Przebywanie w Klanie Burzy było… inne, niż jej dawna egzystencja.
Na początku ich zwyczaje, sposób zachowania były dla niej niezrozumiałe. Nie okazywali tak szacunku swojej liderce, hierarchia nie była tak zarysowana, koty były inne… kryły się z używaniem przemocy, kłótniami, z polityką znacznie bardziej… ich codzienność była inna, nieprzepełniona krwią, krzykami, karami. Nie widziała jeszcze, by liderka zastosowała karę cielesną, tak samo inne wysoko postawione koty. Ci, którzy to robili kryli się z tym. Tak samo ona.
To miejsce sprawiało, iż reagowała inaczej – na sytuacje, na słowa, i to nie tylko przez utrzymywanie maski. Po prostu ich zachowanie wpłynęło na nią, choć dalej mentalność Betonowego Świata była w niej głęboko zakorzeniona i raczej nie do wyplenienia.
Powoli przyzwyczaiła się do nich. Zaczęła przewidywać ich zachowania, dostrzegać prawidłowości i to, co było ich zdaniem nieakceptowalne. Mimo tego, co zrobił Smark, został mianowany. Ona jakiś czas później również.
Jej syn zakochał się i był wierny rudej kotce z rodziny owianej złą sprawą, z kotką, przed której rodzajem ostrzegała ją sama liderka, Różana Przełęcz, przed dołączeniem do klanu. Ruda wmówiła mu, iż jej kocięta, które urodziła w pierwszym miocie były jego. Żmija szybko po wywiadzie z czarnym wykluczyła tę możliwość, ale mimo jej słów syn nie słuchał. Opiekował się młodymi, więc zaczęła i ona. Przywiązała się do jednego z nich – Margaretki. Mała szylkretka, o wielkich, niebieskich oczach, wpatrzona w nią jak w obrazek, szukająca jej miłości i wsparcia, bo matka jej go nie dawała tak, jak jej całkowicie rudemu bratu, Nagietkowi. Szybko stało się jasne, iż Żmija nie mogła odwrócić się od kocięcia i wkrótce ich relacja stała się zażyła, tak jakby naprawdę młoda była jej biologiczną wnuczką, a Żmija – jej babcią.
Obserwująca Żmija została kronikarzem – przedstawicielką całkiem nowej roli stworzonej przez Różaną Przełęcz. Miała pamiętać historię i być skarbnicą wiedzy, nauczać podstaw kierowania się przy pomocy Gwiazd i sprawować pieczę nad grotą, w której przyszło jej spełniać tę nietypową część jej nowych obowiązków.
Poza tym oraz obserwowaniem kotów, odnajdywaniem się w ich relacjach i polityce, a także samej wplątywaniu się w ich konflikty, przyjaźnie, poznała kogoś, kto był w stanie odciągnąć jej myśli od wszystkiego, co działo się w klanie – od tego, że Czarna Łapa był najpewniej ojcem Margaretki, od sprawy z Tropiącym Szlakiem, od słów Piaszczystej Zamieci… Kogoś kto naprawdę namieszał jej w głowie.
Ostowy Pęd.
Kremowy kocur, starszy od niej, siostrzeniec przywódczyni o kremowej barwie futra i tych pięknych, lśniących radością i optymizmem zielonych oczach.
Zaczęło się od wspólnych okazjonalnych wypadów. Razem chodzili po terenie Klanu Burzy, rozmawiali, oczywiście Żmija ze swoją maską miłej, kulturalnej i pokornej. Ale z czasem coś się zmieniło. Coraz bardziej i bardziej się do niego przywiązywała i choć nie zdradzała mu wielu aspektów prawdziwej siebie, próbowała się dystansować, to i tak pojawiło się to uczucie.
To samo, które odczuwała względem Gluta.
Żmija się zakochała.
Zauważyła to dość szybko. Wypatrywała wojownika pośród kotów, nie mogła się powstrzymać, by nawet samej zaproponować mu wspólny spacer, jej serce biło szybciej na jego widok a na policzkach czuła żar.
I jej się to podobało.
Tego dnia obudziła się rano z myślą o tym, by zaproponować mu wyjście razem. Stęskniła się za nim, mimo, iż ostatnio wychodzili ledwie dwa, może trzy dni temu. Ale dla niej to było niczym wieczność, gdy tylko przypominała sobie o jego towarzystwie, istnieniu.
Dość szybko znalazła kocura pożywającego się królikiem. Ten od razu widząc zaprosił ją, co wywołało na jej pysku szczery, szeroki uśmiech. Usiadła obok, delektując się smakiem puszystego stworzenia.
W końcu, po krótkiej wymianie zdań zapytała nieśmiało:
— Ostowy Pędzie, chciałbyś może dzisiaj przejść się na spacer? Jest… ciut mniej pochmurnie niż zazwyczaj — musiała znaleźć jakąś wymówkę, by nie brzmiało to dziwnie. Patrzyła na niego swymi żółtymi, skośnymi ślipiami, a tańczyła w nich nadzieja na spędzenie czasu z kocurem, który zajął jej serce po tragedii, jaka ją niegdyś spotkała.
Tak, była w nim zakochana po uszy, i mimo, iż czuła się trochę dziwnie z myślą, że to nie Glut był przy niej, to nie mogła inaczej. Potrzebowała go, od momentu, w którym się zakochała to wiedziała. Że od tego momentu nie będzie mogła żyć bez niego u boku, póki ten oddychał.
<Oset? She loves you 💘>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz