BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(trzy wolne miejsca!)

Nowe mutacje w zakładce "Cechy Specjalne i Mutacje"! | Zmiana pory roku już 22 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

18 maja 2024

Od Lodowego Omenu

Słońce grzało przyjemnie jej grzbiet, a gęste korony drzew osłabiały jego płonący żar, sprawiając, że nie było natarczywe, a przynajmniej było mniej natarczywe, niż byłoby na otwartych terytoriach bezpośrednio pod szerokim niebem. Ugryzła kawałek trawy, by przeczyścić żołądek, ale nie ruszyła się z miejsca. Po wszystkich jej stronach otaczali ją kultyści, którzy jak zwykle spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Byli jedną, zbitą grupką, więc musieli się trzymać razem.
W ten sposób czuła się jak otoczona przez czujne stado lwów. Każdy pojedynczy kultysta leżał niedaleko niej, a w ten sposób i ona czuła się bardziej... bezpieczna, wiedząc, że wszędzie wokół były oczy i uszy gotowe wyłapać każdy dźwięk. Niestety Lodowy Omen nie była najlepsza w wypoczywaniu i odprężaniu się. Zawsze musiała mieć czujność, a myśli nie dawały jej spokoju.
Spojrzała na własne łapy i głośno westchnęła, przypominając sobie, że nie usłyszy już głosu matki, nie spyta ją, jak się czuje, nie pójdzie z nią na spacer wzdłuż krętego koryta rzeki. Nie posłucha z nią świergotu ptaków ani nie opłacze wraz z nią śmierci tylu członków rodziny.
Choć minęło parę księżyców, jakoś wciąż nie potrafiła pogodzić się z myślą, że mama odeszła na zawsze. Życie toczyło się dalej, wieść o zaginięciu przeminęła jak chłodne wiatry. Ona przybywała i wybywała z Klanu Nocy, by towarzyszyć uczącej się Cisowej Łapie. Żałoba po Kostrzewie i Zawilcu powoli cichła - nawet Wilcza Tajga, najbliższa im córka i jej kochana ciocia, zdawała się już pogodzić z tymi stratami. Widziała pewnie w życiu niejedną gorszą rzecz. Przybyła w końcu z miasta. Lód jednak nie potrafiła się z tą rzeczywistością pogodzić, a może wcale nie chciała się z nią godzić. Wciąż wracała myślami do żalu i przeszywającego spokoju na oczach matki, gdy zrozumiała, że została zdradzona przez własne dziecko. Nie była zła, nie była mściwa, była po prostu smutna, że nie mogła uchronić jej przed tym, przed czym Lód obiecała chronić drogą siostrę.
Tonące w złotym blasku obozowisko nie wyglądało o dziwo złowrogo, a wręcz aż zbyt przyjaźnie, patrząc na to, ile już krwi niewinnych wsiąknęła ta ziemia. Dawała spokojny, sielankowy nastrój, niezmącony żadną aferą czy intrygą. Las po prostu otaczał ich swoim stałym czujnym spojrzeniem. Był niezmienny, ostrożny, cichy - knieja otaczająca obóz chroniła ich przed niebezpieczeństwem, ale także zamykała ich na resztę świata.
Westchnęła głęboko i rozejrzała się po otaczających ją kotach. Jadowita Żmija zachłannie ocierała się o przywódcę, którego wzrok zadziwiająco przy niej łagodniał; Lód nie pomyślałaby, że Błękit był zdolny do jakichkolwiek emocjonalnych relacji i więzi, a już zwłaszcza do miłości. Najwyraźniej źle go oceniła, bo zdawał się szczęśliwy w jej towarzystwie.
Chciałaby móc czuć to samo i ciężko było jej ukryć zazdrosne spojrzenie. Nie potrafiła kochać, bynajmniej nie w ten sam sposób, co reszta. To było tylko kolejne z uczuć, które regularnie odrzucała, dobrze wiedząc, że nie jest w stanie jej nikomu ani niczemu zaoferować. Potrafiła nawiązywać różne więzi, ale tylko z nieliczną garstką kotów miały one jakiś większy wymiar. Matka, siostra... Lód nawet nie potrafiła nazwać tego, co w stosunku do nich czuła, ale coś przyciągało jej do nich, coś złego i plugawego, coś, czego kazano jej się wystrzegać. 
Ale czy to miało znaczenie? Róża zginęła, nie było jej już z nimi. Śmierć w pewien sposób oczyściła ją z tych uczuć, ale wcale nie do końca. Siostra... Siostra żyła i Lód czuła w stosunku do niej obowiązek, powinność, dług, który powinna spłacić w zamian za odebranie matce życia.
I pozostawał jeszcze Blada Łapa.
Tak, nie sądziła, że ktoś oprócz tych dwóch członkiń rodziny, które być może bliskością i czułością od wczesnego dzieciństwa zaskarbiły sobie jej uczucia, zdoła zrobić to samo. Róża i Szadź to było co innego - Lód nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego je "kochała", dlaczego jej na nich zależało - tak po prostu było. Być może gdyby nie okazały jej takiego wsparcia i troski za dzieciństwa, dziś byłyby jej obojętne jak ojciec i cała masa innych kotów. Ale ta mała Lód, małe, naiwne kocię, być może wciąż tkwiło w środku niej i nie wyobrażało sobie odcięcia od tak bliskich relacji.
Nie przyjaźniła się z Bladym - ciężko było to nazwać przyjaźnią, a przynajmniej po jej obserwacjach wynikało, że ta więź nie wpisywała się w żaden sposób w standardy typowej przyjaźni. Nie śmiali się razem ze sobą, nie dzielili się swoimi uczuciami i doświadczeniami; właściwie to nic o sobie nie wiedzieli, a mimo to, czuli się dobrze w swoim towarzystwie. Czasami siedziała przy skraju obozu i obserwowała szumiące w drzewach ptaki, gdy kocur dosiadał się do niej w milczeniu. Nie potrzebowali używać słów, żeby się rozumieć - właściwie miała wrażenie, że sam sposób, w jaki Blady na nią patrzył czy w jaki sposób się poruszał, mówił jej wszystko. Gdyby tylko z każdym kotem możnaby było porozumiewać się w ten sposób, życie byłoby łatwiejsze i wcale nie musiałaby udawać. Nie musiałaby dostosowywać się do środowiska, udawać otwartą i charyzmatyczną, choć w środku nie czuła absolutnie nic.  Niestety, to były tylko płonne marzenia.
Podniosła się niedbale, zamierzając odejść od grupki wylegujących się na słońcu członków kultu. Potrzebowała chwili dla siebie. Musiała się przejść, przewietrzyć. Pomyśleć. Mało miała czasu na myślenie od śmierci mamy. Od śmierci Kostrzewy. Na samą myśl oczy jej zwilgotniały, choć szybko opanowała zbierające się w nich łzy. Tęskniła za srebrną - babka przekazała jej mnóstwo cennych rad, a jej mądrość i pewność siebie niejednokrotnie jej imponowała. Zaranna Zjawa była szczęściarą, że mogła szkolić się pod jej okiem. 
Miała wygramolić się przez tunel wprost do otaczającego ją lasu iglastego, ale Jadowita Żmija przecięła jej drogę. Spojrzała na nią tym swoim aroganckim, pysznym spojrzeniem - patrzyła prawie tak, jakby cały świat należał do niej, i być może nie było to tak dalekie od prawdy, zważając na to, że wpadła w oko liderowi. Uniosła brwi, nie zamierzając mówić nic bez wyraźnej potrzeby. Czego chciała?
— Pozwól, że dołączę się do spaceru.
Mistrzyni pozwoliła sobie na lekkie westchnięcie. Wzrok zielonych oczu kotki, przepełniony jadem i wysokim poczuciem własnej wartości powiedział jej wystarczająco.
— Rozumiem, że to jeden z tych momentów, gdzie technicznie rzecz biorąc pozwalasz mi decydować, ale w praktyce gdybym odmówiła, i tak byś za mną poszła — mruknęła.
— Dokładnie tak — odparowała zadowolona z siebie wojowniczka i czmychnęła przez tunel, a Lód pomaszerowała niechętnie za nią. Cóż - nie szykowało się na przyjemną rozmowę.

* * *
— A więc doszły mnie słuchy, że rozmawiałaś z Błękitną Gwiazdą przy obumarłym drzewie — zaczęła czarna szybko i dynamicznie, a złośliwy wyraz pyska praktycznie nie znikał z jej twarzy. — Mroczna Gwiazda się z tobą kontaktował.
Lód stanęła jak wryta, a wojowniczka przeszła tylko parę kroków, nim zauważywszy to, nie spojrzała na towarzyszkę z pobłażliwym spojrzeniem. Czyli Żmija wiedziała - fantastycznie. 
— Zaniemówiłaś?
Mistrzyni otrząsnęła się i w końcu zaczęła kontynuować powolny spacer, a partnerka lidera wraz z nią.
— Czyli ci powiedział.
— Nie uwierzyłabym, gdybyś powiedziała, że jesteś tym zaskoczona — prychnęła kocica.
— I słusznie — odparła zgodnie Lód.
Spodziewała się, że kotka będzie pierwszą lub jedną z pierwszych osób, która się o tym dowie.
— Co zamierzasz zrobić z tą wiedzą? — podjęła Lodowy Omen.
— Nic. A co mogę zrobić? Pogratulować ci, że kochany pradziadziuś poświęca ci więcej uwagi? — mruknęła niezadowolona. Jej głos był przesączony żalem. 
O co jej znowu chodziło? Mówiła zupełnie tak, jakby fakt, że Mroczna Gwiazda się do niej odesłał, było jakimś przywilejem, czymś pożądanym. Właściwie chętnie by się z kotką zamieniła. Zdechły przywódca się przydał, ale w chwili obecnej był bardziej ciężarem na jej sumieniu, który zwiększał się z każdym dniem. To przestało jej się podobać.
— Ciesz się, że mnie tam z wami nie było, bo łeb bym ci urwała za zbliżenie się choćby o krok do mojego Błękita. Jeszcze mi tego brakuje, żebyś mi zabrała jego uwagę.
Lód skrzywiła się. Ta myśl była tak absurdalna, że aż zrobiło jej się niedobrze.
— Jest dla mnie za stary — zaoponowała. — I wiesz przecież dobrze, że nie interesują mnie... tak bliskie relacje. To niedorzeczne. Skąd w tobie takie myśli?
Jednak Jadowita Żmija nie odpowiedziała, a jedynie zadarła dumnie podbródek. Sypała groźbami na potęgę, tworzyła wokół siebie aurę pewności siebie, a chłodne, lodowate spojrzenie, którym czasem ją obdarzała, było imponujące, ale koniec końców żadna z nich nie zrobiłaby sobie krzywdy. Bynajmniej nie bez wyraźnego powodu. W kulcie częste było, że gdy nie szanowało się czyichś granic, można było dostać solidnie po łbie. Ale tylko tyle i aż tyle. Nikt nie posunąłby się do większej krzywdy.
— No, jak już wiemy, że nasz wspaniały lider-odnowiciel znalazł sobie nową ulubienicę, to możesz się podzielić, co ci szeptał do ucha. Coś ważnego? Mówił coś, o czym powinniśmy wiedzieć?
— Gdyby tak było, już byście o tym wiedzieli.
— O waszych spotkaniach jakoś nie wiedzieliśmy. I inni wciąż nie wiedzą.
— Bardzo lubisz mnie dręczyć, co? — mruknęła Lód, choć zachowała stoicki spokój, taki, którym zwykle się odznaczała. Rzadko kiedy widziano ją targaną przez jakiekolwiek inne emocje, zwłaszcza skrajne. — Nie. Nie mówił niczego ważnego. I nie sądzę, by powiedział. Zmarli mają swoje tajemnice i nie moja w tym rola, żeby je poznawać za życia. 
Dotarły do brzegu rzeki. Za ich plecami rozpościerały się gęstwiny iglastego lasu, a przed nimi gęsto porośnięty trawą odcinek nie był porośnięty drzewami, dając im trochę wolnej przestrzeni. Pod ich łapami osuwisko tworzyło koryto, a woda płynąca tu z jeziora była wartka i prawdopodobnie niebezpieczna. Wody było dość sporo; wystarczająco, by prąd poniósł ciało i obił o skały.
— Nauczyłaś się od Rybojadów pływania?
— Nie sądzę — mruknęła, przyglądając się jej badawczo.
— Głupia odpowiedź. Gdybym była złośliwa, wrzuciłabym cię teraz do rzeki.
— A więc nie jesteś złośliwa? To coś nowego — rzuciła mistrzyni, a w odpowiedzi otrzymała tylko ciche prychnięcie. Przez moment czarna wpatrywała się w taflę rzeki.
Cisza stała się nadzwyczaj intensywna.
— Myślisz, że Klan Gwiazdy macza swoje łapy w tym, co się ostatnio dzieje? — spytała wreszcie Jadowita Żmija. Piorunowała wzrokiem wodę, jakby ta była odpowiedzialna za wszystkie jej problemy. 
Lód niemało zaskoczyła się tym pytaniem, ale wyraz jej pyska pozostał niewzruszony.
— Co masz na myśli?
— Mroźna Łapa, Oszroniona Łapa, Naparstnica. Wszyscy zmarli w tak krótkim odstępie czasowym. To nie pierwszy raz.
— Nie sądzę, by Klan Gwiazdy napuścił dzika do obozu — westchnęła przeciągle Lód. — Oczywiście, od dawna grają z nami w grę, ale nie sądzę, by te konkretne śmierci miały z tym coś wspólnego. Obawiam się jedynie tego, czy aby na pewno dobrze wybraliśmy przeciwnika.
Jadowita Żmija pociągnęła nosem. Chłodne spojrzenie skierowała tym razem wprost na mistrzynię. 
— Sugerujesz, że jesteśmy zbyt słabi, by z nimi wygrać? — jej ton obniżył się w ostatnich słowach. — Zaprzeczyliby własnym zasadom. Zabijając innych tylko dlatego, że wybrali inną ścieżkę, zamiast ślepo podążać za ich przykazaniami. 
— Wątpię, żeby to szczególnie ich interesowało — miauknęła w odpowiedzi Lodowy Omen. — Zwęglili mojego dziadka na popiół. Są równie bezlitośni, co my, a to na nas plują jadem.
Na wspomnienie Chłodnego Omenu gardło jej się zawęziło, a łzy napłynęły do oczu. Szybko mrugnęła kilkukrotnie, żeby zlikwidować to uczucie i nie pozwolić towarzyszce wyłapać jej żalu. Z jednej strony wiedziała, że dziadek pewnie był teraz w Mrocznej Puszczy, szczęśliwy jak nigdy dotąd, dopełniając swojego losu. Ale z drugiej strony... Z drugiej strony tęsknota wygrywała. Żałowała, że nie rozmawiała z nim więcej, żałowała, że nie poznała go bardziej. Został potraktowany niesprawiedliwie. Nie miał prawa zostać potępiony przez Gwiezdnych. Dlaczego byli tak okrutni? Dlaczego byli tak mściwi?
— Nie rozumiem tego. Nie potrafię zrozumieć. Mianują siebie miłosiernymi przodkami wielbiącymi pokój i dobroć, ale jednocześnie posyłają nas na zgubę. Nikt z nas nie wybrał tego, kim jest. To nie nasza wina, że nie wierzymy w dobroć i gwiazdki z nieba. Nie nasza wina, że nie wychowaliśmy się w kłamstwie, jak te biedne dzieci z innych klanów. Do dziś pewnie wmawia im się, jak dobrzy są Gwiezdni. Nie ma nikogo, kto mógłby nauczyć je, że rzeczywistość jest brutalna i że muszą się z nią pogodzić. Nikogo — Lód westchnęła, wbijając wzrok w niebo. 
"Szczęśliwi jesteście?" pomyślała w głowie. "Pewnie kolejne ofiary z Klanu Wilka tylko was cieszą."
Nieczęsto się zdarzało, że przelewała się przez nią gorycz. Lód była oazą spokoju, mało co potrafiło wyprowadzić ją z równowagi. Ale żal narastał za każdym razem, gdy myślała o Klanie Gwiazdy.
Nie odpowiedziało jej nic, więc jedynie parsknęła pod nosem.
Wielcy Gwiezdni, zbawiciele świata, wspaniałomyślni bohaterowie. Nie odpowiadali na niczyje modlitwy, milczeli na prośby, a gdy ktoś ośmieli się od nich odwrócić, zsyłali na nich sztormy i pioruny. 
Nigdy nie przyszedł do niej żaden kot z Klanu Gwiazdy, nigdy nie wyciągnął do niej łapy ani nie powiedział, że idzie złą ścieżką. Nie pojawiali się w ich życiu, porzucili ich, a mimo to roszczyli sobie prawa do tego, żeby wciąż byli chwaleni i uwielbiani. Tymczasem Mroczna Puszcza przynajmniej była w stanie odpowiadać na wołania. Nigdy nie porzucała swoich kotów w potrzebie. Czasem za ich pomoc trzeba było zapłacić, ale to była sprawiedliwa, rozsądna wymiana. Nic na świecie nie było bezinteresowne. Klan Gwiazdy był tylko bajką.
Nikt jej nie pomógł, gdy była ignorowana przez ojca i dyskryminowana ze względu na płeć. Żadni gwiezdni nie przyszli jej na pomoc. Sama osiągnęła swój cel. Sama stała się mistrzynią, sama przewyższyła swoich braci, sama pokazała, że płeć wcale nie określa jej siły i możliwości.
A teraz Gwiezdni mogli sobie spadać. Nie potrzebowała ich. Nie było ich w jej życiu nigdy, tak jak nigdy nie było w jej życiu ojca. Żywiła do nich niemal taką samą urazę.
— Klan Wilka rośnie w siłę. Mamy sojusz, mamy koty — Jadowita Żmija wyciągnęła przed siebie łapę. — Klan Gwiazdy nie pomaga swoim wyznawcom. A my ich nie potrzebujemy. Skoro zdążyliśmy przeżyć do teraz, będziemy żyć dalej. 
Czarno-biała położyła swoją łapę na łapie Jad. 
— To całe odgrywanie roli złoczyńcy w bańce stworzonej przez Gwiezdnych zaczęło mi się nudzić — mruknęła, ale czuła się dużo lepiej po tej rozmowie. Ciężar jakby zniknął z jej barków, albo częściowo pozwolił się jej rozluźnić. Wątpliwości na moment odeszły. Oczywiście, było ciężko. Przeżyła zbyt wiele śmierci w zbyt krótkim czasie. I wciąż ją bolało, piekielnie bolała ją każda myśl o mamie, o babci i dziadkach, nawet o braciach, do których nie pałała może największą sympatią, ale wciąż byli niedoszłymi członkami kultu. Kto by pomyślał, że Jad będzie tak pocieszająca? To chyba ostatnie, czego się spodziewała po kotce. To w niej lubiła - zawsze popychała ją do przodu, zamiast się nad nią rozczulać.  To dawało jej poczucie siły i sprawiało, że czuła presję, by cały czas kroczyć na przód.
— No proszę, doskonały byłby z ciebie materiał na pocieszycielkę.
— Nie rozczulaj się tak, Omen, bo wciąż mogę spełnić swoją groźbę z oderwaniem łba.
— Naturalnie — odparła Lód głosem czystym jak łza, tym niewzruszonym i bezemocjonalnym, czując, że uspokaja ją to, jak wraca do swojego poprzedniego stanu. Chwilowe zawahania towarzyszyły jej nadzwyczaj często, ale zwykle nie miała nikogo, kto mógłby powiedzieć jej, że jest głupia, że się tak martwi, i kazać jej przeć ku nowym celom. 
Do obozu wróciła z dużo lepszym humorem. Sen przyszedł od razu, gdy nadszedł wieczór, a ona ułożyła się w legowisku.

* * *
Znów była w tym samym miejscu. Otaczała ją sroga ciemność, tak, że ledwo widziała własne łapy; przed nią rozpościerały się całe doliny i wzgórza wypełnione suchą, martwą trawą i szarym piachem okaleczającym poduszki jej łap. Drzewa rosły wysoko, tworząc połać nie do przejścia, zasłaniając niebo i otaczając mroczną knieję wieczną ciemnością. Wszystko tu zdawało się martwe - Lód poczuła, że ugrzęźnięcie tu na wieki musiałoby być paskudnym doświadczeniem. Zawiśnięcie poza czasem i przestrzenią, czując w sercu pustkę i niepojęty głód; zawiśnięcie w miejscu, które nie żyło, które obumarło, w którym nie było nic, do czego można było wracać. To ją przerażało. To była cena, którą musiała zapłacić w zamian za podążanie za własnymi wartościami. To była niesprawiedliwa kara, osąd Klanu Gwiazdy, w którym nie mieli ani słowa do powiedzenia. 
Rozglądając się po tym ciemnym, szponiastym lesie, przepełnionym ogarniającą ciszą i pustką, zaczęła zastanawiać się, jakim cudem kultyści, którzy tu tkwili, nie powariowali. A może powariowali i stali się jeszcze okrutniejsi, niż za życia. 
— Niezbyt miły obraz, prawda? — odezwał się siarczysty, chłodny głos Mrocznej Gwiazdy, który doskonale znała. Tym razem na pysku kocura widniało coś, co wyglądało jak połączenie tęsknoty, żalu i goryczy. Poruszył ustami, jakby dręczyła go suchość w gardle, choć ten ruch mógł również wyrażać pogardę i zniesmaczenie. — Pora na twoją kolejną lekcję. 
Lodowy Omen rozszerzyła oczy. Zachowała jednak spokój, zaraz mrużąc je znacząco. Treningi nauczyły ją, by być przygotowaną na wszystko, by nigdy nie ufać zamiarom kocura. Nie chciał jej zabić, ale wiedziała, że testował ją nawet wtedy, gdy było to najmniej oczywiste.
— To dobry moment, żebyś nauczyła się, jak wyzbyć z siebie pychę.
To było tak niedorzeczne, że aż się zakrztusiła. Odchrząknęła i choć wzrok zachowała poważny, w głębi duszy zaczęła zastanawiać się, jak zawyżone ego musiał mieć stojący przed nią kocur. To raczej nie ona z ich dwójki potrzebowała korekty dumy. 
— Przyznam, że to było dość zaskakujące — wypowiedziała te słowa z najwyższą ostrożnością.
Jednak przywódca westchnął zmęczony i najwyraźniej podirytowany. Pionowe źrenice prześwidrowały ją na wylot.
— Wiem, co sobie myślisz. "Lider Klanu Wilka, który zasłynął z brutalności i przemocy i na wzór swojej własnej blizny nakazał znaczyć każdego kultystę" — wyrecytował tak machinalnie, jakby nieraz spotkał się z takimi słowami. — Nie wyglądam jak pokaz pokory, ale sama dowiesz się niedługo, co mam na myśli. 
— Nie jestem pyszna — zaprotestowała i w tym przypadku była całkowicie szczera. Nigdy nie wydawało jej się, żeby była nazbyt dumna, a przynajmniej żeby ta duma oślepiała całkowicie jej rozum.
Kocur parsknął niskim, wyrafinowanym śmiechem.
— Mi też się tak wydawało — powiedział beznamiętnie. — Niektórzy dumni są świadomie, a u niektórych tkwi to głęboko w podświadomości. Widzę to w sposobie, w jaki walczysz, w jaki mówisz, w jaki funkcjonujesz. Doceniasz przeciwników, to fakt, ale koniec końców nie potrafisz zaakceptować własnych błędów. Pycha nie objawia się tylko w tym, jak traktujesz inne koty - taki jej rodzaj najmniej powinien cię obchodzić. Objawia się również w tym, jak wykonujesz swoje zadania i jak podchodzisz do przyjętej przez ciebie wiary. Jak podchodzisz do własnego ciała.
Nic z tego nie rozumiała. Co miał na myśli?
— Próbujesz walczyć ze swoimi słabościami, zamiast zaakceptować swoją naturę  — podkreślił ostatnie słowo, a kotka zanotowała to w głowie, wiedząc, że na takie szczegóły w tonacji należy zwracać uwagę. — Próbujesz być najlepsza we wszystkim, ale nie tak działają nasze ciała. 
— Zdaję sobie sprawę ze swoich słabości — przekonywała uważnie. Nie miała pojęcia, o co mu chodziło. 
— Istotnie. Zdajesz sobie z nich sprawę i starasz się je przezwyciężyć — wyjaśnił, rzucając jej wymowne spojrzenie. — Nad niektórymi z nich da się pracować, da się je zwalczyć. Ale niektóre pozostaną z tobą na zawsze i należy to przyjąć do świadomości. Zawalczmy.
Wycelowała w niego chłodne spojrzenie.
— Mylisz się.
— Przekonajmy się.
Zaatakował od razu. Odskoczyła, a adrenalina na nowo rozpłynęła w jej żyłach. Duch obserwował czujnie jej kroki, a łuna podążała za każdym jego ruchem. Nie pozwoliła sobie ani na moment zawahania czy nieuwagi, starannie analizując ruch jego ciała - pojedyncze posunięcia łap, rozbłysk oczu, to, gdzie się wpatrywały. Przecież była w tym dobra.
Nie znał jej. Nie wiedział, do czego była zdolna.
Skoczył wprost w jej stronę, a ona odczekała chwilę i sama poderwała się do skoku. Wysunąwszy pazury, miała już wbić je w łunę duszy, w brzuch, który odsłonił, skacząc nad jej głową; zanim to zrobiła, rozpłynął się w powietrzu i pojawił tuż za nią. Nim zdążyła zareagować, rzucił się w jej stronę i przyszpilił do ziemi. Wylądowała między dwiema ciężkimi łapami, które uniemożliwiały jej ruch. Szarpała się i wierzgała, ale walka była skończona. Przegrała.
— Walczysz inaczej, niż gdy mierzyłaś się ze mną jako uczennica — czuła kiełkujące w jej sercu niezadowolenie, że kocur z taką łatwością wytykał jej błędy. Podążała za nim zimnym wzrokiem, gdy zszedł z niej, przechadzając się spokojnie po suchych trawach. — Wtedy nie znałaś swoich słabości. Dopiero odkrywałaś możliwości swojego ciała, badałaś jego granice... I nie mówię tu tylko o walce, Lodowy Omenie. 
Postawiła uszy, badając go czujnym wzrokiem. Musiała wysilić umysł. Czy chodziło mu o to, że tak ciężko było zaakceptować jej cechy jej charakteru, cechy, które sprawiały, że zamiast iść do przodu, zatracała się w emocjach coraz głębiej i głębiej? Czy o to mu chodziło?
— Nie oczekuj, że podstawię ci odpowiedź pod nos. Wierzysz przecież w swoje możliwości, czyż nie?
— Wiem, co próbujesz mi przekazać — miauknęła powoli. — Przez całe życie dążyłam do tego, żeby dopasować się do innych. Do wzorców, które dostarczano mi od najmłodszych księżyców. Ale nie muszę taka być.
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
— Potrafisz się szybko uczyć, jeśli się wysilisz. Widzisz, każdego z nas obdarzono innym charakterem i innym ciałem. Każdy z nas został przeznaczony do czegoś innego. Zamiast starać się udawać kogoś, kim nie jesteś, powinnaś zaakceptować w sobie te cechy, które są niezmienne i pracować nad tymi, które da się poprawić. Nie pokonasz mnie ani teraz, ani nigdy, Lodowy Omenie. Mimo, że umiejętności masz lepsze. Bo dopóki nie zaakceptujesz swojej natury, nigdy nie uzyskasz pełni swojej siły. 
— Natura. Często powtarzasz to słowo — spostrzegła. — To ma jakiś głębszy sens. 
— Owszem, to nie przypadkowe słowo — przytaknął, lustrując ją lodowatym spojrzeniem. — Zanim trafiłem do Klanu Wilka, wychowywano mnie w zupełnie innym miejscu. Nie znałem swojej matki, nie znałem swojego ojca. Nie było żadnej rodziny, była tylko wspólna wiara. W miejscu, skąd przybyłem, wierzono, że w naturze wszystko ma swoje miejsce i przeznaczenie. Wierzono w bogów, ale teraz... Teraz wiem, że tu nie chodziło wcale o żadnych bogów. Chodziło o naturę, w której się objawiali. W szeleście liści drzew, w śpiewających ptakach, w nurcie rzeki, w piosence wiatrów, w brutalnej rzeczywistości przyrody, w której przeżywają tylko ci, którzy są w stanie przetrwać. 
Rozejrzał się po suchym, leśnym pustkowiu ciemnej i nieskończonej kniei. Podeszła ostrożnie bliżej, przyglądając się temu miejscu dokładniej.
— Mroczna Puszcza jest obrzydliwa, bo nie ma w niej przyrody. To jej wynaturzona, wypaczona postać. Nigdy nie powinnaś traktować tego miejsca jako nagrody. My, umarli z Bezgwiezdnej Ziemi, lubimy przekonywać, że to miejsce nie jest dla nas straszne, że jest naszym królestwem, czymś, co nam się należy. W rzeczywistości po prostu widzimy przed sobą marność... Karę, na którą nie zasłużyliśmy. Dowód hipokryzji Gwiezdnych. 
Zwrócił się do niej.
— Wyobraź sobie swoje wnętrze jako las, podobny do tego, w którym żyjesz. Masz swoją własną naturę, własny byt, własne życie, które musisz przeżyć tak, jak zostało do tego przystosowane twoje ciało i dusza. Spokój w naturze nigdy nie może zostać zmącony, bo inaczej... — znów spojrzał w toń bezkresnej Mrocznej Puszczy, szponiastych drzew, suchej trawy, dusznego powietrza, którym nie dało się oddychać. — Inaczej ją zaburzysz. W twoim wnętrzu zadzieje się to, co widzisz teraz przed sobą.
Zamilkła. Nie wiedziała, co na to wszystko odpowiedzieć - po prostu gapiła się w przestrzeń, w suchą trawę, w szarawy piasek, w nicość i martwość, która skrywała się za każdym pniem drzewa i każdym skrawkiem lasu.
— Mysz nie może zacząć polować na lisy. Lisy nie mogą szybować w powietrzu. Orłom nie marzy się nawet o pływaniu w wodach mórz i jezior. Nie możesz występować przeciwko swojej naturze. To moc silniejsza od nas. To właśnie miałem na myśli, gdy mówiłem o pysze. Próbując być najlepsza we wszystkim, stajesz się słabsza w tym, co jest w tobie najlepsze. 
"Próbując być najlepsza we wszystkim, stajesz się słabsza w tym, co jest w tobie najlepsze".
Te słowa zadudniły chórem w jej uszach. 
— Zaakceptuj to, że natura to siła, która przewyższa cię we wszystkim - nie przywołuj jej, nie każ jej przy tobie być, a spraw, by sama wyszła ci na pomoc. Zaufaj jej. Też próbowałem ją przezwyciężyć — uśmiechnął się gorzko, jakby wspominał dawne błędy. — Zapłaciłem za to dużą cenę. Uważałem się za silniejszego, lepszego w jej obliczu; pozwoliłem moim wrogom żyć i ostatecznie to oni wpędzili mnie do grobu. Powinienem ich za to docenić. W każdym razie, natura zawsze znajdzie sposób, by pokazać ci, gdzie jest twoje miejsce. Znajdziesz spokój i rozwiniesz swoją siłę dopiero wtedy, gdy zaakceptujesz to, kim jesteś, jak zostałaś stworzona, jaki cel dała ci natura. A wiesz, co to znaczy?
Milczała. Domyślała się odpowiedzi.
— Pogódź się ze śmiercią matki. Jej natura dała inny cel. Obdarowała ją złotym sercem, ale pozbawiła jej ciała fizycznej wartości. Musiała umrzeć. Ten świat nie był jej przyjazny. Pozwól jej odejść. 
"Pozwól jej odejść".
Zamknęła oczy.
— Nie potrafię. 
— Miłość polega na tym, by robić dokładnie to, co dla drugiego kota będzie najlepsze. Nie odzyskasz spokoju ducha i nie zyskasz siły, jeśli najpierw nie zaakceptujesz tego, że odeszła. Życie w Klanie Wilka nie było jej przeznaczone, a ty zrobiłaś to, co musiałaś, by ją chronić.
— Wcale jej nie ochroniłam. Zabiłam ją. Porzuciłam na pożarcie larwom.
— Ona umarła, a dzięki temu parę silnych wojowników będzie mogło najeść się do syta i skuteczniej walczyć w ciężkich czasach. Tłumaczyłem ci, dlaczego nigdy nie byłaby szczęśliwa na świecie. Jeśli chcesz iść dalej, musisz zaakceptować przeszłość. Nie zmienisz jej. Możesz jedynie iść do przodu albo tkwić do końca życia w wyrzutach sumienia. Gdybym tak samo jak ty zastanawiał się nad każdą ofiarą, Klan Wilka nie przetrwałby wojny. Stalibyśmy się jeszcze słabsi. Czas rzucić ten kamień, który ciąży ci na szyi.
Westchnęła.
— Rzucić kamień. Brzmi dużo łatwiej, niż zaakceptować bezpośrednie przyczynienie się do śmierci własnej matki.
— Ze śmiercią będziesz obcować niejeden raz w swoim życiu. Pora się z tym pogodzić. Dam ci czas, żebyś zapoznała się ze swoją naturą, poznała swoje słabości i talenty, zrozumiała pewne kwestie i pogodziła się z przeszłością. Wtedy będziesz silniejsza, mocniejsza - wtedy będziesz miała szansę się ze mną zmierzyć. I będę wiedział, kiedy będziesz gotowa. Pomogę ci, ale tylko, jeśli będziesz współpracować. 
Pogódź się ze swoją naturą.
Nie próbuj być od niej silniejsza.
Pokiwała głową. Chciała to zrobić. Wiedziała, że była w stanie. Wiedziała, że potrafiła. Potrzebowała tylko czasu.
Słyszała w głowie słowa matki. Obiecała jej. Obiecała, że zaopiekuje się Szadź.
I była jej to winna. Mama odeszła i pewnie już nigdy nie spojrzy jej w oczy. Lód musiała to przełknąć, żyć z tym faktem, nauczyć się, że nie jest już w stanie cofnąć czasu. Oby odnalazła spokój tam, gdzie nie mogła go znaleźć w klanie. 
Prawdziwą wagę swoich możliwości odnajdzie wtedy, gdy zrozumie swoje ciało i umysł; wtedy też zrównoważą się jej emocje, wtedy znajdzie chwilę wytchnienia od ciągłych ech przeszłości, od ciągłych wyrzutów sumienia i obrazów ofiar pędzących w jej głowie.
W Klanie Wilka, pomyślała, żeby nie zwariować, trzeba było rzucić tym kamieniem.
Czuła, jak spada w odmęty nicości. Musiała się pogodzić z tym, czego nie dało się zmienić, i pracować nad tym, co zmienić mogła. Czy wtedy posiądzie obiecaną siłę? 
Podejrzewała, że nie chodziło tu tylko o siłę fizyczną, ale również o całą jej osobowość. O odporność na ból, na widok cierpienia, ale też o życie w zgodzie z samą sobą. Nie mogła kłócić się ze swoim ciałem i duszą, bo koniec końców zwariowałaby tak samo, jak Szczurzy Cień. Musiała trzymać się swoich zasad. I była gotowa to zrobić. Za wszelką cenę.

* * *
Była zaskakująco wyspana, gdy obudziła się w legowisku wojowników. Rozejrzała się powoli, pozwalając, by oczy przyzwyczaiły jej się do światła; było wcześnie, ale koty powoli wstawały już ze swoich legowisk.
Wypełzła z posłania i wyruszyła wprost do legowiska uczniów. 
— Prześpisz cały dzień — miauknęła na tyle donośnie, by zbudzić swojego ucznia. Dokładała wszelkich starań, by wyszkolić go najlepiej, jak tylko potrafiła; czasem było to ciężkie ze względu na to, ile prywatnych trosk ją dręczyło.
Pamiętała jednak słowa pradziadka. Musiała zaznajomić się ze swoją naturą, pozwolić jej podejść bliżej siebie, zaufać jej, stać się z nią jednością.
Pięknie to brzmiało w słowach, ale co oznaczało w praktyce? Przekona się.
Gdy uczeń wygramolił się już z posłania, ruszyli w głąb lasu. Nauczyła go walczyć i polować, umiał to, co powinien umieć w swym wieku. Ale ten trening miał być nauką zarówno dla niej, jak i dla niego.
— Co będziemy robić? — spytał.
Zbyła go strzepnięciem ogona.
Dotarli mniej więcej w to samo miejsce, w którym ostatnio rozmawiała z Jad. W niczym się nie zmieniło - drzewa wciąż szumiały spokojnie, wtórując głośnemu dźwiękowi rzecznego nurtu. 
— Czas, żeby odkryć, co się w tobie kryje.
Uczeń spojrzał na nią zaskoczony lub przynajmniej niezwykle zbity z tropu. Przekrzywił głowę, ale młoda mistrzyni wpatrywała się w toń wody, nie zaszczycając go spojrzeniem. 
Natura, o której mówił Mroczna Gwiazda. Należy poddać się jej woli, współżyć z nią, pozwolić, żeby stała się z tobą jednością, zamiast naginać jej wolę wedle swego uznania. Wszystko brzmiało efektownie w słowach, ale jak było naprawdę?
"Czym jesteś?", spytała w myślach, spoglądając w otaczający ją las. Przez cały ten czas obie wiary; rodzima wiara Mrocznej Gwiazdy i ta w Mroczną Puszczę - przenikały się w bardzo subtelny sposób. Skąd wszak wzięło się to zamiłowanie do blizn i traktowanie ich jak jawną chlubę? Oczywiście; Mroczna Gwiazda oddał się klanowej wierze, ale cały czas postępował wedle przekonań, w których się wychował i starannie wplótł ją w kult. Pokręciła głową, z trudem powstrzymując parsknięcie śmiechu. Jasne.
Wysunęła pazury i zakreśliła w ziemi, na której nie porosła jeszcze trawa, mały krzyżyk. Ona musiała bardzo dogłębnie ćwiczyć, by odkryć swoje słabości i poznać talenty, zarówno w sensie fizycznym, ale przede wszystkim w jej psychice, rozumie, sposobie pojmowania rzeczywistości. Chciała ułatwić tę żmudną pracę swojemu uczniowi i pomóc mu w poznaniu ograniczeń i możliwości własnego ciała i umysłu. 
— Widzisz drzewo naprzeciwko miejsca, które oznaczyłam? — spytała. — Zbierz kamienie i je tam ułóż.
Kocur popatrzył się na nią jeszcze bardziej zdziwionym spojrzeniem. Nie ruszył się.
— Jaki to niby ma mieć cel?
— Kwestionujesz moje polecenia? — spojrzała na niego znacząco. — Nie zostałam mistrzynią bez powodu.
To ostatecznie go przekonało; niechętnie i bardzo ślamazarnie, ale odwrócił się i rozpoczął poszukiwania. Tymczasem ona przystanęła przy brzegu wody, spoglądając na swoje odbicie. 
"Pogódź się ze swoją naturą".
Kamyk ciążył jej na szyi. Coraz bardziej opadała, a ona nie miała siły go nieść. Matka...
"Pozwól jej odejść".
Spojrzała w odbicie.
Nie była gotowa. Jej myśli wciąż wracały do matki, do tej niefortunnej, okrutnej śmierci. Powinna się z tym pogodzić, iść dalej, ale nie mogła. Nie potrafiła.
Taka śmierć była jej przeznaczona.
Nie mogła żyć. Nie, będąc tak słabą. Musiała umrzeć.
Była okropną córką, ale to po to, żeby być najlepszym Wilczakiem. Klan potrzebował większej troski. Matka musiała poświęcić swoje życie, by mógł rosnąć w siłę. To było konieczne. To nie było zabójstwo dla zabawy, dla satysfakcji; jej ofiara miała swój cel. Oby znalazła spokój po śmierci... Należał się jej.
— Skończyłem. Obyś miała dobry powód, żeby kazać mi to robić — burknął niezadowolony uczeń.
Musiała przerwać rozmyślania.
— Ach, Pokrzywowa Łapo... — pokręciła głową. Na jej pysk wpadł lodowaty uśmiech. — Wciąż wątpisz w moje możliwości?
Rzucił jej pytające spojrzenie. 

* * *
Trening był dla młodziaka wyczerpujący, ale wyczuwała, że efektywny. Przetestowała wszystko - i jego cierpliwość, i wiedzę, i mądrość, i spostrzegawczość, a następnie wytrzymałość, siłę, szybkość czy umiejętności skradania się. Zaznajomiła się z jego możliwościami  i doskonale już znała jego potencjał i jego największe wady. Uczeń padł na trawę niedaleko rzeki, łapczywie łapiąc oddech. Pozwoliła mu na chwilę odpoczynku - zadania, które przed nim postawiła, nie były najłatwiejsze.
Najpierw musiał chwycić po jednym kamieniu ze sterty i przenieść je w oznaczone miejsce w określonym czasie. Poszło mu kiepsko - szybkość nie była jego atutem, co szybko mistrzyni spostrzegła. Lepiej mu poszło natomiast w przesunięciu ciężkiego głazu - zdołał bez większych zmagań zmienić jego położenie. Przeskoczył także nad dużą skałą przewyższającą go dwukroć. 
Nie poradził sobie z wytropieniem jej, za to postanowił podejść do tego bardziej strategicznie. Wykrzyknął "Znalazłem cię!", a ona wyszła z ukrycia; jak się okazało, nie wiedział, gdzie jest, ale postanowił ją przechytrzyć i sprawnie mu się to udało. Była pod wrażeniem - z tego kota naprawdę mógł wyrosnąć dobry wojownik.
Gdy kazała mu przebierać w kamieniach i na każdym z nich zrobić ryskę pazurem, pałał wręcz niezadowoleniem.
— Po co ja to robię? — fuknął niechętnie, uderzając kolejny kamień łapą, by ten potoczył się do drugiej sterty. — Jaki to ma sens? Nie czuję oświecenia wiedzą.
— Otóż to — odpowiedziała mu wtedy. — Gdyby kazano ci robić to na wojnie, zawiódłbyś.
— Czemu miałbym przebierać kamienie na wojnie? — prychnął niezadowolony.
— Kamieni może byś nie przebierał, ale co, gdyby kazano ci wyczekiwać w zaroślach na rozkaz mistrzów czy zastępcy, hm? — spytała. — Nie usiedziałbyś w miejscu. Cierpliwość to także ważna sztuka, Pokrzywowa Łapo, ale w niej zawodzisz.
W ten sposób wiedziała już, do czego był zdolny jej uczeń - nad czym dało się pracować, a z czym jego "natura" była sprzeczna. 
— Jesteś silny fizycznie, twoje ciało jest dobrze przystosowane do otwartej walki. Jest mocne i wytrzymałe; łatwo także dostrzegasz szczegóły, nie brak ci rozsądku i bystrości. Gorzej z szybkością. Jesteś powolny i niecierpliwy, nie zawsze słuchasz się rozkazów. Ledwo potrafisz tropić.
Kocur wysunął podbródek, piorunując ją wzrokiem.
— Mówisz tak wyniośle, a sama ledwo wylazłaś z legowiska uczniów.
— To prawda — przyznała spokojnie ku jego zdziwieniu. — Nie mogę się poszczycić takim doświadczeniem, jak starsi wojownicy naszego klanu, ale jestem na tyle spostrzegawcza, żeby doskonale wiedzieć, nad czym warto u ciebie pracować. Słabości trzeba doskonalić, ale musisz wiedzieć, że nie każdą uda ci się pokonać. I to w porządku. Nasze ciało i zmysły nie są przystosowane do wszystkiego. Trzeba to przyjąć do świadomości.
— I stwierdzasz to po kilku kamyczkach? 
— Wielu kamyczkach — poprawiła go. — Wstawaj, wracamy do obozu. Widzę w tobie ziarenko i zrobię wszystko, by wyrosło. Ciesz się, że masz w sobie coś pożytecznego.
"I że stawia cię to wyżej w hierarchii klanu", dodała w myślach. Smutna prawda - jeśli Wilczak nie miał czym się pochwalić, zwykle był traktowany przez klan minimalnie lepiej od zdrajców. Właściwie słabość była tu poniekąd traktowana jak zdrada. Czy to również pradziadek nazwałby naturą?
Pewnie tak. Naturą jej siostry jest siedzieć na dnie - i może to i lepiej. Nie każdy był zrodzony do wielkich rzeczy. A Lód miała wrażenie, że te wielkie rzeczy zaszkodziłyby siostrze jeszcze bardziej, niż tkwienie głęboko w hierarchicznej przepaści. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz