dwójka kotów ruszyła, a po krótkiej chwili uczeń i medyczka znaleźli się przy krzewach, w których kocur znalazł wcześniej wspomniane gniazdo…
— Tutaj! W tych krzakach! — odpowiedział kocurek, a szylkretka skinęła głową. Po krótkim zastanowieniu się medyczka zrobiła krok w przód, wchodząc w zarośla. Musiała się mocno postarać, aby wypatrzeć to przeklęte gniazdo, ale tak jak uczeń mówił, faktycznie ono tam było! W środku gniazda znalazła znane już jej jajo drozda.
— Ach, tylko jajo drozda, brak piór — wymruczała. — Idziemy dalej? — zapytała, a uczeń energicznie pokiwał głową.

Od Motylkowej Łapy

Srebrna szylkretowa uczennica pędziła przed siebie wzdłuż Drogi Grzmotów. Smród potworów, które nieustannie przemykały po szerokim szlaku, wdzierał się do jej nozdrzy, przyprawiając ją o zawrót głowy. Co chwilę powietrze rozdzierał huk — potężny, głęboki, budzący instynktowny lęk. Mimo to Motylkowa Łapa biegła dalej, nie zwalniając ani na moment, jakby goniła coś... albo przed czymś uciekała. W rzeczywistości to pierwsze było prawdą. Goniła królika, którego białawy zadek co chwila migał między źdźbłami trawy. Jej mentor, Ruda Lisówka, kazała jej ćwiczyć bieganie na długie dystanse właśnie w taki sposób — dając jej żywy cel do ścigania. Wiedziała, że kiedy skupiała się na pościgu, mniej myślała o zmęczeniu, a jej łapy niosły ją dalej, szybciej, bardziej zdeterminowanie. Zielone oczy Motylkowej Łapy były teraz utkwione w ofierze. Serce biło jej jak szalone, a krew pulsowała w uszach, ale nie zamierzała się poddać. Od pierwszego treningu poprawiła swoją wytrzymałość, to prawda, lecz mimo to wciąż nie dorównywała najszybszym wojownikom z Klanu Burzy. A przecież była jednym z nich! Ta myśl paliła ją od środka. Motylkowa Łapa zagryzła zęby, przyspieszając jeszcze bardziej. Była tak blisko! Tak blisko, by chwycić królika za jego krótki, miękki ogonek, gdy nagle — tuż przed nią — z trawy wzbił się w górę ptak. Kotka, zaskoczona, zamknęła oczy, czując podmuch skrzydeł tuż przy pyszczku. Kiedy je otworzyła, przez krótką chwilę miała wrażenie, że przed nią unosi się biały paw — ten sam, którego widziała we śnie zesłanym przez Klan Gwiazd. Szybko jednak rzeczywistość wróciła z całą siłą. Motylkowa Łapa nie widziała już pawia, tylko własne łapy i ziemię, do której z impetem przywarła pyskiem. Z sykiem wypuściła powietrze, otrzepując się ze źdźbeł trawy przyklejonych do futra. Uniosła się na drżące łapy i dopiero wtedy dostrzegła coś tuż przed sobą — gniazdo, ukryte w wysokiej trawie. Oczywiście, pomyślała z goryczą, ten ptak musiał mieć skądś wystartować. Wśród gęstej, pachnącej trawy Motylkowa Łapa dostrzegła małe jajeczka. Ich delikatna skorupka połyskiwała w świetle dnia, a unoszący się wokół słodkawy zapach pozwalał domyślić się, że należały do sierpówki. Kotka przystanęła na moment, wpatrując się w nie z cichym zachwytem. Serce zabiło jej szybciej na widok tak kruchiego życia ukrytego pośród zieleni. Jednak zanim zdążyła nacieszyć się tym widokiem, w jej uszach rozległ się głos Rudej Lisówki — jej mentora — nawołujący ją do dalszego biegu. Motylkowa Łapa rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie na drobne jajeczka, po czym, zaciskając zęby z determinacją, ruszyła przed siebie. Każdy krok bolał, łapy piekły od wysiłku, ale kotka nie zamierzała się poddać. Biegła dalej, walcząc z własnym zmęczeniem, z zielonymi oczami pełnymi ognia i woli walki.

[418 słów; biegi długodystansowe]

Od Wiecznego Zaćmienia

— Daleko jeszcze? — zapytała Delikatna Bryza, przewracając oczami, gdy Wieczne Zaćmienie zatrzymywała się kolejny raz, tylko aby spojrzeć na dane zioło i pokręcić głową. Ile można było się kręcić w kółko, tylko aby zostawić prawie wszystko, co znajdziesz! Jedyne co medyczka wzięła to kilka pajęczyn, które były w całkiem dobrym stanie, a następnie kazała wojowniczce je trzymać.
— Mówiłam ci to już, nie idziemy od miejsca A do miejsca B, a krążymy szukając tego co potrzebujemy… Im szybciej znajdę ten przeklęty mak, to szybciej wrócimy do obozu — odpowiedziała żółtooka, zmęczona narzekaniem kocicy. Niby taka stara, a energia do narzekania zdawała się nigdy nie kończyć… Medyczka rozejrzała się dookoła, aby odszukać wzrokiem znajome jej czerwone kwiatki, które o tej porze mogły już być suche i wyblakłe, i dopiero wtedy dostrzegła je, ukryte przed chłodem pod krzewem. Wieczne Zaćmienie bez większego zastanowienia ruszyła do krzaków, aby dać w nie nura i wyciągnąć to, co potrzebowała, a gdy skończyła to robić, to wcisnęła kolejny pęczek ziół w pysk wojowniczki, jednak ta je szybko rzuciła na trawę oraz wskazała na coś łapą.
— A to? Co to? — zapytała, a Wieczne Zaćmienie podążyła za jej wzrokiem.
— Ach? Co jest czym? — miauknęła medyczka niepewnie, zerkając na kamienie, na które wskazywała Delikatna Bryza.
— Byłam pewna, że… — zaczęła mówić, jednak szybko przewała. — Może coś mi się wydawało, zapomnij o tym! Wracajmy już… — mruknęła oraz zebrała zioła z ziemi, a po chwili ruszyła z miejsca, nie czekając na Wieczne Zaćmienie.

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Kotka biegła blisko krawędzi klifu, od czasu do czasu zerkając w bezkresną toń wody rozciągającą się poniżej. W pysku trzymała złapanego kraba, dumna z siebie, że udało jej się go schwytać. Rzadko polowała na te skorupiaki — nie przepadała za ich smakiem ani ostrymi szczypcami — ale wiedziała, że wśród klanowiczów znajdą się tacy, którzy z radością je zjedzą. Obok niej, nieco nieporadnie, kłusował Gąsienicowa Łapa, również dzierżąc w pysku zdobycz. Jednak jego łup był naprawdę ogromny! Skorupiak ledwo mieścił mu się między zębami, a łapy młodego kocura co chwila plątały się w piasku. Pietruszka była szczerze dumna ze swojego ucznia. Uśmiechnęła się pod nosem i przyśpieszyła kroku, czując, jak wiatr rozwiewa jej futro. Jednak już po chwili jej uszy przeszył rozpaczliwy krzyk. Natychmiast nastawiła uszy i odwróciła się w stronę Gąsienicowej Łapy, a w jej sercu zagościł lęk. Widziała, jak młody kot miota się na wszystkie strony, próbując uwolnić się od swojego przeciwnika — krab bowiem, który wydawał się martwy, w rzeczywistości wciąż miał w sobie życie i właśnie wbił się szczypcami najpierw w policzek, a potem w ucho młodzika! Pietruszka bez wahania upuściła swojego kraba na ziemię i rzuciła się w stronę ucznia.— Gąsieniczku, uważaj! — krzyknęła z przerażeniem, widząc, jak jej podopieczny niebezpiecznie zbliża się do krawędzi klifu.
Gąsienicowa Łapa, w szale walki, zamachnął głową, strącając kraba, który z hukiem poleciał w dół klifu, niknąc w otchłani. A sam kocurek? Zakręcił się wokół własnej osi i, tracąc równowagę, przednimi łapami ześlizgnął się ze śliskiej skały. Na szczęście w ostatniej chwili przy nim była już Pietruszkowa Błyskawica! Silnym ruchem chwyciła go za kark i szarpnęła z całej siły do tyłu, niemal przewracając się przy tym na bok. Dysząc ciężko, spojrzała na ścianę klifu — na jej krawędzi wciąż drżały luźne kamienie, a szum fal pod nimi zdawał się groźniejszy niż zwykle. Na jednej z półek skalnych Pietruszka dostrzegła gniazdo, a w nim kilka jajek. Była to chyba jedyna pozytywna wiadomość w całej tej sytuacji. Westchnęła cicho i gwałtownie odwróciła się do Gąsienicowej Łapy.
— Wszystko dobrze? — zapytała z troską, pochylając się i liżąc go delikatnie za uchem.
— Tak — mruknął kocurek, lecz zaraz potem odwrócił głowę, ukazując kark, z którego sączyła się krew.
Pietruszka aż cofnęła się zaskoczona, ale już po chwili zaczęła szybko lizać jego ranę, starając się oczyścić ją z krwi.
— Przepraszam! Nie chciałam, żeby to się stało, ale... nie mogłam pozwolić, żebyś spadł — wyjaśniła z przejęciem między liźnięciami.
— Wiem. Dziękuję... Pewnie gdyby nie ty, poleciałbym w dół jak ten krab — mruknął cicho kocurek, po czym z trudem podniósł się z ziemi.
Koty, wciąż w lekkim szoku po całym zajściu, zdecydowały się jak najszybciej wrócić do obozu i odwiedzić medyków — na wszelki wypadek. Wiatr szarpał im futra, a zbliżające się chmury zwiastowały kolejną burzę.

Od Wiecznego Zaćmienia

Był to spokojny dzień. Wieczne Zaćmienie udała się na krótki spacer ze swoją matką, Zielonym Wzgórzem. Nie miały wyznaczonego celu swojej wycieczki, chciały jedynie porozmawiać. Wieczne Zaćmienie właśnie buszowała w krzewach, na co wojowniczka co jakiś czas się śmiała.
— Słońce, powiedz mi, czego tam szukasz? — zapytała matka córkę, uśmiechając się rozbawiona zachowaniem córki.
— Szukam piór… — odparła, a jej koniuszek ogona zadrgał.
— Ty? Szukasz piór? Nie wiedziałam, że masz jakąś kolekcje… — wymruczała. — Chyba że to nie dla siebie ich szukasz — prędko dodała, uśmiechając się
— Szukam ich dla Pietruszki, uwielbia ona pióra! — powiedziała, krótko zerkając na matkę, tylko aby powrócić do swoich poszukiwań. Może znajdzie coś ciekawego! Jakieś ładne rzadkie pióra, a może błyskotki, które księżyce temu zostały pozostawione tu przez dwunożnych… Liczyła na coś, co będzie mogła podarować swojej ukochanej Pietruszkowej Błyskawicy! Dla niej zrobiłaby wszystko, nawet jeśli oznacza to grzebanie w cierniach, aby wydostać ładne piórko dla czekoladowej… Wtedy coś zauważyła! Och, jakie było ono cudowne! Nie było ono ogromne, porównując je do pióra łabędzia, jednak było ono… Wyjątkowe! Piórko to było koloru niebiesko-czarnego, gdzie przez niebieski fragment pierza przecinały je czarne pasy! Medyczka prędko rozpoznała w nim piórko sójki.
— I co tam znalazłaś, słońce? — zapytała wojowniczka, robiąc krok w stronę szylkretki.
— Mam pióro sójki! Myślisz, że jej się spodoba? — odpowiedziała, a krótko po tym zadała swoje pytanie, zerkając na matkę.
— Nie pytaj się mnie! To ty musisz wiedzieć, co twoja wybranka lubi! — odpowiedziała, cicho się śmiejąc. Czarna przejechała ogonem po grzbiecie żółtookiej, posyłając jej ciepłe spojrzenie oraz ruszyła z miejsca.
— Już o radę zapytać nie… — zaczęła mówić, jednak szybko przerwała, gdy do uszu jej dotarło jedno specyficzne słowo. Wybranki? Och! — Zaraz, nie! Nie wybranki! Mamo! Pietruszka to moja przyjaciółka! — powiedziała, wzdychając. Zielone Wzgórze już ruszyła w stronę obozu.
— Jasne, też tak mówiłam o Bożodrzewnym Kaprysie… — odpowiedziała. Och, to było tak żenujące…

Od Wiecznego Zaćmienia

— Och! Znalazłaś coś, Wieczne Zaćmienie? — zapytał Rozświetlona Skóra, kierując swoje spojrzenie na wysoką medyczkę, która właśnie szperała w okolicy krzewów.
— Może… — wymruczała w odpowiedzi szylkretka, rozchylając łapą wysokie trawy i krzewy. — Na razie same podejrzanie wyglądające krzewy… Liczyłam, że trafimy na jakieś jaja — odpowiedziała kocica.
— Jaja? W krzakach? Krzewy nie składają jaj! — odpowiedział kocur, przez co Wieczne Zaćmienie musiała się powstrzymać przed strzeleniem mu łapą w głowę.
— No co ty, serio? — odpowiedziała sarkastycznie. — Ptaki często mają gniazda w nich, może i tym razem tak będzie — odparła, przewracając oczami.
— Jak coś w nich znajdziesz, to oddaje ci mysz z mojej kolacji… — zaśmiał się kocur, robiąc krok w stronę kotki, a po chwili on sam przykucnął nad ziemią oraz rozpoczął poszukiwania.
Dwójka przeczesywała trawy i krzewy, starając się coś znaleźć… Może szczęście będzie im dopisywać.
Rozświetlona Skóra zatrzymał się na krótką chwilę, zamyślając się.
— Swoją drogą, po co ci ptasie jaja? — zapytał, przekrzywiając łeb.
— Chcę coś wypróbować… Wiesz, takie mini eksperymenty z ziołami, a kto wie, a może odkryje nowe lekarstwo! — dodała. — Skorupki jaj mogą się do czegoś przydać, może wysuszyłabym je, skruszyła i dodała do porcji ziół dla kota? Nie słyszałam, aby kot po nich czuł się źle, a może wpływają dobrze na kota… — miauknęła, wracając do poszukiwań.
Szylkretka grzebała w tych przeklętych krzewach, krzywiąc za każdym razem mordkę, gdy zamiast jaja bądź gniazda odnajdowała suche liście… Już miała się poddać, gdy nagle zauważyła je! Drobne, delikatne jajo sierpówki! Kotka uśmiechnęła się.
— Rozświetlona Skóro? — miauknęła, zerkając na brata. — Wisisz mi mysz.

Od Wiecznego Zaćmienia

Wieczne Zaćmienie kręciła razem z Promienistym Słońcem w okolicy studni. Było to spokojne miejsce, takie ciche i tajemnicze. Lubiła tam odpoczywać. Brat kotki zauważył ją, gdy ta chciała opuścić obóz Klanu Klifu, prędko ją zatrzymując i wypytując o cel jej podróży, a gdy ten się dowiedział, że idzie tam odpocząć i zebrać odrobinę ziół, kocur oczywiście nie mógł odpuścić. Twierdził, że jeśli ta pójdzie sama, to może nigdy nie wrócić! W taki sposób kocur wprosił się na jej krótki spacer, tłumacząc się, że musi on ją bronić, a przy okazji na coś zapolować… Nie była zbyt szczęśliwa, ale nie powinna narzekać. Przynajmniej mogła spędzić odrobinę czasu z kocurem…
Medyczka wędrowała przy wojowniku, co jakiś czas na niego zerkając z uśmiechem na pysku, zadając mu różne pytania. Pytała o to, jak idą jego patrole, jak się trzyma ze swoim zdrowiem, a na końcu zapytała, czy do oka kocura wpadła jakaś kotka… Ten oczywiście nerwowo się zaśmiał, prędko zmieniając temat. Wiedziała, że coś jest na rzeczy… Od czasu do czasu, ta czuła zapach jakiegoś kota na ciele swojego brata. Ciężko było określić, kim on mógł być, jednak pewnie mogła stwierdzić, że nie należał on do Klanu Klifu. Może była to jakaś urokliwa kotka z Klanu Burzy? A może z Klanu Wilka… Na tą myśl kotka zmarszczyła nos. Nie chciała, aby jej brat zbliżał się do tych… Dziwadeł.
— O czym tak myślisz, siostrzyczko? — zapytał kocur, szturchając kotkę, na co ta podniosła wzrok.
— Ach, nic takiego! — odpowiedziała kocica, uśmiechając się nerwowo. Oczywiście, że nie mogła się przyznać do rozmyślania nad tym, czy braciszek jej ma wybrankę…
— Hm… Uznajmy, że ci wierzę! — prychnął, nagle się zatrzymując. Kotka widziała, jak ten formuje myśli w swojej głowie… Na pysku Promienistego Słońca pojawił się uśmiech, a ten klepnął ją łapą w bark. Gdy Wieczne Zaćmienie posłała mu zakłopotane spojrzenie, ten uśmiechnął się jeszcze szerze. — Berek, ty gonisz! — krzyknął, rzucając się w bieg. Wieczne Zaćmienie miała już krzyknąć, nazywając go dziecinnym, ale… Co mogłoby się stać, gdyby ta uległa i dołączyła do zabawy? Ach, co jej szkodzi! Z tą myślą medyczka ruszyła za swoim bratem, oczywiście znacznie wolniejsza od sprawnego wojownika, jednak odległość między nimi nie była ogromna. W kilku długich susach ta zdołała go dogonić! Jeszcze troszkę i zaraz go złapie… Już miała złapać kocura za ogon, gdy nagle ten poleciał, potykając się!
— Och, braciszku, wszystko dobrze? — zapytała szylkretka, zerkając na jej rodzeństwo.
— Kto w takim miejscu buduje gniazdo! — mruknął wojownik, zerkając na zawiniątko, które leżało w trawie.
— Gniazdo? — powtórzyła, spoglądając w tym samym kierunku co jej brat, a następnie robiąc kilka kroków w jego stronę. Jak się okazało, znajdowało się w nim jedno jajo, które należało do drozda! Pamiętała, jak Pietruszka jej pokazywała jak one wyglądają… Miłe wspomnienia.

Od Czereśniowego Pocałunku

Czereśniowy Pocałunek z hukiem wylądowała w wodzie, wzbijając wokół siebie fontanny cieczy. Musiała przepłynąć na drugi brzeg — niestety, wiązało się to z koniecznością pływania. Polubiła wodę, ale raczej nie wtedy, gdy musiała w niej całkowicie zanurzyć swoje ciało. Przepłynęła rzekę z lekkimi problemami; parę razy zachłysnęła się lodowatą wodą, lecz w końcu udało jej się wspiąć na śliski, błotnisty brzeg. Od razu zaczęła się otrzepywać, pryskając wokół kroplami. Szła wolno, nieporadnie machając długimi, szczupłymi łapami na boki. Jej futro kleiło się do ciała, a z każdym krokiem zostawiała za sobą mokre ślady. W końcu, wyczuwając przypływ sił, przyspieszyła, gnając w stronę lasu rosnącego przy cmentarzysku. Ostatnio polubiła to miejsce. Odkąd zagrożenie ze strony samotników minęło, czuła się tu dużo pewniej. Powietrze było rześkie, niosło w sobie zapach wilgoci, gnijących liści i świeżej ziemi. Weszła między drzewa, zanurzając się w gęstniejący półmrok, i niemal natychmiast zaczęła szukać czegoś do upolowania. Jej nozdrza zadrgały, gdy wyczuła bliską obecność ryjówki. Przylgnęła do ziemi, serce przyspieszyło jej z ekscytacji. Rytmicznie, bezszelestnie poruszała łapami, skradając się ku niczego niespodziewającej się ofierze. Zatrzymała się w bezruchu, wbijając głodne spojrzenie w drobne zwierzątko. Nagle ziemia pod jej łapami zadrżała. Ptaki zerwały się z pobliskich drzew w gwałtownym, hałaśliwym locie, a ryjówka uciekła w popłochu. Czereśnia poderwała głowę i nastawiła uszy, starając się wyłowić jakikolwiek dźwięk. Coś biegło w jej stronę. Coś dużego. Bardzo dużego. Przerażona, cofnęła uszy i jednym skokiem wdrapała się na najbliższe drzewo. Ukryła się wśród gęstych gałęzi, ledwo powstrzymując przyspieszony oddech. Obserwowała napięta przestrzeń wokół siebie, czując jak adrenalina napina jej mięśnie. Nagle, z gęstych krzewów wybiegło stado jeleni! Na przedzie szły łanie, czujne i spięte, gotowe do ucieczki przy najmniejszym zagrożeniu. Tuż obok kroczył ogromny, potężny byk, którego poroże imponująco odbijało resztki światła przedzierającego się przez liście. Zatrzymywał się co chwilę, rzucając podejrzliwe spojrzenia na boki, gotów bronić stada przed każdym drapieżnikiem. W samym środku zwartego kręgu szły najmłodsze sztuki — drobne samiczki i samczyki. Niektóre z nich nadal miały na grzbietach jasne cętki, przypominające maleńkie plamy światła na tle brunatnego futra. Niestety, zwierzęta zatrzymały się dokładnie pod drzewem, na którym ukryła się Czereśniowy Pocałunek. Kotka nawet nie drgnęła, wiedząc, że najmniejszy ruch może je spłoszyć albo zwrócić uwagę potężnego byka. Westchnęła cicho, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Dopiero wtedy kątem oka dostrzegła coś niezwykłego — tuż obok niej, na wysokości pyska, znajdowała się dziupla. Instynktownie wsadziła do niej nos, kierowana ciekawością i nadzieją, że znajdzie tam coś, co odwróci jej uwagę od pulsującego napięcia wokół. W dziupli, ukrytej wśród porośniętych mchem konarów, leżały trzy niewielkie jaja. Ich kształt i delikatne, niebieskawe skorupki wskazywały, że najpewniej należały do drozda. Rozrzucone dookoła miękkie pióra i subtelny, ciepły zapach ptasiego gniazda tylko utwierdzały w tym przekonaniu. Jednak Czereśniowy Pocałunek zawahała się, marszcząc delikatnie nos. W pamięci wciąż miała tamte dwa dziwne jaja, które kiedyś napotkała. Od tamtej pory niczego nie była już pewna. Świat skrywał więcej tajemnic, niż mogłaby przypuszczać. Na szczęście stado jeleni, które jeszcze przed chwilą zatrzymywało się nieopodal, w końcu ruszyło dalej, kierując się ku rozległej, pachnącej trawami łące. Szeleszczące odgłosy ich kroków stopniowo cichły, a leśna cisza zaczęła znów wypełniać przestrzeń między drzewami. Kotka ostrożnie zeszła z drzewa, z gracją zeskakując na miękki, sprężysty mech. Uniosła głowę, nastawiła uszy i przez chwilę wciągała nozdrzami zapachy lasu — wilgotne, pełne życia, tętniące niewidzialnymi tropami. Znów mogła wrócić do polowania, a jej serce przyspieszyło z ekscytacji.

Od Postrzępionej Łapy

Jej mentor z rana zabrał ją na patrol ze szkoleniem. Cały czas wyglądał na zadowolonego. Zastanawiała się tylko czemu. Gdy w końcu dotarli na brzeg morza. Obserwowała taflę wody, a wiatr delikatnie muskał jej sierść. W końcu spojrzała na kocura. Przyglądał się jej uważnie.
— Coś się stało? — spytała speszona uczennica, jednak ten uśmiechnął się do niej mile.
— Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Jutro jest twój wielki dzień. — odpowiedział jej. Zanim zadała pytanie, o co mu chodzi, już zdążył otworzyć znów pyszczek. — Razem z Liściastą Gwiazdą rozmawialiśmy o tym i podjęliśmy decyzję, że jutro odbędzie się twój sprawdzian na wojowniczkę. — Stokrotkowa Pieśń patrzył, jak uśmiech uczennicy zwiększa się z sekundy na sekundę coraz bardziej.
— Na prawdę? Już jutro?! O rany nie mogę się doczekać! — Podskoczyła do góry z radości. W końcu tak długo trenowała i nareszcie spełni swoje marzenie! W końcu uspokoiła się, usiadła przed mentorem i dumnie wyparła pierś, na co ten wyciągnął łapę i potarmosił futro na jej głowie.
— Powinnaś dobrze odpocząć przed jutrem. Chyba że masz ochotę na ostatni trening? — Na jego pytanie kiwnęła głową.
— Niby czuję się gotowa, ale nigdy nie mów nigdy.

Następnego dnia o wschodzie słońca.

Kotka wygramoliła się z rana z legowiska i zjadła drozda, którego zostawił poranny patrol łowiecki. Jej mentor już wczoraj poinstruował ją, aby rozciągnąć się przed wyjściem i coś zjeść. Po drodze do sterty zwierzyny spotkała Złotą Łapę. Skłonił głowę w jej stronę.
— Ranny ptaszek, co? Czemu wstałeś tak wcześnie? — spytała kocura, już szarpiąc skrzydło drozda.
— Szkoda marnować tak piękną pogodę. Przyszedłem się trochę rozgrzać na słońcu. A ty? — Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
— Zdaję dzisiaj test na wojownika! Czekałam tak długo... — Między słowami wzięła kęs pożywienia. — Nie mogłam się doczekać!
— To wspaniale! Musisz mi dać znać, jak ci poszło, gdy wrócisz! Zasługujesz na miano wojowniczki jak żadna inna kotka w legowisku uczniów. — stwierdził Złota Łapa. Kotka bardzo dobrze się z nim dogadywała, był dla niej dobrym przyjacielem.
— Wiesz, nie jest ich tam zbyt wiele! Ale nadal miło mi to słyszeć. — W tym momencie usłyszała kroki, a gdy spojrzała w stronę, z której dochodziły odgłosy, zobaczyła swojego mentora.
— Gotowa do wyjścia czy potrzebujesz jeszcze chwili?
— Już idę! — Jednym kęsem dokończyła kosa i spojrzała po raz ostatni na Złotą Łapę — Życz mi szczęścia! — Kocur raz jeszcze schylił ku niej głowę, a ona podążyła za Stokrotkową Pieśnią.
Idąc, bardzo się stresowała. Co jak nie podoła zadaniom wymyślonym przez mentora? Co, jeśli coś zepsuje? Zauważyła, że starszy zatrzymuje się, więc zrobiła to samo.
— Dobrze, jesteś gotowa na swoje pierwsze zadanie? — spytał ją kocur, na co kiwnęła pewnie głową, a przynajmniej chciała, aby tak to wyglądało. — Nie ma się czego bać. Twoim pierwszym zadaniem jest zaprowadzenie nas do Złotych Kłosów. Chcę mieć pewność, że znasz terytoria Klanu Klifu.
Od razu ruszyła w stronę wyznaczonego miejsca. Dość szybko tam dotarła. Jak na swoje krótkie łapki poruszała się dość sprawnie.
— Bardzo dobrze. A teraz w stronę Kaczego Bajorka. — powiedział jej mentor, a ona westchnęła i poszła w stronę podanej lokacji. Po drodze zauważyła nawet jajko, z początku myślała, że kaczki, jednak należało do innego ptaka. Gdy tam dotarli, z aprobatą skinął głową, a ogonem wskazał na kaczki.
— Chciałbym, żebyś złapał jedną. Dasz sobie radę, prawda? — spytał, a ona zdeterminowana potwierdziła.
— Oczywiście, że tak, to żadne wyzwanie! — odpowiedziała i ruszyła w stronę kaczek. Przykucnęła i powoli zmierzała w ich stronę. Wyskoczyła i wylądowała idealnie na niej. Stokrotkowa Pieśń pogratulował jej, gdy odwróciła się w jego stronę z dumą. Jej mentor wyznaczył kolejne miejsce, Czarne Gniazda. Kotka westchnęła. To strasznie daleko, ale nie mogła narzekać. Nie próbowałaby nawet. Wyruszyła więc znowu do celu wyznaczonego przez mentora. Widząc jej delikatne zmęczenie, zdecydował się jej już nie męczyć.
— Bardzo dobrze. Teraz chciałbym, abyś zapolowała. Będę cię obserwował z ukrycia, więc zobaczę, jak ci idzie. Nie powinno tu być innych wojowników. — Kotka rozejrzała się.
— Tutaj? Ale jesteśmy blisko granicy, poza tym jest tu mało… — Gdy obróciła się w stronę mentora, już go tam nie było. — … Zwierzyny. — Dokończyła. Westchnęła, wiedząc, że nie może już zrobić nic innego, tylko zapolować.
Ruszyła między drzewa, nasłuchując, czy przypadkiem w trawie nie biega jakaś zdobycz. Trochę długo błąkała się po lesie, aż w końcu znalazła, mysz, siedziała ona pomiędzy drzewami i podgryzała ziarno. Klan Gwiazdy naprawdę musi ją uwielbiać albo chociażby ma ją w opiece, bo zaczynała się poddawać. Przykucnęła przy trawie i ruszała się powoli w stronę zwierzęcia. Była w idealnej pozycji. Zatrzymała się, napięła mięśnie, wyskoczyła i... Uderzyła w coś. Albo kogoś. Podniosła się z ziemi, widząc, jak jej zwierzyna ucieka przed nią. Sfrustrowana spojrzała na sprawcę jej porażki i zobaczyła... Gąsienicową Łapę. Spojrzała na niego zdziwiona.
— Co ty tu robisz..? — spytał zdziwiony kocur. Jednak to Postrzępiona Łapa była bardziej zdziwiona tym, że tu jest.
— Nie, co TY tu robisz! — sfrustrowana wstała, bijąc ogonem o ziemię. Jak on śmiał! Zepsuł jej sprawdzian na wojowniczkę! Pewnie jeszcze wystraszył jej całą zwierzynę...
— Ja? Mam test na wojownika, Pietruszkowa Błyskawica powiedziała, że tu nikogo nie będzie... Poinformowała nawet innych wojowników... — speszony uczeń skulił się trochę. Postrzępiona Łapa spojrzała na niego zdziwiona.
— Mój mentor powiedział mi to samo... Miało tu nikogo nie być... No i jak ja mam łowić i zdać z takim kociakiem jak ty na ogonie! — Szylkretka była zła. Jej brat wybił ją z rytmu. — Pewnie wystraszyłeś całą zwierzynę!
— Ja? A dlaczego zawsze wszystko jest moją winą? — spytał kocur. Wyglądał na... Smutnego. Postrzępiona Łapa chwilę patrzyła na niego. — Winisz mnie za praktycznie wszystko... Odkąd zostaliśmy uczniami nie chcesz ze mną rozmawiać, unikasz mnie... Czy zrobiłem coś nie tak..? Nie chcę cię stracić... Jesteś moją siostrą, a coraz bardziej się od siebie oddalamy...
— To nie tak, ja po prostu... Nie zrozumiesz. — Usiadła i unikała jego wzroku.
— Ale chciałbym! Brakuje mi cie! Postrzępiona Łapo, ja... Tęsknie za tobą... — Jego głos wyrażał desperację, widać było, jak się trzęsie. A Postrzępiona Łapa mogła tylko patrzeć. Patrzeć na kocura, który kiedyś był całym jej światem. Jej najukochańszym bratem. Przecież byli dosłownie nierozłączni...

Jeszcze za czasów żłobka

Gąsieniczek turlał w stronę małej kotki kulkę mchu. Uwielbiali tę zabawę! Polowanie na mysz z kulki mchu to najlepsza zabawa w całym żłobku. Kotka przykucnęła przy ziemi w tym samym momencie co brat. Myśląc, że zauważy jej poczynania, wyskoczyła, jednak grubo się myliła, bo ten zrobił to samo. Uderzyli się głowami, a kulka mchu potoczyła w kąt legowiska.
— To bolało... — Szylkretka zaczęła masować się po głowie łapą. Zobaczyła, że jej brat również krzywi się z bólu. — Hej, wszystko okej? Nic ci nie jest?
— Boli mnie łapa... — Wskazał na miejsce, w którym czuł nieprzyjemne szczypanie. Strzępka spojrzała na nie i zauważyła kolec.
— Jak ty to zrobiłeś? Tu nigdy nie ma kolców! Najwidoczniej jakoś dostała się do kulki... Choć, pójdziemy do medyka! — Kocurek kiwnął głową i podążył za siostrą. Gdy już dotarli, Ćmi Księżyc wmasowywała jakąś papkę w miejsce rany, a Postrzępiona Łapa opowiadała całą historię zdarzenia, opisując je, jakby to była co najmniej historia tego sezonu! Gdy medyczka skończyła, szylkretka spojrzała na łapę brata.
— Widzisz? Mówiłam, że nam pomoże! Dziękujemy Ćmi Księżycu i przepraszamy! Następnym razem będziemy uważać! — obiecała kotka.
— No już, zmykajcie. Na szczęście nic poważniejszego się wam nie stało — odpowiedziała medyczka, a rodzeństwo wystrzeliło w stronę żłobka.
— Kto ostatni ten zgniła mysz! — krzyknął jej brat.

Teraźniejszość

Pusto patrzyła na kocura. Spojrzała na swoje łapy, przypominając sobie ich dzieciństwo. Ich śmiechy, szczęście, beztroskie zabawy...
— Przepraszam... — Wyszeptała trzęsącym się głosem. — Tak strasznie mi przykro, Gąsienicowa Łapo. Naprawdę chciałam się z tobą pogodzić... Nie potrafiłam zaakceptować faktu, że Pietruszkowa Błyskawica została twoją, a nie moją mentorką... Poczułam się gorsza, za wszelką cenę chciałam udowodnić wam wszystkim, że to ja jestem lepsza, ale.. Nie zdałam sobie sprawy z tego, że nikt nigdy nie powiedział mi tego wprost. Nikt nigdy nie nazwał mnie gorszą, bo nikt mnie za taką nie miał… — W tym momencie z jej oczu poleciały łzy. Skuliła się lekko.
— Gdybym tylko mogła cofnąć czas, sprawiłabym, żeby to wszystko się nie wydarzyło... Żebyśmy razem trenowali... — W tym momencie kocur przytulił ją mocno i również zaczął płakać.
— Tak bardzo się o ciebie martwiłem, Postrzępiona Łapo... — Liznął ją czule po uchu.
— Czy... Czy nadal możemy wszystko zostawić za sobą..? Pogodzić się? — spytała z nadzieją, a jej brat uśmiechnął się do niej.
— Oczywiście, że tak. Zawsze będziesz moją małą siostrzyczką... — odpowiedział jej Gąsienicowa Łapa. Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
W tym momencie usłyszeli szelest. Kotka od razu zjeżyła futro.
— Słyszałeś to..? — spytała niepewnie. Uważnie rozglądali się po terenie. Z jednego z drzew nagle zeskoczyły dwa koty. Uczniowie zjeżyli się, ale szybko zdali sobie sprawę z tego, że tajemnicze koty były ich mentorami.
— Pietruszkowa Błyskawico? Stokrotkowa Pieśnio? — Gąsienicowa Łapa spojrzał na nich zdziwiony.
— Nie wykonaliśmy jeszcze zadania... — stwierdziła szylkretka.
— Ależ wykonaliście. Waszym zadaniem było pokazanie, że potraficie współpracować razem ze swoim klanem, a raczej pobratymcami — odpowiedziała na ich pytanie Pietruszkowa Błyskawica.
— Współpracować? Nic nie osiągneliśmy... — spojrzał na nią zamyślony Gąsienicowa Łapa.
— Ależ osiągnęliście. Spójrz. — Stokrotkowa Pieśń wskazał ogonem na mysz, która leżała pod drzewem. Najwyraźniej ze stresu umarła bez ich ingerencji. Skończyła tak, jak kulka mchu w żłobku... Rodzeństwo spojrzało na siebie zdumione, po czym uśmiechnęło się.
— Gratulacje. — Pietruszkowa Błyskawica skinęła głową z aprobatą, a kocur poszedł w jej ślady. Mentorka jej brata spojrzała na Gąsienicową Łapę. — Test jeszcze się nie skończył. Powinniśmy iść dalej, ale spotkamy się wszyscy w obozie.
Postrzępiona Łapa zaczęła skakać z radości, a Gąsienicowa Łapa razem z nią. Nie mogła w to uwierzyć. Nigdy nie przypuszczałaby, że pogodzi się z bratem w taki sposób. Skinęli sobie na pożegnanie i odeszli w swoje strony. Szylkretka podeszła do swojego mentora.
— Choć, jeszcze jeden test i wracamy do obozu. — Wskazał ogonem w miejsce, z którego wyruszyła na polowanie.
— Czyli jednak nie muszę złapać myszy?
— Nie. Masz za to inne zadanie... — Po tych słowach obrócił się i wyskoczył w jej stronę. Zdezorientowana uczennica kucnęła i od razu odwróciła w jego stronę. Wyskoczyła do góry, lądując na jego plecach, jednak kocur zrzucił ją z nich. Leżąc na trawie, widziała, jak biegnie w jej stronę, więc szybko wymyśliła plan. Wbiegła pomiędzy jego nogi i podcięła mu łapy. Wojownik runął na ziemię, a ona triumfalnie przyszpiliła go do ziemi.
— Brawo, nie spodziewałem się tak szybkich reakcji — pozwoliła mu wstać, a on otrzepał się z liści. — Możemy wracać.

Gdy już dotarli do klanu, poszła się pochwalić Złotej Łapie. Obiecała mu, że opowie mu wszystko o swoim teście.
— Złota Łapo! — wykrzyknęła jego imię, widząc, że akurat rozmawia z jednym z uczniów, który wychodził na trening. Kocur skinął głową w jej stronę.
— Wróciłaś! Jak ci poszło? — spytał podekscytowany.
— Bardzo dobrze! Jeszcze nie wiem, czy zdałam... — przyznała, ale nadal wyglądała na pewną siebie. Kątem oka zobaczyła, jak Gąsienicowa Łapa wraca z Pietruszkową Błyskawicą do obozu. Od razu pognała w tę stronę.
— Gąsienicowa Łapo! Jak poszła ci reszta testu? — spytała z uśmiechem na pyszczku. Jej brat odwzajemnił gest.
— Chyba dobrze, nie znam jeszcze wyników. Może chcesz porozmawiać chwilę, póki czekamy na Liściastą Gwiazdę? — zapytał, na co szylkretka skinęła z aprobatą.

Rozmawiali o wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie księżyce. Postrzępiona Łapa jednak nie wspominała o jej znajomych, których poznała poza klanem. Tak było najbezpieczniej. Ich rozmowa długo nie potrwała, bo dość prędko przybyła do nich liderka razem z mentorami. Oboje wypieli się dumnie.
— Słyszałam, że sprawdzian pozytywnie zaowocował. Gratuluję wam, poszło wam świetnie. — stwierdziła Liściasta Gwiazda. — Zdaliście test na wojownika.
Na tę wiadomość prawie zaczęli skakać. Nareszcie, zostaną wojownikami! Gdy już wypuścili ich, aby mogli chwilę odpocząć przed ceremonią, poszli pochwalić się swoim rodzicom. Dawno u nich nie była...
— Mamo! Tato! Zdaliśmy! Zostaniemy wojownikami! — Gąsienicowa Łapa wparował do legowiska wojowników. Tuż za nim weszła Postrzępiona Łapa.
— Mówiłam, że świetnie wam pójdzie. Postrzępiona Łapo, tobie też poszło dobrze? — Spytała ją Melodyjny Trel, na co kotka kiwnęła głową.
— Tak, na szczęście nie musiałam się wspinać! — powiedziała. Naprawdę bała się, że dostanie takie zadanie.
— Cieszę się. Jesteśmy z was dumni. — stwierdził jej ojciec.

Dumni. Byli z niej dumni. Z jej brata też. A ona w końcu była też dumna z siebie.

[1971 słów]

Od Pierwomrówczej Gracji

Powoli zaczynał ją męczyć ten skrawek zieleni. Żyła w nim już księżyc. A może dłużej. Nie pamiętała jaki był stan księżyca, gdy tutaj trafiła. Nie dbała o to, jak kiedyś. Otulona swoim ogonem spędzała popołudnie w swoim krzaku. Powoli kończyła się Pora Zielonych Liści albo już dobiegała końca? Deszcze coraz częściej nawiedzały ten zakamarek, a krzak był dość mało wodoodporny. Trochę martwiła się. W klanie zawsze było pożywienie. Więcej lub mniej, ale nie było dnia, w którym nikt niczego nie upolował. A tutaj? Nie miała pojęcia jak ciężka okaże się Pora Nagich Drzew. Wątpiła czy błąkających się tutaj myszy starczy jej na w miarę regularne posiłki. Tym bardziej, że tyle psów się kręciło na tych terenach. I jeszcze były inne koty...
Lekko podłamana tym biła się z myślami czy próbować ruszać dalej. W betonowym lesie tym bardziej nie przetrwa krótkich zimowych dni...
— Pieszczochu!
Znajomy głos sprawił, że ciarki przeszły jej przez grzbiet. To była ta bura kotka. Jedna z tych irytujących ją włóczęgów. Choć akurat jej towarzyszem nie musiała się martwić. Wąchał już kwiatki od spodu. Nie zamierzała wychodzić. Wolała ją przeczekać. Po ostatnim starciu nie była jakoś super chętna na powtórkę. Tym bardziej, że niedawno skończyła układać swoje futro.
Pech chciał, że ta przybłęda finalnie znalazła ją. Pierwomrówka wpatrywała się w nią bardzo niezadowolona.
— Czego? I spadaj to mój krzak. — syknęła, nie zamierzając się dzielić ciasna, ale własną przestrzenią.
Bura miała inne zdanie.
— Z racji tego, że mój brat zginął przez ciebie teraz odpracujesz to. — miauknęła swe żądania obca.
Czekoladowa parsknęła kpiąco.
— Ja go zabiłam? Sam wpadł pod Potwora. Mógł patrzeć jak biegnie. Nic nie będę odpracowywać. Tym bardziej dla jakiegoś śmierdzącego włóczęgi. — zawoła wojowniczo.
Bura była na jej terenie. Nie zamierzała się pod nią uginać. Biedna i głupia nawet nie wiedziała do czego jest zdolna Pierwomrówka. W końcu była liderobójczynią. Wygnańcem. Oj tak była śmiertelnie niebezpieczna.
Jęknęła, czując ostre zęby na swoim ogonie.
— To nie ulega dyskusji. Takie są prawa Betonowego Świata. — zagroziła jej kotka.
Czekoladowa zirytowana kopnęła ją w pysk. Nie było to na tyle mocne by pozbyć się przybłędy, ale patrząc na jej wyraz pyska musiało to ją zaboleć.
— Jak chcesz się bić to dawaj, tylko wyjdźmy z krzaka. — prychnęła dymna, nie zważając na swoją obecną sytuację.
Dostała w pysk. Syknęła zaskoczona bólem. Miała jej odgryźć ogon, a nie bić ją po mordce.
— Masz odpracować jego śmierć. Zrozumiałaś? — powtórzyła się bura.
Czekoladowa wywróciła oczami. Zaczęła rozważać opcje ucieczki. Może to było lepsze od tej wariatki. W końcu skoro ją teraz znalazła, znajdzie ją ponownie i znowu będzie jej utrudniać życie. Musiały istnieć jakieś miejsca pozbawione innych kotów. Gdzieś w końcu musiały być jakieś polany. Lasy...
Znów dostała w pysk. Już wkurzona rzuciła groźne spojrzenie.
— Nie. I nie zamierzam. No dalej zmuś mnie. — rzuciła jej wyzwanie.
Nim się spostrzegła znalazła się na ziemi. Ponownie ta sama patowa sytuacja. I tym razem bura nie dała się tak łatwo ugryźć. Zaatakowała, gdy Pierwomrówka była jeszcze oszołomiona. Czekoladowa pisnęła, czując potworny ból. Coś ciepłego zaczęło spływać z jej pyska.
— Oszalałaś?! — krzyknęła, zagryzając zęby.
Potwornie bolało. Złapała łapą za pulsujące miejsce. Dotknęła coś mokrego. Odsunęła łapę by zobaczyć co to. Krew. Jej krew. Na pysku...
— Sama kazałaś mnie zmusić. — mruknęła kotka. — Masz mi upolować dwie myszy. Przyjdę wieczorem. Nie próbuj uciec. Z taką raną daleko nie zajdziesz.

Od Mandarynkowego Pióro

No to ją siostra wykiwała. Teraz mieli iść na tę wielką wojnę z samotnikami. Tymi, którzy zabili zdecydowanie za dużo kotów. Jej ciotkę, jej ojca. Porwali jej drugą siostrę. A teraz mieli iść wyrównać z nimi rachunki. I oczywiście ona musiała iść. W końcu była zastępczynią. Podczas gdy jej siostra leżała w żłobku. Panika zbierała się w niej. Przeskanowała koty idące z nimi. Ile z nich wróci z tej wojny? Ile zostanie okaleczonych? Czy ona sama wróci? I co najgorsze… Czy jej złe przeczucia się spełnią? Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań, nie mogła się nawet domyśleć. I to było w tym wszystkim najgorsze. Została wybrana na jedną z dowódców w tej bitwie. W sumie była zastępczynią co się dziwić. Dużo kotów już się zbierało. Żegnali się z bliskimi, którzy zostali bronić obozu. Ona nie rozmawiała z bliskimi. Nie chciała pokazywać się taka… Przerażona. Baśniowa Stokrotka podeszła do niej. Spojrzała na nią pogardliwie. Niegdyś przyjaciółka, druhna na jej ślubie, teraz nie gadały ze sobą już tak jak dawniej. Stokrotka została raz zdegradowana, a ona została zastępczynią. Nie mogła trzymać się blisko z balastem klanu. To była kolejna relacja, więź, którą musiała poluzować na rzecz swojego wizerunku i rodziny królewskiej. Każda z nich bolała i nadal boli, lecz każda z nich jest potrzebna, żeby rzeczywiście miała szanse na zostanie przywódczynią, kimś, kto przewodzi klanem i kogo wszyscy szanują. W końcu liderka nie może romansować z czekoladowym medykiem…
— Klanie Nocy! — Rozległ się donośny okrzyk z gałęzi drzewa zebrań. Siedziała tam Spieniona Gwiazda. Szmery ucichły, a wszystkie oczy zwróciły się na liliową. — Dziś wszyscy, wąs w wąs, ruszymy bronić naszego domu. Czuwać będzie nad nami sam Klan Gwiazdy, spoglądający na nas z nieba wiecznej nocy. Nie mogę zagwarantować, że każdy wróci z tej wyprawy w kawałku, jednak nie robimy tego dla jednostki. Robimy to dla naszych rodzin, przyjaciół i bliskich, których życie zostało postawione pod pazurem włóczęgów. Tej nocy wierzę, że powrócimy zwyciężeni i odzyskamy to, co nasze! — zawołała, a wiatr rozwiał jej futro na piersi. Nie było to powiedziane wprost, ale chyba każdy zrozumiał, że idą odszukać jej siostrę, Zimorodkowe Życzenie. — Ruszajmy! — Siostra Kotewkowego Powiewu zeskoczyła z gałęzi i pognała do niej razem z Pierzastą Kołysanką, ogrodniczką. Miała ona specjalne zadanie w tej misji ze względu na swoją alergię, czyli wyczulony nos. I ruszyli. Odgłos tylu kocich łap naraz był jak niepokojący trans. Żołądek Mandarynki jakby zawiązał się na supeł. W końcu dotarli do miejsca, gdzie kilka dni wcześniej zastawiono "pułapkę", czyli rośliny, na które Pierzasta Kołysanka była wyczulona. Ta powąchała pułapkę, kichnęła cicho i ruszyła w głąb terenów niczyich wydeptaną w suchej trawie ścieżką. Kiedy tylko przekroczyli terytorium, każdy chyba naprawdę zdał sobie sprawę, że teraz już nie ma powrotu, orazoraz że naprawdę mogą z tej wyprawy nie wrócić w jednym kawałku.

* * *

I oto ich oczom ukazało się serce włóczęgów, prawdziwa perła tego lasu. Bajeczny wręcz obraz niedużego wodospadu, otoczonego wysokimi, wilgotnymi kamieniami porośniętymi przez mchy, tworzącego czarujące jeziorko na środku polany, odgrodzonej od reszty lasu żywą ścianą zieleni, służącej za ramkę tego dzieła.
Klan Nocy musiał jednak pozostać w ukryciu. Niektóre koty wdrapały się na drzewa, by lepiej zobaczyć, co dzieje się ponad wysokimi krzewami jeżyn (w tym towarzystwie znalazła się między innymi Mandarynka). Dobrze trafili.
W obozowisku aż roiło się od kotów powoli kładących się spać w różnych zakamarkach. Mniejszych, większych, młodszych i starszych. I choć działanie to nie było honorową walką, los nie pozostawił im innych możliwości. Cała horda Nocniaków siedziała przez chwilę w krzakach, skanując okolicę i patrząc, z której strony zaatakować. Nagle Czyhająca Murena wydała okrzyk bojowy i oddział kotów wyskoczył na polanę. Zastępczyni również krzyknęła i jeszcze więcej kotów popędziło do walki. Chciała zeskoczyć za nimi, ale strach ją sparaliżował. Bezpieczniej było zostać tutaj. Może nikt by nie zauważył? Rozejrzała się. Miała wrażenie, że zobaczyła znajomego czarno-białego kocura przemykającego w koronach drzew. Nie ma szans, że tu zostanie. Ma dość tych wszystkich zwidów. Zeskoczyła z drzewa i wskoczyła w wir walki. Różnokolorowe futra mieszały się ze sobą. Ona głównie starała się unikać ciosów i co jakiś czas wykonywała cios w stronę jakiegokolwiek nieznajomego. Była bardzo zdezorientowana i niezbyt wiedziała, co się dzieje. Jak chyba większość walczących razem z przeciwnikami. Walka trwała dość długo. Nie pamiętała jak długo, ale wiedziała, że nie było to szybkie zwycięstwo. Adrenalina ciągle płynęła jej w żyłach, kiedy wymijała koty i posyłała ciosy w stronę niektórych. Po jakimś czasie nie miała już komu ich posyłać. Wszyscy przeciwnicy albo uciekli, albo polegli. Uśmiechnęła się zwycięsko. Udało się! Przynajmniej pierwsza faza ich planu. Kiedy pył bitewny opadł, a wokół roztaczał się tylko zapach włóczęgów, krwi i śmierci postanowili przejść do drugiej fazy planu. Trzeba było znaleźć Zimorodkowe Życzenie. Nie było to łatwe. Nie była w żadnym widocznym miejscu (Mandarynka, co za błyskotliwość!). Jednak jak oni mieli znaleźć kryjówkę tych zbrodniarzy? Wszyscy po opatrzeniu ran zaczęli rozmyślać i szukać wskazówek. Ona niestety nie mogła się na tym skupić, ponieważ za bardzo martwiła się swoimi zwidami z początku bitwy oraz tym, co się stało z jej rodziną. Postanowiła, że najlepszym sposobem będzie sprawdzenie, czy wszyscy dobrze się czują. Wtedy nie będzie musiała się już tak przejmować. Odnalazła w tłumie swojego syna, Błękitna Lagunę.
— Błękitna Laguno, wszystko dobrze? — zapytała, nie używając słów typu "Lagunko", gdyż wiedziała, że syn za nimi nie przepada.
— Tak, wszystko dobrze. Przegoniliśmy tych samotników — odparł kocur i zaczął wylizywać swoje futro, by przyprowadzić je do porządku po bitwie. W normalnych okolicznościach Mandarynka uznałaby, że to świetny pomysł i dołączyłaby do byłego ucznia, ale aktualnie była zestresowaną matką, więc nie mogła sobie na takie coś pozwolić. Uśmiechnęła się tylko.
— Trzymaj się synku — pożegnała się z teraz zirytowanym księciem. Zauważyła, że w międzyczasie ktoś znalazł jakiś tunel… I teraz zablokował się w jego wejściu, przez co kilka innych kotów musiało mu pomagać. Uh, co za żenujące wydarzenie. W końcu udało się wydostać Szałwiową Łapę i teraz razem z Czyhającą Mureną, Baśniową Stokrotką i Mżącym Przelotem miał wejść do tunelu, by zobaczyć, co się w nim kryje. Spieniona Gwiazda wydała im jakieś rozkazy i czwórka znikła. Wtedy Mandarynka zaczęła martwić się o swoje dzieci. Nie wiedziała, w jakim stanie były oraz czy byliby zdolni do ewentualnej walki. Mogła teraz tylko modlić się do Klanu Gwiazdy.

* * *

Klan siedział przed tymi tunelami już wieki. A gdyby koty znały ludzkie jednostki czasu, mogłyby powiedzieć, że około godzine. Spieniona Gwiazda zaniepokoiła się długą nieobecnością czwórki kotów.
— Wszystko w porządku? — Liderka krzyknęła w głąb tunelu. Zero odpowiedzi. Cisza.
— Czyhająca Mureno, odpowiedz w tej chwili! — Zniecierpliwiła się liliowa. Koty, które siedziały trochę bliżej wejścia, tak jak między innymi Mandarynka mogły usłyszeć głos wojowniczki:
— Wszystko w porządku!
Kamień spadł jej z serca. Czyli wszystko było dobrze. Po jakimś czasie czwórka kotów wyszła z tunelów. Niektórzy bardziej brudni, szczególnie od niestrawionych resztek pokarmu Zimorodek (Szałwiowa Łapa). Baśniowa Stokrotka była bardziej okaleczona niż jak weszła, brakowało jej jednego ucha. Mandarynka dopiero teraz zobaczyła, jak pokaleczona jest jej córka. Czyhająca Murena, choć miała dużo ran (jedną szczególnie szpetną na pysku) i nie wyglądała jakby była w najlepszej kondycji po bitwie, to i tak biła od niej duma i radość. I tylko tego Mandarynka chciała. Odkrywcy tuneli ciągnęli za sobą medyczkę, która najwyraźniej zemdlała. Za nimi dreptała jakaś dymna młoda kotka. Futro na karku Mandarynki nastroszyło się. Jeszcze jedno lisie łajno? Co ona tu robi? Oczywiście od razu rozpoczęło się niezłe zamieszanie. Koty rozmawiały, ktoś odszedł gdzieś na bok, ktoś przyszedł pomóc. Kilka chwil później Czyhająca Murena, Szałwiowa Łapa i Spieniona Gwiazda razem z nieprzytomną Zimorodek udali się do Różanej Woni. Ta dymna nadal tam siedziała przed wejściem do tunelu. Kolcolistne Kwiecie i Biedronkowe Pole pilnowali jej, nie spuszczając jej z oka. Jak sępy. Uznała, że skoro ich przywódczyni na chwilę odeszła, musiała pokazać swój autorytet, by zbudować sobie pozycję do czasu, gdy jej siostra znowu będzie mogła pełnić obowiązki zastępczyni. Podeszła do nieznajomej gotowa do walki. Takie młode coś raczej by jej nie pokonało, szczególnie z dwoma ochroniarzami, ale młode koty mają głupie pomysły pod każdym względem. A wie to z własnego doświadczenia.
— Kim jesteś i co tu robisz?— zapytała, trochę cedząc przez zęby. Trzeba zrobić wrażenie, żeby kotka się jej bała. Najwyraźniej jednak tej coś siadło na mózg, bo nie wydawała się ani trochę przestraszona.
— Och! Witaj! — miauknęła z uśmiechem na pysku. — Nazywam się Zorza, jestem koleżanką Zimorodkowego Życzenia! — mruknęła. — Wiesz, gdzie ją zabrali? Ach, gdzie moje maniery... A jak ty się nazywasz? — zapytała.
—Jestem Mandarynkowe Pióro, księżniczka i zastępczyni Klanu Nocy, wnuczka Sroczej Gwiazdy oraz siostrzenica Spienionej Gwiazdy — wyrecytowała monolog (Mandarynka jednak zawsze będzie Mandarynką) — I to ja tutaj zadaję pytania. Słuchaj, nie wiem coś ty za jedna ani co zrobiłaś mojej siostrze, ale zalecałabym nic nie próbować. Mamy przewagę liczebną. — Jej wypowiedź nie przyniosła jednak chcianego efektu.
— Ech…? — miauknęła Zorza, przekrzywiając głowę — Nie rozkazuj mi! Będę pytać, ile chcę! — powiedziała dramatycznie, udając oburzoną. — Równie dobrze nie muszę ci nic mówić, jeśli nie potrafisz zachować podstawowych manier! Staram się być miła i odpowiadać na twoje pytania, a ty tak do mnie mówisz! — dodała kotka. Zaśmiała się tylko. To małe coś będzie jej mówić o manierach? Wolne żarty!
— Głowa prosto, nie garb się, daj kotom wyżej w hierarchii mówić. Ładne maniery nie powiem. Czyli jednak raczej jesteście barbarzyńcami. Powiedziałabym ci, żebyś spływała, ale w przeciwieństwie do ciebie ja respektuje przykładowo moją ciotkę, Spienioną Gwiazdę, która rządzi w tym klanie. Więc choć to poniżające mogę zużyć swój czas na rozmowę z tobą. W końcu takich dzikusów trzeba pilnować. Kolcolistne Kwiecie Wkroczył jedną łapą pomiędzy je najwyraźniej wyczulony na atak tego… stwora podającego się za czarno-białą kotkę.
— Ani się waż — powiedział. Mandarynka mogłaby mu powiedzieć, żeby dał sobie spokój, ale zamiast tego po prostu uśmiechnęła się szyderczo. Mogłaby nawet przysiąc, że Biedronkowe Pole ma identyczny uśmieszek i tak naprawdę świetnie się bawi, oglądając tę ostrą wymianę zdań, choć była za nią.
— Eugh. Jeśli każdy w tej waszej grupie jest jak wy, to podziękuje rozmowy — mruknęła. Młodsza zatrzymała się na krótką chwilę, aby zebrać myśli, a następnie zabrała głos. Tym razem ton jej nie przypominał delikatnego ani swobodnego. — Myślisz, że korzenie rodzinne coś znaczą? Starasz się zaimponować komuś? A może to swoje ego próbujesz dokarmiać? Nazywasz nas barbarzyńcami, ale to wasze łapy i futra są pokryte krwią samotników — odpowiedziała. Czarna zrobiła krótką przerwę w swojej wypowiedzi na wzięcie wdechu. Nie mogła pozwolić, aby emocje wzięły górę.
— Jeśli myślisz, że pozwolę ci mówić do mnie w taki sposób, to się mylisz. Starasz się mnie uciszyć, korzystając ze swoich "tytułów". Jak to szło, wnuczka Sroczej Gwiazdy i siostrzenica Spienionej Gwiazdy? Te tytuły nic dla mnie nie znaczą. Dla mnie jesteś nikim innym, jak jednym ze stu pręgusów, które moje oczy widziały! Jeśli nie potrafisz zachować minimalnego szacunku podczas rozmowy, to może nie powinnaś jej zaczynać. W taki sposób jedynie zbabrasz tą "reputację" jaką ma twoja rodzinka. Nie będę traktować ciebie jak cud z nieba, bo tak sobie wymyśliłaś! Nazywasz mnie dzikusem, ale to tobie manier brakuje.
Pewnie normalnie uraziłoby to kruche ego naszej ślicznotki, ale jej opinia dymnej w żadnym stopniu nie obchodziła. Nie zamierzała też panikować. W końcu skoro jest zastępczynią, to musi teraz wszystko kontrolować i pokazać, że ona tu rządzi, kiedy nie ma Spienionej Gwiazdy. Jeszcze kilka księżyców temu pewnie by się popłakała i pobiegła do babci, ale teraz nie miała za bardzo do kogo biec. I zmieniła się. Na jej pysku zagościła furia i ból spowodowany stratą rodziny.
— Ty wiesz, co zrobili twoi koledzy? Szczególnie mojej rodzinie? — Uśmiechnęła się kpiąco — Oczywiście, że nie. Albo uważasz, że to nic złego. W końcu nie miałaś nic przeciwko trzymaniu mojej siostry okaleczonej i słabej. Ci twoi przyjaciele zabili mi ojca i ciotkę. Widzisz tamtego kota bez łapy? Nie uwierzysz, to też wina twoich znajomych! Wiesz, w co jeszcze nie uwierzysz? To moje dziecko! A tamtą szylkretkę z urwanym uchem też widzisz? Skoro jesteś taka mądra, za jaką się uważasz, to chyba rozumiesz już wzór. To ukochana mojej córki, tej z raną na pysku, która z tobą gadała. Twoi znajomi celowali w moją rodzinę. W rodzinę królewską. Tutaj jest tyle kotów, które chętnie rozszarpałyby cię na strzępy, by dokończyć dzieła. Więc lepiej siedź cicho albo się zachowuj.
— To ty się zachowuj, bo widzę, że brak manier jest rodzinny! Tłumaczyłam już nie jeden raz, ja tylko jej pilnowałam i dbałam, aby Zimorodek przeżyła! To nawet nie są znajomi, jak ty ich nazwałaś — prychnęła Zorza. — Popracuj nad swoim zachowaniem, bo jesteś straszna! — dodała. Rozejrzała się dookoła, a gdy wyłapała moment, rzuciła się w bieg, uciekając od niej. Rzuciła się w bieg za samotniczką. Może skoro dogoniła kiedyś zająca może i ją dogonić. W sumie mała różnica tylko zając przynajmniej wykarmi ze dwa koty. W dawnej siedzibie samotników zawrzało. Wszyscy krzyczeli.
"Łapać ją!
Za nią!"

Skubana, wymijała dużo wojowników. Sterletowa Łuska pomimo swojej kontuzji dał radę zranić w bok uciekinierkę, ale niestety nic więcej. Za to Mżący Przelot popisała się. Nie dość, że dogoniła czarno-białą to jeszcze powaliła ją na ziemię, przy czym ta straciła przytomność! Rozległ się głośny wiwat na cześć heroicznej wojowniczki.
— Brawo Mżący Przelocie — pogratulowała kotce, siadając obok nieprzytomnej i posyłając Zorzy szyderczy uśmieszek, którego niestety nie zobaczyła. Mimo że pył bitewny nadal tkwił w jej pokołtunionym futrze, a szkarłatne rany gdzieniegdzie przecinały jej zwykle nieskazitelne srebrne futro, w jej oczach błyszczał triumf. Ta duma, która pomagała oraz towarzyszyła większości wojowników. Udało się. Są wolni. I szafirowe oczy nie błyszczały naprawdę nigdzie w okolicy. Po zdaniu raportu Spienionej Gwieździe wszyscy zaczęli sprzątać pobojowisko. Baśniowa Stokrotka wpadła na nią.
— Przepraszam… Zagapiłam się — Mandarynka nie miała jednak ochoty na rozmowę, szczególnie że nie przyzwyczaiła się jeszcze do braku ucha dawnej przyjaciółki, więc kremowa ze zwieszoną głową dołączyła do Lśniącej Ikry i kilku innych kotów, które miały ostatni raz przeczesać tunele.
— Ktoś popilnuje tej małej smarkuli? Ja idę jeszcze się rozejrzeć po tej ich polance. — miauknęła. Rozglądała się jeszcze po pobojowisku. Stawiała kroki pomiędzy martwymi ciałami samotników. Przystanęła obok jakiegoś krzaka, patrząc na swój klan. Czyli jednak wygrali. I chyba każdy przeżył. Myślała, że to niemożliwe. Jakim cudem? Chyba Klan Gwiazdy miał ich w opiece. Poszurała łapą nerwowo. Tyle tych ciał… Wywoływało w niej obrzydzenie. Zahaczyła o jakieś futro. Pisnęła zaskoczona. Nic wcześniej tu nie widziała. Odchyliła gałęzie krzewu. Pod rośliną leżała Nartnikowy Czułek. Ślad ugryzienia na jej szyi, z którego najwyraźniej wcześniej lała się krew, chyba był przyczyną śmierci. Wiedziała, że nie może zostawić tu tak zmarłego pobratymca. Musi pokazać odwagę i oddanie względem Klanu, jeśli chce zostać kiedyś przywódczynią. Nawet jeżeli to oznacza dotykanie… Martwego kota. Wzięła ciało kotki delikatnie za kark i zaczęła ciągnąć po ziemi w kierunku reszty pobratymców.

* * *

Po jakimś czasie, kiedy porządek w miarę zapanował na polanie, wszyscy oprócz brygady w tunelach, zebrali się, by wysłuchać przemowy Spienionej Gwiazdy. Liderka wdrapała się na górę wodospadu, aby wzrokiem móc objąć wszystkich wojowników.
— Klanie Nocy! — zawołała, by ponownie skupić na sobie uwagę wojowników — Choć walka była ciężka i ponieśliśmy niejedną stratę, wychodzimy z tej bitwy zwycięsko i przynajmniej przez najbliższy czas możemy liczyć na spokój od włóczęgów. Ci, którzy dzisiaj polegli, zginęli jak prawdziwi wojownicy, w boju za ojczyznę, za dom i rodzinę. Dla wojownika nie ma większego zaszczytu niż śmierć na wojnie. Dziękuję wam, Zmierzchająca Zatoko, Nartnikowy Czułku, za wasze oddanie, honor, wierność i waleczność, z którą żyliście do ostatnich chwil. — Zrobiła przerwę, dając wojownikom wykrzyczeć ku niebiosom imiona poległych. — Podczas gdy ich dusze będą wędrować ku Klanowi Gwiazdy, my zabierzemy ich ciała, by spoczywali tam, gdzie się wychowali — zarządziła. Nastąpiła kolejna przerwa — Na koniec... Chciałabym głośno i dumnie oświadczyć, że od tego wschodu słońca, teren ten należy do Klanu Nocy! — wykrzyknęła, gdy pierwsze promienie uderzyły w jej oblicze. Wszyscy cieszyli się z nowych terenów i bezpieczeństwa a ona tylko tam stała z łzami w oczach. Zaczęła drżeć. Zmierzch…? Wiedziała, że na pewno ktoś nie wróci z tej wojny żywy… Ale czemu akurat ona? Ta mała niesforna kulka, z którą pokłóciła się w żłobku, po czym została jej najlepszą przyjaciółką? Nie. Nie. Nie! Panicznie przerzucała wzrok po wiwatujących kotach.
— Gdzie ona jest? Gdzie ona jest?! — krzyczała, ledwo mając czas by przełykać łzy i brać oddechy, lecz nikt tego nie zauważył. Każdy był zbyt zaabsorbowany swoim bezpieczeństwem i nowymi terenami. Nagle jej rozpacz przerwał dobiegający od strony tunelu głos Lśniącej Ikry:
— Spieniona Gwiazdo, mamy towarzystwo!
Otarła łzy i podniosła się z ziemi, walka możliwie jeszcze się nie skończyła. Trzeba działać dalej. Z jaskini kocur i jego towarzysze wyprowadzili trzymaną za kark, postawną samotniczkę, która wykrzykiwała obelgi w stronę trzymającego ją Kijankowych Moczarów. Jej szylkretowa grzywa raz za razem zamachiwała się to w jedną, to drugą stronę.
— Puszczaj mnie, barbarzyńco! — wrzasnęła znowu, bezskutecznie próbując wyrwać się z silnego uścisku szczęk czarnego.
— Znaleźliśmy ją, gdy próbowała zwiać z jednej z komór. Teraz jednak jest nieszkodliwa. — Wojownik wyjaśnił sytuację, a gdy kotka chciała znowu coś z siebie wyrzucić, jego brat wcisnął jej pysk w ziemię. Spieniona Gwiazda była ewidentnie zmęczona tym wszystkim. Podeszła do przetrzymywanej.
— Może zechcesz się nam przedstawić? — spytała, utrzymując bezpieczną odległość, w razie, gdyby kotka postanowiła machnąć na nią łapą. Szylkretka parsknęła, gdy trzymający ją kocur pociągnął jej kark ku górze, by mogła się odezwać.
— Pf, z chęcią bym to zrobiła, jednak wolałabym powiedzieć to na stojąco. Nie jestem głupia, nie ucieknę wam, życie mi jeszcze miłe. Także przez mój... Aktualny stan — wymruczała tajemniczo, próbując przekonać liderkę. Wysunęła pazury i podeszła do przywódczyni.
— Możemy jej ufać?- — zapytała ciotki. Ta ewidentnie się zastanawiała. Spieniona Gwiazda westchnęła, ruchem łapy zwalniając Kijankowe Moczary, ku zaskoczeniu wielu wojowników.
— Powstań więc — rozkazała. Samotniczka wstała, otrzepała się wachlarzem swego ogona, po czym wyniośle odrzekła.
— Nazywam się Wężyna i tak, należę do tejże grupy, która zaszła wam za skórę — przedstawiła się. Nie był to chyba jednak najlepszy pomysł, bo nagle już i tak wrogie spojrzenia jeszcze bardziej skupiły się na niej. Biedna Wężyna mogłaby za chwilę zostać rozszarpana na strzępy. Kolejny wróg, którego jednak nie mogli zostawić na wolności i przez którego ich łapy miały ponownie pokryć się szkarłatną czerwienią. Przywódczyni ogonem przywołała do siebie resztę swych krewnych, pytając ich bezpośrednio:
— Co byście z nią uczynili?
Niech nas zaprowadzi do reszty kotów. Skoro ona przetrwała to pewnie inni z jej grupy też.- odpowiedziała, czekając na zdanie swoich dzieci. ​​
— Uważam, że powinniśmy wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji i się jej pozbyć. Choć nie brzmi to bohatersko, nie mamy zbyt wielkiego wyboru — odparła cicho jej najstarsza córka. Była zdecydowanie bardziej subtelna niż jej starszy brat. Błękitna Laguna z dumą podszedł bliżej Spienionej Gwiazdy, bez ogródek przedstawiając swą propozycję.
— Zabić — odrzekł. Mandarynkowe Pióro spojrzała na niego jednocześnie zaskoczona i zawiedziona. I to miał być jej najstarszy syn i uczeń? Chciał po prostu się jej pozbyć? Wyrzucając źródło informacji? Kocur po chwili rozwinął:
— Jeśli nie będzie nam posłuszna i nie wykona rozkazu matki, nie będzie nam potrzebna, a jej istnienie jedyne co zrobi, to przysporzy nam kłopotów. Nielogicznym byłoby zostawienie jej na wolności. Dla innych byłby to znak, że jesteśmy delikatni i nie umiemy odebrać swego za uczynione nam krzywdy. — Był to dość chłodny i okrutny sposób, ale jednak logiczny i rzeczowy.
— Zgadzam się z Czyhającą Mureną — odpowiedział zdawkowo Sterletowa Łuska, idąc krok w przód. Czyli bez zmian. Dwójka rodzeństwa, ten sam umysł. — Nie ma po co się z nią cackać. Na koniec wypowiedział się Szałwiowa Łapa.
— Tak, jak reszta. Można zobaczyć, czy zdradzi nam jakieś informacje, ale jeśli nie będzie współpracować, powinniśmy się jej pozbyć. Wciąż może stanowić dla nas zagrożenie.
Okazało się, że jednak Pierzasta Kołysanka również tu była i chciała wyrazić swoją opinię. Najwyraźniej Mandarynka po prostu o niej zapomniała.
— Zgadzam się z Czyhającą Mureną, trzeba z niej coś wyciągnąć... — powiedziała cicho. Zmrużyła zielone oczy w szparki i przyjrzała się Wężynie. Wymruczała coś pod nosem i zaczęła czyścić sobie futerko.
— Błękitna Laguna ma rację. Oni nie mieli dla nas litości, dlaczego powinniśmy im ją okazywać? — mruknął z wyraźnym wyrzutem w głosie wyłaniający się z tłumu kotów Kolcolistne Kwiecie. Wężyna zbladła. Zatoczyła się na drżących łapach, a jej groźna, nieco wredna i wyniosła maska, spadła, roztrzaskując się o ziemię, do której przypadła szylkretka. Głośno pociągnęła nosem, a do oczu napłynęły jej łzy.
— Nie wiem, gdzie są! — załkała, odpowiadając na jej pytanie, kiedy wreszcie doszła do głosu. — Uciekli, zostawili mnie w jaskini samą! Parę księżyców temu dopiero przeprowadziłam się tu z moim partnerem, oferowali nam ciepły kąt za patrolowanie ich granic i... i... — zająknęła się, a jej wzrok utkwił gdzieś w tyle, na leżącą stertę zwłok. Jej mordka wykrzywiła się w bolesnym grymasie. — Kochanie! — zawołała, kryjąc swój pysk w łapach. Zrobiło jej się żal kotki. Dobrze wiedziała, jak to jest stracić prawdziwą miłość… Chociaż może nie w ten sposób.
— Nie możemy jej zabić. Ona i tak nie byłaby zdolna do walki. Może nam pomóc przeszukać te tereny — rzuciła bardziej przychylne słowo, nie chcąc jednak zabrzmieć zbyt pobłażliwie. Przywódczyni zmrużyła oczy, próbując ukryć rodzące się w nich współczucie.
— I co dalej, Mandarynkowe Pióro?
— Skoro tą małą przesłuchujemy, ją też możemy. Zobaczymy, jak się sprawdzi i zadecydujemy. Nie powinniśmy losować, żeby zadecydować o życiu kota.
Nim liderka zdążyła się odezwać, samotniczka wcięła się w rozmowę.
— Tak, proszę! — zawołała błagalnie — Zrobię wszystko, tak jak mówicie, ale proszę, proszę, nie możecie mnie porzucić. Pokażę wam tereny tylko... Tylko nie mogę tego zrobić teraz…
— A czemuż to? — spytała liliowa, unosząc podejrzliwie jedną brew. Samotniczka rozejrzała się niepewnie po otaczającym jej tłumie, po czym odsunęła swój puszysty ogon, zasłaniający jej dotąd brzuch.
— Ja... My... Ja i mój partner spodziewamy się kociąt — wyszeptała, czule zerkając na podbrzusze. — Chciałam mu to dzisiaj przekazać, o tam, pod lilakiem, jednak... — Głos ugrzązł w jej gardle. Zebrani sami mogli się domyślić, o co jej w tej chwili chodziło.
— Dlatego błagam, nie możecie mnie teraz zabić! Zabijając mnie, umrą też one, a to ostatnie, co zostało mi po ukochanym. Nie mogę też zostać sama, samiusieńka. Wkrótce się ochłodzi, a ja straciłam... Wszystko. Mój dom, mojego partnera, przyjaciół, wkrótce stracę możliwość samodzielnego łowienia zwierzyny... Kto nas wykarmi, gdy spadnie pierwszy śnieg? Co zrobię, jeśli zaatakują nas borsuki i lisy? — dopytywała krwiożerczego tłumu, a gdy w niektórych oczach wciąż spostrzegła opór, dodała. — Słyszałam, że wojownicy są honorowi i nie porzucają kociąt w potrzebie... I bardzo chciałabym wierzyć, że się nie pomyliłam.
Nie możemy zabić ciężarnej. Musimy udzielić jej schronienia. Inaczej umrą też jej kociaki, a one nic złego nie zrobiły- powiedziała stanowczo, patrząc na tłum kotów, jakby była gotowa walczyć z każdym przeciwnikiem jej pomysłu.
— W takim razie osąd pozostawię tłumowi. Klanie Nocy, daj nam usłyszeć wasz głos!
Mandarynka rzuciła wyzywające spojrzenie współklanowiczom. Nie powiedziała nic. Po prostu stanęła obok szylkretki, jasno pokazując swoje zdanie.
— Uważam, że powinniśmy zabrać ją do klanu — stanowczo powiedziała Czereśniowy Pocałunek. — By mogła tam urodzić w spokoju. Zostawienie jej tutaj, w takim stanie, to nic innego jak wyrok śmierci. A czy jesteśmy tymi, którzy skazują na śmierć istotę, która już nosi nowe życie?
— Ja zostawię to innym — mruknął ktoś inny, robiąc do tyłu krok. Błękitna Laguna prychnął pogardliwie w stronę niezdecydowanych.
— Uważam, że możemy ją przyjąć i zostawić aż do narodzin kociąt. Potem... Pomyślimy co dalej.
— Nie można zostawić jej samej sobie — udzieliła się w końcu wojowniczka, która wcześniej heroicznie obezwładniła uciekinierkę zwaną Zorzą. — Nie poradziłaby sobie. I Czereśniowy Pocałunek ma rację, odrzucenie mogłoby się na nas odbić. Kto wie, ile jeszcze ich się chowa w tym lesie.
— Powinniśmy dać jej urodzić, lecz nic ponadto. Nie wiemy, czy później stanie się agresywna bądź zacznie stanowić zagrożenie... Nie mamy pojęcia, kim właściwie jest. Nie powinniśmy ją darzyć zbyt dużym zaufaniem, tak sądzę.
— Jestem tego samego zdania co Sterletowa Łuska — stwierdziła Czyhająca Murena, przejeżdżając ogonem po ziemi. — Musimy mieć się na baczności, ale odmowa pomocy byłaby niehonorowa.
Nikt inny się nie odezwał. Decyzja członków była mniej lub bardziej jednomyślna.
— Usłyszałaś nasz głos. Wężyno, wyruszasz z nami. Czyhająca Mureno, Czereśniowy Pocałunku, "eskortujcie" ją  — rozkazała Spieniona Gwiazda. ​​
— Jeśli to wszystko... Dokończcie chowanie zwłok i ruszymy do obozu. Świta już, wszyscy są zmęczeni i potrzebują odpoczynku.
Lśniąca Ikra niepewnie wysunął się naprzód.
— Właściwie... To nie wszystko, Spieniona Gwiazdo — zaczął, czując na sobie spojrzenia zebranych. — Wraz z bratem dostaliśmy się do zablokowanej głazem dziury. Siedziała tam... Ona — wymruczał, odsłaniając wychudzoną, ciemną postać. — Nie mówi, wygląda, jakby miała nie więcej niż pięć księżyców. Podejrzewamy, że mogła być inną ofiarą tych samotników. Nie ma ran, lecz... Wolałbym, aby Różana Woń ją obejrzała. Nie pachnie żadnym klanem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby siedziała tu już jakiś czas i jej zapach zanikł. Jej stan jest... Martwiący — objaśnił. — Mogę jej pilnować, jeśli stanowi to problem.
Przywódczyni wypuściła zaskoczone westchnięcie.
— Tak, oczywiście, masz rację. Nie możemy zostawić tu dziecka. Dobrze, że ją znaleźliście pod wyjściem... Kto wie, co by się stało, gdyby została tam uwięziona na dłużej. — szepnęła, oczami pełnymi zmartwienia lustrując chudzinkę o ciemnym, pręgowanym obliczu. Czyhająca Murena i Czereśniowy Pocałunek podeszły do samotniczki, której miały pilnować. Nie wyglądały na najbardziej życzliwie nastawione do niej. Co innego, jeśli chodzi o siebie nawzajem.
— Chyba naprawdę powinniśmy się nią zająć. Lecz... Skąd wiemy, że jej rodzice nie wparują do naszego obozu z zarzutem porwania? Naprawdę nie chcę już więcej problemów. Spieniona Gwiazdo, boję się… - wyraził swoje wątpliwości Sterletowa Łuska.
— Wątpię, by ktokolwiek chciał ją odbić, skoro zostawił ją zabarykadowaną, samą i w takim stanie — odpowiedziała kocurowi jej ciotka.
— Prawdopodobnie zginęłaby, gdyby tu została — Szałwiowa Łapa dodał swoje trzy grosze do wypowiedzi liderki.

* * *

Krzątali się jeszcze przez chwilę po polanie, a potem ruszyli w drogę powrotną. Przebiegła ona bezproblemowo i wkrótce dotarli do obozu. Pobratymcy, którzy tam zostali, powitali ich hucznymi wiwatami. Nieprzytomna Zorza, której stan był chyba teraz spowodowany brakiem energii niż nokautem, ciężarna Wężyna i niema koteczka zostały zakwaterowane w odpowiednich miejscach wyznaczonych przez Spienioną Gwiazdę. Wszyscy rozeszli się do swoich legowisk. Mandarynka chyba nigdy wcześniej nie kładła się spać, gdy było tak jasno. Słońce świeciło już na niebie. Nigdy chyba nie była równie przygnębiona. Padając wycieńczona na swoje mięciutkie posłanie z mchu, myślała tylko: "Wygraliśmy, ale za jaką cenę?".

[4275 słów! Nowy rekord :D]

Od Motylkowej Łapy

Motylkowa Łapa leżała rozwalona na posłaniu, z łapami rozciągniętymi w różne strony, zajmując część legowisk kotów śpiących obok niej. Nikomu jednak specjalnie to nie przeszkadzało. Nagle kotka obudziła się, zwinęła w kłębek, po czym leniwie przeciągnęła się na boku. Usiadła na posłaniu, szybko wyczyściła futerko i ruszyła na śniadanie.
Schyliła się do stosu zwierzyny, gdy nad nią rozległo się chrząknięcie.
— A co kodeks wojownika mówi na temat jedzenia? — zapytał Kukułcze Skrzydło, jej były mentor.
Motylkowa Łapa uniosła wzrok i spojrzała na niego. Głos wojownika mógł brzmieć surowo, ale w rzeczywistości taki nie był.
— Zanim kot sam zje, musi najpierw zapolować dla klanu... chyba że mentor pozwoli mu zjeść — odpowiedziała pewnie i zabrała mysz ze stosu. — Ruda Lisówka powiedział, żebym dziś zjadła śniadanie, bo będzie uczyć mnie walki w tunelach i będę potrzebować siły — wyjaśniła, mówiąc trochę niewyraźnie przez gryza w pysku.
— Rozumiem, więc idź — mruknął Kukułcze Skrzydło, unosząc brew z lekkim niezadowoleniem, jakby nie do końca pochwalał metody młodego wojownika.
Motylkowa Łapa poruszyła wesoło wąsami na pożegnanie i przysiadła przy jednym z krzewów. Wkrótce dołączyli do niej Rumiankowa Łapa i Świerszczowy Skok, którzy mimo że nie jedli, dotrzymywali jej towarzystwa, rozmawiając ciepło.
Po chwili dwójka kocurów opuściła kotkę, by ruszyć na polowanie — oni nie dostali pozwolenia na wcześniejsze jedzenie.
Motylka zmrużyła oczy, widząc zbliżającego się rudego kocura.
Podskoczyła radośnie.
— To co, ruszamy? — zapytał Ruda Lisówka, jednak odpowiedź była zbędna — Motylka już pierwsza pędziła w stronę wyjścia z obozu, a mentor biegł tuż za nią.
Po pewnym czasie dotarli do jednego z wielu wejść do tuneli.
Motylka bez wahania zanurzyła się pod ziemię. Szła pewnie, bez cienia obawy. Już wcześniej przemierzała te korytarze... wtedy, gdy jeszcze robiła to, co kochała najbardziej — gdy była uczennicą medyka.
Nagle zatrzymała się na chwilę, zamyślona.
Czy jeszcze kiedyś ujrzy Gwiezdnych?
Tak bardzo tego pragnęła.
— Dobrze, walka w tunelach polega na szybkim poruszaniu się, błyskawicznych obrotach i mocnych uderzeniach! Trzeba wiedzieć, gdzie biec i dobrze znać układ tuneli — wyjaśnił Ruda Lisówka. — A i podczas bitwy wciągamy koty do tuneli i tam się ich pozbywamy — dodał szybko, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie.
Motylkowa Łapa pognała za nim, czując, jak ściany tuneli ocierają się o jej sierść.
Nagle wojownik zatrzymał się i gwałtownie odwrócił, uderzając kotkę łapami w pysk. Motylka syknęła i cofnęła się o dwa kroki, lekko speszona jego zdecydowaniem.
Wojownik jednak zatrzymał się, jakby czekając na jej ruch.
Po chwili Motylka rzuciła się na jego łapy, a potem, niczym królik, uderzyła go w czoło.
Rudzielec tylko mrugnął, po czym odwrócił się i pognał dalej w głąb tuneli.
Motylka ruszyła za nim, jednak mijając jedno z wyjść, skorzystała z okazji. Wyskoczyła na świeże powietrze, przeskoczyła do kolejnego tunelu i tym samym wyprzedziła mentora.
Ukryła się na jednym z rozwidleń. Gdy tylko usłyszała odgłos jego łap, rzuciła się na niego i wyrzuciła go z tuneli.
Zaskoczony Ruda Lisówka aż usiadł.
— Dobry ruch! Szybko myślisz — pochwalił ją z rozbawieniem, po czym natychmiast ponownie zanurzył się w ciemność tuneli, znikając Motylce z oczu.
Kotka rzuciła się za nim, wesoło mrucząc.

[Po treningu]

Po wyczerpującym szkoleniu koty położyły się na łące pełnej kolorowych kwiatów. To tutaj właśnie wyprowadziły się z labiryntu tuneli. Leżały na miękkiej trawie, obserwując płynące po niebie chmury. Nagle Ruda Lisówka podniósł się i ruszył przed siebie z nosem przy ziemi.
Motylka, zmęczona, ale zaciekawiona, ruszyła za nim nieco ciężkim krokiem.
— Spójrz, gniazdo! Może są tu małe? — miauknął kocur, odgarniając pyszczkiem trawy.
Motylka wytężyła wzrok, by lepiej przyjrzeć się temu, co odkryli.
Koty dostrzegły kilka jaj drozda.
Zadowoleni przysiedli w pobliżu, rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca.

[589 słów; walka w tunelach]

Od Wiecznego Zaćmienia

Wieczne Zaćmienie stawiała swoje łapy powoli, kierując się przez tereny Klanu Klifu. Było przyjemnie, nawet bardzo. Słońce grzało jej grzbiet, a ptaki cicho śpiewały swoje melodie. Nie mogła narzekać, mogły to być ostatnie ciepłe dni… Ostatnio w Klanie Klifu sprawy wyglądały dobrze, nawet bardzo. Stos ich był pełny, a ziół w Klanie Klifu nie brakowało. Nawet chorych nie było aż tak dużo! Wcześniej do lecznicy zawitała Liściasta Gwiazda, prosząc o coś na obolałe stawy. Wiedziała, że babcia jest już… No cóż, stara. Ciało kocicy może być coraz bardziej obolałe z dnia na dzień. Po krótkiej rozmowie z przywódczynią, Wieczne Zaćmienie podała jej odrobinę soku z kopru. Wiedziała, że on zadziała. Krótko po tym szylkretka odesłała starszą na odpoczynek, a teraz medyczka spacerowała przez ich tereny, ciesząc się ostatnim ciepłym dniem. Kto wie, może znajdzie jakieś przydatne zioła. Zatrzymała się przy skarpie, rozglądając się na boki. Dopiero wtedy coś zauważyła, jakiś przedmiot, ukryty w wysokiej trawie. Był on okrągły, a gdy medyczka zrobiła krok do przodu, prędko rozpoznała je. Było to ptasie jajo, takie drobne i delikatne. Było jasnego koloru, wchodząc w odcienie błękitu, mieszając się z nutką zieleni.
— Czym ty jesteś… — wymruczała sama do siebie, szturchając je łapą. Wiedziała, że Pietruszka rozpoznałaby je w kilka uderzeń serca… Ach, może lepiej zostawić je tu… Wieczne Zaćmienie rzuciła ostatnie spojrzenie w kierunku delikatnego jaja, a po chwili ruszyła z miejsca, wracając do swoich obowiązków. Liczyła, że ptasia mama celowo je tam zostawiła.

Wyleczono: Liściasta Gwiazda

Od Aster CD. Postrzępionej Łapy

— Dzień dobry, Pani Postrzępiona Łapo, ma Pani bardzo ładne oczka! Takie jak moje, niebieskie! — mruknęłam trochę nieśmiało.
Szczerze mówiąc, trochę nie pamiętałam, kim jest Pani Postrzępiona Łapa. Mamusia musiała mi przypomnieć, że odwiedziła nas kiedyś, jak jeszcze byliśmy bardzo mali.
— No, może nie od razu Pani, chyba aż taka stara nie jestem.
— Przepraszam Pa... Znaczy, Postrzępiona Łapo! — pisnęłam, wtulając się w futro Mamrok.
— Ależ nic się nie stało, Aster. Chcesz może się pobawić, dopóki Twój tatuś nie wróci z patrolu granicznego? Zobacz, co przyniosłam — mruknęła uczennica, turlając w moją stronę kulkę mchu.
Szczerze mówiąc, to nie przepadałam za nimi specjalnie. Były okej, ale dużo fajniej bawiłam się, kiedy z Jeżynkiem i Pochmurnym Płomieniem dmuchaliśmy po kolei w piórko, które nie mogło dotknąć ziemi. Wtedy cały czas trzeba było być gotowym, a piórko było bardzo nieprzewidywalne, dzięki czemu było jeszcze zabawniej! No ale cóż, kulka mchu też nie brzmiała tak źle, zwłaszcza, że nie było tutaj mojego brata. Nie wiem, gdzie był, ale nie w żłobku. On potrafił czasami oszukiwać i rozszarpywać albo kuleczkę, albo piórko w drobny mak. Jak się okazało, Pani, która nie była tak naprawdę panią, też chyba trochę się nudziła, więc po chwili rzucania, odrzuciłam piłeczkę na bok, tak, aby wylądowała w samym zakamarku, gdzie nikt oprócz mnie się nie umiał wcisnąć. Ale o tym, że umiałam tam wejść, Pani Postrzępiona nie musiała jeszcze wiedzieć.
— O jejku, chyba jej już nie znajdziemy... Przepraszam Aster — powiedziała po tym, jak przeszukaliśmy żłobek.
— A może pobawimy się piórkiem? Proszę — zawołałam szczęśliwe, szybko zmieniając dobrze odegrany, pochmurny wyraz pyska, na prawdziwe, proszące oczka, oraz piórko w moim pyszczku, które samo prosiło się o dmuchnięcie w nie.
— Skoro chcesz, to jasne! Na czym polega gra?
— Mamusia podrzuci nam piórko wysoko w górę, a my nie możemy pozwolić, żeby spadło na ziemię! Można w nie dmuchać, lub odbijać każdą częścią ciała, oprócz przednich łapek — wytłumaczyłam szybko, podbiegając do Mamrok z puchatym piórkiem.
— Gotowe?
— Gotowe! — powiedziałyśmy jednocześnie, szykując się do gry.
— I... Start! — zawołała kocica, wypuszczając piórko z możliwe najwyższej wysokości.
Najpierw odbiła je Pani Postrzępiona, a potem ja.
Przez chwilę gra toczyła się w miarę spokojnie, aż nagle Pani Postrzępiona Łapa stanęła na tylnych łapach, odbijając piórko głową.
— Nie wiedziałam, że tak umiesz! To było świetne! — zawołałam, odbijając w stronę kotki.
— Ja też! — zaśmiała się.
„To teraz ja pokaże, co umiem!” — pomyślałam, wybijając się z całej siły czterema łapkami, aby dmuchnąć w bok, a nie w górę.
— Nieźle! Nie mam już siły, gratuluję, wygrałaś! — zawołała z uznaniem Strzępka.
— Ty też grałaś bardzo dobrze, Pa... Postrzępiona Łapo.
— Mamrok, mogłabyś wziąć Aster? Muszę posprzątać wasze legowiska.
— Ale ja chcę pomóc! — zawołałam, rozpaczliwie machając łapkami, kiedy mamusia mnie podnosiła.
— No cóż... Chyba znajdzie się jakaś praca dla małej pomocniczki, co sądzisz, Mamrok?
— Hm... Jeśli się zgadzasz — mruknęła, odkładając mnie.
— Dziękuję! Od czego zaczniemy?
< Pani Postrzępiona Łapo? >

Od Postrzępionej Łapy do Aster

— Otwieranie krabów idzie ci coraz lepiej! — stwierdził wojownik. Ta uśmiechnęła się do niego.
— Staram się jak mogę! Faktycznie robię się w tym coraz lepsza. — odpowiedziała kończąc otwieranie. Jej mentor przyglądał się jej poczynaniom uważnie. Gdy w końcu skończyła, z aprobatą skinął jej głową.
— Wspaniale. Chyba możemy wracać. — Wstał z miejsca i ruszył w stronę obozu. Szylkretka podreptała za nim. Wracając, zatrzymali się przy pogorzelisku, gdzie zauważyła małe jajko wystające z trawy. Przypomniało jej to o kociętach, które urodziła Mamrok. Ostatnio odwiedziła je, gdy były bardzo maleńkie. Zatrzymała się przy drzewie. Zaczęła pazurami zrywać z niego mech i formować go w kulkę.
— Co robisz? — spytał ją Stokrotkowa Pieśń.
— Formuję kulkę mchu dla kociaków. — odpowiedziała, a gdy skończyła swoje dzieło, dumnie wzięła je między zęby i zaczęła nieść do obozu. Jej mentor zaśmiał się, ale podążył niosąc kraba.
Gdy dotarli, weszła do żłobka patrząc na dwie karmicielki. Widać było po nich, że cieszyły się swoimi pociechami. Postrzępiona Łapa uśmiechnęła się delikatnie do Pchełki, z którą ostatnio spędzała trochę czasu. Jednak tym razem przyszła do innych kociąt. Podeszła do Mamrok.
— Jak się mają maluchy? — spytała zainteresowana.
— Postrzępiona Łapo! Miałam nadzieję, że je odwiedzisz. Potrafisz rozruszać kocięta, uwielbiają cię. Cały czas słucham, jak Pchełka opowiada moim kociakom o tym, jak się razem bawicie. — Gdy uczennica to usłyszała uśmiechnęła się.
— Co mogę rzec, po prostu jestem wielbiona przez maluchy! — zaśmiała się, po czym kucnęła przy malutkiej kotce.
— Czyżby to mała Aster? Strasznie szybko rośniesz! — Uśmiechnęła się do niej czule.
[228 słów]
<Aster>

Od Kruka

Sytuacja ze śmiercią Sosnowej Gwiazdy wpłynęła bardzo na Makowy Nów i Mroczną Wizję. Jako jedne z mistrzów musiały przesłuchać każdego z Klanu Wilka. Atmosferę można by ciąć pazurami, była na tyle gęsta. Każdy podejrzewał każdego, a walka o władzę mogła rozpocząć się w każdej chwili. Pytanie tylko, kto wygra. Kruk przyzwyczaił się do zimnego legowiska, gdyż jego matka nie przebywała w nim już tak często przez zaistniałą sytuację. Kocur po prostu kulił się gdzieś z boku, podczas gdy jego rodzeństwo ogrzewało się nawzajem. Jemu jednak nie przeszkadzał mróz, zamiast skomleć z tego powodu zakrywał nos ogonem i ignorował złe warunki. Klan Wilka był w strzępach, jednak Kruk nie mógł nic z tym zrobić. Co będzie z jego mianowaniem? Jak ma wyglądać bez lidera? Czy mianują go mistrzowie, czy w ogóle zostanie uczniem? Zastrzygł uchem słysząc, jak Mroczna Wizja przechodzi obok legowiska i siada przed jednym z kotów, natomiast po drugiej stronie polany przesłuchiwany był Szczawiowa Łapa przez Makowy Nów. Nigdy nie lubił tego ucznia. Widział, jaki jest miękki i jak bardzo boi się własnego cienia. Kruk gardził takimi kotami. Jak niby miałby zawalczyć o siebie? Ciekawe, czy podczas treningu też boi się podnieść łapę na Iskrzącą Nadzieję. Kocur skanował jeszcze chwilę polanę w poszukiwaniu innych przesłuchań, jednak nie zauważył już żadnych. Za to słyszał szepty kotów rozmawiających o całej sytuacji. Kruk zignorował to, nie miał dzisiaj ochoty na podsłuchy. Nurtowało go za to jedno pytanie. Kto mógł zabić liderkę?

Od Kosaćcowej Łapy

Nadeszła pora Kosaćcowej Łapy. Ruchem ogona Nikły Brzask przywołał go do siebie, wyczekując pierwszej wypowiedzi
— Dzień dobry, Nikły Brzasku! — przywitał się przyjaźnie, tak jak zawsze przy innych. Uśmiechnął się, usiadł i spojrzał z błyszczącymi oczętami. Nagle mina stała się współczującą drugiemu.
— Och, bardzo Ci współczuję, Nikły Brzasku... — wymruczał, doszukując się jakiejś słabości u niego — Zapewne byłeś związany ze Sosnową Gwiazdą, prawda? Ja też ją lubiłem, wiesz?
Zabiłem ją. Było mu niedobrze, ale stłumił to, zanim wyszła z niego wcześniej zjedzona nornica. Kontynuował:
— Wiesz... Lubiłem to, jak jest surowa — wyznał. Była to po części prawda — Ja też podzielam zdanie, że powinno się karać leniwe koty, które nie są nam użyteczne! — zakończył, ale Nikłemu Brzaskowi nie udało się nawet wydać szeptu, a ten już zaczął:
— A, zapomniałem. Mam opisać, jak mi poszedł ten mój przewspaniały dzionek? Już się robi! — uśmiechnął się. Sprawdzi cierpliwość starszego.
— Obudziłem się późno, niestety, a mentor mnie zganił. Potem poszliśmy gdzieś w głąb naszego terytorium, aby zobaczyć, jak mi idzie ze wspinaczką. Wiesz, jakie to było ekscytujące? Pewnie sobie nie wyobrażasz lub tak, bo przecież jesteś ode mnie starszy! Prawie bym spadł z gałęzi, ale wskoczyłem na inną, grubszą i tak o to przeżyłem! A byłem na dość sporej wysokości. Potem Miodowy, znaczy, Miodowa Kora, kazał mi coś upolować. Więc upolowałem coś, co było najłatwiej u nas znaleźć. Szare myszki, ale niestety są teraz strasznie młode, więc i małe. Złapałem jedną. Miałem jeszcze drugą, ale mi zwiała, pewnie przez moje nieskazitelne, piękne i oszałamiająco śnieżne futerko. Zdziwiłbym się, gdyby nie uciekła; pewnie bałaby się, że jej wzrok zastygnie na mojej grzywie na wieki, ha, ha! O, a jeszcze wcześniej rozmawiałem z Miodową Korą o pewnej sprawie, ale nie mogę mówić, bo to sekret! A sekretów się nie mówi, dobrze o tym wiesz, co nie, Nikły Brzasku? Po tym wróciłem do naszego obozu, odpocząłem, sam chyba widziałeś, że podczas popołudnia leżałem i wylegiwałem się. Było tak gorąco... nie mogłem przegapić tej okazji! Chociaż później było tak gorąco, że myślałem, że zaraz się spalę, więc poszedłem do legowiska uczniów. Mam największe posłanie z nich wszystkich, wiedziałeś? Jestem największy z uczniów obecnie! Ciekawe czy urosnę jeszcze... Chciałbym być taki jak nasi lwi przodkowie! O, a gdy wróciłem do swojego posłania, zrobiłem z kilkanaście kółeczek, bo było tak niewygodnie i coś mnie uwierało. Potem zdałem sobie sprawę, że ktoś wsadził mi kolec do posłania! Wiedziałem, kto mógł być sprawcą. Nikt inny niż Obłąkaniec, Zabłąkana Łapa! — udawał gniew na kocura, co mu dobrze wychodziło — Więc odwdzięczyłem mu się tym samym; wsadziłem jeszcze więcej cierni w jego posłanie, ale tak, aby nie dojrzał! A w sumie to jak by miał zobaczyć? Przecież jest ślepy!
Nie był ślepy, ale to tylko na potrzeby przedstawienia, co nie? Zawsze trzeba było coś dodać magicznego, aby było ciekawiej!
— Więc tak mi minął dzienny dzionek. Potem zostało mi tylko czekać, aż wróci. Och, już tak bardzo się niecierpliwiłem! Ale na szczęście przyszedł bardzo szybko. Kiedy się ułożył... nawet nie cmoknął z bólu. Zdałem sobie sprawę, że dałem nie do tego posłania! Zamiast niego, to Szczawik zwijał się z bólu. Na szczęście nie poznał sprawcy tego wypadku, więc nie musiałem go przepraszać. Mały będzie musiał potem zawitać pewnie do medyczki, bo zada to raczej nie ma wytrzymałego. Ale sądzę, że się wykaraska z tego, w końcu to Szczawik, mój najlepszy kolega z legowiska! — Potem zaczerpnął powietrza, a następnie dodał z silnymi emocjami, dramatycznie wręcz — Potem zapadła noc. Dosyć cicha, bo spałem jak kamień... gdyby nie Obłąkaniec, który zaczął majaczyć we śnie pewnie. Zadrapał mi lewą, przednią łapę wewnątrz! No tylko spójrz... — i pokazał smutny zranioną łapkę. Kontynuował — Obudziłem się i prawie bym go rozszarpał, gdyby nie to, że zanim otworzyłem oczy, on już biegł do kogoś tam. Siedziałem w legowisku, naburmuszony, czekając na jego przyjście. Ale potem zmorzył mnie ponowny sen, więc nie dowiedziałem się wtedy, czemu to zrobił. Choć w końcu jest ślepy, więc mógł to zrobić przypadkiem. Takie koty są nieprzewidywalne! A dzisiaj rankiem obudziłem się, złapałem Zabłąkanego i spytałem, co robił w nocy. I odparł, że robił siusiu, przy okazji waląc wielkiego kloca, a potem...
— Już, już mi wystarczy... — sapnął ze zmęczeniem, próbując pozbierać myśli — Jaka znowu tajemnica Miodowej Kory?
— Ale ja nie mogę powiedzieć, Nikły Brzasku! — powiedział Kosaciec — Wtedy mój mentor byłby strasznie zły. No chyba, że dotrzymasz tajemnicy, to mogę szepnąć na ucho... Ale musisz obiecać, Nikły Brzasku!
— Mów — polecił mu surowym, zirytowanym głosem.
— Ale nie obiecałeś! — Widząc jednak spojrzenie Nikłego Brzasku, zrozumiał, że nie może z nim grać w te gierki. — No dobrze, już gadam... — odpowiedział niechętnie. Wstał, podszedł bliżej do kocura, pochylił się nad jego prawym uchem i wyszeptał zdania:
— Miodowa Kora nie powiedział mi tego. Sam wywnioskowałem... że coś iskrzy między nim a Iskrzącą Nadzieją. Na treningu też dziwniej się zachowywał, więc stwierdziłem, że to pewnie przez to taki jest. Ale nie sądzę, aby ona to odwzajemniła... ugania się bardziej za moim słabym wujkiem, chociaż u niego to nie ma szans! — po czym odsunął się i dodał błagalnie, patrząc mu w oczy — Tylko proszę, zachowajmy to między nami!
Tak naprawdę zmyślił to. Ale widział, że cała ta trójka jest mocno powiązana, więc czemu miałby z tego nie skorzystać? Może jego mentor naprawdę darzył mocnymi uczuciami Iskrzącą Nadzieję... zaraz, a czy ona się tak nazywała? Nawet i jeśli nie, to trudno. Nie będzie każdego znać z klanu, bo to by była strata czasu. I tak pewnie w całym życiu zagada tylko do kilkunastu z nich. Ona pewnie sobie z jego istnienia też nic nie robi; i słusznie.
— Uch, dobrze, idź już, nie mam całego dnia — zbył go starszy.
Uśmiechnął się, skinął głową i pożegnał się z nim. Gdy już Nikły Brzask stracił go z oczu, wesoła mina mu znikła. Jednak czuł się rewelacyjnie, bo starszy pewnie nawet go nie podejrzewał. Dobrze to zagrałem, pomyślał. Ciekawe, co Brukselka i Obłąkaniec powiedzą.
[969 słów]

Od Cykoriowego Pyłku

 *Przed śmiercią Mysiej Łapy i Gradowego Sztormu*

 Powrócił do Klanu Burzy jakiś czas temu, jednak nie czuł się tu jak w domu. Wiele nowych pysków zagościło w obozie, a on nie powrócił do roli przewodnika. Słowa Króliczej Gwiazdy, który ogłosił jego rolę jako wojownik Klanu Burzy, zabolały go bardziej, niż chciałby się do tego przyznać. Tyle czasu spędził pod okiem Bobrzego Siekacza, aby końcowo powrócić do zwykłej roli wojownika. Nie był już specjalny i to go zabolało najmocniej. Czyżby Klan Gwiazdy zapomniał o nim? Jego ogon drgnął niespokojnie. Czyżby Klan Gwiazdy zapomniał o kociętach, z którymi powrócił do obozu? Atak na Zawilcową Łapę, nie dawał mu spokoju, tym bardziej że nowo mianowany uczeń medyka nie chciał zamienić z nim nawet jednego słowa. Czemu? Przecież byli rodziną, prawda? Może nie z krwi, ale dalej uważał ich za swe kocięta, niezależnie co docierało do jego uszu. Następnym kotem, który zdawał się odchodzić od niego była Rozkwitająca Szanta, którą coraz częściej widział u blisko Zawodzącego Echa. Nie rozumiał, czy ona również postanowiła zapomnieć o wszystkim, co poświęcił? Cykoriowy Pyłek nie musiał ich tu przynosić, jednak to uczynił. Oddał swój tytuł, jego dobre zdanie, aby ich tu sprowadzić, a skończyło się to w ten sposób.
 – Cykoriowy Pyłku? – Czyjś głos uderzył jego uszy, a podnosząc swój wzrok z ziemi, dostrzegł szylkretową wojowniczkę, która często przebywała u boku Norniczego Śladu. Przeplatkowy Wianek stała przed nim, a na jej pysku malował się uśmiech. – O, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Kocica usiadła przy jego boku. – Chyba nie mieliśmy okazji się poznać oficjalnie, a słyszałam dużo o tobie. Jestem Przeplatkowy Wianek. Dużo kotów kojarzy Cię, chociaż przed twoim powrotem nie słyszałam ani jednego słowa o tobie.
 – Czy Norniczy Ślad nie opowiadała Ci nic złego o mej osobie? Znając ją z uczniowskich lat z pewnością, gdy padło me imię, to z jej pyska poleciałby potok niezbyt miłych słów. Klan Burzy był mym domem, byłem przewodnikiem, nim… – przerwał na chwilę, chcąc ująć to dobrze. – Nim wydarzył się mały wypadek. To długa historia.
 – Przewodnikiem? Musiała być to ciekawa pozycja, jednak dziwi mnie zmiana przez Ciebie pozycji. Czyżby po powrocie z twej małej przerwy, rola przewodnika stała się za wielkim obowiązkiem? - Jego ucho drgnęło, gdy dotarło do niego pytanie wojowniczki. Trafiła w jego słaby punkt, jednak nie wiedział jak z tego wybrnąć. Jednak głos kotki zabrzmiał ponownie. - A Nornicą się nie przejmuj. Moja partnerka ma talent wkładania nosa w nie swoje sprawy. Jednak nie rozmawiajmy już o niej, za dużo kotów o niej mówi, a mi już się to obija o uszy za często. Porozmawiajmy o tobie.

*****

 Ostatnie dni były dziwne. Gdy Królicza Gwiazda, Kwiecista Knieja, Ruda Lisówka i Motyla Łapa wkroczyli do obozu, wzrok wszystkich kotów padł na nich, a bardziej na dwójkę ciał, jakie nieśli ze sobą. Dwa szylkretowe futra, które kojarzył, skąpane w szkarłacie. Gradowy Sztorm i Mysia Łapa teraz byli martwi, jednak nie ta wieść uderzyła go najbardziej. Powód ich śmierci był niepokojący, a bardziej ich sprawdza. Ważkowy Lot samotnik, który doprowadził do najgorszych księżyców jego życia, zabrał następne życia, tym samym tracąc własne. Poczuł ulgę, chociaż nie powinien. Teraz Ważka był martwy, a Cykoriowy Pyłek nie musiał się martwić, że kocur wszystko popsuje. Wreszcie mógł odetchnąć, odpocząć, być u boku Szanty, Rumianka, Zawilca i Kminka, nawet jeśli tego nie chcieli. Wszystko powoli zacznie wracać do normy.

Od Czerwca do Jeżyny

Kocurek leżał wtulony w brzuszek rodzicielki. Ciepłe, jasne futerko przyciągało go niczym kwiaty hipnotyzujące pszczoły. Nie miał ochoty na żadne wycieczki. Wolał pozostać przy boku Jeżyny. Przynajmniej do czasu, aż nie zaczął ugniatać jej brzuszka swoimi ciemnymi łapkami. Zapiszczał cicho z podekscytowaniem. Spodobała mu się ta zabawa. Coraz śmielej zagłębiał się łapkami w futro na brzuchu kocicy. Czuł przyjemne ciepło, a także miękkość. Zdecydowanie w przyszłości będzie kochał słoneczko i piasek. Nawet teraz, gdy było chłodno, momentami wyrażał swój sprzeciw.
Kiedy kotka polizała go po łebku, zapiszczał, wystawiając nieco bardziej główkę w stronę pyszczka burej. Takie czułości kochał. W ogóle, na tym etapie życia, był bardzo przytulaśny.
Cała ta zabawa napełniła brzuszek malca głodem. Z tego też powodu czekoladowy zapiszczał, sygnalizując swój dyskomfort, by następnie odepchnąć niemrawo Hiacynta od źródła pożywienia. Przecież jego brat nic nie robił, to dlaczego odbierał mu dostęp do jedzonka? To Czerwiec miał do niego większe prawo! Zaraz jednak został uspokojony przez matulę. Ta znów go liznęła po łebku, a maluch zbliżył się do źródła pokarmu. Dopiero, kiedy uczucie głodu minęło, uspokoił się.
Pozorny spokój trwał dość krótko, gdyż czekoladowy wymyślił sobie nową zabawę. Chciał zdobyć szczyt. W tym celu uniósł się niezdarnie, by oprzeć przednie łapki na jej boku. Zaraz też przesunął nimi w taki sposób, że lekko się uniósł. Teraz spróbował wspomóc się tylnymi. Nie zrobił nawet dwóch ruchów, kiedy to opadł zadkiem na podłoże posłania. Przez chwilę siedział zaskoczony, ale zaraz podniósł się.
– Ja chcieć na łapsia – pisnął i niemrawo tupnął, a raczej próbował tupnąć łapką.
To niesprawiedliwe. Ta góra sobie z niego kpiła. Jednak nie z nim takie numery. Zdobędzie ją, choćby miał próbować do upadłego. Jak postanowił, tak też zrobił. Ponownie wsparł się na ciałku Jeżyny. Uda mu się. Musiało mu się udać.

<Jeżyno?>