Była piękna, bezchmurna noc. Ptaki krakały w oddali, a każdy dźwięk rozlegający się w kniei niósł się pomiędzy drzewami, wiatr posyłał swoje pasma do muskania liści krzewów, a ich szelest jakby nakłaniał przebudzone koty do ponownego zaśnięcia. Każdy ruch był doskonale słyszalny, jak gdyby każdy się wyciszył, czekając na jego nadejście. Czyli warunki, w których Topielcowa Łapa nie był w stanie zasnąć.
Powinien być zmęczony po wyczerpującym treningu, ale gdy wokół panowała cisza, nie był w stanie odpoczywać. Spokój sprawiał, że sam się denerwował - i co najważniejsze, tym, że to tylko głupie kłamstwo, a zaraz rozpęta się jakaś straszliwa rzeź. A więc siedział przygarbiony na swoim legowisku z mchu, znudzony przyglądając się wyjściu do lasu. Jego krótki ogon kołysał się nerwowo na boki, a rozbiegane oczy zerkały w każdy kąt legowiska. Niedaleko umościła się jego siostra, Biała Łapa, a brat, Blada Łapa, leżał tuż przy wyjściu z krzewu. Tchórzliwa Łapa i Pokrzywowa Łapa spali obok siebie, naprzeciw niego, a Muszlowa Łapa nie tak daleko od nich. Natomiast rude, płomienne futro Ognistej Łapy było doskonale widzialne w ciemności, z dala od innych uczniów. Topielcowa Łapa nie miał bladego pojęcia, co w zasadzie mógłby teraz zrobić. Przez każdą czynność wykonaną z jego strony reszta uczniów zapewne by się obudziła, wszystkie skargi kierując w jego stronę. Nie miał ochoty zwracać na siebie uwagi, więc wykluczone. Mógł w takim razie tylko robić coś poza obozem, a pierwsze, co mu przyszło na myśl, to polowanie. Przecież nie będzie nikomu przeszkadzał, a przy okazji zrobi coś pożytecznego, co możliwe, że ktokolwiek doceni. Podniósł się na łapach, otrzepał futro, a następnie bezszelestnie wysunął się z legowiska uczniów, uważnie zaczynając rozglądać się na boki. Nie chciał, by ktoś go widział. Przemykał po cichu od krzaka do krzaka, strzygąc uszami i pociągając nosem. W powietrzu unosił się nikły aromat kwiatów, które nie tak dawno zakwitły, wyciągając swoje delikatne główki do słońca. Kocur ignorował to z rozmysłem i stawiał miękko swoje czarne łapy na jedwabistym, chłodnym podłożu, ciesząc się jego zimnem w upalną noc, zarazem będąc czujnym. Ziemia nie była błotnista i się w nią nie zapadał, Pora Zielonych Liści zrobiła swoje i wysuszyła pozostałości po śniegu. Zaczął się niecierpliwić, więc w końcu przebiegł pospiesznie krótki, końcowy odcinek, zapominając o dyskrecji. Gdy tylko (po długim czasie rozmyślania) dotarł do tunelu prowadzącego do wyjścia, bez zawahanie schylił swój dymny łeb i się przez nie przecisnął, oczywiście z trudem, a jego ciało boleśnie smagały liście o ostrych czubkach. I praktycznie natychmiast znalazł się w innym królestwie, które było jego. Tylko jego. Kraina cieni, pełna tajemnic, zagadek i łamigłówek, których dotąd jeszcze nikt nie rozwiązał. Za to właśnie tak kochał las. Po części przypominał mu jego - owiany tajemnicą, pozornie milczący, a w rzeczywistości skory do rozmów. Uwielbiał to miejsce - było pełne życia, ale za to niedostępne. Kocur nadstawił uszu i zaczął wsłuchiwać się w dźwięki gęstwiny. Żaden odgłos nie był dla niego zagadką, spędzał tu tak wiele czasu, że znał to miejsce na wylot. Wszystko w przyrodzie miało swój porządek i znaczenie - nic nie było niepotrzebne. Przypucnął na chłodnawej powierzchni i w czasie oczekiwania wysunął pazury. Liczył sekundy, a także minuty, aż w końcu gdzieś niedaleko od niego rozległ się dźwięk. Z łatwością go rozpoznał - szybkie, drobne łapki, takie jak myszy, ale kroki były stawiane tak niedbale, jakby zwierzę nie było przyzwyczajone do przebywania na ziemi, a prędzej do wspinania się po wysokich koronach drzew. Najpewniej musiała być to wiewiórka, powstała ze swego legowiska w celu poszukiwania pożywienia, pewnie żołędzi i tym podobnych. Nie lubił na nie polować. Myszy przynajmniej nie zasługiwały na taki żal z jego strony - one były paskudne, z wyliniałym futrem i obrażające resztę lasu samym swoim istnieniem. A wiewiórki miały piękne, jedwabiste i puszyste futerko, w kolorach jesiennych liści lub bodajże brązowo-szarej kory. Ich ślepia były urocze i okrągłe. Ale jednak zwierzyna to zwierzyna, a czymś trzeba wyżywić klan. Zaczął się przedzierać przez krzaki, a z każdym kolejnym krokiem w jego futro wplątywało się coraz więcej kolców i cierni, ale on szedł dalej, zdeterminowany, by dopaść zwierzątko. Ostro zakończona trawa kłuła go w delikatne poduszeczki łap, wiatr mierzwił sierść i szumiał w uszach. A tą jakże niezwykła harmonię skolidował dźwięk niezdarnego poślizgu na śliskiej powierzchni. Natychmiastowo wytężył maksymalnie swój wzrok, byleby dojrzeć choć skrawek ciałka zwierzątka. Wiewiórka siedziała dosłownie na cztery długości ogona przed jego nosem, z niepokojem pociągając malutkimi nozdrzami i drżąc z napięcia. Przygotował się do skoku. Wziął pod uwagę wszystkie czynniki - kierunek wiatru, głośność dźwięków jakie wywoła przy wybiciu się z miękkiej powierzchni oraz - niepozorne, ale potrzebne - szczęście. Jeszcze raz upewnił się, że nic nie przeszkodzi mu w czynności i wyskoczył w górę. Czując wiatr, który wydawał się przenikać aż do jego kości, wyobraził sobie swoje pazury zaciskające się na nieszczęsnym, brunatnym ciałku. A jednak, gdy upadł z łoskotem, jego łapy natrafiły na pustą przestrzeń. Jednak nie zdezorientował się, tylko ocenił sytuację. A niech to - na osty i ciernie! Wstyd było mu się przyznać, ale… Źle wymierzył odległość. Wiewiórka korzystając z sytuacji umknęła pod jego łapami, szukając schronienia. Równie dobrze mógł się teraz poddać - ale jak by to świadczyło o jego osobie? Najeżył futro i zaczął biegnąć za brązową sylwetką. Co chwila musiał nad czymś przeskakiwać - skupiska much nad wronią karmą, malutkie strużki wody, czy też po prostu zgrubiałe korzenie sosen. Dyszał i jęczał, ale wyciskał z siebie resztki sił, byleby tylko dopaść małe stworzonko, które do tego doprowadziło. Pędził za nią dalej, aż w końcu z poślizgiem zahamował - gryzoń zaczął z pośpiechem wspinać się na pobliską sosnę. Nie dotarła daleko - wybił się z ziemi i złapał ją w locie. Z łoskotem opadł na trawę ze zwierzątkiem w pysku. Zwiotczałe ciałko traciło resztki ciepła w jego szczęce - ślad życia ulatniał się, a serce zatrzymało.
***
Już świtało, gdy Topielcowa Łapa dotarł do obozu. Najpewniej za niedługo rozpocznie się jego żmudny trening z Gronostajowym Tańcem, na który - oczywiście - nie miał ochoty. Sam zaczął zmierzać w stronę stosu zwierzyny by odłożyć tam swoją wiewiórkę, gdy na uboczu dostrzegł Cisową Łapę. Może i się ucieszy z jego towarzystwa? Szybko przytruchtał do niej i upuścił brunatnego gryzonia u jej łap. Był ciekaw, jak zareaguje.
- Sam upolowałem! - pochwalił się, z uporem szukając jej spojrzenia. Gdy tylko malutkie ciało upadło na brudną od piasku i kurzu ziemię, szylkretka wzdrygnęła się, poświęciła mu może tylko chwilę, rzuciła na niego okiem i kontynuowała wpatrywanie się w ziemię.
- Oh... Yyy... To brawo - odpowiedziała nieobnecnie, jakby pojawienie się go przeszkodziło jej w czymś ważnym. Zerknął na nią niepewnie i prawie niezauważalnie się do niej przysunął. Był pewien, że coś było nie tak.
- Eee... Wszystko w porządku? - zapytał cicho i strzepnął śmiesznie krótkim ogonem. - Po wizycie u nocniaków wydajesz się inna. Zrobili ci coś? - szepnął, a troska w jego głosie była aż nazbyt słyszalna. Nie planował tego, okazywanie uczuć jest dla słabych.
- Nie, nie!- od razu go zapewniła, ale jednak chwilę później odparła szeptem:
- Dużo gorzej… Zrobili mi to… Oni… Ci…- plątała się w słowach, wyraźnie powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. W końcu każdy kiedyś tak choć raz wyraził swoje emocje, bez względu czy chciał, czy nie.
Schylił się w jej stronę i przypucnął na nagrzanej ziemi, a z jego pyska dało się niewiele wyczytać. Chciałby pomóc kotce, jednak nie był przyzwyczajony do okazywania swoich uczuć wobec innych. Machnął ogonem i w końcu niepewnie jęknął:
- N-nie martw się! Wszystko się ułoży, tak myślę.
Cisowa Łapa spiorunowała go wzrokiem, nie odzywając się. Raczej nie wynikało to ze złości, a pewnie z psychicznego zmęczenia. Rozumiał ją.
Zaczął niepewnie dreptać w kółko, aż w końcu zdecydował się na ostateczny ruch. Schylił się, by chwycić w szczęki pięknego, białego kwiatka i przesunął go w stronę Cis. Niewiele wiedział o kotkach, jednak gdzieś usłyszał, że lubią dostawać różne, kolorowe rzeczy. Przemyślał to jednak chwilę. Po chwili pochwycił z powrotem roślinkę w zęby i odłożył za uchem szylkretki.
- Do twarzy ci z nim - mruknął cicho i odrobinę odsunął się do tyłu.
Niebieska zamarzła w tej samej pozycji. Chyba właśnie analizowała co zaszło, spoglądając na niego z głupim wyrazem pyska i pośpiesznie mrugając powiekami.
- Eh… Dzięki…- mruknęła najwyraźniej speszona, nie ruszając się z miejsca nawet o jeden cal.
Spojrzał na nią niepewnie i dostał chwilowego, nerwowego tiku oka.
- [...] - mruknął coś pod nosem i nagle, sam nie wiedząc, co go do tego zmusiło, i jak, wtulił pysk w jej futro. Po raz pierwszy poczuł się doceniony. Zauważony, nawet jeśli w niczym nie pomógł.
Kotka chyba nie wiedziała, co się stało. Zamarła bez ruchu.
- Eh… Co ty robisz?- zapytała go i powoli podniosła lewą brew w geście niemego zapytania.
Natychmiastowo się zawstydził. Co on zrobił? Był jakiś chory czy co? Bardzo szybko się cofnął i pewnie byłby cały zaczerwieniony, ale futro przysłaniało widok. Gapił się w swoje łapy i nie śmiał spojrzeć jej w kasztanowe oczy.
- Um… Spokojnie… Nie będę cię uważać przez to za dziwaka - powiedziała, najwyraźniej starając się go uspokoić. Jednym z jego spostrzeżeń było to, że wydawała się być bardziej rozluźniona.
Zakrył swój pysk łapami i nie śmiał się jej pokazać.
- Yhym - mruknął głosem przytłumionym przez futro.
Szarpnęła jego łapę odkrywając jedno oko. Spojrzała mu w nie głęboko.
- Hej, nie wstydź się. Jesteśmy przyjaciółmi, co nie? Nie będę o tobie plotkować z innymi - zapewniła go.
- No nie wiem - mruknął, na powrót zasłaniając lewe oko. - W ogóle nie powinienem był tego robić.
Spojrzała na niego z wielkim niedowierzaniem.
- Nie ufasz mi?- zapytała wyraźnie zdruzgotana szylkretka.
Zamrugał nieśpiesznie oczami, przeganiając z ich wyrazu wstyd.
- Nie o to chodzi. - powiedział cicho, powoli odsłaniając pysk. - To po prostu przysparzający kłopotów gest. Jeśli ktoś nas widział, zaczną się plotki.
Cisowa Łapa zaczęła mu się przyglądać od łap do czubków uszu, a dokładniej końcówek pędzelków.
- A czy ciebie one interesują? - zapytała ostrożnie. - Mnie na przykład nie. Mam inne sprawy którymi mogę się martwić - oznajmiła pewnie i machnęła ogonem.
W końcu powstał z nagrzanej ziemi i otrzepał futro z paprochów i piasku, tuż po tym, jak rozciągnął każdą łapę po kolei.
- No trochę... Wiesz, jak to jest. Po drodze się przekształcają i sprawy mogą przybrać inny obrót. Pomyśl sobie tylko, mogliby nawet wymyślić, że jesteśmy partnerami! - prychnął ze zdegustowaniem i strzepnął uchem. Brzydziły go koty, za których sprawą to wszystko się działo.
- A więc no - ciągnął - Plotki są niebezpieczne. Słowa ranią. Niepokoją. Nie chcemy, by do czegoś takiego doszło, prawda?
- Tak - zgodziła się pustym głosem i spojrzała na niego mętnymi oczami.
Nie wiedząc co móc robić dalej, zaczął powtarzać jedne i te same pytania.
- A tak w ogóle... Jak tam w Klanie Nocy? Jest źle? - zapytał, czując pot spływający mu strużkami po grzbiecie. To napięcie zaczynało go przygniatać.
- Jest świetnie - mówiła dalej bez uczuć. Wyglądała dość żałośnie.
- Eee... Um... To dobrze... Tak myślę? - jęknął cicho i niepewnie.
- Tak, jest świetnie - syknęła, pewnie nieświadomie się powtarzając.
Spojrzał na nią swoimi żółtymi oczami. Cisowa Łapa wydawała się być dość rozdrażniona, jakby zrobił coś nie tak.
- Czy czymś cię zdenerwowałem? - zapytał zestresowany, próbując kurczowo naprawić sytuację.
- Nie, przecież mówię ci, że jest świetnie - powiedziała znowu bez uczuć, jednak słyszał, że jej gardło było ściśnięte.
Spojrzał na nią niepewnie, z pustką w głowie. Przekalkulował swoje wszystkie poprzednie wypowiedzi i nie wymyślił nic, przez co mogłaby poczuć się źle. W końcu postawił ostatnią kartę. Pójść za kłamstwem rozmówcy.
- To w takim razie dobrze.
Nie miał ŻADNEGO planu, co robić dalej. Naprawdę nie miał bladego pojęcia, co zrobił nie tak. W końcu krzyknął:
- Eee, słyszałaś to? Gronostajowy Taniec mnie woła! - dymny nie dał jej czasu na odpowiedź. - Pa! Do jutra!
Szybkim krokiem odbiegł, zostawiając Cisową Łapę. I wiewiórkę.
<Cisowa Łapo kochana?>
[2357 słów]
[przyznano 47%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz