BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

26 kwietnia 2025

Od Wiciokrzewu

Coraz częściej zdarzały się sytuacje, w których koty z Owocowego Lasu mogły dostrzec Wiciokrzewa przesiadującego u szamanki. Nikt jednak nie wiedział, czy kocur “nagle” zainteresował się ziołami, czy może ostatnio na coś zachorował. Nikt nie pytał. Wiciokrzewowi było to na łapę. Jedyne, co było dla niego trochę męczące, to próby pogodzenia treningów z tajnymi praktykami u Świergot. Rokitnik w końcu nie mógł go zauważyć, gadającego z szamanką albo co gorsza, przesiadującego u niej – w legowisku medyków! Byłby… och, byłby bardzo zły! Po czymś takim liliowy uczeń zdecydowanie nie spotkałby się ze Świergot nawet na jedno uderzenie serca więcej, Rokitnik miałby to gdzieś, czy Wiciokrzew umiera, czy nie. Dla niego liczy się tylko to, że liliowy dotrwa do końca treningu, zostanie wojownikiem i nie zawiedzie tym samym swojej matki. No właśnie. Cierń. To też był pewien argument, który nie pozwalał Wiciokrzewowi rozwijać się dalej w dziedzinie medycyny. Z każdą rozmową u szamanki czuł, że robi coś wbrew swojej matce, którą przecież tak kochał, która zawsze chciała dla niego dobrze! Jednak Cierń była też na pewno zżyta z Owocowym Lasem, tak? Sytuacja medyczna wśród owocniaków nie była najlepsza, w końcu oficjalnie mieli tylko jedną, całkiem starą już kotkę, która zastępowała połowę rang, które dotyczyły lecznictwa. Po jej śmierci Owocowy Las by upadł! Tego łysa kocica na pewno by nie chciała, prawda? Może kiedyś wybaczy swojemu synowi, gdy zobaczy, że do czegoś się przydaje! Z takimi myślami Wiciokrzew zszedł z legowiska uczniów i rozglądając się na boki, ruszył w stronę legowiska medyka. Jeszcze tylko kilka kroków, już miał zanurzać koniuszek swego nosa w przytulnym cieniu legowiska i…
— Wiciokrzewie, a gdzie ty się wybierasz! Trening, trening! — ktoś zawołał zza jego pleców. Nie trzeba się było długo zastanawiać nad tożsamością krzykacza, był to oczywiście nikt inny, jak sam Rokitnik. Bury kocur już nadciągał w stronę swojego ucznia, aby od razu zabrać go na poranny trening. Wiciokrzew westchnął, jednak wiedział, że nie ma innego wyboru. Prędko obrócił się na pięcie, udając, że przed chwilą ze zdeterminowaniem nie biegł w stronę legowiska medyka. Od razu napotkał rozgniewany wzrok Rokitnika. Pewnie coś podejrzewał…
— Szukałeś czegoś? Po co się tak szwendałeś, bo obozie, przecież chyba masz świadomość, że zawsze rano zabieram cię na trening — wypomniał mu. Wiciokrzew pochylił głowę w geście przeprosin i położył po sobie uszy. Usłyszał tylko zirytowane stęknięcie Rokitnika, poczuł, jak kręci głową na boki. — Dobra, nieważne. Idziemy już — mruknął pod nosem i ze zgorzkniałym wyrazem na pysku, ruszył w stronę wyjścia. Liliowy uczeń tuż przed opuszczeniem azylu odwrócił głowę, ze smutkiem w oczach wpatrując się w legowisko medyka. Co, jeśli Świergot potrzebuje teraz pomocy kogoś młodszego?
Nagle liliowa, cętkowana kotka wychyliła się z legowiska.
Nie minęło dużo czasu, a Wiciokrzew skrzyżował z nią wzrok. Starsza uśmiechnęła się, a następnie widząc desperacje w oczach liliowego ucznia, zaczęła prędko iść w jego stronę.
— Wiciokrzewie! — zawołała. Rokitnik zatrzymał się przed obozem i odwrócił w stronę kocura, marszcząc brwi. Buras już miał otwierać pysk, aby nakrzyczeć na swojego ucznia, jednak Świergot była szybsza. — Och, Wiciokrzewie! Widzę, że gdzieś się wybierasz, tak? — mruknęła łagodnie. Rokitnik, słysząc jej głos, wnet pojawił się obok liliowego.
— Ach, Świergot, co ty tu robisz? Nie widzisz, że idę z Wiciokrzewem na trening? — zapytał. Pierwszy raz Wiciokrzew słyszał u niego coś innego niż… gniew. Najwyraźniej dla innych członków Owocowego Lasu posiadał jeszcze trochę szacunku.
— Widzę. Dlatego pomyślałam, że razem możecie znaleźć dla mnie trochę gwiazdnicy i wrotyczu, zapasy już się nam kończą, a ja jestem zbyt stara, aby wychodzić na takie dalekie wędrówki. Oba te zioła zazwyczaj rosną przy drodze dwunożnych — miauknęła. Rokitnik wcale nie wyglądał na zadowolonego z takiej propozycji, Wiciokrzew natomiast był jak najbardziej podekscytowany.
— No dobra, ale skąd mamy wiedzieć, jak wygląda ta gwiazdnica i wrotycz? — zapytał Rokitnik, unosząc jedną brew do góry. Świergot nie odpowiedziała, a tylko wróciła się żwawym krokiem do swojego legowiska. Buras spojrzał na swojego ucznia. — Dobra, idziemy na trening. Najwyżej poprosi sobie kogoś innego o pomoc, ja nie mam tyle czasu! — burknął. Przez chwilę oba kocury stały w ciszy, dopóki liliowa kocica nie wróciła się do nich z ziołami w pysku. Położyła je przed Rokitnikiem i Wiciokrzewem.
— To gwiazdnica — mruknęła, wskazując na wysoką roślinę, o grubych liściach w kształcie migdałów i drobnych białych kwiatkach. — A to wrotycz — dodała, tym razem łapą nakierowując wzrok kocurów na okrągłe, żółte kwiaty o ostrym zapachu. Po krótkim wytłumaczeniu podniosła głowę i spojrzała się na Wiciokrzewa. — Jest mądry, świetnie mu idzie zapamiętywanie różnych informacji. Na pewno sobie poradzicie — uśmiechnęła się, mówiąc o liliowym uczniu, który na pochwałę ze strony swojego autorytetu, odwrócił głowę.
— Taa… na pewno znajdziemy dla ciebie zioła, których potrzebujesz. Tylko nie mamy całego dnia, Wiciokrzew, ruszaj się — wymamrotał i szybko wybiegł z obozu. Uczeń pożegnał się jeszcze krótko z szamanką, a następnie zaczął podążać za swoim mentorem.

Szli między drzewami, stąpając po rozmokłej od ostatniego deszczu ziemi. Nie była to, co prawda żadna ulewa stulecia, a jedynie trochę pokropiło, ale to wystarczyło do tego, aby ziemia wydawała z siebie irytujący chlupot i skrzek z każdym kolejnym postawieniem łapy. Treningi w takich warunkach nigdy nie były dla Wiciokrzewa przyjemne, tym bardziej że zwykle wracał z nich brudny i cały upaćkany błotem. Teraz wielkimi krokami nadchodziła już Pora Opadających Liści, co oznaczało tylko coraz częstsze, silniejsze i bardziej gwałtowne opady deszczu. I o ile deszcz był fajny, to tylko wtedy, gdy nie towarzyszyły mu grzmoty, a także wtedy, gdy liliowy uczeń nie musiał spędzać czasu poza legowiskiem.
— Umiesz rozpoznawać tropy lisów? — z zamyślenia wyrwał go głos Rokitnika. “Oczywiście, że nie… skąd miałbym umieć?” pomyślał w pierwszej chwili, jednak swoich słów nie wypowiedział od razu na głos. Na całe szczęście. Czuł, że buras zwyzywałby go za taką odzywkę.
— N-nie… — mruknął pod nosem, jak zwykle instynktownie płaszcząc po sobie uszy. To już stawało się dla niego jednym z typowych odruchów, ale nie umiał tego powstrzymać. Rokitnik westchnął.
— No dobra, więc będę musiał cię nauczyć — burknął, niezadowolony z faktu, że znowu będzie musiał tłumaczyć coś liliowemu. — Tylko najpierw musimy znaleźć miejsce, w którym pachnie lisem. Nie wiem, czy dziś damy radę — wzruszył ramionami. — Wiesz, że Świergot potrafi komunikować się z lisami? — zaczął, lecz następnie prędko się zamknął. Wiciokrzew podniósł uszy do góry z zaciekawienia.
— Na… naprawdę? — spytał. Rokitnik od razu się rozgniewał, jakby uczeń nagle poruszył jakiś delikatny temat.
— Nie. Nie naprawdę. Nie pytaj o to więcej i nawet mi się nie waż podchodzić do Świergot! Masz zakaz zbliżania się do legowiska medyka, jasne? Te zioła namieszają ci w głowie i kto wtedy zostanie wojownikiem? Kto będzie bronić Owocowego Lasu? — warknął. — A ja ostatnio zauważyłem, że ta szamanka ma cię na oku. Dlaczego poprosiła właśnie nas o znalezienie ziół? Dlaczego powiedziała, że to właśnie TY będzie wiedzieć, jakie zioła mamy przynieść? Bratasz się z nią? — Wiciokrzew nie wiedział co powiedzieć. Do tego czasu wydawało mu się, że całkiem dobrze ukrywał swoją chęć do nauki o ziołach, a teraz… teraz wszystkie jego plany i marzenia jakby ponownie legły w gruzach. Zrobiło mu się ciepło.
— N-nie! Nigdy bym t-tak nie zro-zrobił! Prze-przecież jestem uczniem wo-wojownika, t-taką ścieżkę wy-wybrała dla mnie Da-Daglezjowa Igła! — podniósł głos. Buras to zauważył, natychmiast spiorunował go wzrokiem. Rokitnik nie był przyzwyczajony do słyszenia tak wyraźnie głosu Wiciokrzewa. Kocur zawsze mówił cicho, niepewnie.
— Mam nadzieję… — wycedził. Po tych słowach cały las nagle jakby zamilkł wraz z dwójką kocurów. Ani Rokitnik, ani Wiciokrzew, ani nawet drzewa nie miały teraz wystarczająco odwagi, aby się odezwać.

Szli. I szli. Mogłoby się wydawać, że w milczeniu okrążyli tereny Owocowego Lasu już z dziesięć razy, podczas gdy w rzeczywistości słońce nie osiągnęło nawet zenitu. Chodzili, niby bezcelowo, a jednak Rokitnik zachowywał się tak, jakby wciąż gorączkowo czegoś szukał. Ciszę co jakiś czas przerywały jego głośne pociągnięcia nosem, jego rozglądanie się dookoła, węszenie wśród traw i krzewów. Liliowy miał już powoli dość tego pseudotreningu, na którym jedyne co robił, to męczył sobie łapy, ale kim on by był, gdyby się o to upomniał? Bo na pewno nie sobą! Na szczęście, a może nieszczęście, Rokitnik w końcu się zatrzymał. Było to jednak gwałtowne wbicie łap w ziemię i stanięcie dęba, aniżeli spokojne zrobienie sobie postoju w trakcie chodzenia.
— Nie ruszaj się — wyszeptał. Jego nos zaczął podrygiwać coraz częściej, generując przy tym świszczące dźwięki. “Wszystko z nim dobrze?” pomyślał Wiciokrzew. — Czujesz ten zapach? — zapytał w końcu. Żołądek ucznia ścisnął się przez chwilę na tę słowa. Potem uczeń wciągnął do płuc powietrze, a wraz z nim silny i nieco gryzący zapach, którego dotychczas nie miał okazji poczuć w takiej intensywności. Kojarzył tę woń, tylko nie do końca wiedział skąd. — Skoro nic nie mówisz, to zakładam, że tak. To jest właśnie zapach najprawdziwszego lisa, Wiciokrzewie. Zapamiętaj go, bo na pewno jeszcze ci się przyda — miauknął z wyjątkową dla niego łagodnością. Najwyraźniej te rude bestie Rokitnik brał na poważnie. — To jednak nie koniec. Nie wystarczy mi, abyś tylko poznał ten zapach. Nie, to nudne i niepotrzebne. Ty musisz go wytropić — zachichotał pod nosem.
— C-co? — mruknął Wiciokrzew w niedowierzaniu.
— To, co słyszysz. Ruszaj się, lis jest blisko — zarządził. Wiciokrzew nie miał innego wyboru i choć jego umysł z całej siły opierał się tej myśli, że zaraz ma stanąć twarzą w twarz z lisem, to jednak ciało posłusznie wykonywało rozkazy burasa. Liliowy nawet nie zauważył, kiedy zaczął podążać za tropem rudego stworzenia. Gdy woń stała się tak silna, że do ucznia nie docierał już żaden inny zapach, zatrzymał się natychmiast. Stał obecnie za jakimś krzakiem i wyraźnie czuł, że lis jest blisko. Bardzo blisko. Odwrócił głowę w stronę Rokitnika, szukając w nim jakiegoś wsparcia czy oparcia, burasa jednak nie było nigdzie w pobliżu. Serce ucznia podeszło mu do gardła. “Gdzie on do jasnej Wszechmatki polazł?” pomyślał, czując, jak klatka piersiowa zaczyna pulsować mu ze strachu. Był tu sam. Sam na sam z rudą bestią, która pewnie zamordowała już niejednego kota. Nie miał innego wyboru, musiał uciekać. Nie miał już nawet najmniejszej ochoty przebywać z tym fałszywym wojownikiem. Zamierzał załatwić szybko zioła dla Świergot, a potem prędko wrócić do obozu. Chciał zrobić to wszystko niepostrzeżenie, aby przypadkiem nie napotkać na swojej drodze burasa. Wiciokrzew zacisnął zęby i pędem puścił się wśród drzew, z każdym kolejnym susem oddalając się coraz bardziej od lisa. Przynajmniej znał już ich zapach, wiedział, jak ich unikać, tak? To chyba jedyne co wyciągnął z tego śmiesznego treningu – oprócz faktu, że jeśli nie jest się w chorej rodzince Rokitnika, to nie ma co liczyć na litość z jego strony.

W końcu dotarł on nad rzekę, która dzieliła go od Wrzosowej Polany. “Dlaczego jedyną opcją, aby przedostać się bliżej drogi, jest wejście do… wody?” westchnął. Z rzekami nie miał zbyt dobrych wspomnień, tym bardziej nie po akcji z Padliną, ale wiedział, że teraz nie mógł zawieść Świergot. Prawda jest taka, że kotka jest już stara i potrzebuje pomocy młodszego pokolenia. Wiedziała też, że może zaufać Wiciokrzewowi. Kocur musiał jakoś przedostać się na drugi brzeg, to było jego obowiązkiem, koniecznością. W życiu pływał tylko kilka razy, bo w Owocowym Lesie nie przykładają tak dużej wagi do nauki pływania. Jest raczej czymś pobocznym, bo bardziej skupiają się na tym, aby sprawniej chronić siebie i innych przed lisami, a także na tym, że drzewa są bardzo ważnym i nieodłącznym elementem ich życia i muszą wiedzieć, jak się na nie wspina. Wiciokrzew stał więc na brzegu rzeki, której nurt, po ostatnim deszczu, był wyjątkowo silny. Woda huczała pod łapami wpatrującego się w nią ucznia. Musiał to zrobić. Musiał, bo nie miał innego wyjścia. Gdzieś tam, przy drodze, rosły poszukiwane przez niego zioła. Kocur nagle się zachwiał, a rzeka zarzęziła jeszcze głośniej. Wydał z siebie zagłuszony przez łoskot rzeki syk, a następnie położył po sobie uszy. Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Prawda jednak była taka, że myśli wirowały w nim jak jesienne liście. Zrobił jeden krok do przodu, a następnie drugi, zanurzając opuszki swoich łap w lodowatej, mrożącej krew w żyłach wodzie. Poczuł, jak dreszcz rozchodzi się po jego ciele. Napięcie rosło z każdą chwilą, a co każde uderzenie serca, Wiciokrzew zdawał sobie sprawę z tego, że nie może się teraz wycofać. Musi zrobić to, co do niego należy. Tak więc… skoczył. Nagle, bez wahania, bez namysłu. Inaczej nie dałby rady. Musiał pozwolić na to, aby w końcu rzeka go porwała. Nurt był ogromnie mocny i bezlitosny, nie ma miarę Wiciokrzewa, który rozpaczliwie machał i chybotał swoimi łapami. Czuł się jak piórko niesione przez silny wicher. Bezbronny, sparaliżowany. Czuł jednak, że z każdym uderzeniem kończyną o taflę wody, zbliżał się do upragnionego celu – do brzegu. Wyłaniając co jakiś czas pysk z wody, dostrzegał rosnące na przeciwległej stronie fioletowe kwiatki. Nie szukał co prawda ich, ale wiedział, że są one dobrym znakiem. Po jakimś czasie szarpania się chaotycznie z wodą udało mu się wbić pazury w miękką ziemię. Przełknął siłę, czując teraz ból w klatce piersiowej, spowodowany tłukącym się w niej sercem. Wisiał tak przez chwilę, górną partią ciała przyczepiony do brzegu, aż w końcu resztkami sił udało mu się wygramolić na stały ląd. Leżał tak przez chwilę, ciężko dysząc i kaszląc, przemoczony do suchej nitki. Jednak gdy spojrzał przed siebie, dostrzegł drogę, po której co jakiś czas prędko przemykały Potwory Dwunożnych. Na jego pysku zawitał cień uśmiechu. Gdzieś w środku niego, duma mieszała się z przerażeniem. Ruszył powolnym, zmęczonym krokiem w stronę Drogi Grzmotu, przy której miały znajdować się zioła. Od razu, gdy tylko się do niej zbliżył, do jego nozdrzy dotarł duszący i gryzący, ciepły zapach. Skrzywił się, bo po jakimś czasie jego płuca zaczęły go boleć. Schylił głowę, węsząc gdzieś pośród traw. Szedł wzdłuż drogi, jeszcze ociekający wodą po tym, co wydarzyło się przed chwilą. Z każdą kolejną chwilą czuł, jak oddech już mu się uspokaja i jak siły powoli wracają do jego przemęczonych mięśni. Jego wzrok był czujny, przesuwał się zgrabnie z jednej kępy trawy do drugiej, poszukując potrzebnych szamance ziół. Nagle ją dostrzegł. Niziutką i niepozorną roślinę o kwiatach w kształcie gwiazd. Zbliżył się do niej, a gdy jej zapach napłynął mu do nosa, poruszył wibrysami. “Tak, to gwiazdnica” zapewnił się w myślach, ostrożnie odgryzając kilka jej pędów, aby jej nie uszkodzić. Następnie ruszył dalej, trochę bardziej zmotywowany. Nawet jeśli nie udałoby mu się znaleźć drugiego zioła, Świergot na pewno ucieszyłaby się z samej gwiazdnicy. Ona taka była. Miła, czuła, opiekuńcza… i przede wszystkim potrafiła docenić starania innych kotów. Uczeń wił się teraz wśród nieco wyższych traw, podczas gdy miękki blask słońca zaczął oświetlać jego futro. Chmury zdążyły się rozstąpić, podczas gdy ten kontynuował poszukiwania. W pewnym momencie dostrzegł migające wśród zieleni żółte plamki. Od razu rzucił się pędem w ich stronę, uważając, aby nie zgubić wcześniej zdobytej gwiazdnicy. Ich zapach był intensywny, trochę gorzkawy. To musiała być wrotycz! Roślina, która użyta nieodpowiednio, niosła za sobą opłakane skutki. Zmarszczył brwi i pochylił się nad nią i wybrał kilka młodych kwiatów. Gdy już je ze sobą zabrał, powoli ruszył w stronę rzeki. Mieszający się ze sobą zapach mącił mu w nosie, ale uczeń czuł ulgę, że znalazł to, czego potrzebował. Teraz tylko musiał przedostać się jakoś na drugą stronę rzeki, nie gubiąc przy tym swoich zdobyczy. Miał tylko nadzieję, że wszystko mu się uda, a jeszcze dziś usłyszy ciepły głos liliowej kotki, chwalący jego osiągnięcie.

***

Dzisiejszy dzień był jednym z cieplejszych, a Wiciokrzew spędzał go na wylegiwaniu się w towarzystwie szamanki, która grzebała teraz w ziołach. Był środek dnia, a Rokitnik wciąż nie zabrał swojego ucznia na trening. Rankiem wybył z obozu, krzycząc coś do Ambrowiec i wciąż nie wrócił. Wychodził w towarzystwie Żagnicy. Może poszli na coś zapolować? Pogadać? W każdym razie nie zaprzątał tym sobie za bardzo głowy. Buras był w końcu dorosły, na pewno nic nie może się mu stać.
— Wiciokrzewie? Znalazłbyś dla mnie koper? Widzisz, ze starości już zmysły mnie zawodzą, a chcę trochę posprzątać w składziku… — westchnęła. Wiciokrzew, który wcześniej leżał ze zmrużonymi oczami, teraz gwałtownie je otworzył i postawił uszy do góry. W słowach kotki wyczuł smutek, co zakłuło go w serce. Świergot nie zostało już wiele czasu. Wiedział to. Na samą myśl o tym, robiło mu się słabo. Zamarł w miejscu, wpatrując się w liliową. — Wiciokrzewie? — powtórzyła, na co uczeń się wzdrygnął. Jej słowa na chwilę wyrwały go z zamyślenia.
— J-jasne — miauknął, a na jego licu zagościł delikatny, aczkolwiek potulny uśmiech. Podszedł do medyczki, przyglądając się uważnie składzikowi. — Ko-koper, t-tak? — upewnił się, na co Świergot tylko słabo kiwnęła mu głową. Jego uśmiech szybko z łagodnego przerodził się w nerwowy, ponieważ kocur nie mógł wyrzucić z siebie tej myśli, że Świergot za niedługo odejdzie z tego świata. Niezgrabnie sięgnął po delikatne, zielone nitki zbite w kępkę i podał je kotce. — Pro-proszę — westchnął. Szamanka mu nie odpowiedziała, a tylko łapą przysunęła koper bliżej siebie. Przez chwilę obaj stali w miejscu, otoczeni silnym zapachem różnych kwiatów i roślin. Panowała cisza, przerywana co jakiś czas sapnięciami ze strony starszej. W końcu w progu legowiska zjawiła się dwójka kotów. Wiciokrzew odwrócił się w ich stronę jako pierwszy, a następnie to samo zrobiła Świergot.
— Zapytasz się ich, co im dolega? — poprosiła, na co kocur przytaknął i prędko ruszył w stronę gości. Jednym z nich był kocur o eleganckiej budowie, ze smukłymi łapami, o krótkiej, puchatej, brązowej sierści. Bez wątpienia był to Czereśnia, który ostatnio doczekał się kociąt ze swoją partnerką. Zaraz obok stała muskularna, lecz zgarbiona kotka, o czarnym, jedwabistym futerku. Na jej pysku było wymalowane wiecznie zmartwienie. Skałka. Wiciokrzew uśmiechnął się, próbując jakoś bezsłownie ją pocieszyć. Pachniała chorobą, sama zresztą nie wyglądała na najzdrowszą.
— Cze-cześć… ja-jaki cel wi-wizyty? — zapytał łagodnie, zapraszając dwójkę kotów do wejścia do legowiska. Pierwsza wkroczyła Skałka, niepewnym krokiem. Zaraz za nią w środku pojawił się Czereśnia.
— Podejrzewam, że złapała ją jakaś choroba — westchnął Czereśnia. Z nosa czarnej kotki wydobywały się świszczące, ochrypłe odgłosy. Widać po niej było, że cierpiała ona na trudności z oddychaniem. Kocur nie wiedział jednak, co było ich przyczyną. Może to katar tak bardzo się rozwinął albo może zachorowała na… zielony kaszel? Na samą myśl o tej chorobie, kocura rozbolała głowa. Była ona poważna, ciężka. Czasami prowadziła do śmierci!
— Do-dobrze. Za-zaraz wró-wrócę — pisnął cienkim głosikiem, gorączkowo odwracając się w stronę szamanki, do której prędko podbiegł. — Świe-Świergot… Ska-Skałka chyba za-zachorowała na… zie-zielony ka-ka-kaszel — wydukał, szepcząc jej do ucha. Nie chciał od razu niepokoić stojącego za nim rodzeństwa. Pręgowana kotka westchnęła, biorąc do pyska gwiazdnicę i wrotycz. Wiciokrzew zawiesił na tych ziołach wzrok. Przecież to właśnie on zbierał je niedawno, prawda? Widział, jak medyczka podchodzi do Czereśni i Skałki, potem, jak rozmawia z brązowym kocurem, a potem, jak podaje kotce przygotowane wcześniej zioła i odsyła czarną kotkę do legowiska, aby wypoczywała, uważając na to, aby nie zarazić innych kotów.

[3059 słów do treningu wojownika i medyka + rozpoznawanie tropów lisów]

[przyznano 30% + 30% + 5%]

Wyleczeni: Skałka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz