Porą Zielonych Liści
Chodziła tam dzień w dzień.Nie miała pojęcia, czy w zasadzie oczekiwała jakichś większych zmian. Łowiła, rzucała mu ryby. I w zasadzie nic więcej.
Nic nie mówił. Trwał w ciszy za każdym razem, gdy pytała. Milczał jak głaz. I właśnie dziś postanowiła to zmienić.
U jej łap jak zwykle leżała zdobycz, tym razem jednak były to dwie ryby, nie jedna. Nie była w stanie rozpoznać ich gatunku. Nie obchodziło jej to mimo to zbytnio, ponieważ ważny był sam fakt, że coś złowiła. Powracając do swego pierwotnego planu, z całej siły uderzyła łapą o środek jednej z ryb, by ta przepołowiła się. Łuski ślizgały się pod jej łapami i gdy przez przypadek trafiła w podłoże, przeklęła pod nosem i uznała, że łatwiej będzie ją przegryźć. Walić higienę.
Zjawił się punktualnie. Dumny w swej ciszy, wyłonił się spośród drzew. I czekał, aż rzuci mu jeść.
Nie dała.
W jego oczach zaświeciła niepewność. Podszedł do niej, może i myśląc, że to pewien rodzaj testu. Odsunęła jednak zdobycz łapą i z poczuciem wygranej wypisanym na pysku, powstała i spojrzała mu w oczy.
– Nie tak łatwo – powstrzymała go lekko rozbawionym tonem. – Oczekuję zapłaty.
Jego zaskoczenie uderzyło w nią wręcz wielką falą. Patrzyła, jak ten najwyraźniej próbuje przetrawić informacje. Nie zamierzała jednak długo trzymać go w niepewności.
– Historie. – sprostowała, lecz widząc, że jeszcze żadna z jego szarych komórek się nie rozgrzała, wyjaśniła:
– Opowiesz mi historie. W zamian dostaniesz to, czego oczekujesz.
Jego śmiech… Był tak… Czysty. Krystaliczny. Szczery. Była pewna, że nigdy nie słyszała dźwięku piękniejszego od tego. W zasadzie… Słyszała go pierwszy raz. Nie wiedząc więc, czy nie jest to i ten ostatni, starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów.
– Co ci opowiedzieć? – zapytał cicho. – Słyszałem, że wy, Nocniacy, lubicie bajki. Której pragniesz? Mam ich pełen wachlarz.
Pomyliła się. To nie śmiech był cudem. Tylko jego głos, głęboki i dźwięczny. Nie dała jednak się wyprowadzić z równowagi.
– Nie pragnę baśni ani legend – odpowiedziała mu. – Pragnę twoich historii. A więc… Jak masz na imię?
Widziała jego wewnętrzną walkę. Znała to uczucie tak dobrze… Sama nienawidziła stawiania sobie granic, by następnie je przekroczyć. Mruknął w końcu zdawkowo i z widoczną niechęcią:
– Judasz Niewierny.
– A więc, Judaszu – kontynuowała, nie spuszczając z niego wzroku – Czemu nikt nie nauczył cię polować?
Milczał. Może było to za sprawą wspomnień, ciężkiej przeszłości… Nie wiedziała. Widziała jednak, że nie zamierzał się odezwać.
– Ostatnie pytanie – ostrzegła. – Skąd się wziąłeś na tych terenach?
To pytanie… Go zaskoczyło. Widziała jego ból. Tęsknotę. Ale on mimo tego odpowiedział jej sucho i zdawkowo:
– Odszedłem z rodzinnego domu. Już był czas rozwinąć skrzydła.
***
Spotykali się bardzo często. Pytania o błahostki takie jak ulubiony kolor stały się codziennością, a ona czuła, że w końcu żyje. Powracała do obozu wiecznie radosna, a szczęście rozsadzało jej pierś.I był to najpiękniejszy okres w jej życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz