— Mamo! — zawołało jedno z jej kociąt.
Odwróciła łeb w ich stronę i uśmiechnęła się łagodnie. Byli jej największymi skarbami. W jej oczach nadal byli małymi, rozkosznymi kociętami. Nie mogła uwierzyć, że zaraz uczniami. Został im tylko jeden księżyc. Wojowniczka zamierzała spędzić go najlepiej. Czuła, że kontakt z kociakami urwie się przez treningi ich nowych przyjaciół. A wtedy ona znów zostanie sama. Niemiły dreszcz przeszedł jej po grzbiecie.
— Mamo!
— Tak, kochanie? — miauknęła.
— Opowiesz nam coś? Najlepiej o tacie. — poprosiła Sarenka, wbijając w nią parę zielonych ślipi.
Kocica położyła się wygodnie na legowisku, zachęcając kociaki by dołączyły do niej. Ułożyły się wygodnie i przeniosły spojrzenie na nią.
— Nie tak dawno temu, gdy jeszcze pożar nie skalał naszych ziem, ja i wasz ojciec wpadliśmy w poważne tarapaty!
— Jakie? Jakie?
— Zaatakował nas straszny wąż rzeczny! Miał z trzy lisie ogony długości i paszczę jak Aroniowa Gwiazda.
— Jaką dużą? — zapytał Jelonek.
Kotka pokręciła łbem.
— Taką straszną! Wił się w rzece straszliwie, rozchlapując wodę na prawo i lewo. Ja niczego nieświadoma pływałam wraz z przyjaciółmi w jeziorze. Wąż zbliżał się do nas, ale my zajęci wygłupami byliśmy mało ostrożni. I wtedy...
— Wtedy co?
— Wtedy do jeziora skoczył kot. Nie był ani muskularny, ani ogromny, lecz szybki jak wiatr. Pokonał węża raz dwa i uratował nas z opresji. Spojrzał na nas, jakby to było nic i poczęstował swoją zdobyczą. Nazywał się Baranie Ucho. I nie, wcale nie miał baranich uchu! Nie mam pojęcia skąd te imię. — roześmiała się kotka.
Kociaki przyglądały jej się zaciekawione.
— Sam pokonał tego węża? — zapytała zdziwiona Sarenka.
— Tak. Zupełnie sam! Wąż był zbyt wolny, aby nadążyć za jego ruchami. Ciach, ciach, i po wężu.
— Woow, ale fajnie. A jak wyglądał tata? Jak ja? — dopytywał Jelonek.
— Miał futerko jak wy. Szare i białe, lecz pozbawione uroczych cętek. — mruknęła, liżąc syna czule po czole. — Obydwoje mi go przypominacie. — zamruczała.
— Myślisz, że kiedyś też pokonamy takiego węża? — zaciekawiła się Sarenka.
— Na pewno. Ale teraz musicie iść spać.
Kociaki jęknęły.
— Nie chcemy. Opowiedz nam coś jeszcze. — poprosiły.
Kotka stanowczo jak na siebie pokręciła łbem.
— Już, już. — zamruczała. — Jutro przed wami kolejny dzień pełen zabaw.
Maluchy stęknęły, ale zamknęły ślipia. Trochę się powierciły i powzdychały, aż w końcu zasnęły. Sasankowy Płatek przyglądała im się. Patrząc na nie, przypominał jej się Baranie Ucho. Uśmiechnęła się na myśl o kocurze. Jego obraz lekko zamazywał się jej w pamięci pomimo że tak kurczowo próbowała go zachować. Nie pamiętała już większości rozmów. Czasem miała jakieś przebłyski, ale strzępki sytuacji mało jej mówiły. Dlatego wymyślała własne historie. Nie mogła wiedzieć, że cała sytuacja z rzecznym wężem, wyglądała tak, że znudzony Baranie Ucho wepchnął ją do wody, mając jej dosyć i zostawił samą płaczącą. Nie pamiętała jak podle i źle ją traktował. Jej umysł pomimo dużych pamięciowych braków wykreował go na kocura idealnego. Na kocura niczym z bajki, na którego zawsze tak czekała. A nie Burzaka, który potraktował ją jako zabawkę na jedną noc, by później móc się z niej śmiać.
* * *
Kociaki podążały za nią grzecznie. Usiedli na skraju wyspy. Kotka rozejrzała się nerwowo wokół siebie. Może trochę za nerwowo. Sarenka i Jelonek nic nie mówili.
— Słuchajcie, muszę wam coś powiedzieć... — urwała.
Czuła jak serce jej przyspiesza. Musiała im to w końcu wyznać. Dać im możliwość. Może poza Klanem Nocy i zasięgiem jej siostry, będzie lepiej im się żyło? Może w Klanie Burzy w końcu ją docenią?
— Wasz tata... Baranie Ucho... on... on był z Klanu Burzy. — wyznała szeptem.
Kocięta nie zdawały się zaskoczone.
— Mamo, mówiłaś nam to już parę razy. — oznajmiła Sarenka, siadając.
Jej wzrok uciekł w stronę wody. Sasankowy Płatek wzięła głęboki wdech. Nie pamiętała tego. Nie pamiętała reakcji swoich dzieci na tą informację. Serce podeszło jej do gardła.
— I?
— I co? Mamo, ja się stąd nie ruszam. — miauknęła Sarenka. — Wolę wodę niż spaloną polanę.
Jelonek nic nie mówił.
— A ty, Jelonku? Możemy odejść stąd wszyscy... — zaproponowała głosem przepełnionym nadziei, zupełnie jakby nie słyszała odpowiedzi córki. — Możemy być szczęśliwi. Wasz tata na pewno się ucieszy na wasz widok. Będzie jego dumą... Zostaniecie wspaniałymi wojownikami...
Jelonek speszył się.
— Ja nie wiem, mamo.
— Słuchajcie, muszę wam coś powiedzieć... — urwała.
Czuła jak serce jej przyspiesza. Musiała im to w końcu wyznać. Dać im możliwość. Może poza Klanem Nocy i zasięgiem jej siostry, będzie lepiej im się żyło? Może w Klanie Burzy w końcu ją docenią?
— Wasz tata... Baranie Ucho... on... on był z Klanu Burzy. — wyznała szeptem.
Kocięta nie zdawały się zaskoczone.
— Mamo, mówiłaś nam to już parę razy. — oznajmiła Sarenka, siadając.
Jej wzrok uciekł w stronę wody. Sasankowy Płatek wzięła głęboki wdech. Nie pamiętała tego. Nie pamiętała reakcji swoich dzieci na tą informację. Serce podeszło jej do gardła.
— I?
— I co? Mamo, ja się stąd nie ruszam. — miauknęła Sarenka. — Wolę wodę niż spaloną polanę.
Jelonek nic nie mówił.
— A ty, Jelonku? Możemy odejść stąd wszyscy... — zaproponowała głosem przepełnionym nadziei, zupełnie jakby nie słyszała odpowiedzi córki. — Możemy być szczęśliwi. Wasz tata na pewno się ucieszy na wasz widok. Będzie jego dumą... Zostaniecie wspaniałymi wojownikami...
Jelonek speszył się.
— Ja nie wiem, mamo.
Sasankowy Płatek zwiesiła łeb. Nic z tego nie rozumiała. A pamięć ciągle ją zwodziła.
Czy mogła nadal ufać swojej głowie?
— Chodź, mamo. — mruknęła Sarenka. — Lizaczek nie może zostawać sam w kociarni.
Czy mogła nadal ufać swojej głowie?
— Chodź, mamo. — mruknęła Sarenka. — Lizaczek nie może zostawać sam w kociarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz