Słonecznik siedział samotnie przed wejściem do tymczasowego żłobka. Od wielu dni nie miał okazji dłużej porozmawiać z żadnym starszym członkiem klanu - nawet z Sikorkowy Śpiew! Wszyscy wojownicy od czasu przenosin mieli mnóstwo na głowie - polowanie, patrolowanie, znakowanie. Co prawda ich matka dalej była królową - mimo to, starała się pomagać w pracach w obozie. Zresztą jej potomstwo było już wystarczająco duże, aby zająć się sobą na jakąś chwilę. Musiała tak myśleć... przynajmniej według kremowego. A on nie miał zamiaru udowadniać pokazać jej, że się myliła!
Dlatego też niemal od początku pobytu na terenach chwilowych starał się wtapiać w otoczenie i nie przeszkadzać zajętym klanowiczom. Powinien w końcu zachowywać się już poważniej i odpowiedzialnej niż kilka księżyców temu - już niedługo czekało go bowiem mianowanie na ucznia. Na które absolutnie nie był jeszcze psychicznie gotowy. To znaczy, postawmy sprawę jasno. Cieszył się, oczywiście. Był bardzo podekscytowany tym, że już niedługo będzie mógł opuścić tłoczny obóz i upolować swą pierwszą zwierzynę! Jednocześnie, czuł się przytłoczony wizją dorastania. Przecież jeszcze tak niedawno nie było go nawet na świecie! Jakim cudem za kilkanaście wschodów słońca miałby zostać pełnoprawnym uczniem?! Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Jasne, że pragnął kiedyś dojrzeć i rozpocząć praktykę na wojownika, a potem nawet nim zostać, ale zawsze zdawało mu się to takie.... odległe. Nie dopuszczał do siebie myśli, aby beztroskie dzieciństwo kiedykolwiek mogło dobiec końca. Ale niestety, życie pisze najróżniejsze scenariusze. Od czasu wybuchu pożaru nie można było stwierdzić sielskości dzieciństwa. Dla wszystkich Burzaków była to nowa rzeczywistość, na którą żaden z nich nie był przygotowany. A zwłaszcza młody, niedojrzały jeszcze kocurek, który tak niedawno wypytywał wszystkich spotkanych wojowników o to, czemu tak właściwie niebo zmienia swój kolor!
- Szept... - zaczął Słonecznik, spoglądając ponuro na siostrę. Ta przekierowała na niego swoje ślepka, patrząc na niego z wyczekiwaniem wymalowanym na pyszczku - Czy myślisz, że jesteśmy gotowi na zostanie uczniami?...
Koteczka zamrugała kilka razy oczyma, ale się nie odezwała. Kociak westchnął ciężko. Czego mógł się po niej spodziewać? Zawsze milczała jak zaklęta.
- No tak, zapomniałem... Po co w ogóle pytałem? - burknął sfrustrowany, podnosząc się z ziemi.
Nie to, że był zły na swoją siostrę - chociaż właśnie tak prawdopodobnie to zrozumiała. Wręcz przeciwnie. Po prostu stresowała go cała ta sytuacja - pożar, zmiana miejsca zamieszkania, mianowanie... Tego po prostu było dla niego za dużo. Trudno było mu udźwignąć taki ciężar. Zbliżał się koniec dni pełnych spokoju i ''zabaw'' - nadchodził za to czas obowiązków i ciężkiej pracy. On jednak czuł, że wolałby nie dorastać i na zawsze już pozostać małą kocią kuleczką, której nie interesują sprawy poważniejsze niż lokalizacja mamusi.
Szedł bez celu przed siebie, rozglądając się po obozie. Wzrokiem poszukiwał kogoś znajomego, z kim mógłby porozmawiać. Mimo że na ogół nie przepadał za towarzystwem w innym celu niż posłuchanie pasjonujących historii, teraz naprawdę go potrzebował. Jego wzrok zatrzymał się nowopoznanej wojowniczce, która nie tak dawno wybawiła go z opresji podczas ucieczki. Prawdopodobnie to jej zawdzięczał swoje życie.
Podszedł do niej powoli, badając, czy nie zajmuje się może jednym z obowiązków, które teraz spoczywały na starszych klanowiczach. Wyglądało na to, że nie...
- Proszę panią, dlaczego jest tak zimno? - spytał, próbując jakoś sensownie zagaić rozmowę. Nie chciał się jej narzucać.
- Pora Opadających Liści przyszła, podczas niej zawsze jest zimno. Wiesz, za kilkanaście księżyców znowu będzie ciepło - odpowiedziała kocica, spoglądając na niego.
- To dobrze. Nie lubię, gdy jest tak zimno... - mruknął cichutko, owijając ogonek wokół swoich łap.
Przez chwilę zapadła między nimi cisza. Zielonooki przełknął głośno ślinę, starając się naprędce wymyślić jakiś ciekawszy temat rozmowy. Kto niby chciałby rozprawiać o pogodzie?!
- Ale ostatnio było zbyt gorąco... - mruknął cicho, opuszczając łebek. Wciąż co nocy śniły mu się okropne obrazy spalonych drzew i łąk, uciekających w popłochu kotów, zwęglonych ciał zwierząt leśnych... Brr.
< Burzowa Noc? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz