Zamarł, kiedy do jego uszu dotarły niepokojące słowa. Siostra obgadywała go przy matce? To było... niezbyt przyjemne uczucie. Miał ochotę odwrócić się i wyjść, nim jeszcze miał szansę z godnością się wycofać i udawać, że wcale go tu nie było, lecz niestety... został zauważony. No wspaniale...
— Och Piasku, dobrze, że jesteś. Chodź tu szybko do nas, pewnie nie możesz znieść wzroku kotów mówiącego, że kolejny raz zawiodłeś. I tym razem nie tylko nas, ale i cały klan.
To sprawiło, że ukłucie w sercu wzrosło. Jego uszy od razu powędrowały do tyłu i nawet się nie zawahawszy, uciekł. Tak. Uciekł stamtąd jak ostatni tchórz, nie chcąc, aby kotki dojrzały jego łzy. Czy naprawdę teraz będą mu to wszystko wypominać? Przecież... pozbył się problemu. Zrobił tak jak chciała Lew. Chociaż... nie, nie tak jak ona chciała. W końcu ta marzyła o tym, by stał się mordercą... Nie chciał zniżać się do bycia takim łajdakiem. Czemu nawet teraz, gdy był dorosły, czuł się taki mały w obliczu swojej rodziny? Nie powinien tak się przejmować ich opinią, a jednak... Nie wrócił do obozu już przez resztę dnia. Nie chciał ich widzieć.
***
Jak można było zmazać swą ujmę na honorze? Poprzez śmierć. Dalej nie potrafił uwierzyć w to, że zabił. Wmawiał sobie, że musiał. Przecież gdyby się wycofał, sam tam by zginął. Wątpił, aby Lwia Paszcza pomogła mu, gdyby po raz kolejny ją zawiódł. Liczył, że teraz, kiedy to miał już za sobą, ta okaże więcej zrozumienia i nie będzie już wypominać jego poprzednich potknięć. No może po tym wszystkim uciekł z obozu na granicę, by nieco odpocząć od wszelkich rudych kotów, ale już mu było lepiej. Wystarczyło, że miał u boku kogoś kto go kochał szczerze, a troski odchodziły.
Jego związek ze Srebrzystym Nowiem kwitł i rozrastał się niczym najpiękniejszy kwiat. To nie było już zwykłe zauroczenie. Serce nie biłoby mu wtedy przy nim tak szybko, a radość w końcu by się wypaliła. To była prawdziwa miłość. Zakazana, ale przez to jaka kusząca. Ona sprawiła, że stał się silniejszy, że odżył i był w stanie spojrzeć w oczy swojej rodzinie bez strachu, że znów go zbiją z łap, pokazując jakim był bezwartościowym członkiem ich rodziny.
A ile to się działo, gdy go całymi dniami nie było! Nagietkowy Wschód trafił do medyka, więc jako dobry wujek i jego dawny mentor, postanowił go odwiedzić. Okazało się, że to nic groźnego, ot, popękane poduszki łap, które zaczęły krwawić. Margaretkowa Łapa szybko się tym zajęła pod okiem swojego mentora. Nie spodziewał się jednak, że Lwia Paszcza także przebywała w tym legowisku. Widząc siostrę, zamarł. Czy była zła, że jej unikał przez tak długi okres czasu? W zasadzie miał wymówkę. Po prostu pilnował granic, dbał o bezpieczeństwo Klanu Burzy, aby udaremnić kolejny atak samotników na ich koty.
— Cześć... Jak tam? — czuł jak nieprzyjemne napięcie unosi się w powietrzu. Czemu tak się stresował, gdy widział siostrę? W końcu... mogła mu przylać, w młodości czasem to się zdarzało, ale bez przesady. Teraz byli dorośli. — Nagietku? — Przeniósł szybko wzrok na kocurka, aby nie widzieć palącego spojrzenia Lew.
— Dobrze. To nic takiego. Zagoi się — powiedział rudzielec, oceniająco zerkając to na niego, to na matkę.
Ah, tak... Pewnie też czuł tą atmosferę.
— To dobrze. — Uśmiechnął się do niego, po czym znów jego spojrzenie spoczęło na Lew. Okrzyczy go? Weźmie go na stronę? Na spacer? A potem okrzyczy? Może nie powinien tak dużo o tym myśleć, bo czuł, że zaraz sam tu padnie obok siostrzeńca. — A jak tam u ciebie Lew? Trzymasz się? — palnął, bo nie wypadało tak nagle wychodzić. Był na Klan Gwiazdy w końcu kocurem! Nie powinien bać się kotki! Na dodatek... może potrzebowała wsparcia? Jej dziecko zdegradowali, pewnie źle to znosiła.
<Lew?>
Wyleczony: Nagietkowy Wschód
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz