Otrząsnęła się gwałtownie. Nie znała i chyba wolała nie poznać odpowiedzi na swoje pytania, lecz wiedziała jedno – od teraz będzie potrzebować naprawdę dramatycznej sytuacji, by dać się zmusić do postawienia łapy na terenach Klanu Nocy. I prawdopodobnie już nigdy nie spojrzy na tamtą okolicę tak samo.
— To ten... chcesz zjeść? — Głos pointa wyrwał ją ze spirali coraz bardziej ekstremalnych myśli. — Znaczy, wleczenie tego do obozu byłoby ciężkie, ale chyba dałabyś radę... a właśnie! Pytałaś swoją siostrę czy miałaby coś przeciwko spotkaniu?
Powrót do rzeczywistości zajął jej trochę czasu.
— Ach, nie, wybacz, wyleciało mi z głowy — po chwili milczenia odpowiedziała na ostatnie pytanie, mając głęboką nadzieję, że jej rozmówca nie powtórzy tego pierwszego.
— Och — wyrwało się z jasnego pyszczka. — To nic! To może następnym razem... Albo na jakimś zgromadzeniu, co myślisz?
Skinęła krótko głową, usilnie próbując wymazać obraz trzepoczącej ryby ze swojego umysłu.
— Zgromadzenie to najlepszy pomysł. Ma zresztą teraz ucznia, to większe szanse, że pójdzie. — Wzruszyła ramionami, mimo że temat wcale nie był jej obojętny.
Z jednej strony chciała, żeby kocur poznał Migotkę, a jednocześnie z drugiej ogarniały ją autentyczne obawy na to wyobrażenie. Spotkała go tylko kilka razy i, co znacznie gorsze, nie miała pojęcia czy… tak w ogóle należało robić? Czy powinno się przedstawiać członków swojej rodziny kotu z obcego klanu? Czy w ten sposób nie zdradzało się za wiele informacji o sobie? Czy to już nie było zbyt poważne?
Mimo pokusy miała wrażenie, że postępowanie w ten sposób zdecydowanie nie należało do rozsądnych decyzji.
— Ooo! Przekaż gratulacje. — Uśmiechnął się promiennie. — Mi już chyba nie będzie się chciało żadnego szkolić, ani w sumie też, żadnego raczej nie dostanę... A jak u ciebie? W sensie, miałaś kogoś do szkolenia?
Wspomnienie Mroza sprawiło, że natychmiast się rozpogodziła.
— Nawet teraz mam! — Wypięła się dumnie. — Ale to taki gagatek, że szkoda gadać. — Odwróciła wzrok, jednocześnie uśmiechając się pod nosem. Mimo wszelkich trudności z nim związanych, nie potrafiła ukryć sympatii, jaką darzyła ucznia. — Wydaje mu się, że jest w centrum świata i wszystko wie najlepiej. Mam wyzwanie naprowadzić go na bardziej cywilizowaną ścieżkę, aby przykładny obywatel z niego wyrósł — powiedziała lekko rozbawionym głosem. — Obstawiasz, że mi się uda?
— Hmm, jeśli coś po tobie będzie miał, to na pewno się uda — rzucił w odpowiedzi, zadowolony.
— Ha. Przekonamy się. — Uniosła podbródek. — A czemu ty nie chciałbyś kolejnego oraz raczej nie dostaniesz? Jakieś złe doświadczenia miałeś z poprzednim?
— Och, nie, nie! Karaś była najlepszym uczniem jakiego mogłem dostać! I jak szybko się wszystkiego nauczyła! Gdybyś widziała, jak promieniała czasami. — Pochwalił się radośnie, chociaż na moment można było dostrzec w jego oczach smutny błysk. Czyżby przytrafiło się jej coś złego? — No, a kolejnego... hm, po prostu lubię mieć swój czas wolny. Dopadło mnie lenistwo.
— Hm, to ciekawe — uznała, po wyrazie morskich ślepi stwierdzając, iż zapewne miał ku temu jeszcze jakiś głębszy powód. — Chociaż jak wy macie tam taką klasowość, to się w sumie nie dziwię brakowi chęci. A no właśnie, czy są u was jakieś oficjalne wytyczne co do mentorów księżniczek ze względu na ten podział?
Wojownik podrapał się po czole.
— Szczerze nie wiem, jak to działa — przyznał. — Jak na razie okupują dwa najważnie- a nie, trzy najważniejsze role w klanie, a jak się zastanowić, to razem z uczniem medyka, byłyby cztery role. No, tak czy inaczej, reszta ma się dobrze i szkoliła się raczej, hm, ech... z kim oni się szkolili? — zmarszczył nos, zamyślając się głęboko. — Chyba po prostu dostają tych, którym liderka ufa — ocenił w zamyśleniu po chwili.
— Mm, ma sens. — Pokiwała głową. — Ale czekaj, jak to trzy najważniejsze role w klanie? Myślałam, że wyłącznie liderzy są wybierani według „rodzinnych kryteriów”.
— Niby tak. Jednak patrząc na to, że okupują również stanowiska medyczne, to wiesz...
— No, no — parsknęła z niedorzeczności tej ich liderki. — Co jest tym trzecim stanowiskiem w takim razie? Zastępca?
— A no, skoro lider dla księżniczek, to i zastępca również dla nich. Łatwa droga w górę, zgaduję.
Zamilkła na chwilę, mierząc go przenikliwym spojrzeniem. Zadawanie tego pytania mogło być nieco ryzykowne, ale w końcu co miała do stracenia? To nie ona mieszkała w tym nawiedzonym klanie.
— Planujecie bunt?
Piórlotek przez moment patrzył na nią, jakby próbując przetworzyć informacje, aż w końcu prychnął, wydając się niezwykle rozbawiony.
— Większość kotów ma to gdzieś — wyznał z krzywym wyrazem pyska. — Pasuje im wizja złych czekoladowych kotów, wygodnie z tą władzą, nikt za bardzo nie protestuje. Nawet Nenu... — urwał, przyciskając wargi. — Karaś się to bardzo nie podoba. Ale ona i ja to za mało żeby cokolwiek zdziałać.
Zamrugała szybko, jakby nie mogła pojąć tego, co wychodziło z jego pyska.
— Niemożliwe — mruknęła, kręcąc głową. — Może po prostu nie wiesz, że jest więcej takich kotów? Takich poglądami nie dzieli się ot tak — podkreśliła. — Czekoladowe koty nie mają nic do rzeczy, każdy może nadal sobie je obrażać, jeśli chce. Ale z tego co rozumiem, to wasza liderka wprowadziła wcale nie tak dawno zasady, które jawnie wywyższają jej rodzinę oraz zabraniają każdemu spoza niej stać się kimś więcej niż zwykłym wojownikiem. To przywłaszczanie sobie władzy — mówiła ze zdecydowaniem, przekonana o swojej racji. — To po prostu nie mogło się dobrze przyjąć. Nie, kiedy zdecydowana kotów w klanie nie jest z nią spokrewniona. No chyba że o czymś nie wiem…
— Ale tych kotów właśnie przybywa z każdym kolejnym pokoleniem — rzucił, już lekko sfrustrowany. — Zdają się żyć z tym w zgodzie, bo tak im wygodnie. Alga jest przeciwko swojej rodzinie w tych rządach, ale zdaje się, że tylko ona. Po prostu nie mamy już prawie czekoladowych kotów w klanie, wszyscy wyglądają niemal jednakowo, nie jestem w stanie już rozróżnić kto jest kim czasami — powiedział na wpół poważnie. — Jest im zwyczajnie wygodnie, bo nie rozumieją. Nie są w stanie. Nie oni musieli patrzeć na poniżenie swojego przyjaciela, tylko ze względu na sierść.
Parsknęła z niedowierzaniem. Bo jaką inną reakcję można było mieć na to, co mówił? „Totalny absurd” – jedynie to wyrażenie wydawało się adekwatnie oddawać charakter tej sytuacji.
— W Owocowym Lesie nierzadko mówiono o was jako o zimnych kotach bez skrupułów. Takich, które w przeszłości wielokrotnie stosowały przemoc w stosunku do nas. Podawano konkretne przykłady, miałam nawet poświęconą temu lekcję na treningu teoretycznym — zaczęła, mając nadzieję, że jeśli przedstawi punkt widzenia, z jakiego wyszła, Piórlotkowi uda się bardziej ją zrozumieć. — Wybacz więc, że ciężko było mi uwierzyć w twoje słowa. Po prostu nie przypuszczałam, że to właśnie w tym niegdyś wielkim i siejącym postrach klanie, będą przeważać tchórze, nie potrafiący choćby postawić się własnej liderce — wypluła, nadal przyswajając to nowe, a może od zawsze niezmienne tylko sprytnie ukryte, oblicze tamtejszej społeczności. Bowiem mogła nie mieć dobrej opinii o Nocniakach, ale nigdy nie uważała ich za kretynów.
Powiedzieć, że się myliła, to jakby nie powiedzieć nic.
To poniekąd zabawne, że to właśnie klan nieustannie szczycący się swoją siłą, okazał się mieć w swoim składzie najwięcej służalczych trzęsidup. Przykre, jak bardzo można było się stoczyć.
— Skoro nie wierzysz w rewolucję to właściwie… co trzyma cię w tym miejscu? Nie myślałeś kiedyś o odejściu? — Czujnym spojrzeniem spróbowała przeniknąć morskie ślepia.
— Myślałem, oczywiście, że tak, tylko są tam jeszcze koty, na których mi zależy. No i też boję się odejścia, wiesz… albo nie chcę? Ignoruję problem? To trochę jak bierne czekanie, aż sprawa sama się rozwiąże wmawiając sobie, że nie jest tak źle… — Jego wzrok wylądował na rybie, na którą zaraz wskazał łapą, patrząc na Mirabelkę. — Będziesz to jeść?
— Mm, rozumiem. Ale jakbyś kiedyś zmienił zdanie, to mam nadzieję, że wiesz gdzie się udać. — Mrugnęła do niego zawadiacko. Jednak kiedy tylko przypomniał sobie o rybie, jej ciało ponownie się spięło. — Jeść? Ja mam jeść? — Zamrugała na niego rozszerzonymi oczami, podejmując ostatnią, desperacką próbę udawania głupiej.
— Oczywiście, do moich przyjaciół Wilczaków — odparł z uśmiechem i całkiem zdecydowanym tonem. Na pytanie Mirabelki pokiwał twierdząco łbem, patrząc nań niezrozumiale. Ups. — W końcu po to ją złapałem! Nie jecie chyba jagód, prawda? Czy jecie? Nie no, nie jecie... chyba. A ryby są zdrowe!
Zaśmiała się krótko na wspomnienie o niesławnym klanie, mimo wszystko nie do końca mając pewność, czy jego wypowiedź rzeczywiście była sarkazmem. Nocniaki miały w końcu sojusz z Klanem Wilka, więc z powodów politycznych młodsze pokolenia zapewne nigdy nie słyszały o mrocznej historii Wilczaków. Była zatem ciekawa jak ta społeczność wyglądała z ich perspektywy.
— Wiesz co mi czasem się zdarza — przyznała odnośnie jagód, chociaż nie bardzo potrafiła zrozumieć, co jedno miało wspólnego z drugim. — A ty próbowałeś kiedyś?
— Zdarzyło się — przytaknął, interesująco wyglądając na niezbyt dumnego z siebie. Co w tym takiego dziwnego? — Ale nie były zbyt smaczne. I zostawiają ślady. Sprawdzają się o wiele lepiej jako barwnik.
— To prawda — zgodziła się bez większego namysłu — Dębowa Ostoja jest nimi praktycznie zalana. Dodatkowo pięknie łączą się wizualnie z borówką brusznicą; aż szkoda, że nie zawsze występują razem.
— O rany, to jest jeszcze jakaś. Chyba jednak pozostanę przy normalnym posiłku, ewentualnie trawie. Tylko żab jakoś nie lubię, nie wiem, dziwne są, wolę je oglądać.
— Ża… och. — Ciężko było jej ukryć obrzydzenie na samą myśl o zjedzeniu tego obślizgłego, skaczącego potworka. Coś jej się obiło o uszy, że Nocniaki wcinają wszystko, co z wody wyciągną, ale że to faktycznie było uznawane za normę społeczną?! Ble! — Tak, to zdecydowanie nie brzmi najlepiej. Jeszcze te ich takie oczy wystające… — Mimo wszystko czuła ulgę na myśl, że przynajmniej Piórlotek nie miał takich gustów smakowych.
— Chociaż żaby jeszcze nic, ale taka ropucha? Przecież to jest ogromne, o takie! — Zrobił przerażająco spory kształt łapami. — I nie mówię, że są brzydkie, bardzo ładne, takie tłuste zielonkawe, ale zwyczajnie niezjadliwe.
— Och, um — wytrzeszczyła oczy na to wyobrażenie — tak, definitywnie… — Miała wrażenie, że zaczynało ją mdlić. Gigantyczna ropucha w szczęce kota, jej odnóża wystające spomiędzy kłów, przeżuwana rozmiękła żaba, na swoim śluzie zjeżdżająca w dół przełyku i- AA! Dłużej tak nie mogła. — Zmieńmy temat proszę! — wypaliła, zanim zdążyła się powstrzymać.
— O, dobra, nie lubisz żab? — zamyślił się, przekrzywiając głowę. — A na jaki?
— Nie, nie, ja nie mam nic personalnego do żab, naprawdę — zaśmiała się nerwowo, czując, jak zalewa ją zażenowanie. — Po prostu wizja jedzenia tego typu- — Wzdrygnęła się. — Temat? Hm… Czemu… czemu tak właściwie tutaj przychodzisz? — Zerknęła na niego niepewnie. — Znaczy, nie że to od razu źle, czy dobrze, tylko… no nie wiem. Nie obawiasz się, że ktoś z twojego klanu prędzej czy później cię nakryje?
Wojownik zdawał się dziwnie pozbawiony wyrazu.
— Znaczy, wiesz, to nie tak, że ich jakoś specjalnie obchodzę — stwierdził nieporuszony. — Zalety bycia tłem klanu, zgaduję. A nawet jeśli, to ma mnie kto kryć, no i jakoś o tym nie myślę. W sensie, co będzie to będzie, nie? — Wzruszył barkami. — A ty czemu nie wychodzisz?
Nie otrzymała odpowiedzi. Nie otrzymała odpowiedzi na pytanie, które najbardziej ją nurtowało od momentu zobaczenia kocura po drugiej stronie. Otworzyła pysk, aby zadać je ponownie, jednak… w ostatnim momencie się powstrzymała. Poczuła jak oblewa ją nagła fala niezręczności, uniemożliwiając drążenie tematu. To było dziwne.
Z lekka uniosła brwi na ostatnie zdanie, jakie wypowiedział. Czy wyjaśnienie nie było oczywiste?
— Bo jestem lojalną członkinią Owocowego Lasu. Wysoko cenię swoją społeczność i nie chciałabym sobie zepsuć z nią relacji.
Wojownik poniekąd wyglądał, jakby właśnie dostał jakiegoś objawienia.
— W sumie logiczne — uznał po chwili. — Toooo... — nieporadnie zaszurał łapą w trawie — Ten, pomóc ci?
— Pomóc? W czym? — zapytała, nie wiedząc do czego zmierza.
— W tym. — Znów wskazał na rybę, nie odrywając wzroku od swojej rozmówczyni.
Przełknęła ślinę.
— Eee… też masz ochotę zjeść? — Wyszczerzyła się głupio. W myślach wręcz błagała Wszechmatkę, aby oszczędziła jej tej „niezwykłej przyjemności” pałaszowania stworzenia, ze srebrnym naprzeciw obserwującym to wszystko. — Nie ma sprawy, nie jestem jakoś głodna, więc mogę ci nawet oddać większość!
— Nie, nie. Zanieść ją na granice, nie mogę ci zjeść prezentu — zaprzeczył pewnie.
UGH!
— Ach, na granicę? — ciągnęła, nie wiedząc już, jak z tego wybrnąć. Z dwojga złego przeniesienie się na swoje tereny i udawanie, że spożyła ją tam, była chyba lepsze, niż zostanie bezwzględnie zmuszonym do zjedzenia jej na oczach niebieskiego. — Dobrze, zróbmy tak — zdecydowała, starając się nie zdradzać, jak bardzo spięła się wewnętrznie.
— O! Może przy okazji się z kimś podzielisz? — poddał, na jej nieszczęście prawdopodobnie wyczuwając, że coś jest nie tak. — Na pewno nie jecie ryb na co dzień prawda? A po nich naprawdę ma się ładną sierść.
Miałaby się tym z kimś… podzielić? Oprócz potencjalnego wystraszenia drugiej osoby, jeszcze skazywać się na podejrzenia odnośnie zdrady klanu?! Piórlotkowi ewidentnie brakowało instynktu samozachowawczego.
— Może — odparła bez cienia przekonania. — Nie jemy w ogóle ryb, więc wiesz, to jest dla nas trochę takie egzotyczne. — Jej wzrok powędrował wprost na jego futro, kiedy tylko kocur o nim wspomniał. I nie mylił się, faktycznie wyglądało ono zjawiskowo! Tak gładko, mięciusio i puchato, że wręcz do głowy uderzyła jej myśl, żeby tylko nieco wyciągnąć łapę i- — Chociaż twoja sierść jest rzeczywiście imponująca…
— To nic, tym lepiej! Urozmaicicie sobie przy okazji swoją dietę — dorzucił optymistycznie, zaraz potem wzdychając pod nosem. — Wprawdzie akurat moje futro to chyba kwestia rodziców...
— Mówisz? — Jej spojrzenie powróciło do jego oczu. — Jak wyglądają twoi rodzice?
— Cóż, mają cztery łapy, ogon, pysk, futro... — wyliczał ze wzrokiem utkwionym w górze. — Przynajmniej tata. Ale mogę spytać jeszcze o mamę, jak mnie urodziła to nie chcieli jej przyjąć do klanu, może kiedyś uda mi się ją znaleźć — dorzucił z uśmiechem, podchodząc do rybiszcza, by zębami chwycić za łuskowaty ogon.
— Ojeju to… — przerwała, patrząc jak żelowate stworzenie unosi się ku górze — brzmi okrutnie.
Point zdziwił się, na moment marszcząc czoło i poluźniając uścisk na swoim podarunku.
— Że posiadanie łap?
— Nie, nie posiadanie łap — prychnęła, czując iskrę zirytowania. — To była akurat dosyć banalna odpowiedź. Mam na myśli twoją mamę.
— A tak, rzeczywiście, racja.
Nie odpowiedział jej. Zamiast tego wrócił do swojego zadania, wydając się celowo zignorować temat.
Mirabelka ze świstem wypuściła powietrze. Skoro nie chciał jej mówić, to nie. W milczeniu obserwowała jego dalsze poczynania z rybą. Zastanawiała się, czy powinna zaoferować mu pomoc, czy bardziej opłacało się siedzieć cicho, by nie musieć dotykać obślizgłej skóry stworzenia.
Po odpowiednim przeczekaniu, jej towarzysz przedostał się na drugą stronę drogi z rybą, rzucając ją na trawnik przy granicy z Owocowym Lasem. Mirabelka podążyła za nim, na wszelki wypadek jeszcze rozglądając się, czy nikt ich nie widzi.
— Dzięki. — Kiwnęła głową krótko. — To co, ja dalej zabiorę tą rybę, a my zbieramy się już? — Uśmiechnęła się niewinnie, w swoim umyśle już planując coś zupełnie odwrotnego.
— No, w sumie można, miło się rozmawiało. Tylko pamiętaj że nie można długo ryb tak zostawiać na powietrzu, mogą się zepsuć — mruknął, oblizując się z resztek.
— Dobrze, nie zapomnę — zapewniła, niedługo później machając mu na pożegnanie.
Uf.
***
Gdy tylko Piórlotek schował się za horyzontem, wzrok zwiadowczyni ponownie wbił się w obrzydlistwo naprzeciw.
Wzięła głęboki oddech, starając opanować się wir irracjonalnych lęków, krążących po jej umyśle.
Teraz albo nigdy.
Chwyciła ogon kreatury, rozpoczynając ciągnięcie jej w kierunku rzeki. Dla swojego spokoju, wszystko to robiła z zamkniętymi oczami, jedynie co jakiś czas otwierając jedno, aby przypadkiem nie zboczyć z drogi. Nie myślała za wiele, całkowicie dając ponieść się swoim emocjom.
Prędko dotarła do celu, uprzednio wkładając duży wysiłek fizyczny, aby jak najszybciej zakończyć tę sprawę. Puściła trzymaną między kłami skórę, z ulgą zaczerpując upragnionego powietrza. Dała radę. Teraz było już po wszystkim.
Schyliła szyję, żeby ostatecznie pozbyć się straszydła i… wtedy się zawahała. Co ona tak właściwie robiła? Piórlotek z trudem upolował oraz przytargał tę rybę specjalnie dla niej, a ona zamierzała teraz tak po prostu zrzucić ją w dół nurtu, bezwstydnie wzgardzając wykonaną przez niego pracą? I to wszystko wykonane tchórzliwie, kiedy akurat nie patrzył?
Poczuła, jak oblewa ją lodowata fala poczucia winy. Nie powinna w ten sposób marnować świeżego jedzenia, o którym niektórzy z ich gatunku mogli co najwyżej pomarzyć. Nie powinna wykorzystywać naiwności Piórlotka, żeby wymigać się od tego, co obiecała mu we własnej osobie. Nie powinna zamykać się na nowe doświadczenie, tylko dlatego, że się wystraszyła.
Przełknęła ślinę, podejmując trudną decyzję. Musiała się przełamać.
Powoli, z głośno bijącym sercem, zbliżyła pysk do okrytego łuskami ciała. Mocno zacisnęła powieki i wzięła pierwszy, ostrożny kęs. Z początku jej wyraz twarzy wyglądał, jakby właśnie była w trakcie przyjmowania śmiertelnej trucizny, jednak po chwili największej grozy… rozluźniła się niemal całkowicie. Co prawda w pysku szylkretki znajdował zbyt mały fragment, żeby mogła zdecydowanie określić, czy posiłek jej smakuje, lecz aktualnie miała przynajmniej pewność, że było to coś w miarę normalnego, nic w jej jamie ustnej się nie ruszało i tą obślizgła tekstura dotyczyła jedynie powłoki ryby, wyłączając wnętrze. Ośmielona odgryzła więc kolejny kawałek, nawet ciekawa gustów swojego języka. Ze skupieniem przeżuła pokarm, z rozszerzającymi się źrenicami w końcu stwierdzając, że… to nawet nieźle smakowało! Mięso było miękkie i delikatne, a jednocześnie niepozbawione przyjemnej soczystości. Jeśli miałaby kiedyś ochotę na coś lekkiego, za najbardziej trafny wybór uznałaby właśnie rybę.
Rozochocona oderwała kolejną porcję dla siebie i… wtedy właśnie poczuła jak coś ostrego wbija się w środek jej gardła. Zszokowana odruchowo podskoczyła w miejscu, w konsekwencji zaczynając się krztusić. Panika natychmiastowo wypełniła zielone oczy, uświadamiając cały organizm, w jak poważnej sytuacji się znaleźli. Futro się zjeżyło, a każdy mięsień napiął, automatycznie ustawiając ją w przykurczonej pozycji. Cel był tylko jeden – przeżyć.
Po kilku okropnie przedłużających się uderzeniach serca, cudem wypluła z przełyku przezroczystą chrząstkę, oddychając ciężko. I wtedy momentalnie wszystko do niej powróciło.
Spojrzała w naraz ożywione oczy ryby, które aktualnie perfidnie sobie z niej kpiły, swoim upiornym wyrazem ewidentnie pokazując, że z premedytacją przygotowały zamach na jej życie.
Z wrzaskiem odepchnęła od siebie stworzenie, roztrzęsiona po koniuszek ogona. Ryba z pluskiem trafiła do wody, jak na zawołanie powracając do swojej martwej ekspresji. Obserwowała, jak ten olbrzym spływa w dół potoku, powoli odzyskując swoje zmysły. Nie było to jednak przyjemne doświadczenie, gdyż coraz bardziej zdawała sobie, co takiego zrobiła i jak głupio musiało to wyglądać z zewnątrz.
Podarunek, a raczej osobisty koszmar tortie niebawem zniknął z jej pola widzenia, miejmy nadzieję, że teraz wykorzystując nową szansę na większe przysłużenie się innym zwierzętom tej ziemi.
Cóż.
<Piórolotku?>