Gdy tylko jej łapy stanęły na suchym lądzie, a ona wypowiedziała słowa, które tak mocno cisnęły jej się na pysk, popędziła bez zamiaru stracenia choćby chwili na stanie. To były marne uderzenia serca, ale te uderzenia serca mogły zaważyć na jej przyszłości, na jej życiu.
Miała go na ogonie, ale udało jej się jakoś zbiec, wskoczywszy na któryś z pobliskich dachów. Specjalnie wybrała ten wymagający mniejszego wysiłku do zachowania równowagi - nie była w formie, by nieść swe ciało wzdłuż stromych, pochyłych dachów. Była przemoczona do suchej nitki i najpewniej kolejnego świtu obudzi się chora, więc nie mogła ryzykować.
Gdy upewniła się, że nikogo za nią nie ma, dopiero wtedy odetchnęła. Nie czuła się jednak wcale bezpiecznie, nawet, gdy nie widziała już za sobą śmieciarza z Poligonu. Ukrywał się dobrze, wręcz perfekcyjnie i nie mogła ufać żadnemu swojemu zmysłowi. Dlatego wciąż miała się na baczności.
Wtedy w jej głowie zrodził się pomysł.
Wszyscy szukali jej tam, gdzie była najsilniejsza, gdzie królowała, gdzie każdy wiedział, że będzie. Na szczytach dachów. Ale nikt nie pomyślałby, że mogłaby skrywać się w...
Od razu odrzuciła tę myśl.
Nie, to było poniżej jej godności. Już sama konieczność uciekania i ukrywania się przed niemalże całym miastem była dla niej uwłaczająca, nie mówiąc już o tym, że miałaby zejść do kanałów lub podziemnych tuneli. Ale przecież robiła to wszystko dla Jafara. Dla niego. Dla niego jeszcze żyła i starała się przeżyć.
Zacisnęła mocno zęby. Może to czas, by wyrzucić godność w kąt i wrócić tam, gdzie rozpoczęła się jej wędrówka. Już teraz przebłyski z dawnego życia powracały do niej jak dawno pogrzebane wspomnienia. Wracały z grobu, bo i ona ponownie spotkała się twarzą w twarz z losem, który niegdyś był jej codziennością. To sytuacja, w której się znalazła, przypomniała jej o rodzinie, o życiu na ulicy, gdy musiała walczyć o marny skrawek pożywienia. Gdy spała w przemoczonych kartonach, jak wtedy, tamtego dnia, gdy szalała ulewa, a Jafar podał jej swoją łapę.
To było coś, nad czym musiała pomyśleć zdecydowanie dłużej. Nie mogła podejmować spontanicznych decyzji. Czuła jednak, że długo nie pociągnie, jeśli miałaby wciąż włóczyć się po dachach z czyhającym na nią Myszołowem. Zwłaszcza przeziębiona, a katar z pewnością ją dopadnie - prędzej czy później. Biegła cała przemoczona, a to nie najlepszy pomysł. Innego wyjścia jednak nie miała.
Westchnęła głęboko i spojrzała w niebo. Kimkolwiek był ten kocur, mógł być z siebie dumny. Odebrał jej coś, co wydawało się miastu, że nie da się odebrać Czaszce. Odebrał jej jej własne królestwo. Sprawił, że czuła się niepewnie na gruncie, który był jej azylem przez całe życie.
Mogła powiedzieć, że obudziło to w niej pewien... podziw.
Choć wiedziała, że nie jest w stanie jej przewyższyć - przynajmniej nie na ten moment - to mógł jej dorównać. A wtedy jedyną osobą, która będzie miała z nim na dachach szansę... Jedyną osobą, która trzymała w łapach i młodość, i umiejętności, będzie jej córka.
Zamrugała dwukrotnie. Nigdy by się tego nie spodziewała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz