Szedł przez tak zwane "osiedle". Nie znał dokładnego znaczenia tego słowa, lecz usłyszał je od szeptających między sobą kotów, żyjących na ulicy. Wiedział tylko, że na "osiedlu" w dziwnie uformowanych skałach, żyli Dwunożni. Same głazy stały w równych odstępach, porozdzielane metalowym ogrodzeniem lub płotem wykonanym z upośledzonych drzew (bez żadnych gałęzi czy liści, kompletny brak gustu).
Marzył tylko o jedzeniu. Przez skórę widać było każde żebro. Brzuch rudego burczał głośniej niż zazwyczaj. Szkarłat ledwo co poruszał nogami, ignorując padający deszcz. Zazwyczaj woda wprawiała go w bardzo dobry nastrój. Podczas pobytu w Klanie Nocy nauczył się pływać i próbował podtopić Czermienia, wówczas Czermieniowy Gniew. W Owocowym Lesie skakał po kałużach, marnując cały swój nadmiar energii. A teraz? Miał wrażenie, iż kroczył przed siebie bez większego celu.
Brat zniknął. Rudzielec z dnia na dzień coraz bardziej żałował podjęcia prób zaprzyjaźnienia się z czarnym. Naiwnie wierzył w poprawę relacji między nimi oraz magiczny wpływ miłości i radości na szaleńca. Spaczonego umysłu wściekłego nikt nie mógł zmienić.
Spojrzał w niebo. Gdyby tylko odzyskał wszystkie wspomnienia, skopałby od razu czarną dupę brata. Skończył sam. Doszedł do wniosku, że nieważne, jak się postara, nie zdoła znaleźć sojuszników. Był chłodny i oschły, to czas spędzał z nim tylko ultramiły Bursztyn. Był przyjacielski i pełen energii, mieszkańcy Owocowego Lasu omijali go szerokim łukiem. Pobiegł za jedynym bliższym sobie członkiem rodziny, pozostał sam.
Zawsze. Sam.
W którymś momencie zatrzymał się. Poczul ogromny ucisk na swojej klatce piersiowej, a każdy oddech zdawał się go osłabiać. Próbował iść dalej, poruszać rytmicznie łapami, aby nie stać w miejscu. Przed oczami cały świat zlewał się w jedno, szare niebo połączyło się w jedną, bezkrztałtną masę z kolorowymi obozami Dwunożnych.
Upadł, mocząc całe rude futro w brudnej kałuży.
***
Nie wiedział, ile czasu minęło. Wybudził się w kompletnej ciszy, czując ogromne zmęczenie. Wziął kilka głębokich oddechów, nie czując wcześniejszego ucisku ani osłabienia. Otworzył niebieskie oczy, przyzwyczając się powoli do światła.
Ujrzał nad sobą jasne niebo, bez żadnej chmury. Udało mu się wstać. Zdziwił się, ponieważ nie znajdował się w tym samym miejscu, co wcześniej. Upadł na ulicy, a przez jakieś dziwne czynniki znalazł się na chodniku.
Westchnął ciężko, czując kolejny raz głód.
Ruszył ku centrum tego dziwnego miasta. Może zdoła wybłagać uroczym spojrzeniem kawałek mięsa od przypadkowego przechodnia.
Marzył tylko o jedzeniu. Przez skórę widać było każde żebro. Brzuch rudego burczał głośniej niż zazwyczaj. Szkarłat ledwo co poruszał nogami, ignorując padający deszcz. Zazwyczaj woda wprawiała go w bardzo dobry nastrój. Podczas pobytu w Klanie Nocy nauczył się pływać i próbował podtopić Czermienia, wówczas Czermieniowy Gniew. W Owocowym Lesie skakał po kałużach, marnując cały swój nadmiar energii. A teraz? Miał wrażenie, iż kroczył przed siebie bez większego celu.
Brat zniknął. Rudzielec z dnia na dzień coraz bardziej żałował podjęcia prób zaprzyjaźnienia się z czarnym. Naiwnie wierzył w poprawę relacji między nimi oraz magiczny wpływ miłości i radości na szaleńca. Spaczonego umysłu wściekłego nikt nie mógł zmienić.
Spojrzał w niebo. Gdyby tylko odzyskał wszystkie wspomnienia, skopałby od razu czarną dupę brata. Skończył sam. Doszedł do wniosku, że nieważne, jak się postara, nie zdoła znaleźć sojuszników. Był chłodny i oschły, to czas spędzał z nim tylko ultramiły Bursztyn. Był przyjacielski i pełen energii, mieszkańcy Owocowego Lasu omijali go szerokim łukiem. Pobiegł za jedynym bliższym sobie członkiem rodziny, pozostał sam.
Zawsze. Sam.
W którymś momencie zatrzymał się. Poczul ogromny ucisk na swojej klatce piersiowej, a każdy oddech zdawał się go osłabiać. Próbował iść dalej, poruszać rytmicznie łapami, aby nie stać w miejscu. Przed oczami cały świat zlewał się w jedno, szare niebo połączyło się w jedną, bezkrztałtną masę z kolorowymi obozami Dwunożnych.
Upadł, mocząc całe rude futro w brudnej kałuży.
***
Nie wiedział, ile czasu minęło. Wybudził się w kompletnej ciszy, czując ogromne zmęczenie. Wziął kilka głębokich oddechów, nie czując wcześniejszego ucisku ani osłabienia. Otworzył niebieskie oczy, przyzwyczając się powoli do światła.
Ujrzał nad sobą jasne niebo, bez żadnej chmury. Udało mu się wstać. Zdziwił się, ponieważ nie znajdował się w tym samym miejscu, co wcześniej. Upadł na ulicy, a przez jakieś dziwne czynniki znalazł się na chodniku.
Westchnął ciężko, czując kolejny raz głód.
Ruszył ku centrum tego dziwnego miasta. Może zdoła wybłagać uroczym spojrzeniem kawałek mięsa od przypadkowego przechodnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz