Odkąd Wilczek nabył umiejętność poruszania się, dni w kociarni zaczęły mijać mu zdecydowanie radośniej. Nie był już ograniczony do przesiadywania w jednym miejscu na mchowym legowisku obok matki, nic więc dziwnego, iż każdego dnia zaraz po przebudzeniu rozpoczynał ekspedycje po jaskini. Z początku krążenie po żłobku zaspokajało jego przygodowe wymagania - w jednym miejscu odnalazł nawet superową kryjówkę do zabawy w chowanego! Ale z biegiem czasu i to nie wystarczało, by zadowolić energicznego kocurka.
Dlatego, jeśli tylko nadarzała się do tego okazja, złoty usiłował wybrać się na zwiedzanie magicznego świata na zewnątrz. To stamtąd pochodziły nieznane zapachy, przedziwne odgłosy oraz ogromni wojownicy, zazwyczaj przynoszący mamie dziwne jedzenie dla dorosłych. Nieraz podejmował próby wybłagania u rodziców pozwolenia na wycieczkę w nieznane, lecz za każdym razem odpowiedź brzmiała identycznie: ,,Nie".
Miarka przebrała się, gdy stanowcza odmowa padła po raz kolejny, nawet jeśli kocurek z bólem zgodził się na propozycje ojca przy swoim boku. Z nastroszonym futerkiem i bojowo obnażonymi ząbkami zaczął miotać się po podłożu kociarni, wydając z siebie dźwięki podobne do odgłosów kota palącego się żywcem - co, w odniesieniu do ostatnich międzyklanowych wydarzeń, nie brzmiało najlepiej. Po interwencji nadzwyczaj zdenerwowanego Wiśniowej Pestki, który specjalnie zawrócił z obozowego wyjścia do kociarni, by pomóc rozpłakanej partnerce, Wilczek dosadnie zrozumiał, iż bez pomocy kogoś z zewnątrz nie da rady uciec z tej niewoli.
To właśnie wtedy w malutkiej główce uformował się pierwszy, nikczemny plan.
Racja, może i nie był perfekcyjny, lecz Wilczek był niezmiernie dumny z własnego pomysłu. Przez chwilę rozważał nawet pochwalenie się Złotej i Czereśni, ale prędko odgonił od siebie tę myśl. Po pierwsze, bał się, że mama dowie się o jego zamiarach. Po drugie, niebieska od samego ranka mierzyła go groźnym spojrzeniem, a białej nawet nie widział.
Ważną rzeczą odnośnie szansy wyzwolenia się spod łapy rodzicielskiej było wyczucie odpowiedniego momentu. Nie mógł przecież jak szaleniec wybiec nagle z jaskini na sam środek obozu, ryzykując zdemaskowaniem przez któregoś z wojowników, bądź - nie dajcie Gwiezdni - własnego ojca. Dlatego w niezwykle dziwaczny dla siebie sposób zerkał co rusz, czy żaden wiarygodnie wyglądający kot nie pojawi się w ścianach kociarni i nie przyłączy się do spełnienia jego marzenia. Obserwacja ta była na tyle długa i żmudna, iż kocurek w trakcie jej trwania zdrzemnął się kilka razy. Całe szczęście, że wesoły krzyk dochodzący ze strony wyjścia wybudził go ze znużenia!
Natychmiastowo wyprostował kluskowate łapki i skoczył w stronę pstrokatej kotki niosącej w pyszczku pierzastą kulę. Zmierzył ją bystrym spojrzeniem brązowych ślipi i postanawiając postawić wszystko na jedną kartę, odwzajemnił jej zdziwione spojrzenie.
— Musisz mi pomóc się stąd wydostać! Nie wytrzymam dłużej w tym więzieniu, rozumiesz? — jęknął błagalnym tonem, przebierając łapkami z powodu zniecierpliwienia. Rzucając pospiesznie spojrzenie na drzemiąca Skowronek, schował się w rudo-czarnym futrze i pisnął. — Udaj, że jestem zwierzyną i wynieś mnie stąd!
<Płonąca Łapo? Zostaniesz partnerką w zbrodni?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz