*daaaaaawno temu*
Wpatrywała się w tego paskudnego bobra, mając ochotę rzygnąć dalej, niż widziała. Co rusz krzywiła pysk, nie wiedząc co ma z tym fantem zrobić. To było oczywiste, że tego gówna nie zje. Strzepnęła ogonem, wytykając język. Odsunęła od siebie ten paskudny wybryk natury zniesmaczona, oznajmiając, że nie zamierza tego jeść bo się rozmyśliła i Żyto ma złapać jej coś innego.— Przynajmniej wiem, dlaczego Bobrza Kłoda nazywał się tak, a nie inaczej. Paskuda jedna — prychnęła pod nosem. Jesionowy Wicher zaśmiał się cicho, nie potrafiąc uwierzyć w humorki bengalki.
Jakiś czas później Zboże urodziła, co wiedział już cały klan a Żyto i Jesion najbardziej. Czekoladowy kocur musiał lecieć do medyka, żeby łapę mu opatrzył, zaś buraska skończyła z opatrzonym policzkiem. Tego dnia do uszu świeżo upieczonej matki dotarła wiadomość, że ich "cudowna" liderka wzięła i zdechła. Kryła jednak w sobie tą radość, nie miała zamiaru komuś podpaść, starczy, że niektórzy obwiniali ją za śmierć Bobra i Truskawka, chociaż to nie była jej wina, że oboje byli debilami. Kocica poruszyła wąsami, wracając do odpoczynku, kątem oka obserwując żerujące przy jej brzuchu kluski. Nie była zbytnio zadowolona ale... musiała to przeżyć
*I cyk teraźniejszość*
Śmierć Jaska, upierdliwe bachory, odejście jej dawnego ucznia i kłótnie z Żytem. Miała wrażenie, że już do zesrania właśnie tak będzie wyglądać jej życie, że będzie wegetować od jednej kłótni z partnerką do drugiej. Była już nawet w takim stanie, że nie miała zielonego pojęcia czy może dalej nazwać ją swoją ukochaną. Owszem, próbowała zbliżyć się do wojowniczki, okazać jakiekolwiek uczucie jednak... ilekroć do tego dochodziło, czuła niechęć, nawet obrzydzenie. Miała jej za złe, że ta całą obietnica, jak to zajmie się kociętami, by ta mogła szybciej wrócić do bycia wojowniczką, została rzucona na wiatr. Do swoich dzieci też podchodziła niechętnie, a Zbożowej Łapie, chociaż teraz Lizaczkowi miała ochotę spuścić wpierdol stulecia za splamienie honoru jej rodziny. Wojowniczka strzepnęła ogonem, siedząc smętnie nad grobem przyjaciela. Jaskrowego Pyłu. Tęskniła za tą rudą kupą futra jak jasna cholera. Do teraz nie pogodziła się, że kocura już za nimi nie ma. Starła kilka łez z pyska, kaszląc cicho. Wieczornik był na patrolu, nie mogła mu więc się wygadać. Strzepnęła uchem, słysząc trzask łamanej gałązki.
— Hej wujku — miauknęła cicho, owijając łapy ogonem. Zastępca podszedł bliżej, siadając obok niej i kładąc jakieś pióra na kopczyku ziemi, który zaczął powoli porastać trawą. Bengalka poruszała niespokojnie łapami, ugniatając ziemię przed nią. Oddychała ciężko. Chciała zapytać Jesiona co powinna zrobić, jednak nie miała jakoś tak odwagi zacząć.
— Wszystko dobrze?
Czyli już nie było odwrotu. Spuściła łeb, końcówką ogona uderzając o uschnięte, opadłe na ziemię liście dębu. Otworzyła pysk, mając ochotę skłamać. Strzeliła sobie jednak za to mentalnie w mordę.
— Nie wujku — zaczęła spokojnie — Chyba związek z Żytem mi się pieprzy — mruknęła pod nosem, wstając na cztery równe łapy — Chyba jej nie kocham. Jeszcze to co odpieprzył Lizaczek... — warknęła wysuwając pazury — To był błąd, że się na to zgodziłam. Że pozwoliłam jej zrobić sobie kocięta. Nigdy ich nie chciałam, a teraz? Żałuję, straciłam prawie osiem księżyców siedząc z bebzonem wielkim jak bania na dupie. Żyto obiecała mi, że przejmie opiekę nad Lizaczkiem i Wieczornikiem, ale miała mnie w dupie, wolała sobie latać wesolutka. Może nawet kogoś ma — miauknęła rozżalona, chodząc w kółko. Czuła się źle, potwornie, wręcz paskudnie. Ile by dała, żeby cofnąć czas do dnia, zanim poznała Żyto, by mogła razem z Wieczornikiem odejść do owocowego lasu. Jej lojalność była jednak zbyt silna i nie ważne, jak wiele znaczyła dla niej Konopia, nie potrafiła od tak iść w cholerę. Strzepnęła ogonem, prychając — Życie mi się pieprzy wujaszku. No i co ja mam zrobić? Tylko nie mów tych starych pierdów, że rozmowa od serca czy inne sratytaty mają wszystko magicznie zmienić bo próbowałam, gówno dało — usiadła na ziemi, uderzając łapami o grunt — No doradź mi wujaszku! Przecież jesteś zastępcą!
— Nie wujku — zaczęła spokojnie — Chyba związek z Żytem mi się pieprzy — mruknęła pod nosem, wstając na cztery równe łapy — Chyba jej nie kocham. Jeszcze to co odpieprzył Lizaczek... — warknęła wysuwając pazury — To był błąd, że się na to zgodziłam. Że pozwoliłam jej zrobić sobie kocięta. Nigdy ich nie chciałam, a teraz? Żałuję, straciłam prawie osiem księżyców siedząc z bebzonem wielkim jak bania na dupie. Żyto obiecała mi, że przejmie opiekę nad Lizaczkiem i Wieczornikiem, ale miała mnie w dupie, wolała sobie latać wesolutka. Może nawet kogoś ma — miauknęła rozżalona, chodząc w kółko. Czuła się źle, potwornie, wręcz paskudnie. Ile by dała, żeby cofnąć czas do dnia, zanim poznała Żyto, by mogła razem z Wieczornikiem odejść do owocowego lasu. Jej lojalność była jednak zbyt silna i nie ważne, jak wiele znaczyła dla niej Konopia, nie potrafiła od tak iść w cholerę. Strzepnęła ogonem, prychając — Życie mi się pieprzy wujaszku. No i co ja mam zrobić? Tylko nie mów tych starych pierdów, że rozmowa od serca czy inne sratytaty mają wszystko magicznie zmienić bo próbowałam, gówno dało — usiadła na ziemi, uderzając łapami o grunt — No doradź mi wujaszku! Przecież jesteś zastępcą!
< Jesion? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz