BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(trzy wolne miejsca!)

Nowe mutacje w zakładce "Cechy Specjalne i Mutacje"! | Zmiana pory roku już 22 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

11 maja 2024

Od Lodowego Omenu

 Tyle się zmieniło.
Minęło sporo księżyców, odkąd ostatni raz widziała się z dziadkiem. Odszedł tak szybko, tak niespodziewanie - akurat wtedy, gdy odnalazła z nim wspólny język, co od zawsze stanowiło trudność w jej rodzinie. To nie był jednak koniec żałoby, bo w niedalekim czasie zginęła jej babcia i dziadek. Ostra Kostrzewa i Mętny Zawilec. Mimo wszystko bólu nie dało się ukryć; Kostrzewa była niedocenianą i mądrą wojowniczką, która nim umarła zdążyła przekazać młódce wiele ważnych lekcji.
No i jej brat. Ach, biedny Mroźna Łapa, przebity na szaszłyk przez starego dzika. Nie pomogła mu i chyba wcale tego nie żałowała. Czy on by jej pomógł? Wysunęła pazury i przejechała jednym z nich po gładkiej trawie. Być może tak. Ale jakieś wewnętrzne niezadowolenie mówiło jej, że bracia nie zaryzykowaliby dla niej swojego życia, że zostawiliby ją na pożarcie wściekłemu zwierzu. Albo wręcz przeciwnie - albo chcieliby ją chronić, stwierdziwszy, że jest zbyt słaba, by chronić się samodzielnie.
Usiadła na skraju obozu, czując, jak lekki wiatr przyjemnie mierzwi jej futro. Jedynie Szadź mogła się dla niej teraz liczyć. Szadź i matka. One jej potrzebowały.
Wodziła badawczym wzrokiem po obozie i jej pysk wykrzywił się nieznacznie, gdy spostrzegła ciemne futro ojca. Jak mógł być dla niej kiedyś wzorem? Tak jak każdy w rodzinie, dyskredytował ją ze względu na płeć. A ona? Ona stała się Mistrzynią, osiągnęła coś, czego jej bracia nie byli w stanie. Wyparła się wszystkich tych uprzedzeń i pokazała im, gdzie naprawdę jest jej miejsce.
A nie było bynajmniej w kociarni.
Gdy słońce wzeszło wystarczająco wysoko, a koty wreszcie powychodziły ze swoich legowisk, wstała, rozglądając się za Mak, Nów i Tajgą, z którymi dzieliła profesję. Jak na ironię losu, wszystkie cztery należały do przedstawicielek płci żeńskiej. 
Lodowy Omen nie czuła się zbyt dobrze w porze zielonych liści - zdecydowanie lepiej odnajdywała się w śniegu i mrozie, co mogło być uznawane za coś... nietypowego. Wszak ciężkie zimy nie oszczędzały nikogo, były bezlitosne i skute w lodzie, ale mistrzyni nic tak bardzo nie kochała. Z pewnością wolała to niż środek pory zielonych liści, gdzie robactwo nieustannie dokuczało, a słońce wrzało żarem.
Wojownicy ustali już przed wejściem, gotowi na trening. Bacznie obserwowała tłum, jakby upewniając się, że nikogo w nim nie zabrakło. 
— Ruszamy — stwierdziła twardo Wilcza Tajga. Teraz spośród mistrzyń ona była najstarsza. Chłód odszedł, pozostawiając jej przez jakiś czas pieczę nad treningiem wojowników. Przynajmniej do czasu, gdy nie zostały mianowane trzy nowe mistrzynie. 
Lód nie śmiała nawet przerwać Tajdze, a jedynie zrównała z nią krok. Nie szli długo; zatrzymali się w środkowej części lasu. Przez pierwsze dni w swojej nowej roli wolała raczej obserwować, niżeli wydawać polecenia, aby wyuczyć się techniki pozostałych mistrzów i sama starać się o jeszcze efektywniejszą pracę.
— Siła fizyczna to nie wszystko, co liczy się w walce, choć jako Wilczaki to na niej polegamy w głównej mierze — głos Wilczej Tajgi przedarł się przez las. Lód uniosła uszy. Jeśli czegoś nie lubiła w sposobie, w jaki walczył przeciętny Wilczak, to właśnie tego, że zbyt bardzo polegał na sile ciosów. Oczywiście sama w sobie siła nie była niczym złym, a wręcz była bardzo pomocna, ale walka opierała się nie tylko na ślepym uderzaniu przeciwnika, ale na myśleniu. Tylko w ten sposób można było prawdziwie wyprzedzić wroga. — Musicie wiedzieć, jak walczyć, by być zawsze o dwa kroki przed nieprzyjacielem. Dwa kroki lub więcej.
Dalszy trening przeszedł tak, jak zwykle - Wilcza z pomocą trzech młodszych mistrzyń przekazały wojownikom trochę teoretycznej wiedzy o taktyce - o tym, jak zajść wroga z zaskoczenia, wykorzystując bardzo przystosowany do tego teren, czy też o tym, jak go rozpraszać, wydając z siebie krzyki czy celowo nadeptując na gałązki. 
Gdy zbiorowy trening dobiegł końca, słońce było już u szczytu, a Lód musiała przyznać, że przyjemnie się patrzyło, jak wojownicy rzeczywiście wyciągali z tych lekcji jakieś wnioski. Treningi były ciężkie i wyczerpujące, nie oszczędzały nikogo, ale większość wojowników radziła sobie doskonale, przystosowana do takiego wysiłku. Zastanawiała się, jak to musiało wyglądać, gdy szkolenia te zostawały dopiero wprowadzane - wszyscy musieli padać na łapy po kilku uderzeniach serca.

* * *
Minęło sporo czasu, nim nastał wieczór; teraz dni się wydłużyły, dając kotom więcej czasu, by stać na nogach i wykonywać swoje obowiązki. Lód na to wcale nie narzekała, bo odkąd pradziadek zaczął przychodzić do niej w snach, noce stawały się nieznośne.
Chociaż widziała Szadź wypoczywającą w cieniu iglastego drzewa, nie podeszła. Rozmowy z siostrą zawsze były wyczerpujące, co było aż śmieszne, zważając na to, że Lodowy Omen potrafiła kłócić się z duchem, który wymordował w brutalny sposób słabą część klanu. Z jakiegoś powodu jednak relacje z Tchórzliwą Łapą stały się napięte i choć siostra zawsze miała wobec niej dobre serce, widać było, że czuła się urażona. Mistrzyni za to chyba nie miała siły, żeby próbować wyjaśnić jej to, co rodzina próbowała im wszystkim wbić do głowy od księżyców.
Zamyślona nawet nie zauważyła, że Blada Łapa przystanął na chwilę, wpatrując się w jej siostrę. Przekręciła głowę, spoglądając na niego pytająco. Uczeń aż się wzdrygnął, jakby nie spodziewał się, że ktoś to zauważy.
— Co robisz? — spytała, by pociągnąć go za język. Ostatnio częściej zdarzało im się rozmawiać, choć były to najczęściej drętwe rozmowy. Oboje nie rozumieli za bardzo języka, którym posługiwały się leśne koty - tego sposobu, w jaki utrzymywały relacje społeczne, jak wylizywały sobie futro czy okazywały różne inne uczucia w najróżniejsze sposoby. Być może właśnie to ich do siebie zbliżyło.
— Nic — odpowiedź Bladego brzmiała co najmniej przekonująco za sprawą beznamiętnego, niewzruszonego głosu, którym to powiedział. Ale go znała.
— Często się jej przypatrujesz — zauważyła. — To aż dziwne jak na ciebie.
— Tak? — zmarszczył brwi w konsternacji, jakby nie do końca zrozumiał jej aluzję. 
— Nie jesteś przypadkiem nią... zainteresowany? — mruknęła, starając się ubrać to w słowa, które kocur by zrozumiał.
— Zainteresowany? Masz na myśli tak, jak można być zainteresowanym wydawaniem poleceń albo pilnowaniem porządku? Albo wykonywaniem swoich obowiązków? — odparł zbity z tropu. — Jeśli tak, to... Tak, można powiedzieć, że jestem nią trochę... zainteresowany. Jest taka miła... I dała mi ostatnio kwiatka. Nie przepadam za nimi.
Uniosła brew.
 — ...Ale gdy mi go dała, to było jakieś inne — dokończył natychmiast myśl. — Nie wiem, co inne koty czują w takich momentach. To głupie.
Lodowy Omen uniosła głowę. Nie mogła pomóc siostrze i dobrze wiedziała, że nie zgadzają się w kwestii swoich poglądów. Ale Blady mógł poprawić jej nieco samopoczucie.
— Próbowałeś z nią rozmawiać? — spytała, ale ten pokręcił przecząco głową.
— Nie. Dała mi kwiatka, a ja przyjąłem i poszedłem. To źle?
— Zazwyczaj za kwiatki się dziękuje — poinstruowała go. — Ale moja siostra ma prawdziwe lwie serce. Wybaczyłaby ci i taką pomyłkę. Nie chciałbyś częściej do niej zaglądać? Potrzebuje towarzystwa, a ja chyba nie jestem w tym najlepsza. Rozmowy ze mną zdają się raczej ją dołować, niż na odwrót.
Blada Łapa podrapał się po głowie.
— Spróbuję. 
I odszedł, pozostawiając ją bez żadnych dodatkowych słów, bez żadnego pożegnania. Chyba to był taki jego urok - nie wiedział, co i kiedy należało powiedzieć. Widząc, jak słabo ten kocur odnajduje się w dużej społeczności, sama nabierała pewności siebie w kontaktach z innymi kotami. Wiedziała jednak, że pozostawiła siostrę w dobrych łapach. 
Sama ruszyła do legowiska wojowników i położyła się na posłaniu w kącie, by wreszcie móc zasnąć po całym wyczerpującym dniu. Nie miała pojęcia, jak bardzo tego potrzebowała, dopóki nie przymknęła wreszcie oczu.

* * *

Mara, która przyszła niedługo po zamknięciu powiek, nie była jej wcale obca. Mimo to poczuła gulę w gardle, gdy znów stanęła przed obliczem wielkiego i przerażającego w swej potędze lasu, którego szponiaste drzewa tworzyły całą sieć połączeń blokujących widok zagwieżdżonego nieba. Tworzyły w ten sposób szczelny baldachim, okrywając tę krainę wieczną ciemnością. Wszystko tu zdawało się być martwe, jakby dawno opustoszałe i zapomniane. Przez długą chwilę była sama, a nic nie odpowiadało na dźwięki wydawane przez jej łapy. Ciemny pył rozniósł się wokół niej - jakby stary kurz pokrywał to miejsce. Kichnęła, odpędzając od siebie niechciane pyłki. Rozejrzała się wokół.
— Mroczna Gwiazdo?
Cisza. Dopiero po dłuższej chwili z gąszczu lasu wyłoniła się sylwetka, którą mogłaby określić jako duch Mrocznej Gwiazdy. Nic w jego wyglądzie się nie zmieniło - wciąż ziała od niego jakaś nieznana aura, łuna, która informowała o tym, że stojący przed nim byt nie był tym samym, co ona, nie należał do części znanego jej świata. Jego rany połyskiwały, a groźnie i jednocześnie hipnotyzujące oczy przewiercały ją na wylot. Zaufała mu. Starała się. A jednak chyba nigdy nie pozbędzie się niechęci, którą czuła nieustannie w jego kierunku. Dręczyła ją myśl, że to on uciskał koty w ich własnym klanie. Zgadzała się z nim w kwestii eliminacji słabych jednostek, ale jednocześnie odrazę budziło w niej to, ilu krwawych i niepotrzebnych mordów się dopuścił. To, co mówił dziadek... Że Mroczna Gwiazda kazał rozszarpać kota żywcem na ćwiartki, a narządy zostały zjedzone przez kanibali. Obrzydlistwo, wynaturzenie, dzicz - Lodowy Omen wierzyła, że obóz był swego rodzaju azylem, ostoją przyjazną dla każdego Wilczaka. Tworzyła w końcu ich dom. Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie mogło być tak dobrotliwe i piękne. Niektórzy zasługiwali na karę, a słabi osłabiali klan, ale czy tak brutalny sposób wymierzenia wyroku był naprawdę konieczny?
Odkąd dowiedziała się więcej o życiu pradziadka, zaczęła bardziej analizować jego osobę, doszukiwać się w jego zachowaniu więcej oznak potencjalnej zdrady. Ale czy kocur mógłby wyrządzić jej krzywdę? Pierworodnej potomkini swojego wnuka? Może różnili się poglądami, ale Lód wciąż trzymała po stronie swojego rodu. Uważała jedynie, ze zboczył z właściwej drogi. Im więcej wiedziała o Mrocznej Gwieździe, tym większy dyskomfort odczuwała w stosunku do jego osoby; ciężko było nazwać to lękiem, bardziej jakimś niewyjaśnionym uczuciem przytłoczenia i dezorientacji. Był niewątpliwie dobrym przywódcą, bo mimo, że rządził srogą łapą, usilnił klan po upadku, o którym wspominali niektórzy starsi. Niektóre jednak jego decyzje pozostawały dla niej wyjątkowo niezrozumiałe.
— Liczę na to, że samopoczucie masz dobre, bo dziś czeka cię ważne zadanie. Chyba, że pożałujesz swojej siostrzyczki i mateczki i końcowo postanowisz się go nie podejmować — choć głos był spokojny i utrzymywany cały czas w jednym tonie, mistrzyni nie musiała nawet wytężać zbytnio zmysłów, by pojąć, że brzmiała w nim nuta jakiejś kpiny. Dlatego od razu dostosowała postawę swojego ciała do nastawienia kota, z którym miała okazję rozmawiać - ustała bardziej sztywno i zmarszczyła brwi, nie ukazując jednak żadnych emocji. Wiedziała, że martwy lider bacznie obserwował zmiany na jej pysku i liczył na to, że uda mu się ją sprowokować. W końcu panowanie nad emocjami było jedną z podstaw całej tej gry. Choć Lód zbyt emocjonalna nigdy nie była i od zawsze grała rolę odwiecznej oazy spokoju, niewątpliwie musiała pilnować, by nie dało się z jej pyska odczytać choćby tak małych cząsteczek uczuć, jak niezadowolenie czy pogarda.
— Do rzeczy — odparła beznamiętnie. Zauważyła, że pradziadek miał ciekawą tendencję do wzbogacania swoich wypowiedzi o tysiąc barwnych, acz niepotrzebnych słów.
— Klan Wilka podupadł po śmierci mojej powierniczki, Szakalej Gwiazdy. Przez księżyce pilnie selekcjonowałem członków klanu na tych bardziej przydatnych i tych, którzy nie mieli nic do zaoferowania klanowi, a mimo to jedli ze sterty. Błękitna Gwiazda z jakiegoś powodu pozwala takim jednostkom żyć w klanie, ale ufam, że ma w tym jakiś swój cel. W każdym razie, Lodowy Omenie, sprawy mają się nienajlepiej. Kochasz Klan Wilka, wiem to. Ja również pokochałem go jak swój własny dom, choć to nie w nim się urodziłem. I jeśli twoja lojalność naprawdę stoi u boku Klanu Wilka, to nie będę musiał nawet wydawać ci rozkazu, żebyś zrobiła to, co powiem. Sama uznasz, że będzie to najlepsze dla twoich pobratymców. Bo widzisz, klan znacząco osłabł i jeśli ma wciąż istnieć, to należy wyeliminować tych, którzy się do tego przyczyniają. Szeregi naszych kotów winni zasilać silni wojownicy, a mówiąc silni, nie mam na myśli tylko siły fizycznej. To tylko jedna z wielu rzeczy, która określa słowo "silny". Chodzi mi o takie koty, które dają coś od siebie klanowi, które posiadają wiedzę, umiejętności lub mądrość, by go wspomagać. I, jak doskonale zdajesz sobie sprawę, twoja matka takich umiejętności nie posiada.
Lód już od pierwszych słów podejrzewała, do czego zmierzał. Spojrzała na niego beznamiętnym spojrzeniem, nie ukazawszy ani jednego uczucia - jakby te słowa były tak dla niej niedorzeczne, że nie była w stanie wymusić z siebie żadnej innej reakcji. Jakby nie wierzyła w to, że mogły być choć trochę prawdziwe. Że mówił na poważnie.
— Sądzisz, że jestem tak głupia, by poświęcać życie kogoś mi bliskiego wedle życzenia jakiegoś umarlaka z Mrocznej Puszczy? — wyrzuciła z siebie cicho, chłodno i zadziwiająco spokojnie. Może i był założycielem jej rodu, może i pomógł jej znacząco doszkolić swoje umiejętności, ale nawet go nie znała, a wszystko, co o nim wiedziała, budziło coś dużo więcej niż odrazę. — Przekroczyłeś granicę. Słuchałam twoich słów, gdy mówiłeś mi o moich relacjach z siostrą i matką. Słuchałam, bo było w nich dużo prawdy. Ale nie daję sobą manipulować. Matka dała mi opiekę, wspierała mnie mimo swoich słabości i poświęciła mi dużo więcej czasu, podczas gdy ty nawet nie zainteresowałeś się mną, gdy byłam młoda. Nie było mnie na świecie za twojego życia. Nie znam cię, a ty oczekujesz, że odbiorę dla ciebie życie kogoś tak mi bliskiego? Nie. To byłoby niehonorowe, a wierz mi, lub nie, honor jest dla mnie nadrzędną wartością.
Cisza, która zapadła po tych słowach sprawiła, że przez moment mistrzyni pożałowała tego, co powiedziała, zastanawiając się, czy zrobiła dobrze. Przywódca zbliżył się do niej o krok, a ciemność lasu stała się jeszcze bardziej przeszywająca. Teraz nie widziała już nawet własnych łap ani otaczającej ją przestrzeni. Jedynie krawiącą, wykrzywioną w nienaturalnym wyrazie twarz Mrocznej Gwiazdy. Nie poruszyła się jednak. Znała już te numery, które działały na nią może na początku, ale z czasem zaczęły stawać się przewidywalne. Niewątpliwie kocur mógł ją skrzywdzić, ale gdyby chciał, zrobiłby to już dawno. Zgodnie z jej oczekiwaniami, jedynym jego celem było wywołanie w niej strachu. A gdy tego nie osiągnął, jedynie powrócił do poprzedniego neutralnego wyrazu pyska, jakby się tego spodziewał.
— Zaskakuje mnie, że akurat ty, ktoś, kto tak bardzo ma na względzie dobro klanu, odmawia udzielenia mu pomocy w największej potrzebie. Jako duch niewiele mogę zrobić dla Klanu Wilka, a więc jedynym rozwiązaniem pozostaje zlecenie tego zadania komuś, kto jest w stanie. Okazuje się jednak, że odwracasz się plecami do klanu, gdy cię potrzebuje.
Lód poczęła świdrować go wzrokiem, doszukując się w jego mimice czy tonie czegoś, co pozwoliłoby jej wyłapać kłamstwo.
— Nie chodzi tutaj o klan, Mroczna Gwiazdo. Chcesz, żebym zrobiła coś złego, żebym stała się taka, jak ty. Ale w przeciwieństwie do ciebie, nie zabijam bez potrzeby.
Kocur zaśmiał się, prawie tak, jakby nie mógł uwierzyć w jej słowa. Jednak gdy zaczął mówić, brzmiał na naprawdę zmęczonego i Lód poczuła, że to, co mówił, musiało być choć w minimalnym stopniu szczere.
— Naprawdę myślisz, że zależy mi na tym, żebyś zabiła byle kota? Myślisz, że w tym wszystkim chodzi o ciebie? Możesz mi wierzyć, lub nie, ale zależy mi na dobru mojego klanu. Sprawowałem nad nim pieczę przez wiele księżyców i przez te wiele księżyców dbałem o to, by stał na nogach i rósł w siłę. Teraz widzę na oczy, jak słabi się staliśmy.  Zapasy zwierzyny nie są nieskończone, a klan najwidoczniej dokarmia nimi tych, którzy nie dają od siebie nic w zamian, by nadrobić straty. Nie robisz tego ani dla mnie, ani dla siebie, robisz to dla klanu, który, podejrzewam, jeszcze kochasz. Gdzie stoi twoja lojalność, jeśli nie jesteś w stanie poświęcić jednego życia dla dobra ogółu?
Brzmiał... przekonująco. Właściwie wyglądał, jakby mówił prawdę, coś zgodnego z jego własnymi poglądami i przekonaniami. 
— Czyli mam zaryzykować morderstwem i narazić się klanowi? — mruknęła jednak, wciąż pozostając zdystansowana.
— Nikt tu nie mówi o żadnym narażaniu się. Kult stanie po twojej stronie. Oni wiedzą, że to jest konieczność. A poza tym, Lodowy Omenie, nie powinnaś mieć takich wątpliwości, jeśli wierzysz w swój rozum. I jeśli jesteś w istocie inteligentna, to poradzisz sobie z tym zadaniem bez większych problemów.
Kotka mimo to zmrużyła oczy.
— Wierzę i widzę, że klan potrzebuje mojego wsparcia, ale czy śmierć matki jest konieczna? Czy nie da się po prostu kazać jej opuścić klan?
Kocur znów westchnął głęboko.
— Jeśli zabijesz Różany Step, oszczędzisz cierpienia i jej i sobie. Miłość jest zdradliwą i najniebezpieczniejszą rzeczą na świecie. Sam się o tym przekonałem, pozwalając sobie na miłość w stosunku do mojego syna. To mnie osłabiało, sprawiło, że miałem co stracić. Gdyby ktoś mi go odebrał, wiedziałby, gdzie uderzyć, by mnie pokonać. Im szybciej pozbędziesz się tego, co cię ogranicza, tego, kogo kochasz, tym łatwiej będziesz mieć w przyszłości. Twoja matka sprawia też, że podświadomie przyzwyczajasz się i akceptujesz słabość. A służba klanowi zobowiązuje do tego, żeby robić wszystko dla jego dobra, czyli również tępienie tego, co jest słabe. Jeśli teraz się tego nie wyzbędziesz, twoja lojalność nigdy nie będzie w pełni stać przy przodkach w Mrocznej Puszczy i przy Klanie Wilka. A być może ze względu na matkę zaczniesz oszczędzać inne słabe koty i w ten sposób pozwolisz, by jednostki zadecydowały o losie klanu, który powinien być dla ciebie najważniejszy. Bo w końcu skoro ją akceptujesz, to czemu nie innych? Poza tym, Lodowy Omenie, nie oszukujmy się — zwrócił na nią spojrzenie. — Twoja matka po prostu nie nadaje się do życia w Klanie Wilka. Tutaj nigdy nie będzie szczęśliwa. Los nie podarował jej silnego ciała, którym mogłaby doścignąć swoich pobratymców. Szkolenia są dla niej wyczerpujące, ma zbyt mało sił, by to znieść i zbyt dobrego ducha, by patrzeć na to, co się dzieje. Zachowując ją przy życiu skazujesz ją na cierpienie. Jej psychika jest wystawiona na próby, jest zbyt słaba, by ponieść ciężar takich doświadczeń. Popatrz na to, jak poniżana jest w klanie. Została wykorzystana przez twojego ojca, usłyszała od niego wiele przykrych słów, a to dopiero początek. Widzisz, co stało się z Kunią Norką? Umarła najgorszą możliwą śmiercią, jej ciało znosiło ogromne cierpienia. Kunia Norka zdradziła klan, wyjawiając poufne informacje, a słabość w Klanie Wilka to równowartość i synonim zdrady. Z twoją matką prędzej czy później stanie się to samo. Już teraz traktowana jest jak wyrzutek, ale czy naprawdę chcesz patrzeć, jak umiera z głodu, niepotrzebnie cierpiąc? Jej sprawi ból ścieżka, którą podążasz, a tobie będzie sprawiać ból fakt, że będziesz musiała wciąż ją podążać i nie będziesz mogła pomóc swojej matce. Będziesz stała przed nią i widziała jej cierpienia, a nie będziesz mogła podać jej łapy czy dać nawet skrawek pożywienia. Czy chcesz tego dla niej? Dla siebie? Oczywiście można byłoby po prostu kazać Róży odejść, ale wtedy będzie zmuszona żyć w separacji od swoich kochanych dzieci i rodziny, która została w Klanie Wilka. Będzie samotna, a tak słaba pewnie nie przeżyje bez klanu, który ją karmi i zapewnia jej schronienie. Po śmierci zazna spokoju. Wierz mi, Lód, ja katusze zsyłam tylko na tych, którzy na to zasługują. Zamordowałem wiele kotów, jasne, ale wiedziałem, że po śmierci dostaną odpoczynek, którego nigdy nie otrzymaliby za życia, bo ja nie mógłbym na to pozwolić, nawet, gdybym chciał. Musiałem dbać o klan. Klan mnie potrzebował. Długą i bolesną śmierć mieli tylko ci, którzy zdradzili, osłabiali klan nie ze względu na brak możliwości, a z własnej woli, lub dopuścili się innych karygodnych czynów. Reszta umarła szybko i bezboleśnie i teraz pewnie odpoczywają gdzieś w zaświatach, nie musząc już cierpieć. To samo możesz zapewnić swojej matce.
Lód położyła po sobie uszy. Wszystko, co mówił, było tak... logiczne. Może tak faktycznie byłoby dla ich wszystkich lepiej? Bała się tego, że matka kiedyś zobaczyłaby, kim się stawała. Bała się jej rozczarowanego pyska. Bała się, że mogłaby kiedyś zobaczyć ją na skraju wyczerpania. Już teraz niezmierny ból sprawiało jej patrzenie, z jaką pogardą jest traktowana przez klanowiczów. Dlatego też martwiła się o los siostry. 
W końcu pokiwała głową.
— D-dobrze... Niech tak będzie.
Przywódca odsunął się lekko, a wzrok miał skamieniały i przeszywająco poważny.
— To jest twoja decyzja. Klan właśnie poprosił cię o pomoc - a ty możesz odrzucić jego łapę lub pomóc mu wstać. Przykro mi, Lodowy Omenie, że tylko tyle możesz zrobić dla swojej matki. Naprawdę mi przykro.
I rozpłynął się w ciemnościach, a ona znów ujrzała przed sobą własne łapy w legowisku wojowników.

*
Rozpoczął się kolejny dzień, ale szczerze mówiąc, nie miała niemal żadnych sił po rozmowie z pradziadkiem. Zbyt bardzo analizowała to, co usłyszała, zbyt bardzo dręczyła ją myśl, że będzie zmuszona zakończyć życie własnej matki. Przygryzła wargi. Nie chciała tego. Bardzo nie chciała. Ale Mroczna Gwiazda miał mimo wszystko rację - to było jedyne dobre rozwiązanie dla obu stron.
Na całe szczęście, lub też nieszczęście (zależy, jak na to patrzeć), nie mogła zbyt dużo o tym myśleć, bo została skutecznie rozproszona przez Jadowitą Żmiję.
— Co ty taka niemrawa dziś, hm? — mruknęła do niej, wysunąwszy wysoko podbródek. — Wieczorna Mara właśnie wyznaczyła poranny patrol, a ty nawet nie wylazłaś z legowiska.
Lodowy Omen w normalnych okolicznościach pewnie byłaby niezadowolona z faktu, że pozwoliła sobie na tak fundamentalny błąd, jak (prawie) przespanie własnego obowiązku. W tym momencie jednak miała dużo ważniejsze sprawy do zamartwiania się, więc nieco nieobecnie i bez praktycznie żadnych emocji w głosie odparła:
— Miałam... twardy sen.
— Nie wiem, co takiego ci się przyśniło i nie chcę wiedzieć, ale jeśli chcesz się na coś przydać, to lepiej, żebyś z nami poszła.
Mistrzyni przekręciła łeb.
— "Z nami"? — spytała.
— Moja siostra i uczennica też idą — wyjaśniła czarna. — Ile pytań zamierzasz jeszcze zadać?
Lód pokręciła jedynie głową i przemknęła przez wyjście z legowiska, nie zatrzymując się specjalnie po drodze. Zajrzała do legowiska uczniów - niedawno Błękitna Gwiazda zaszczycił ją własnym wychowankiem, Pokrzywową Łapą. Był... specyficzny. Oczywiście mistrzyni cieszyłaby się bardziej ze szkolenia kotki, jednak nie pogardziłaby również porządnym i chętnym do nauki kocurkiem. Pokrzywa był dobry, gdy się starał, ale przeciekał arogancją i zawyżoną pewnością siebie, co sprawiało mnóstwo kłopotów. Utemperowanie tego uczniaka graniczyło z cudem, a Lód nie miała praktycznie żadnego doświadczenia wychowawczego, więc eksperymentowała z metodami, analizując, które z nich są najbardziej skuteczne. W każdym razie, zajrzała do wnętrza legowiska uczniów i zawołała swojego podopiecznego.
— Patrol! Wstawaj, Pokrzywowa Łapo.
Uczeń wygramolił się z posłania z niezadowolonym spojrzeniem. 
— Nie jestem głuchy — burknął, a mistrzyni zmarszczyła brwi, spoglądając na niego srogo. 
— I lepiej, aby tak pozostało — odparła cierpko. — Bo jeśli dalej będziesz grać mi na nerwach, to i uszy mogę ci oderwać.
Były to oczywiście tylko niedosłowne przestrogi. Nie skrzywdziłaby takiego podrostka - chodziło jej tylko o to, by podkreślić, że nie zamierzała się z nim bawić. Jako mentorka starała się być cierpliwa i wyrozumiała, co nie stanowiło dla niej kłopotu, bo od zawsze ciężko było ją zdenerwować. Jednak gdy uczeń przekraczał granice, dawała mu o tym jasno znać. Być może dlatego okiełznanie tego... trudnego charakteru nie było aż tak trudne, jak mogłoby być, gdyby ów granic nie stawiała.
Obróciła się i nawet nie obejrzała się za siebie, nie czekając, aż ją dogoni. Jeśli zależało mu na tym, by być wojownikiem, to pójdzie. I jak się spodziewała, kocur dołączył do niej i już cała grupa zebrała się przed wyjściem, gotowa do wyruszenia.
Ruszyli w las, pozostawiając za sobą poranny obraz obozu. Iglaste drzewa szumiały na lekkim wietrze, nosząc za sobą przyjemny zapach pyłków, szyszek i wilgotnej gleby. Czekał ją kolejny długi dzień.

* * *
Minął ledwie świt od tamtego patrolu. Robiła wszystko, byle nie musieć myśleć o tym, co mówił jej Mroczna Gwiazda. Odwlekała to, co było nieuniknione, co miało się zdarzyć.
Ale nie mogła dłużej czekać.
Gdy podeszła do matki z samego rana, z trudem powstrzymywała poczucie winy i łzy, które cisnęły się jej na twarz.
— Coś się stało? — zmartwiony głos Roży sprawił, że jej żołądek ścisnął się jeszcze mocniej. Przymknęła oczy i zdobyła się na cień uśmiechu. Jej trudności z emocjami i fakt, że życie zmusiło ją do wchodzenia w interakcje z najróżniejszymi kotami na co dzień sprawiły, że podświadomie wyćwiczyła sztukę udawania. Musiała być aktorką od najmłodszych księżyców, żeby przetrwać.
— Nie — gardło miała ściśnięte, ale postarała się, żeby słowa te zabrzmiały jak najbardziej przekonująco. — Miałam po prostu zły sen. Wiesz, od kiedy zostałam mianowana na ucznia, a potem na wojownika i mistrzynię... To zabrało mi mnóstwo czasu. Musiałam spędzać go na obowiązkach i zauważyłam, że dawno nic razem nie robiłyśmy. Często rozmawiamy, ale to krótkie rozmowy... Nie miałabyś nic przeciwko, żeby to zmienić?
Różany Step zamrugała dwukrotnie, lekko zdziwiona, ale zaraz uśmiechnęła się ciepło. Jej wzrok był matowy i zmęczony, powieki jej się zapadały, ale nie odmówiła córce, liżąc ją lekko po czubku głowy. To tylko zwiększyło ilość wstydu i rozczarowania samą sobą, które czuła Lód.
— Oczywiście, skarbie. Zawsze mam dla ciebie czas. Więc... chcesz iść teraz?
Czarno-biała westchnęła długo, czując się prawie jak potwór, monstrum, które żerowało na niewinnych istotach.
"Robię to dla twojego dobra, mamo. Bądź silna".
— Mam jeszcze trochę spraw do załatwienia — miauknęła wymijająco. Jeśli naprawdę chciała pomóc klanowi... robiła wszystko, żeby nie nazywać rzeczy po imieniu, to musiała dobrze to zaplanować. I tak, żeby ta niewinna, niewtajemniczona w kult część klanu nawet się tego nie domyśliła. Nie mogła wyjść z obozu z matką i wrócić bez niej. — Ale możesz już teraz wyruszyć. Dojdziesz akurat, jak skończę swoje sprawy i będę mogła się z tobą spotkać. Co ty na to, żeby spotkać się przy wschodniej rzece?
Różany Step chwilę milczała, a napięcie widoczne tylko dla Lód wzrosło. Czuła się okropnie z tym, co zamierzała zrobić... ale to było jedyne wyjście, prawda? Jedyny sposób, by zapobiec cierpieniu.
— To dość daleko... Ale w porządku — zaraz uśmiechnęła się, jakby bała się, że córka mogłaby uznać, że ta nie jest zadowolona ze spotkania. Lód znała swoją matkę i wiedziała, że często nie informowała o tym, że jest jej ciężko, by nikt nie pomyślał, że była słaba. Chowała swoje problemy przed innymi, nie lubiła prosić o pomoc, choć sama chętnie pomagała.
Lodowy Omen skinęła krótko głową i odwróciła się, by zająć się innymi sprawami. W rzeczywistości czuła jednak, że nerwy nie dadzą jej pracować. W tym czasie widziała tylko, jak matka opuszcza obóz.
Sama skierowała się w stronę wypoczywających w cieniu drzew mistrzyń, w tym do ciotki. Lód speszyła się jeszcze bardziej. Tajga tyle jej dała, a ona miała jej się odwdzięczyć morderstwem?
Westchnęła cicho i położyła się w gęstej trawie tuż obok nich. Skinęła im głową na powitanie, jednak nic nie powiedziała. Mistrzynie nie zwróciły na to uwagi, najwyraźniej przyzwyczajone, że Lód była oszczędna w słowach.
— Dobrze, że jesteś, Lód. Musimy zaplanować następny trening — miauknęła Wilcza. — Ostatnie księżyce przyniosły za sobą mnóstwo śmierci... — spuściła wzrok, westchnąwszy głęboko. — Ale wciąż mamy mnóstwo pracy do wykonania. Nie możemy się załamywać. Dobrze, drogie panie, czy macie jakieś propozycje, jaką sztukę oprócz tych standardowych warto byłoby uwzględnić?
Treningi wojowników przebiegały zwykle podobnie. Oprócz ćwiczenia mięśni, utrwalano w nich różnego rodzaju taktyki. Lód przypuszczała, że właśnie o taktyki pytała w głównej mierze Tajga. W końcu strategii wojennych nigdy za dużo, a być może któraś z mistrzyń zna taką, której jeszcze nie tłumaczono Wilczakom. Rozejrzała się po reszcie kotek. Czekała ją kolejna długa dyskusja, a jej myśli wciąż wracały do matki.

* * *
Słońce pięło się w górę. To czas.
Nie mogła już dłużej tego odwlekać, chociaż bardzo chciała. Podniosła się powoli i przekroczyła tunel tworzący wyjście, ruszając w las, na wschód. Teraz nikt już nie powinien mieć podejrzeń, skoro tak długi dystans czasu dzielił wyjście Róży, a jej. Źle się czuła z tym, co miała zrobić, ale cały czas starała się to usprawiedliwić. Oszczędzała bólu nie tylko sobie, ale przede wszystkim matce. Klan Wilka już teraz odcisnął na niej piętno, łamał ją po kawałeczku, niszczył ją od środka - nie chciała, żeby dłużej cierpiała, a nie mogła przeciwstawić się zasadom kultu. Gdyby to zrobiła, postąpiłaby nie tylko przeciwko własnym wierzeniom i racjom, przeciwko własnej naturze, ale także naraziła się na gniew przywódcy. Nie chciała podzielić losu siostry. Miała być w końcu tą, która naprowadzi ją na właściwą ścieżkę.I oc
Tak rozmyślała, idąc przez las, wsłuchując się w miarowy świergot ptaków, stukanie dzięciołów czy trzeszczące gałązki drzew. Las był spokojny, a wydarzenia, które miały się w nim zdarzyć, wcale takie nie były.
Gdy dotarła do płynącej swobodnie rzeki, jej nozdrza wyczuły zapach słodkiej wody i wilgotnej gleby zmieszanej ze swądem ryb i stworzeń wodnych. Gdy zbliżyła się do jej koryta, nurt bryzgał przyjemnie jej łapy. Dojrzała niedaleko matkę, która wyłoniła się z gęstych zarośli i zbliżyła do córki, ocierając o jej bok.
— Świat jest tak piękny porą zielonych liści — zachwyciła się szylkretka. — Czułam się źle, gdy opuszczałam Betonowy Świat, tak dobrze mi znany. Wkraczałam w nieznane tereny, to mnie przerażało. To, co nieznane, zawsze jest przerażające. Ale teraz... nie żałuję tej decyzji. Roślinność, wartkie rzeki i strumyki, ogromne drzewa z rozłożystymi koronami, świeże powietrze i niezmącona cisza. Masz szczęście, że się tu urodziłaś. To, co się dzieje w mieście... Tego się nigdy nie zapomina.
Posmutniała, a Lód speszyła się. Położyła jednak łapę na łapie matki. Zauważyła, że mimo, iż wojowniczka była dużo od niej starsza, Lód już ją przerosła. Chude, słabe ciałko szylkretki nie równało się z mięśniami wyhodowanymi przez mistrzynię.
— Doceniam to, mamo. Ale... czy naprawdę jesteś szczęśliwa z tego życia? — przyjrzała się jej badawczo. — Wilczaki... nie traktują cię najlepiej. I tata... Przepraszam, mamo. Przepraszam, że nie mogłam temu zapobiec.
Różany Step pokręciła głową.
— Nie musisz się tym przejmować, skarbie. Nie masz jak mnie chronić. I oczywiście nie jest kolorowo, zwłaszcza z moim ciałem... — skrzywiła się. — Ale wychowałam się w mieście i wierz mi, że widziałam tam więcej przemocy, niż w Klanie Wilka. Przeżyłam tam, więc przeżyję i tutaj. Jestem szczęśliwa tak długo, jak mam ciebie i Szadź.
Lód oparła się o bark matki. Ból rozdarł jej pierś. Nie z powodu zmarłych braci, a z powodu matki, która musiała tęsknić za utraconymi dziećmi.
— Mróz i Szron nie mieli tyle szczęścia.
— Tyle śmierci... — westchnęła ciężko Różany Step. — Wszyscy opuścili nas w tak krótkim czasie. Mój Mrozek i Szron, moi kochani synowie... A potem moi rodzice. Życie jest okrutne, nie oszczędza nikogo. Ale widziałam już wiele śmierci. Chyba trzeba się z tym pogodzić.
Lodowy Omen poderwała się z miejsca.
— Chodź, mamo. Nie powinnyśmy jeszcze bardziej się dołować. Co powiesz na mały spacer po tunelach? — zaproponowała, dusząc w sercu poczucie winy. To nie miał być przyjemny spacer. To miał być spacer, który zmęczy matkę na tyle, by nie musiała nawet wysuwać w jej stronę pazurów.
Ale szylkretka pokiwała głową. Bezgraniczna ufność w jej błękitnych oczach łamała Lód serce. Matka nigdy nie podejrzewałaby ją o tak okrutny czyn. Za nic w świecie. A ona po prostu to wykorzystywała.
Zaprowadziła ją tam, gdzie niegdyś sama wchodziła, gdy uczyła się nawigowania po tunelach. Weszły do środka i kontynuowały wędrówkę gęsiego po ciemnych, wąskich i krętych tunelach, uważając na to, by nie potknąć się o wystające korzonki czy kamienie. Wkrótce dotarły do mniejszej jamki, a światło wpadające przez szpary wystarczyło, żeby minimalnie oświetlić mrok.
— Więc... jest ci dobrze w Klanie Wilka? — zagadała Lód, przerywając ciszę w ziemistej jaskini, gdy dalej szły przed siebie. 
— Jest nienajgorzej. Wciąż mam tu dużo bliskich i przyjaciół — odparła matka. — Nie martw się o mnie.
Lód zamilkła i przez moment nic do siebie nie mówiły, idąc przed siebie i ostrożnie stawiając kroki. Znów dotarły do węższego tunelu. Nie był jednak tak wąski, jak poprzedni i mieściły się bez problemu obie. Nie było potrzeby, by iść gęsiego. Zauważyła jednak, że mimo to Różany Step szła dużo wolniej, zaczęła głośniej oddychać, łapiąc powietrze, którego pod ziemią było dużo mniej. Podróż była dla niej męcząca, ale nie powiedziała nic, a tylko zaciskała mocno zęby. Lód spuściła głowę. Matce było ciężko, ale ze względu na nią nie prosiła o przerwę na odpoczynek. Serce nie mogło bardziej ją boleć.
Prowadziła ją dalej przez ciemny tunel. Zaczął prowadzić lekko w górę, powodując, że wędrówka stała się cięższa nawet dla samej Lód, nie mówiąc już o słabej matce. Piski pojedynczych gryzoni co jakiś czas odpowiadały na dźwięk ich kroków. Szły w ciszy, aż nie doszły do większego wgłębienia. Tutaj stało się już jaśniej - światło dnia witało z góry, jednak żeby wyjść z tunelu, trzeba było wspiąć się w górę po pochyłej ścianie utwardzonej ziemi i skał. 
— Lód... — matka wreszcie wydyszała. Była daleko za nią, ale jej głos dobrze niósł się przez korytarze podziemnych kompleksów tuneli. — Czy możemy na chwilę się zatrzymać? Proszę... źle... źle się czuję.
Lód zmartwiła się, obracając się za siebie. Matka szła w jej stronę, kiwając się chwiejnie na boki. Upadła, ale zaraz wstała i znów zaczęła iść w jej kierunku. Łzy pojawiły się na pysku mistrzyni, ale szybko je otarła.
— Musimy iść, mamo. Jeszcze trochę. Dasz radę.
Róża nie zakwestionowała jej słów i wkrótce doszła do córki. Jednak gdy tylko to się stało, przewróciła się praktycznie pod jej łapami. Lód zmartwiła się - choć nie powinna. Przecież o to jej od początku chodziło, prawda?
Róża zamknęła na moment oczy, a gdy je otworzyła, rozejrzała się wokół.
— Przecież my tu już byłyśmy. Prowadzisz nas wkoło.
Lód zacisnęła zęby i spojrzała przez ramię na kryjące się na górze wyjście. Wiedziała, że matka jest zbyt słaba, żeby dostać się tam po pochyłej, niemalże pionowej ścianie gruzu. Potem znów spojrzała na matkę - zdesperowanym i zmartwionym spojrzeniem błękitnych oczu, w których kryły się łzy.
— Przepraszam.
Obróciła się i wskoczyła na ścianę tunelu, stając tak, żeby mieć oparcie i się nie zsunąć.  Mogła iść dalej, ale nie potrafiła. Nie potrafiła zostawić tu matki. 
— Obiecaj, że zaopiekujesz się Szadź. Obiecaj, że nie pozwolisz, by stało jej się to, co mi, Kuniej Norce i wszystkim, którzy nie podobali się tym u władzy. 
Lód spojrzała na matkę z żalem. Nie chciała składać obietnic, jeśli wiedziała, że nie jest w stanie ich dopełnić.
— Mamo...
— Obiecaj — głos Róży po raz pierwszy od wieku księżyców stał się ostrzejszy. Ale potem złagodniała i przymknęła oczy, jakby pogodziła się ze swoim losem. Nie zdawała się nawet zła czy zdradzona.
— Czemu nie krzyczysz! Czemu nie próbujesz walczyć! — zawołała Lodowy Omen. Nie czuła się dobrze dobijając leżącego, nie czuła się dobrze zabijając kogoś, kto nie jest w stanie się bronić. To było niehonorowe, niewłaściwe, niemoralne. Nie przywykła zabijać kogoś inaczej, niż w uczciwej walce. — Powinnaś na mnie wrzeszczeć! Nazwać mnie okropną córką!
Jednak nie otrzymała odpowiedzi, więc gdy wypowiedziała następne słowo, jej głos załamał się gwałtownie.
— Obiecuję.
Miała już zacząć wspinaczkę ku dziury, z której padało życiodajne światło, ale nim to zrobiła, jeszcze raz na moment przystanęła, kładąc po sobie uszy.
— Będę się modlić, by twój duch zaznał spokoju — wyszeptała. Różany Step nie spojrzała w jej stronę, ale z obserwacji mistrzyni wynikało, że to ze względu na brak sił, a nie niechęć spojrzenia na córkę. Wojowniczka wyglądała tragicznie - drobny wysiłek wprawił ją w okropny, słaby stan. Nie miałaby dość siły, żeby się stąd wydostać, a to oznaczało... Lód zacisnęła zęby, żeby się jeszcze bardziej nie rozpłakać.
— Nie mam ducha — szylkretka zaśmiała się cicho, niemal histerycznie. Wtuliła pysk w swoje łapy, okrywając się słabym, drżącym ogonem. — A jeśli mam, to wątpię, by Klan Gwiazdy czy wasza Mroczna Puszcza chciały wpuścić mnie w swoje grono. Idź już, Lód. Zostaw mnie tu, jeśli musisz. Przykro mi, że nie zdołałam cię przed tym ochronić.
Miała już zawrócić się i pomóc wciągnąć ukochaną matkę do góry, ale coś ją zatrzymało.
"Zapomniałaś już błagań swojego klanu?"
Pozostawiła więc mamę bez żadnej odpowiedzi i uczepiwszy się jednego z wystających korzeni, wydostała się z jaskini przez otwór w spadku, piaszczystej rozpadlinie. Różany Step się stąd nie wydostanie, a tunele nie należały do często odwiedzanych - a to oznacza, że jeśli patrol znajdzie jej ciało, o ile znajdzie, całkiem prawdopodobne, że będzie już w stanie rozkładu. Żołądek podszedł Lód do gardła. Miała szczerą nadzieję, że matka umrze szybko i bez cierpień. 
Miała nadzieję, że przodkowie znajdą dla niej miejsce u swojego boku. Miała nadzieję, że wybaczą jej słabość i dopuszczą do wiecznej chwały. Jednak im dłużej patrzyła w dziurę prowadzącą do tunelu, którą pozostawiła za sobą, tym bardziej chciała tam wrócić. Dlatego przyspieszyła kroku, by znaleźć się jak najdalej tego zepsutego miejsca. 
Żałowała, że nie była w stanie zapewnić matce godnego pochówku, ale nie mogła nic z tym zrobić. Specjalnie nawet jej nie dotknęła, by nie zostawić za sobą jej zapachu - a gdy ciało zacznie się rozkładać, smród zmyje go za nią.
Podeszła do brzegu koryta rzeki i pozwoliła, by strumień wody obryzgiwał ją miarowo, czyszcząc z niechcianych zapachów. Mistrzyni zamoczyła łapę w wodzie i przetarła ją uszy, głowę, drugą łapę, poczynając dokładnie wylizywać całe swe ciało. Gdy to zrobiła i była pewna, że wilgoć nie pozostawiła na niej żadnej woni, przetarła lekko załzawione, zaczerwienione oczy i ruszyła na zachód. Nie chciała jednak bynajmniej wracać do obozu - nie była gotowa, poza tym wyglądała paskudnie i widać było, że wcześniej płakała. Nie chciała, by ktokolwiek zobaczył ją w takim stanie. Udała się do Ciernistego Drzewa, gdzie splątane, rosochate, suche, ponure gałęzie wiekopomnego drzewa zwijały się i kłębiły, rzucając srogie spojrzenie każdemu, kto tu przychodził. Gdy tylko łapy mistrzyni przekroczyły próg, upadła niemal u samego pnia drzewa. Nie wytrzymała. Rozpłakała się, zaczęła kwilić jak jakieś słabe dziecko. Ocierała cały czas spływające z jej oczu łzy, jakby były czymś obrzydliwym, czymś, co nie powinno nigdy zawitać na pysku Wilczaka, a już zwłaszcza na pysku kultysty.
— Bezgwiezdni, wiem, że macie... macie dużo więcej spraw na głowie, niż wysłuchiwanie płaczu jakiejś Wilczaczki — prychnęła cicho, jakby sama utożsamiała się z tym, jak głupie było, że w ogóle śmiała odzywać się teraz do duchów. —  Ale... ale sama już nie wiem, co mam robić. Jest gorzej. Jest coraz gorzej. Zabijałam już wiele razy. Przyzwyczaiłam się. Krew z czasem stała się codziennością, przestałam się jej bać... Ale coś dziwnego się dzieje, gdy myślę o matce. O Szadź, mojej kochanej Szadzik. Coś dziwnego się dzieje, gdy myślę o kotach, które kocham, a które swoim istnieniem zawiniły. Powinnam ich nienawidzić, albo przynajmniej umieć odebrać im życie. A teraz... teraz stoję tu i płaczę jak ostatnia idiotka. To niepodobne do mnie. Przecież przywykłam, przecież to była dla mnie codzienność, obowiązek... Uczucia zawsze potrafiłam świetnie chować. Co się ze mną dzieje? Słabnę? Wariuję? Czy miłość jest naprawdę tak niebezpieczna, jak mówił Mroczna Gwiazda? Dajcie mi znak, Bezgwiezdni, dajcie mi znak. Jakikolwiek.
— Modlisz się? — prawie by podskoczyła z zaskoczenia, gdy usłyszała za sobą niski głos. Futro na karku mimowolnie się jej zjeżyło, natychmiast otworzyła szerzej oczy, usiłując opanować łzy. Nikt nie mógł jej zobaczyć w jakim stanie. Co sobie pomyślą? I ile kocur słyszał? Nikomu nie mówiła, że pradziadek się z nią kontaktował. — Hmm... Zdaje się, że nie widziałem cię jeszcze w modlitwie. Często tu bywasz?
Ten głos był znajomy, hiponotyzujący, głęboki, przy tym tak spokojny i miarowy. Przypominał głos, którego sama używała, dzięki któremu koty tak się przy niej uspokajały, tak łatwo było im jej zaufać. To był ten sam neutralny, pozbawiony emocji głos, który był jej odbiciem i cieniem przez większość czasu.
— J-ja... Czasem — zawstydziła się, gdy usłyszała swój własny głos. Brzmiał słabo, piskliwie, był zdarty od targających nią emocji. Zwróciła powoli rozpłakany łebek w stronę Błękitnej Gwiazdy. Momenty, gdy miała okazję choćby na niego spojrzeć były tak rzadkie, a musieli zetknąć się akurat teraz, gdy wyglądała tak żałośnie? 
— Czemu moja mistrzyni wygląda, jakby przed chwilą płakała? — spytał zdawkowo, rzucając jej długie, oceniające spojrzenie. Być może jedyny powód, dla którego jeszcze nie uznał jej za słabą, było to, że była pierworodną prawnuczką Mrocznej Gwiazdy. Niewiele wiedziała o Błękitnej Gwieździe, a on niewiele o sobie mówił i niewiele z innymi rozmawiał, ale pewne było jedno - szanował Mroczną Gwiazdę jak mało kogo. Stwierdziła, że nie zamierzała tego zaprzepaścić. Otarła łzy i zmarszczyła brwi z determinacją, wstając do pionu - nie jak rozklejona, słabiutka córeczka, a jak wyszkolona do wypełniania rozkazów mistrzyni. Dyscyplinarne wychowanie i trening w Klanie Wilka czegoś ją nauczyły. A nauczyły z pewnością tego, że nie było miejsca na płacz.
Przywódca uśmiechnął się, jakby w niemym stwierdzeniu "od razu lepiej", czy "taką ciebie oczekiwałem zobaczyć".  Wciąż jednak oczekiwał na odpowiedź.
— Oczekiwałeś mnie tu spotkać, czy to zbieg okoliczności? — spytała, gdyż uznała, że nie ma żadnej interesującej odpowiedzi, którą mogłaby uraczyć przywódcę.
— Zdaje się, że ja teraz zadaję pytania — głos Błękitnej Gwiazdy nie zmienił tonu - wciąż był tak samo spokojny, neutralny i monotonny, wręcz kojący, ale nieznoszący sprzeciwu. Nie wiedziała, jak lider to robił, ale musiał mieć dużą wprawę. W każdym razie, przyjęła wiadomość ukrytą między wierszami - szansa na wypowiedzenie się, której nie mogła zmarnować.
— Zabiłam swoją matkę — jej wargi zadrżały. Ledwo była w stanie wymówić te słowa, bo wspomnienie Róży sprawiło, że na nowo zaczęły w niej kiełkować łzy. Być może to był ten moment, którego tak bardzo się obawiała. Moment, gdzie będzie musiała wyznać, że Mroczna Gwiazda się z nią kontaktuje. Prawda musiała wyjść na jaw prędzej czy później. Teraz... teraz stanie się narzędziem, takim jak Upadły Kruk. Będą ją wykorzystywać, by komunikować się ze swoim mistrzem. Coś, czego tak bardzo chciała uniknąć, właśnie urzeczywistniało się na jej oczach. 
Mogła powiedzieć więcej i pewnie po części rozsądnie było to zrobić, ale nie miała pewności, czy w tej grze dało się coś jeszcze ugrać. Może nie musiała jeszcze wszystkiego zdradzać - to, co mówiła przy drzewie o Mrocznej Gwieździe to było za mało, by móc w pełni stwierdzić, że się z nią kontraktował. Chciała jednak kontynuować grę, jeśli miała taką szansę. Mogła wyjść z tego cało, mogła nie zdradzić kultystom swojego sekretu. Ale z drugiej strony wiedziała, że informacja o zabójstwie bez niczego więcej mogła być ryzykowna. Musiała wybadać reakcję Błękitnej Gwiazdy i na tej podstawie stwierdzić, czy powinna mówić więcej i jeśli tak, to ile. Bała się mu kłamać prosto w oczy, nawet jeśli aktorką była wybitną. Bo jakie to miałoby konsekwencje, gdyby się dowiedzieli? 
"Jeśli im nie zdradzisz, skrzywdzą Szadź. Pomyślą, że to ona cię osłabiła. Łatwiej jest pozbyć się kogoś, do którego przydatny kot jest przywiązany, niż stracić wartościowego kultystę."
Z jakiegoś powodu nie uznała słowa "wartościowy" za komplement. Czuła się jak ceniony przedmiot i to wcale nie napawało jej optymizmem. Jednak Mroczna Gwiazda dobrze wnioskował - jeśli nie powie wszystkiego, mogliby skrzywdzić Szadź. A ona obiecała.
Przyrzekła, że będzie ją chronić.
Tylko tyle mogła zrobić dla mamy.
— Dlaczego? — pytanie Błękitnej Gwiazdy było krótkie, proste, lakoniczne. Nie strzępił na darmo języka. Mówił mało, a gdy to robił, nigdy nie pozwalał sobie na marnowanie choć jednego słowa. I mimo, że było to jedno słowo, zdołało wywrzeć w Lód mnóstwo presji.
— Mroczna Gwiazda — westchnęła z rezygnacją. Teraz już nawet łzy nie spływały z jej oczu. To była akceptacja, pogodzenie się z własnym losem. Zrozumienie, że w chwili, gdy wypowiedziała to imię, sprzedała siebie.
Na pysku Błękitnej Gwiazdy pojawił się szok - dopiero wtedy Lodowy Omen podniosła dotąd schowany w  futrze piersi podbródek. Nigdy nie widziała takiego wyrazu na twarzy tak przykładnego stoika, jakim był przywódca Klanu Wilka.
— Mroczna Gwiazda się z tobą kontaktuje? Od jak dawna? — dało się czuć niewyraźną nutę niedowierzania w jego głosie. Wciąż zachowywał spokój, co zasługiwało na prawdziwy podziw, ale nie dało się ukryć, że był niemało zaskoczony. Nic zresztą dziwnego.
— Pierwszy raz... jak byłam uczennicą. Niedługo po ceremonii — gdy to powiedziała, wyprostowała się i na nowo przybrała postawę wojowniczki zdającej raport swojemu przywódcy, gotowej na każdy jego rozkaz. Jeśli mogła się jakoś uratować - to właśnie tak. Przyjąć na klatę konsekwencje zatajania prawdy. To musiało się zdarzyć i nie mogła już nic z tym zrobić. Być może to była właśnie odpowiedź Bezgwiezdnych, na którą czekała. — Nie zdradził mi swojej tożsamości od początku, choć od początku było to dość oczywiste.
Zaskoczenie na pysku Błękitnej Gwiazdy wzrosło. Zaraz potrząsnął głową, jakby orientując się, że wciąż musi być w roli i prowadzi ważną rozmowę. Wyczuła jakąś nutę niezadowolenia w jego głosie, gdy powiedział:
— I mimo to nikomu nie powiedziałaś.
Lodowy Omen krótko skinęła głową. Teraz była już całkowicie wyprostowana, pilnując, by jej głowa tylko nieznacznie niżyła się przed przywódcą. Nie było po niej widać ani oznaki słabości, tak jakby jeszcze przed chwilą nie płakała leżąc bezsilnie pod drzewem. Teraz, gdy już powoli wracała do formy, łatwiej było jej przystosować się do formalnej dyskusji, która wymagała od niej powagi i pokory. Kolejna sytuacja, do której potrafiła się adaptować.
— Postąpiłam wedle moich przekonań, Błękitna Gwiazdo. Ale znam swój błąd, i znam też twoją dobroć. Wynagrodzę to, że nic o tym wcześniej nie mówiłam.
Jej sprzymierzeńcy po raz kolejną ją zdradzili. W końcu tworzyli wspólnotę, ale nikomu nie zależało na dobru jednostki. Rozumiała to. Taka była rzeczywistość - gdyby była na miejscu Błękitnej Gwiazdy, nie postąpiłaby inaczej. Ale nie zmieniało to faktu, że to bolało. Nawet bardziej, niż można by się spodziewać.
— Nie wątpię w to, Lodowy Omenie. Zawsze spisywałaś się dobrze. Oby to się nie zmieniło. Czy masz z nim stały kontakt, czy spotykasz go tylko w konkretnych okolicznościach?
— Odzywa się do mnie nie tylko w snach, ale też w życiu codziennym. Z pewnością obserwuje mnie i kult. 
— Czy może teraz się do nas odezwać?
Zamilknął, dając jej przestrzeń, a ona również uciszyła się, wyczekując od ducha jakiegokolwiek znaku.
"Jestem."
— Słyszy — powiedziała.
— Dobrze więc — Błękitna Gwiazda wyglądał na zadziwionego, jakby właśnie wszystkie problemy w tym momencie same się rozwiązały. — Będziesz naszym łącznikiem. Poprzednio wykorzystywaliśmy Upadłego Kruka, ale mu nie można było zaufać, to był wyrzutek, zdrajca, wróg. Z tobą możemy wszystko. Nie zawiedź nas, bo możesz okazać się silną bronią.
Poczuła dreszcz na swoim futrze. No i zaczyna się.
Zaczyna się gra, w którą nigdy nie chciała grać.
A mama... co sobie teraz myślała? Na pewno jeszcze żyła, ale Lód nie wiedziała, na jak długo. Musiała marznąć. Czekać na ratunek, który nie przyjdzie. Może próbowała się wydostać, a tylko złamała sobie kończyny. A może... może wydostała się i jakoś dała radę...
Pokręciła głową.
Nie.
Nie było sensu pocieszać się ckliwymi słówkami. Jeśli jeszcze nie umarła, to umrze wkrótce. Za późno, by cofnąć podjęte decyzje. Los przemówił. Świadomie podjęła decyzję i była gotowa zaakceptować konsekwencje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz