BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(trzy wolne miejsca!)

Nowe mutacje w zakładce "Cechy Specjalne i Mutacje"! | Zmiana pory roku już 22 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

09 maja 2024

Od Bastet

 Kto by się spodziewał, że z dnia na dzień sytuacja w Betonowym Świecie tak drastycznie się zmieni? Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że kiedyś przyjdzie jej wrócić do korzeni. Przyjdzie jej żyć tak, jak żyła jeszcze kilkadziesiąt księżyców temu - na ulicy, pozbawiona statusu i wszystkich innych rzeczy, które trzymały ją przy życiu. Legendarna Czaszka nie była już tak straszna, gdy tony kotów każdego dnia grupami szły jej śladem, by zabić ją i dostać w swe łapy szczodrą nagrodę. 
A to wszystko dlatego, że Jafar lekkomyślnie naraził wszystko, co kiedykolwiek udało się im zyskać. Powinna być zła, a czy była? Cóż... Dobre pytanie. Gdyby go teraz zobaczyła, uderzyłaby go w pysk za głupotę, którą się wykazał. A potem ucałowała w policzek. 
Mogła być czujniejsza, mogła bardziej go pilnować. Zawsze trzymała na wodzy jego uczucia, upominając go, gdy jego kokieteryjna, żądna romansów osobowość zaczynała prowadzić do skrajnych i głupich zachowań. Niestety, jej ostrzeżenia nie starczyły.
No i jeszcze ten młodzik... Przysłany przez Białozora, który stale siedział jej na ogonie. Był wszędzie - gdy chciała napić się wody, podchodząc do stawów w parkach czy kałuż wody na ulicach. Gdy przemieszczała się drogą dachów - tam, gdzie dotąd nikt nie mógł jej sięgnąć.
To się zmieniło.
Był dobry. Bardzo dobry - mogłaby powiedzieć, że jego umiejętności ją zaskoczyły. Oczywiście, droga do perfekcji była dużo trudniejsza. On wyuczył się jej fachu, ale nie myślał tak, jak myśli duch. Tak, jak ona myślała. To nie była pasja i powołanie, a powtarzanie suchych nauk. Właśnie to ich różniło. Mimo to, nie mogła się oszukiwać, że wiek dawał się we znaki, że nie mogła być już równie efektywna w tym, co robiła. On był młody. Być może i nie dorównywał jej umiejętnościami, ale sprawne ciało to nadrabiało. Zaczynała czuć z jego strony zagrożenie, a nie mogła pozwolić sobie na śmierć. Jeszcze nie teraz.
Więc jaki był jej plan? 
Po to uznała, że lepiej będzie wysłać dzieci do Białozora. Potrzebowała wglądu na sytuację od wewnątrz, potrzebowała kogoś, kto mógłby wspiąć się po hierarchii gangu Białozora i zdobyć jego zaufanie, żeby następnie sabotować jego sprawę od środka. W ten sposób wytrąciliby kocura z równowagi, a to z kolei dałoby im przewagę. Nośnikiem informacji była jej córka. Betelgeza dobrze wywiązywała się ze swoich obowiązków, przekazując jej wszystko, czego potrzebowała. Bastet dała jej jasne instrukcje i miała nadzieję, że córka jej nie zawiedzie. Zaufanie jej na tyle, by powierzyć jej tak ważne zadanie i tak kosztowało ją dość sporo. Miała nadzieję, że kotka zajmie się stopniowym zbliżaniem się do Białozora, by wyciągnąć z niego więcej informacji, a ona w tym czasie zyska więcej czasu, żeby... popchnąć ich zadanie do przodu. Wytrącić kocura z równowagi. Zdesperowanego kota łatwiej jest zmanipulować, łatwiej jest pobudzić w nim zaufanie.
— Tam jest! — czyjś okrzyk rozdrażnił jej uszy i zmusił do zastygnięcia w bezruchu, opierając się na wierzchołku dachu. Jakaś banda zapchlonych samotników stała pod budynkiem, na którym tkwiła, szukając sposobu na wejście do góry.
— Ha! — rzuciła głucho w eter. — Żeby mnie zabić, musicie mnie złapać.
Gdy jeden z kotów wspiął się chwiejnie na pochyły dach, wyostrzyła zmysły i wysunęła do góry brodę, rzucając mu lodowate spojrzenie. Nie bała się. Ich nie. To byli zwykli przeciętniacy, nie szczycący się dorównującym jej talentem. Nie miała czego się obawiać.
Spróbował do niej dotrzeć, nieudolnie balansując na cienkim szczycie dachu. Dobrze wytrenowana samotniczka od razu do niego dobiła, nie wahając się ani razu, gdy łapa za łapą kroczyła po wąskiej krawędzi. Skoczyła na samotnika i potoczyli się przez pochyłą, twardą nawierzchnię dachówki. Ten gryzł ją i szarpał zaciekle, próbując sięgnąć szyi. Nim to się jednak stało, dostrzegł, że zbliżają się do krańca dachu. Bastet uśmiechnęła się siarczyście i złapała się pazurami o dachówkę, patrząc, jak przerażony kot młóci łapami w powietrzu, szukając punktu zaczepienia, choć zamiast tego spada w bezlitosną przepaść. Bastet nie musiała spoglądać w dół, by wiedzieć, co się z nim stało; oznajmił to odgłos ciała uderzającego w bruk z impetem. Spojrzała się za siebie, na trzy kocury, które właśnie wspięły się na dach.
— Któryś jeszcze chce rzucić mi wyzwanie?
Cofnęli się, a ich łapy niezręcznie poruszały się po pochyłej, stromej powierzchni - zwłaszcza tak wilgotnej. W innych okolicznościach może by odpuścili, ale ci - byli zdesperowani. To widać w ich oczach. To nie byli gangowi samotnicy, a jakieś odrzutki, które pewnie nie miały gdzie jeść i spać. Zabicie jej było ich jedyną szansą na przetrwanie, na godziwe wynagrodzenie.
Cóż, wygląda na to, że tego dnia wrócą do swoich kryjówek z pustymi łapami... lub nie wrócą wcale.
Ktoś rzucił się w jej stronę, celując w jej szyję, ale odskoczyła, a czekoladowy kot zsunął się po dachu, starając się wyhamować przednimi łapami. O mały włos nie podzieliłby losu swojego kolegi.
Tymczasem drugi z nich zaatakował; straciła równowagę i w ten sposób oboje w śmiertelnym uścisku przetoczyli się boleśnie po dachówce, której ostre krawędzie nieprzyjemnie wbijały się w skórę. Czując, jak jej tylne łapy tracą oparcie, błyskawicznie złapała się listwy; nie po to ćwiczyła zręczność, żeby teraz chybić. Pociągnęła się w górę, podczas gdy drugi kot zawisł w powietrzu. Nie miał dość siły, by się wciągnąć, a tylne łapy ciągnęły go w dół. 
— Nie... proszę, nie — wyszeptał przez zaciśnięte gardło. — Mam dzieci!
Przekrzywiła głowę, zerkając na niego z politowaniem.
— Naprawdę? Ja też — i wysunąwszy pazury, zadrapała jego łapy, sprawiając, że spadł w dół. Czekoladowy kocur, który jeszcze przed chwilą chciał ją zaatakować, teraz błyskawicznie zszedł z dachu, prawie jak oparzony. Z zadowoleniem odkryła, że pokonała kolejną bandę pchlarzy. Ci nie byli nawet wyzwaniem.
Dopóki nie zerknęła w dół i nie zastygła w bezruchu, widząc to, co się tam znajdowało. Cała grupa gangsterów otoczyła budynek, na którym się znajdowała oraz część pobliskich wokół niej.
— Kiedyś będziesz musiała stąd zejść — odezwał się czyjś ochrypły głos. — A wtedy trafisz w nasze łapy.
Zacisnęła zęby tak szybko, że zaraz poczuła metaliczny smak krwi płynącej jej z wargi. Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby jej pomóc, czegoś, co rozjaśniłoby w jej głowie plan. Była otoczona. Zewsząd. Z każdej strony. Ale dachami była dużo szybsza od kotów znajdujących się w dole. Jeśli się pospieszy, nie dościgną jej. 
— Nie przewiduję takiej możliwości — odparła krótko i odwróciwszy się w stronę najbliższego dachu, z rozpędu wskoczyła na kolejny. Wdrapała się na niego, choć u jego stóp wciąż czekał na nią tłum zdesperowanych samotników pragnących jej krwi. A bardziej - nagrody, do której jej krew była kluczem. 
Ruszyła przez kolejne dachy, budynek za budynkiem, coraz bardziej gubiąc śledzących ją samotników. Próbowali ją dogonić, ale ulicą zmuszeni byli pokonywać więcej kroków niż ona przemierzając miasto na jej górnej części. Gdy była już pewna swojego bezpieczeństwa, dopiero wtedy odetchnęła. Miała nadzieję, że nie pojawi się tutaj zaraz ten Poligończyk. Jeśliby tak było, mogłaby stawiać sobie mogiłę.
Na horyzoncie widziała dach Kołowrotu. Najczęściej unikała tego miejsca jak ognia - gdyby postawiła tam krok, zostałaby na miejscu rozszarpana. Teraz miała jednak cel, by tam przybyć.
Nie mogła tego zepsuć.
To musiało zostać przeprowadzone idealnie. Jeśli chciała dać córce i reszcie jej potomstwu szansę na zbliżenie się do Białozora, musiała zrobić to bezbłędnie. Była gotowa poświęcić własne życie, żeby uratować Jafara. Dał jej szansę, by zabłysnąć. To on odkrył przed nią jej talent, to on pozwolił jej go rozwijać. Dzięki niemu została legendą wsiąkniętą w miasto - dzięki niemu została Czaszką, której kroki są tak ciche, że słyszą je tylko duchy wśród martwych budynków. Nawet, jeśli przyjdzie jej opuścić ten świat w obronie szefa i kochanka, była pewna, że jej dziedzictwo będzie w dobrych rękach. Jej nauki to przetrwają, przeżyją ją.
Skrywała się za kominami budynków, zbliżając się powoli do Kołowrotu. Już raz to robiła, by przekazać córce cenne instrukcje, co ma robić. Od tamtej pory nie odwiedzała tego miejsca, nie kusząc losu. Nie powinna się tu pętać, to było niebezpieczne. 
Musiała wywabić stąd Modrowronkę. I to szybko.
Wskoczyła na dach Kołowrotu. Ta speluna wyglądała, jakby ledwo się trzymała. Nie dorównywała temu, co miał Jafar. I nic, co kiedykolwiek vanowi uda się zbudować, mu nie dorówna.
Gdy już znalazła się na dachu, upewniając się, że zakrywa ją komin, ruszyła do jego krańca. Zajrzała łbem pod siebie, wychylając się na tyle, by dostrzec to, co znajdowało się za oknem. Idealnie; Modrowronka była w swoim pokoju, sama. To oznaczało, że Białozór mógł być poza budynkiem. Podobno wymieniali się, nigdy nie zostawiając tego miejsca bez opieki.
Odetchnęła głęboko, czując, jak serce zaczyna jej szybciej bić.
Zaraz rozpęta się chaos.
Uczepiła się listwy i wskoczyła na parapet. Okno było rozbite, toteż połową swojego ciała wcisnęła się do środka. Modrowronka wytrzeszczyła oczy, spoglądając na nią.
— Bastet! Bastet jest w środku! — zawołała tak głośno, że już samą Czaszkę rozbolały uszy. Odwróciła się i wskoczyła z powrotem na dach, słysząc za sobą mnóstwo głosów, które zlewały się w jedną całość. Rozpętał się istny chaos. Koty zaczęły gromadami wysuwać się z budynku. W tym czasie Bastet spostrzegła, że Wrona wspięła się za nią na dach. Modrowronka dobrze opanowała tę umiejętność, lepiej niż przeciętny kot, ale nie dało się ukryć, że była w tym wiele gorsza od mistrzyni. Bastet czuła, że łapy Wrony są niepewne, drżą, gdy suną po powierzchni dachu - w przeciwieństwie jednak do większości samotników, umiała się jakoś po nim w ogóle poruszać.
— Sylwetka wyprostowana, ciężar rozprowadzony idealnie na środek ciężkości ciała — poinstruowała Bastet, a na jej pysku pojawił się kpiący uśmiech. Szylkretka nie atakowała; trzymała się na stosowną odległość. Wiedziała, że walka z Czaszką na dachach to walka przegrana. 
— Co kombinujesz? Pozwalasz siebie złapać.
Zrobiła krok do przodu. Bastet pozostała niewzruszona.
— A na co wy liczycie? Że będę przed wami uciekać? Nie. Dość już mam uciekania. Chcecie mnie zabić? Dobrze, zabijcie więc. W uczciwej walce.
Oczywiście jej działania były pokierowane zupełnie innymi zamiarami, ale chciała, by Wrona była przekonana, że przyszła tu w celu wyrównania porachunków.
— Uczciwa walka? Chyba zapomniałaś, gdzie żyjesz.
Nieoczekiwanie arlekinka odwróciła się i czmychnęła na sąsiedni budynek. Modrowronka zdawała się wahać, ale po chwili ruszyła za nią. Wkrótce Bastet poczuła, jak czyjeś pazury boleśnie wbijają się jej w skórę. Wrzasnęła i uczepiła się pazurami dachówki, by nie spaść po pochyłym dachu. Gdy zsunęła się tak, rozległ się nieprzyjemny pisk przypominający ten kredy przesuwającej się ostro po tablicy. Podniosła się, nim Wrona zdążyła przygnieść ją do powierzchni dachu. Natychmiast rzuciła się na dużą szylkretkę, wsłuchując się w bolesne stęknięcie, gdy wroga samotniczka uderzyła z łoskotem o ostre dachówki, przyciskana przez Bastet. Wtem czarno-biała zacisnęła zęby na jej łapie i wykręciła ją. Wrzask, który się rozległ, był nie do zniesienia. Dawna lewa łapa Jafara tym razem złapała za drugą kończynę i wygięła ją w podobny sposób. Rozległ się kolejny wrzask zarzynanej zwierzyny; samotnicy z dołu zebrali się pod budynkiem, zaczynając się na  niego wspinać, oblężając go jak stado wron gotowych pożreć padlinę.
— Jeśli któryś z was się zbliży, zabiję ją — ostrzegła donośnym głosem, gdy jej uszy postawiły się natychmiast na gardłowy krzyk, który rozległ się moment później.
— STAĆ! STAĆ, WY DURNIE! — Białozór przedzierał się przez liczny tłum, by dostać się do stóp budynku. Koty, które poczęły wspinać się na górę, widząc niezadowolenie swojego pana, momentalnie zaczęły się wycofywać. W tym czasie arlekinka uniosła dumnie głowę, uśmiechając się od ucha do ucha. Zerknęła na moment na Wronę, która kuliła się z bólu, a przedłużone, ciche jęki wydobywały się ze zdartego gardła. Nie była w stanie się podnieść ani nawet ruszyć którąś ze złamanych łap. Zrosną się, ale póki to się stanie, samotniczka będzie musiała dużo wycierpieć.
— Czego chcesz?! — ryknął Białozór.
Bastet melodyjnym, pełnym werwy krokiem zbliżyła się do krawędzi dachu.
— Wypuść Jafara, a ja oddam ci twoją dziewczynę. W innym przypadku - umrze.
Chociaż wyglądało na to, że chciała w tym momencie odbić swojego dawnego szefa, wcale nie miała takich zamiarów. To było zadanie, które zostawiła dla swoich dzieci. Sama chciała rozpętać chaos, który kupi im czas. Bez najbliższej Modrowronki Białozór się załamie, a kryzys to idealna okoliczność, by się do niego zbliżyć, by zniszczyć cały ten wynaturzony gang od środka. Odbierze mu coś, co tak bardzo kochał, na czym tak bardzo mu zależało. To go osłabi. Wytrąci go z równowagi. Sprawi, że będzie bardziej podatny na manipulacje. W pewien sposób wytrąci mu z łap kontrolę, a kotem bez kontroli w Betonowym Świecie się gardzi. 
Białozór zawahał się. Nie rzucił się od razu w te pędy do Kołowrotu, by przywlec tu jeńca. Nic takiego się nie stało. Wpatrywał się w nią tępo. Bastet obserwowała z przyjemnością, jak na pysku Modrowronki pojawia się rozczarowanie, a potem uczucie zdradzenia.  
To był moment, w którym szylkretka zrozumiała, że Białozór wybrał Jafara. Kupił go sobie za jej śmierć.
— Wrona, ja... — niebieski van próbował się tłumaczyć, ale szylkretowa kotka tylko wtuliła pysk w swoje łapy, jakby akceptując wyrok, który na niej ciążył.
— Zabij mnie. Oszczędź nam wszystkim tego widoku — powiedziała cicho, z rezygnacją Modrowronka, choć tylko Bastet mogła to rzeczywiście usłyszeć.
Ale arlekinka nie zamierzała jej zabijać. Jeszcze nie. Była jej kartą przetargową. Jeśli Modrowronka teraz zginie, nic nie będzie już powstrzymywało Białozora, żeby ruszyć do ataku. Póki trzymała w łapach los Wrony, Bialozor i jego koty trzymały się na dystans, by nie prowokować jej do morderstwa. 
— Daruję jej życie,  jeśli tu do mnie przyjdziesz — zażądała chłodno. W tym momencie w jej oczach nie kryło się nic więcej, niż przytłaczająca żądza odwetu — Sam.
W normalnych okolicznościach Białozór pewnie uznałby to za oczywistą pułapkę - bo tym to właśnie było.  Ale Bastet wiedziała, gdzie uderzyć. Emocje zrobiły swoje, kocur wspiął się na dach. Stanął na krawędzi, co nie umknęło uwadze arlekinki. Nie chciał się zbliżać w strachu, że zrobi krzywdę jego przyjaciółce. 
— Myślałam, że jestem według ciebie więcej warta. Jak mogłam być tak ślepa — wychrypiała szylkretka, nie racząc wysunąć nawet głowy, która już dawno opadła bezsilnie, skryta w łapach. — Zależy ci tylko na jakiejś zemście. Zawsze tylko na tym ci zależało.
Spojrzenie samotnika złagodniało, a w tym momencie zepsuty do krwi i kości sadysta przypominał bardziej kocię przyparte do muru.
— Rozczulający widok — rzuciła głucho Bastet. — Może przejdziemy do konkretów?
Położyła łapę na ciele samotniczki, a ta jęknęła z bólu. Całe jej ciało zadrżało spazmatycznie. 
— Wszedłem na ten twój cholerny dach, puść ją! — krzyknął, a niski ton wręcz rozgrzmiał w powietrzu. 
— Nie, nie wydaje mi się — odparła.
I niespodziewanie złapała szylkretkę za szyję i przegryzła jej gardło. Metaliczny posmak krwi rozpłynął się w jej ustach, a czerwona maź wyciekła strumieniem z rozstrzępionego gardła, stanowiąc pożywkę dla robaków obecnych w powietrzu. 
— NIE! — rozwścieczony samotnik ryknął tak głośno, że miała wrażenie, jakby zadrżała ziemia. — TY PRZEKLĘTA WYWŁOKO! ROZSZARPIĘ CIĘ NA STRZĘPY!
Bastet nie czekała dłużej. Podjęła decyzję.
Rzuciła się w stronę Białozora i zepchnęła go z dachu. Nie minęła chwila, a ona poczuła, jak traci oparcie pod łapami, jak oboje z zawrotną prędkością, w uścisku pędzą ku spotkaniu z twardą ziemią. 
Poświęciła swoje życie w zamian za wolność jej partnera i dzieci.
Żyła w powietrzu i w powietrzu przyjdzie jej umrzeć.
Niczego nie żałowała.
Niech pochłonie ją ziemia, z którą żyła w przyjaźni przez tak wiele księżyców. 
Bastet mogła umrzeć, mogła zasnąć już na cale wieki, ale Czaszka nie umrze nigdy. Zawsze będzie tym duchem, który zasłynął legendą, który mknął przez dachy najwyższych budynków, cichy i nieuchwytny jak wiatr, który dopomagał przy kolejnych skokach.
Nim spotkała się z ziemią, zobaczyła, jak Białozór chwyta się parapetu jakiegoś okna.  Ostatkami sił próbował utrzymać ciało, wisząc krok od śmierci. Bastet, spadajając z zawrotną prędkością, zdołała pochwycić go w locie za tylną łapę - i pociągnęła ją za sobą, przegryzając kłami tkanki łączące ją z tułowiem. Warstwa gęstej posoki prysnęła strumieniem na wszystkie strony, a przeraźliwy, zmordowany wrzask Białozora rozdarł powietrze jak skrzeczenie wron. Nie wytrzymał długo; puścił się i z impetem rąbnął w duży kontener na śmieci, który zdołał jednak zamortyzować upadek. 
A ona? Przez chwilę jeszcze spadała, trzymając w pysku łapę, którą oderwała temu, co zniszczył życie jej ukochanemu, aż z głuchym łoskotem przydzwoniła w twardą powierzchnię ulicy. Jej ciało roztrzaskało się tam jak słaba, nieznacząca nic materia; choć uśmiech rozbłysł na jej pysku, nim jej czaszka pogruchotała się na zimnej posadzce. Uśmiech był tam, bo wiedziała dobrze, że odebrała Białozorowi coś, czego już nigdy nie będzie w stanie odzyskać. Może i przeżyje, ale jego ciało i umysł nigdy nie zaznają dawnej świetności i to ONA jest tego przyczyną. Już zawsze będzie mu o niej przypominała. Zostawiła na nim znak swojej siły, dla niej zbawczy, zaś dla niego hańbiący.
Pozwoliła, by przyszła do niej śmierć, która kroczyła za nią odkąd się narodziła, z którą obcowała jak z bratem. Bratem, który był jej towarzyszem i ostoją, czymś, do czego zawsze mogła wracać. 
Teraz miała do czego wrócić.
Miłym sobie braciom nigdy nie powinno się odmawiać złożenia wizyty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz