Przewróciła oczami.
— Zęby ci powypadają, jak będziesz się tak szczerzyć — miauknęła. — Musi ci na nim bardzo zależeć, skoro tak reagujesz na pochwały. Całowaliście się już? — zaczęła się droczyć, wiedząc o postawie Zjeżka wobec relacji romantycznych z innymi kocurami. Niesamowite, że ktoś dorosły mógł być tak naiwny i przerażająco łatwy do zmanipulowania. Nastraszony od razu spoważniał, słysząc ostatnie z wypowiedzianych przez nią zdań.
— T-tylko na powitanie. Wiesz... Tak robią prawdziwi gangsterzy... Ale to nie jest nic romantycznego! — Zaczął kręcić głową, piszcząc cienkim i speszonym głosem. — Ekhm — odchrząknął. — Więc nie wmawiaj mi rzeczy!
Parsknęła śmiechem, ale nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Czyżby Duma wkręcał go odnośnie miejskich zwyczajów? Jeśli tak, nie zamierzała niweczyć jego pracy. Sama gustowała w innych rozrywkach, ale ciężko było stwierdzić, że ten tutaj nie był zabawny ze swoją niewiedzą. Właściwie to przyjemnie się patrzyło na tych, którzy przybyli spoza miasta, nie urodzili się tu i nie znali zasad tego miejsca. Byli prawie jak takie posłuszne mrówki, które całą gromadą wykonywały twoje polecenia, wierząc, że to co mówisz, było prawdą. Czy w tych ich klanach naprawdę wszyscy są uczciwi?
— No tak, racja — zamruczała. — Szybko przywykłeś do tutejszych norm. Niech zgadnę, Duma ci wszystko wytłumaczył?
— Tak! Właśnie tak! I chciałem ci się pochwalić, że pożegnałem się jak prawdziwy męski gangster i dałem buzi na pożegnanie samotnikowi, który mi pomógł. — Napuszył się dumnie. — I teraz Duma woła na mnie gangsterze! Ha! W końcu się przełamałem, bo długo nie byłem w stanie przywyknąć do tego zwyczaju z powitaniami i tak dalej...
Powstrzymała śmiech, który rozdarł jej płuca. Zaczynała rozumieć motywy Dumy, nawet jeśli takie przyziemne żarty nie były w jej stylu. Nastroszony był naprawdę zabawny ze swoją kocięcą naiwnością.
— Tak, zdecydowanie jesteś teraz jednym z nas. Entelodonowi też dajesz buziaki? — mruknęła pobłażliwie, z przekorą, spoglądając na kocura z ukosa.
— Nie... On jest szefem, tak nie wypada... Bardziej innym na moim poziomie. Znaczy... Na razie dałem temu obcemu i Dumie, bo tylko z nimi ostatnio się widziałem. A ty... — Skrzywił się. — Boje się, że mnie walniesz.
No cóż, jego ton głosu był aż zbyt poważny. Czy naprawdę był tak tępy, że nie dostrzegł tego błysku kpiny w jej głosie? Ten kocur budził w niej wręcz litość i chyba zaczynała rozumieć, dlaczego pozwolono mu zachować swoje życie. Uśmiechnęła się jednak, bo najwyraźniej musiała dać byłemu wojownikowi niezłe manto, że sobie to popamiętał i nawet on z tym swoim szczeniackim temperamentem nie ośmieliłby się jej tknąć. Pokazała mu, gdzie jego miejsce i najwidoczniej nie zamierzał się z tym spierać, a może po prostu uznał, że lepiej nie robić sobie kłopotów i nie narażać sojuszu.
— I słusznie, bo to właśnie bym zrobiła — odparła. — Cóż, w takim razie cieszę się, że się zaklimatyzowałeś. Nigdy nie jest zbyt wiele gangsterów. Nasi szefowie mają pod sobą dwa największe gangi w mieście, więc oboje musimy je dobrze reprezentować. Jestem pewna, że powierzono ci już jakieś zadania — mruknęła, chcąc się więcej dowiedzieć. Naprawdę dziwiło ją to, że ten tutaj był w teorii jej odpowiednikiem. Wątpiła jednak, by powierzano mu równie ważne misje i informacje, co jej. Nie wyglądał na kogoś, u kogo sekrety miałyby się bezpiecznie.
— Tak. Owszem. Szukam Artura. Byłego generała Entelodona. Jakbyś usłyszała, że go gdzieś widziano to dasz znać? Muszę go dorwać i zlikwidować. To podły zdrajca — prychnął, strzepując uchem. — Jest nieuchwytny. Niezły jest.
Skinęła głową.
— Jak mówiłam, jesteście naszymi sojusznikami, więc wasze cele są moimi celami. Jeśli coś usłyszę, dam znać — miauknęła. Ach tak, to właśnie działo się z kotami, które zdecydowały się odłączyć od Entelodona. Ścigano je, aż do śmierci. Można było do niego dołączyć, ale nie od niego odejść. To zawsze źle się kończyło. A Nastroszonemu powierzono dość ważne, o dziwo, zadanie. — Uważaj, żebyś kiedyś nie znalazł się na jego miejscu. W mieście nie ma miejsca ani na zdradę, ani na słabość.
— Nie znajdę. Ja? Ja nie mam powodów do tego. Uwielbiam ten gang i ten świat. Tutaj jestem szczęśliwy. A coraz lepiej mi idzie. Wiele akcji mi się udało — pochwalił się jej z głupim uśmiechem, chwaląc ze swoich osiągnięć. Kotka tylko prychnęła.
— Każdy tak mówi. A potem... widzisz, co się dzieje — powiedziała wyniośle. — Miasto to nie tylko zabawa. To obowiązki. Cieszę się jednak, jeśli nie zawodzisz swojego szefa, Zjeżku. Ja i Jafar od kilku księżyców polujemy na jego chłopaka z dzieciństwa. Cóż, jak dla mnie wygląda paskudnie, ale ponoć o gustach się nie dyskutuje.
Tak, jak się spodziewała, jej słowa zainteresowały kocura. Spostrzegła też, że nie zareagował nawet na jej przezwisko. Naprawdę go sobie ugłaskała, że nie rzucał się już o tego "Zjeżka". Bardzo dobrze.
— Naprawdę? Najwidoczniej to codzienność polować na koty. W klanie by mnie za takie zachowanie ukarali, a tutaj? Ja to kocham i uwielbiam! — zaczął miauczeć podekscytowany. — Uwielbiam krew. Jej smak. No i jak cierpią i błagają o litość. To takie wspaniałe uczucie. Ty też to czujesz?
Uniosła brwi. Czyli w tych całych klanach wychowują albo kruche maskotki, albo szalone, obłąkańcze dzikusy? Cóż za rozbieżność.
— Nie. Nie jestem zwierzęciem. Zabijanie to mój obowiązek i wypełniam go z dokładnością. Czuję satysfakcję, gdy mogę dokonać zemsty lub pozbawić kogoś życia i uwielbiam, gdy błaga się mnie o litość, jednak nie zachwycam się smakiem krwi. Życie większości kotów jest mi całkowicie obojętne. Nie potrzebuję używać przemocy, by się dowartościować.
I nie powiedziała niczego, co nie było zgodne z prawdą. Zabijanie nie było dla niej rozrywką, było czystym obowiązkiem, powinnością i codziennością. Czemu miałaby czerpać przyjemność z krzywdzenia kogoś, kogo nawet nie znała? Kto był jej obojętny? Nie... Nigdy. Nastroszone Futro nie powinien mierzyć jej swoją miarą.
Kocur wbił w nią jednak gniewne spojrzenie, słuchając jej słów.
— Wiesz ty co! Ja wcale się nie dowartościowuje na tym! Wcale! — Zrobił niezadowoloną minę, nadymając policzki.
Przekręciła głowę.
— Oj, naprawdę? — zamruczała. — Coś mi się zdawało, że przed chwilą mówiłeś coś innego. No, w każdym razie, Zjeżku, oby przez myśl ci nawet nie przeszło, że jesteśmy do siebie podobni, a już tym bardziej, że tacy sami. Nie wiem, czego was w tych klanach uczyli, ale nie należę do tych, co cieszą się z możliwości zabijania. No, ale długo chyba już sobie porozmawialiśmy, a ja mam obowiązki. Tak, obowiązki, a nie rozrywkę i hulankę. Tobie też radzę zająć się tym, co jest twoją powinnością. Żegnaj, Nastroszone Futro.
I obróciwszy się, wskoczyła na jakiś pobliski budynek, wspinając się po rynnie aż na sam dach.
* * *
Cóż za ironia losu, że gdy wspominała tę rozmowę, okazało się, że jej własne słowa z dalekiej przeszłości były przypadkowym proroctwem, zrządzeniem losu, który właśnie się spełnił. To nie Nastroszonego ścigano, a właśnie ją. Czy żałowała tego, co zrobiła? Ciężko powiedzieć. To nie ona sprowadziła na siebie klęskę, a nierozważne działania Jafara. Zatem to nie na siebie powinna być zła. Nie była zła, już nie, była po prostu rozczarowana. Chwila nieuwagi wystarczyła, by wszystko się posypało.
Ale nie była z tych, co płakali nad rozlanym mlekiem. Płakać bynajmniej nie zamierzała, a szczególnie nie w tych okolicznościach. Trzeba było sobie radzić, a kotka tkwiła w przekonaniu, że skoro udało jej się przeżyć tak długo, z tym przeklętym Poligończykiem podążającym za nią krok w krok i bandą kotów z całego miasta, zdesperowanych na tyle, by usiłować ją zabić, to była w stanie zrobić rzeczy dużo, dużo większe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz