retrospekcje
Była noc. Kolejny okropny dzień minął. Dwunożny go uderzył. Znowu. I jeszcze to idiotyczne imię. “Lewek”. Dlaczego? Nie mogą go normalnie nazwać? Lewek miał już dość. Kark go bolał od częstego bicia, miał katar od przebywania w zimnym pomieszczeniu, nie miał posłania, był zamykany w jakimś małym ciasnym pomieszczeniu. Nie da rady już tak dłużej żyć. Musi zobaczyć życie poza płotem, może kiedyś mu się poszczęści i uda uciec. Siedział jak zazwyczaj w tym wilgotnym, zimnym, brudnym i ciasnym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła było niewielkie okno na wysokości odpowiadającej mniej więcej trzem długością ogona. Lew ułożył się na twardym posłaniu, i próbował zasnąć ale warunki mu to uniemożliwiały. Wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu. pragnął się z tego wydostać ale wątpił że uda mu się przemknąć przez drzwi, a do okna próbował doskoczyć wiele razy, ale nigdy mu się to nie udało. Spróbuje jeszcze raz. Wziął lekki rozbieg, taki na jaki pozwalała mu wielkość pomieszczenia, i spróbował skoczyć. Nie udało się. I jeszcze raz. I jeszcze raz… Próbował wiele razy, nie pozwalał sobie na przerwy. Albo teraz, albo nigdy. Nie wytrzyma dłużej w tym okropnym miejscu. Wykonał ostatni rozpaczliwy skok, i już myślał że opadnie na ziemię jak przy każdej poprzedniej próbie, ale jego łapy opadły na drewniany parapet, wbił w niego mocno pazury i wierzgając tylnymi nogami starał się dosięgnąć parapetu. gdy wreszcie mu się to udało zaczął badać swoją drogę ucieczki. Na jego szczęście okno było uchylone. Co prawda szpara znajdowała się u góry, ale to nie był problem. Wysunął się przez nią i wylądował z drugiej strony, od razu ześlizgując się z parapetu i wpadając w biały puch na dole. Śnieg. Przebrnął jakoś do płota, przecisnął przez przerwę w ogrodzeniu i był po drugiej stronie.
- Jestem wolny!!! - Krzyknął uradowany. - I od teraz nie nazywam się Lewek. Od teraz, nazywam się Lew. - oświadczył z zadowoleniem wypinając dumnie pierś.
pognał przed siebie w nieznaną stronę. znalazł się na pustej ośnieżonej przestrzeni. Stał tam jakiś kot. Może mu pomoże?
- Dzień dobry Panu!!!
- Spadaj gnojku to nie miejsce dla pieszczoszków. - Parsknął i splunął w jego stronę pogardliwie, po czym zamachnął się na niego uderzając go w bok i przewracając.
Lew przerażony pognał w nieznanym sobie kierunku przed siebie byle by z dala od tego kota. Wbiegł pod jakiś kontener, skulił się i zasnął.
Nie wiedział co przyniesie mu przyszłość, ale głęboko w sercu liczył na to że świat będzie mu bardziej przychylny, choć wiedział że życie nie będzie takie łatwe jakby tego pragnął.
***
Lew wstał i się przeciągnął. Jego kochany dom. Był nawet lepszy od jego starego parku. Musiał go wreszcie obejrzeć dokładnie, ale najpierw powinien się nauczyć chodzić po dachach jak to postanowił jakiś czas temu. Wyszedł ze swojego legowiska z plandeki rozłożonej na deskach opartych na jakiejś starej drewnianej skrzynce. Najpierw znajdzie sobie jakiś mały domek, a potem powspina się na kamieniczki. Jak się tego wreszcie nauczy. Udał się w stronę południowego krańca miasta, by znaleźć sobie jakiś uroczy mały domek. Gdy wreszcie wybrał zastanowił się jak do tego podejść. Jest drzewo, może po nim wejść. Ale nie zawsze będzie miał drzewo. Przyjrzał się budynkowi. z dachu schodziło długie coś jakby pień drzewa. To się chyba nazywało rynna. Może po niej wejdzie? Podszedł do rynny i chwytając ją łapami próbował wejść wyżej, ale się za każdym razem się ześlizgiwał. Może spróbuje wchodzić na to jak na drzewo? Kształt jak drzewo, grubość odpowiednia, co prawda tekstura pod łapami czuć że inna ale raczej powinno się wchodzić tak samo. Zaczął się piąć wyżej i wyżej po rynnie do góry, aż wszedł na dach. Stanął na nim, wbijając pazury w nawierzchnię i balansując starał się iść do przodu. Chwiał się trochę, i parę razy ześlizgnął, ale w końcu udało mu się dojść na koniec, po drodze przeskakując komin. Potem zawrócił kawałek i usiadł na środku dachu starając się utrzymać w pionie. Rozejrzał się po okolicy. Domki, drzewa, krzewy, siedlisko dwunożnych, rzeka w oddali, droga grzmotu którą ledwo widać. Gdzieś tam daleko za nią jest teraz jego przyjaciel, Pochmurny Płomień. Wstał, i skierował się w stronę końca dachu dalej trochę chwiejąc się na łapach, ale poszło mu znacznie lepiej niż wcześniej. Zsunął zeskoczył na drzewo, a z niego parę gałęzi w dół i na ziemię. Teraz powinien coś zjeść a potem zabierze się za coś trudniejszego. Lew udał się na pole i zapolował. Udało mu się złapać więcej niż jest w stanie zjeść, więc postanowił że myszy które mu zostaną zostawi gdzieś może jacyś samotnicy miejscy którzy nie pozwalają sobie tak często jak on na przechadzki poza miastem się lepiej pożywią. Wrócił do miasta, i udał się w okolice placu gdzie często chodzą różne koty. Schował się za ścianą i rzucił parę myszy w stronę środka. Nie minęła chwila, gdy z zaułków, zza ścian i wszystkiego za czym dało się schować wypadło parę kotów. Kłębiąca się i bijąca o parę myszy kupa futra i kości rzucała się po placu aż się kurzyło. W końcu zadowoleni zwycięzcy chociażby kawałka zdobyczy triumfalnie odbiegli ub pomaszerowali zostawiając przegranych bez jedzenia. Tak to już jest w mieście, raz się je a raz czyści ziemię i jęczy chodząc o pustym brzuchu. A on chodzi polować za miasto zamiast tłuc się o resztki więc nie ma takiego dylematu. Odszedł już bez jedzenia i udał się w stronę domu. Tam przyjrzał się jak mógłby wejść na dach. Przy ścianie stoi kontener na śmieci, obok niego jakieś pudło. Wszedł po pudle na kontener a z kontenera na rynnę i po niej wszedł wyżej. Usiadł na dachu. Lubi obserwować wszystko siedząc na czymś wysokim, na drzewie, wzgórzu, teraz też na dachu. Z pewnością będzie wchodził na dach częściej bo jest tu dobry widok i tak właściwie jest to dosyć przyjemne i fajne. Wstał i zaczął iść po kolejnych dachach. Tu chodzi się wygodniej, jest więcej płaskich dachów nie musi się męczyć z utrzymaniem równowagi. Pospacerował jeszcze trochę i zawrócił. Zszedł na dół i wrócił do swojego tradycyjnego włóczenia się po mieście i okolicach.
***
Wszedł na dach. Była ciepła wiosenna noc, niebo było czyste, chmur było na nim niewiele. Było widać na nim setki, tysiące gwiazd. Czy to prawda? Czy przodkowie siedzą tam na górze i ich obserwują?Położył się na grzbiecie. Jedna gwiazda, druga, trzecia… Ile było już tych wielkich kotów, które zasłużyły na pamięć swoimi bohaterskimi czynami? On raczej do nich nie dołączy. Jest tylko zwykłym samotnikiem który nawet nie ma szans na chociażby ujrzenie ich przez krótką chwilę, chociażby przez sekundę móc usłyszeć, wyczuć kota Klanu Gwiazdy. Nie jest nawet w klanie by sobie na to zasłużyć. Przecież co. Wojownicy mogą w pełni przestrzegać kodeksu wojownika, on nie. Wojownicy są w klanie, a on nie. Pewnie jest dla nich tylko jednym z setek niepotrzebnych kotów spoza klanów. Ale to nie przeszkadza mu by wierzyć. Oglądając gwiazdy zasnął. Miał nadzieję że Klan Gwiazdy ma go teraz w swojej opiece, jak koty z klanów Bo chyba wszystkie wierne koty ma, prawda?
[1152 słów + chodzenie po dachach]
[przyznano 23%+5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz