BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 sierpnia 2022

Od Szczawiowego Liścia

    Szczawiowy Liść był nauczony, że każdy dzień powinno się traktować jak swój ostatni. Cieszyć się najdrobniejszą rzeczą, przyjemnym momentem, gromadzić wspomnienia. Nostalgia dopadała go za każdym razem, gdy wpatrywał się w znajome miejsca, przywołując retrospekcje. Miał szczęście, że wiek nie odebrał mu dobrej pamięci. Wiele starszych kotów mogłoby pozazdrościć mu energii. Chociaż nie był już młodzikiem, wciąż czuł się młody, silny i wspaniały. Decyzja o dołączeniu do starszyzny była najtrudniejszą w jego życiu. Szczawiowy Liść nie chciał umrzeć ze starości. Nie chciał stać się jednym z wielu starszych, będących na łasce klanu. Nienawidził tego, że zamiast polować dla klanu, zabierał upolowaną przez kogoś zdobycz. Dlatego zawsze wybierał najmniejszą zdobycz, zwykle była to mysz. Wiedział, że musi jeść i dlatego to robił, choć gdyby miał możliwość, wolałby sam upolować dla siebie śniadanie. Tęsknił również za patrolami, sparingami, Zgromadzeniami. Za wszystkim, co wiązało się z utraconym wojowniczym życiem. Długo trzymał się ukochanej, ważnej pozycji. Niestety gdy mięśnie zaczęły go boleć i utrudniać wykonywanie codziennych obowiązków, musiał się wycofać, żeby Klan Klifu nie ucierpiał.
    Przyszedł na świat w Klanie Klifu jako pierworodny kociak Berberysowej Gwiazdy i Żywicznej Mordki. Ponieważ tutaj się urodził, to właśnie ten klan pokochał i stał się mu wierny. Uważał, że Klan Klifu jest najpotężniejszy, innymi klanami gardził. Swoją lojalność okazywał w działaniach. Twierdził, że jest najsilniejszym i najlepszym wojownikiem w całym klanie. Pokazywał to w swoich umiejętnościach. Kochał bycie wojownikiem. Był również świadomy roli czasu. Z beztroskiego kociaka, przeżywającego przygody i bawiącego się z rodzeństwem, stał się ambitnym uczniem Łabędziego Plusku. Kiedy jego szkolenie dobiegło końca, Szczawik nazywany wtedy Szczawiową Łapą, został mianowany na wojownika o dumnym, szlachetnym imieniu Szczawiowy Liść. 
    Liliowy kocur miał wrażenie, że im robił się starszy, tym częściej wracał pamięcią do dawnych czasów. Wspominał swoją rodzinę. Byli ze sobą bardzo związani. Miał szczęście, że urodził się w licznej, pełnej miłośni rodzinie. A oni mieli szczęście, że do niej należał. Żywiczna Mordka i Berberysowa Gwiazda byli dobrymi rodzicami. Kochał ich najmocniej na świecie. Pewnie obserwowali syna z Klanu Gwiazdy. Wiedział, że byli z niego dumni. Taki syn to skarb.
    Rodzice doczekali licznej gromadki kociąt. Tylko on pozostał wśród żywych. Rodzeństwo od dawna polowało z przodkami. Odchodzili jeden po drugim, pozostawiając po sobie wspomnienia i ból złamanego serca. Szczawiowy Liść nie mógł zliczyć ile razy przeżywał żałobę. Posiadanie dużej rodziny wiązało się z dobrymi, ciepłymi chwilami, ale również tymi smutnymi i nieprzyjemnymi. Różnili się charakterami, umiejętnościami, ale kochali się i wspierali. Szczawiowy Liść nigdy nie żałował, że był najstarszym z rodzeństwa. Czuł się dzięki temu jak ich mentor, przyjaciel, sojusznik. Starał się być dla nich oparciem. Rola, którą sobie nadał, wiązała się też z goryczą. Za każdym razem, gdy przyszło mu położyć kwiat na grobie siostry bądź brata, tęsknota i cierpienie rozrywały go na małe kawałeczki. Gdyby rodzice żyli, był przekonany, że cierpieliby mocniej od niego. W klanowym świecie nie istniała reguła, kto powinien dożyć największej liczby sezonów. Po prostu się umierało. W jednej chwili traciło oddech, serce przestawało bić, a kot wybierał się w podróż do przodków. Więc według prawa świata, w którym mieszkało pięć grup, to właśnie jemu przyszło odejść ostatniemu. Nikt z rodzeństwa nie pochyli się nad jego grobem, kładąc kwiat lub pozwalając łzom spłynąć po policzkach. Gdyby mięśnie nie odmawiały mu posłuszeństwa, ostatni raz wybrałby się poza obóz, żeby położyć świeże kwiaty na grobie Mysiego Kroku. Odkąd brat odszedł polować z Klanem Gwiazdy, Szczawiowy Liść kładł żonkile w miejscu jego pochówku. Jako wojownik robił to tylko wtedy gdy nie miał zaplanowanego patrolu. Jednak odkąd dołączył do starszyzny, mógł to robić znacznie częściej i tak wybierał się na grób ukochanego brata każdego ranka. Przynajmniej do czasu. Teraz jego ciało było słabe, mięśnie obolałe, każdy oddech odbierał mu siły. Z Mysim Krokiem był najbliżej z rodzeństwa. Tęsknił za bratem i chciał go ponownie zobaczyć. Śnił o wspólnym polowaniu, patrolu, a nawet wybraniu się na zbieranie kwiatów. To ostatnie stanowiło ulubione zajęcie Myszka. Brat nigdy go nie odwiedził we śnie, ale czasami liliowy kocur miał wrażenie, że czuje przy sobie jego obecność. Przypominał sobie wtedy czas radosnych zabaw w żłobku, przeżytych razem przygód, wspólnych psot i wypadów na Zgromadzenie. Z Rumiankową Pręgą, Daliowym Pąkiem i Fiołkową Doliną również miał wyjątkową więź. Doskonale pamiętał każdy szczegół ich pyszczków, umaszczenia, sposobu w jaki mówili. Z drugim miotem jego więź była słabsza. Może dlatego, że był już wtedy wojownikiem i nie mieli sposobności na dłuższe spędzanie czasu. Omszonej Mordki nie wspominał dobrze i był to jedyny członek rodziny do którego Szczawiowy Liść miał mieszane uczucia. Sam już nie wiedział, jaką relację stworzył z młodszym bratem. Natomiast Zroszoną Łapę zapamiętał jako dobrą, uroczą kotkę. Byłaby dobrą wojowniczką, gdyby nie zginęła tragicznie. Zimorodkowy Blask był mu najbliższy z drugiego miotu. Uwielbiał swojego trochę głupiutkiego brata. Zimorodek zawsze umiał powiedzieć coś miłego i szanował Szczawika. Liliowy kocur lubił jego komplementy i gdy tylko miał okazję, chętnie wybierał się z bratem poza obóz. Cieszył się również, że Zimorodkowi ułożyło się w życiu, założył rodzinę. Miał również kochanego siostrzeńca, Bursztynowy Pył. Teraz po rodzinie pozostały mu wspomnienia i nadzieja, że ich ponownie spotka. 
    Marzył o pozycji zastępcy, ale nie było mu to dane. Narobił sobie wrogów i przyjaciół. Uwielbiał swoje zdolności. Jako wojownik miał okazję zostać czterokrotnie mentorem. Piaskowa Wydma był dobrym, odważnym kocurem. To właśnie od niego się wszystko zaczęło. Szczawiowy Liść zasłużył się jako dobry mentor. Kasztanowy Pień, chociaż nie nacieszył się długo pozycją, również był warty zapamiętania. Wroni Wrzask stała się jego ulubienicą. Chętnie wracał wspomnieniami do wspólnych treningów. O Górskiej Łapie nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Lubił przekazywać swoją wiedzę, patrzeć jak uczniowie zostają wojownikami. 
    Szczawiowy Liść był wierzący i wiedział, że zasłużył na znalezienie się na Srebrnej Skórze. Dlatego nie bał się śmierci. Każdy kto się narodził, powinien również umrzeć. Żaden wojownik nie powinien się tego obawiać. Szczawiowy Liść w swoich myślach, widział siebie jako najjaśniejszą z gwiazd na nocnym, pięknym niebie. Żyjąc w niebezpiecznym świecie, powinno się zachować świadomość, że śmierć czai się na każdym kroku. Nie każdy kot mógł doczekać spokojnej śmierci ze starości. On tego nie chciał. Myślał, że zginie podczas wojny albo zabity przez drapieżnika. Los miał jednak swoje plany i należało się z nimi pogodzić. Zostanie pochowany na ziemiach Klanu Klifu. Kiedyś był przekonany, że pamięć o nim będzie żyła w jego dokonaniach, ale obecnie nie był pewny, czy będzie pamiętany przez klifiaków. Na pewno kochał swój klan i uważał się za najlepszego z jego wojowników. 
    Niektóre fragmenty historii zdołały się zatrzeć. Wiek staruszka miał wiele minusów. Chociaż nie wszystko wspominał z dokładnością, nigdy nie zapomniał bliskich sobie kotów. Barwinkowy Podmuch przewijał się najczęściej w jego starczym, zmęczonym umyśle. Wszystkie wspomnienia związane z kocurem były dla niego dobrymi, nawet jeśli historia zapamiętała je inaczej. Wspomnienia ich tajnego miejsca, wyprawy poza obóz, zauroczenia w Barwinku i wyznania miłości. Było ich wiele i miał wrażenie, że zapełniały jego serce przez wiele księżyców, nawet po tym jak zostało złamane. Może spotkają się ponownie w Klanie Gwiazdy i tam ich opowieść zakończy się lepiej? Czasami przypominał sobie słodki zapach jego czarnej, miękkiej sierści. Innym razem przytulał się do boku swojego ukochanego, bawił jego ogonem, muskał nosem. W takich chwilach nie był przekonany czy to wspomnienia, czy marzenia. Zwykle był pewny wszystkich swoich gestów, słów, z uporem krocząc przez życie, narcystyczny i dokładny we wszystkim. 
    Pora Nowych Liści powitała leśnych mieszkańców. Podobno w obozie roiło się od błota. Szczawiowy Liść podniósł senny wzrok znad swoich łap. Powędrował nim przez legowisko starszych, kończąc na wyjściu z niego. Czuł jak żołądek ściska mu głód, mięśnie bolą z wysiłku. Westchnął. Chciałby ostatni raz wybrać się poza obóz, zapolować na zwierzynę, udać się na patrol, Zgromadzenie lub zwykły spacer, może poobserwować pogrążonych w rutynie pobratymców. To było jednak niemożliwe. Był świadomy swojego wieku i tego, że jego historia musiała się zakończyć. Los był dobry, pozwalając mu dożyć stu dwudziestu dwóch księżyców. Chrząknął, przeciągając przednie łapy, później wracając do poprzedniej pozycji. Znowu był zmęczony i miał ochotę na dłuższy sen. Szczawiowy Liść polizał się po piersi. Dalej dbał o swój wygląd jak o najcenniejszy skarb. Zachował piękne, zdrowe futro i radosne, pomarańczowe ślepia. Był z tego powodu dumny. Szczawik oparł pyszczek o mchowe posłanie. Czuł, choć nie umiał tego wyjaśnić, że dzisiaj był jego ostatni dzień w Klanie Klifu. Wojownik musiał odejść. Nadal tak siebie nazywał i nikt nie mógł mu tego odebrać. Już więcej nie zobaczy wschodu i zachodu słońca, deszczu, kołysania liści na wietrze. Nie usłyszy śpiewu ptaków, pisków kociąt, plotek pobratymców. Nie poczuje wody, ziemi pod swoimi łapami, krwi upolowanej zwierzyny. To miał być koniec, ostatni etap jego wielkiej wędrówki. Była doskonała. 
    Pomarańczowe ślepia powoli zaczęły się zamykać. Uśmiechnął się delikatnie. Wkrótce będzie po wszystkim. Przestanie odczuwać ból starego, słabego ciała. Zamknął oczy. Wziął ostatni oddech. Jego ciało znieruchomiało, głowa opadła na posłanie, bok przestał się unosić.
    Szczawiowy Liść spojrzał pod siebie, dostrzegając swoje piękne ciało, które musiał opuścić. Zaczął iść w stronę światła i gwiazd, żeby zanim się obejrzał, znaleźć się Klanie Gwiazdy. Znowu czuł się młody i pewny każdego ruchu. Do jego uszu docierało coraz więcej głosów. Rozpoznał w nich swoich rodziców, rodzeństwo, przyjaciół. Zostawił jeden dom, ale zyskał drugi. 


Żegnaj, Szczawiku [*]
Zmarły w wieku 122 księżyców

Od Szczawiowego Liścia CD. Barwinkowego Podmuchu

 dawno temu 

        Miłość i wolność. To właśnie czuł w ciągu tej niezwykłej, pamiętnej chwili. Spojrzenie najpiękniejszych niebieskich ślepi, muskana z wiatrem czarna, miękka sierść. Serce liliowego kocura biło jak oszalałe, w brzuchu trzepotało stado motyli, pazury wbiły się nerwowo w ziemię. Obawiał się, że mógłby zemdleć. Ale nie żałował tamtego momentu. Był wolny. Powiedział wszystko, co od tylu sezonów leżało mu na sercu. Był taki szczęśliwy! Barwinkowy Podmuch dowiedział się, że jest obiektem uczuć Szczawiowego Liścia. Wiedział, że ten liliowy, narcystyczny kocur kocha go całym sercem i marzy o wspólnym związku. Syn Berberysowej Gwiazdy zaczął niespokojnie przebierać łapami po ziemi, wyobrażając sobie nieśmiały, ale namiętny pocałunek. Tak, kochał Barwinka i był w stanie oddać wszystko, żeby ten odwzajemnił jego uczucia. Żeby mogli złączyć swoje ogony, przytulić do siebie, wdychać swój zapach i szeptać słodkie słówka. Nigdy nie był w związku, ale obserwował swoich rodziców i był pewny, że sobie poradzi. Będzie się starał od początku! Barwinek nigdy nie poczuje się nieszczęśliwy. Zamierzał podarować mu cały świat, obsypać zwierzyną, oddać całe uczucie pielęgnowane przez tyle księżyców. Dla Szczawika nie miała znaczenia różnica wieku. Może był młodszy, a Barwinek starszy, ale to nie stało na przeszkodzie do ich szczęścia. Mogli spróbować. Klan Klifu na pewno nie miałby nic przeciwko gdyby zobaczył, jak się uzupełniają. Przeżyją razem wiele cennych przygód.
    
- S-szczawiku…
    - Tak? - zapytał miękko wspomniany wojownik.
    Przypomniał sobie czasy, gdy był jeszcze małym kociakiem i wybrał się z Barwinkiem na przygodę. Z tym odważnym, uroczym i wspaniałym Barwinkiem, który wiele księżyców po tym zdarzeniu zdobył jego serce. Pomyśleć, że stracili tak wiele czasu dlatego, że Szczawik próbował się odkochać, a potem bał się wyznać przyjacielu swoje uczucia. To już przeszłość. 
    - J-ja… Przepraszam cię! - do jego błękitnych oczu napłynęły pierwsze łzy. - J-ja n-nie s-sądzę, ż-że k-ko-chan-ie m-mnie j-jest d-dobre - dukał słówko po słówku. - J-jest-em st-ar-y... N-ie c-chcę patrz-eć j-jak c-cierpisz. - pokręcił głową. - Z-znaj-dź s-sobie k-kogo-ś m-młodszego…
    Szczawiowy Liść otworzył szerzej pomarańczowe ślepia. C-co? Nie, nie, nie! To nie mogło się dziać! Barwinek nie mógł go odrzucić! Przecież Szczawik go kochał! Chciał z nim być! 
    - B-bo w-ie-sz...d-zięk-uję, ż-ze mnie ko-chasz. - zdołał mruknąć jeszcze. Otarł niemrawo łapą łzy. Barwinkowy Podmuch nie patrzył na niego. - M-mim-o, ż-że ja c-iebie t-eż… - szepnął.
    Pomału zaczął się rozpadać na drobne części. Krok po kroczku. Zaczęło go boleć serce. Starał się pamiętać o braniu oddechu. Chociaż chciał znaleźć się gdzieś daleko, zmusił się do patrzenia w oczy Barwinka. Myśl, że go straci bolała. 
    - A-ale p-pamięt-aj, ż-że j-ja tu j-jestem - pociągnął nosem. - Ni-ie z-apominaj o m-mnie, d-d-obrze…?
    Barwinek płakał. I to z winy Szczawika. Wojownik nigdy nie chciał ranić ukochanego kocura. Był dla niego najważniejszy, wsparciem, przyjacielem. Nawet jeśli się ze sobą kłócili, droczyli, mieli inne charaktery i nie zawsze wygrywał pojedynek walki. Łzy na policzkach Barwinka sprawiły, że odwrócił wzrok. Za bardzo raniły jego serce. Nie myślał o tym, że może znienawidzić lub uderzyć starszego wojownika. Czarny pokręcił głową.
    - C-chcia-łbym b-być m-młod-szy… - wydukał. - P-prze-praszam…N-nie z-znienawidź mnie...
    Liliowego pyszczka nie opuściły żadne słowa. Rozpłakał się i uciekł. Biegł tak szybko na ile pozwoliły mu łapy. Połykał własne łzy, dławiąc się nimi, ale nie zwolnił biegu. Nie wiedział czy Barwinkowy Podmuch za nim wołał, był w zbyt wielkiej rozpaczy. Nienawidził siebie za to, że zostawił czarnego bez odpowiedzi i jak kociak podkulił ogon. Nie potrafił jednak porozmawiać z czarnym po tym wszystkim, potrzebował więcej czasu na zebranie myśli. Jedynym, co przyszło mu wtedy do głowy, była ucieczka przed problemami, najlepiej przed całym światem i palącym wstydem. Miał złamane serce. Pierwszy raz w swoim życiu. Pokochał Barwinka i nie zamierzał z tego rezygnować. Ale nie chciał powiedzieć czegoś, co zniszczy ich przyjaźń. Jeśli nie mógł być z Barwinkiem, jak myślał w tamtym momencie, to chciał być przynajmniej jego przyjacielem. Chciał go widywać, bo brak obecności Barwinka byłby gorszy od śmierci. Po tym jak liliowy uciekł, ukrył się w jakimś krzaku na granicy, gdzie mógł pozwolić sobie na rozpacz. Nie chciał wracać do klanu zapłakany. Zadawaliby pytania. Zakrył pyszczek łapami. Potrzebował czasu. 

*

    Wrócił do obozu jeszcze tego samego dnia, ale nie spotkał się z Barwinkowym Podmuchem. Czas, którego potrzebował, okazał się być jego wrogiem. Szczawiowy Liść zaczął unikać czarnego kocura, ciągle szukając odpowiednich słów i zbierając myśli. Mogło być też tak, że liliowy obawiał się ponownego odrzucenia. Dni mijały, jeden po drugim, świat zmieniał kolory wraz z porami roku. Gdy doszło do ponownego spotkania, Szczawiowy Liść niepewnie stanął przed Barwinkowym Podmuchem, spuszczając wzrok na własne łapy i usiłując powstrzymać napływające łzy.
    - Ja... ja byłem taki głupi. Myślałem, że też mnie pokochasz. Że możemy zostać rodziną. Że nie będzie się dla ciebie liczyła różnica wieku. Kocham cię, Barwinkowy Podmuchu. Jestem gotowy wykrzyczeć to całemu światu. Już się nie wstydzę tego, że kocham innego kocura. Wiem, że mogę być dla ciebie najlepszym partnerem i że mogę uczynić cię szczęśliwym. Ale... ale nie mogę patrzeć na to, że jestem przyczyną twoich łez. Wahasz się i ja... ja nie mogę cię zmusić... Jeśli... Chciałbym żebyś pamiętał, że zawsze będziesz dla mnie najważniejszy i jeśli pewnego dnia zmienisz zdanie, nawet gdyby to miało nastąpić w Klanie Gwiazdy, to będę na ciebie czekał. Przepraszam, że wtedy uciekłem i że cię unikałem. 

*

    Nigdy nie zostali partnerami. Chociaż Szczawiowy Liść obiecał sobie, że będzie spędzał więcej czasu z Barwinkowym Podmuchem, to z czasem obecność czarnego kocura za bardzo go bolała, przypominając o głębokim uczuciu. Popadł w obowiązki, stając się niemal pracoholikiem, biorąc na siebie zawsze zbyt dużo patroli i polowań. Czasami udało im się porozmawiać, nigdy nie wracał do tamtego zdarzenia. Obserwował jak Barwinek się starzeje i pewnego dnia zniknął, stając się jedną z gwiazd. Obóz stał się pusty, niemal pogrążony w ciemności. Szczawiowy Liść popadł w żałobę. Każdego dnia wybierał się na grób Barwinkowego Podmuchu. Chociaż na początku jedynie milczał, wpatrując się zapłakanymi ślepiami w grób, z czasem zaczął opowiadać czarnemu kocurowi, co słychać u nich w klanie. Wszystko ze szczegółami. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że kocur może być na niego zły i wcale nie obserwować ze szlachetnego Klanu Gwiazdy. Chciał wierzyć, że czarny też za nim tęskni. I tak upływały sezony, aż pyszczek Szczawika zaczęły pokrywać siwe włoski. 

Od Niezapominajkowej Gwiazdy CD. Źródlanego Dzwonka

— Do widzenia.
Wyszła, pozostawiając go w morzu własnych myśli. Otulił się chudym ogonem. 
"Cóż, gdyby nie wyznaczona przez ciebie liderka i jej zakaz i przepędzanie kotów, może ktoś by przyszedł."
Zmarszczył brwi. Nic o tym nie wiedział. Przepędzanie kotów? Złapał się za głowę. Nic z tego nie rozumiał. Słowa Kminkowej Łapy nie zgadzały się z tymi Kruczej. 
Wstał niepewnie na wychudzonych łapach. Łamliwy krok w stronę wyjścia z legowiska. Chłodny powiew przywitał go. Zachmurzone niebo rzucało cień na obozowisko. Niemal zapomniał jak wyglądało. Niektóre koty zaciekawione spoglądały w jego stronę. Szeptały pomiędzy sobą. Zrobił kolejny krok. Pełen niepewności i lęku. Zimny śnieg topniał pod jego łapami. Utrzymanie prostej sylwetki nie należało do łatwych. 
— On żyje. — usłyszał głos Sumiego Plusku. — Ej, Węgorz patrz. Niezapominajkowa Gwiazdo, co powiesz na temat twojej toksycznej partnerki, która urządziła nam piekło?
Zdezorientowany spojrzał na kocura. Srebrny położył uszy. 
— Odcięła mu język? — szepnął do rodzeństwa, nie spuszczając oka z lidera.
Niezapominajek coraz bardziej czuł się przytłoczony tym wszystkim. Krucza urządziła im piekło? Nic z tego nie rozumiał. To ona spowodowała głód? Nie miała przecież jak. On był wszystkiemu winny. To on zgotował im taki los. Teraz i przez niego Krucza była osądza. 
— Nie odcięła, Sumi Plusku. — miauknął głośno do kocura.
Spoglądał na jego ucho, byle nie w ślepia. Czuł, jak powoli stres zaczyna zatruwać jego żyły. Serce mimowolnie przyspiesza, a poduszki łap stają się mokre. 
— Jeśli masz coś faktycznie do powiedzenia to możesz powiedzieć to Kruczej prosto w pysk. Zamiast piszczeć jak pisklę po kątach. — syknął na kocura, który skrzywił się, ale już nic więcej nie dodał. 
Lecz zamiast spokoju coraz więcej kotów zgromadziło się wokół niego. Coraz więcej szeptów. Rozmów. Pytań. Zalały go niczym zimny potok, odcinając drogę ucieczki. 


* * * 

Stał niepewnie na kłodzie. Liczne pary kolorowych ślepi wpatrywały się w niego. Wszyscy czekali na to. Na jego przemowę. Krucza siedziała mu jak rzep na ogonie. Nieustannie czuł jej oddech na karku. Ciepło bijące od niej. Dreszcz przechodzący mu po grzbiecie, gdy ich spojrzenia się spotkały.
 Tak, powróciłem. — zaczął, starając ukryć zżerającą go presję. — Tkwiłem wiele księżyców chory w swoim legowisku. Na ten czas Krucze Futro przejęła moje obowiązki, jak i zadbała o mnie. Dopóki nie powrócę do dawnej sprawności będzie moją prawą łapą. — ogłosił. 
Tłum nie wydawał się zadowolony z tego osądu. Ciche pomruki rozległy się po obozowisku. Bura głowa uniosła się. 
— Niezapominajkowa Gwiazdo, a co ze twoim zastępcą? — zapytał Bażancie Futro. — Przepiórcze Gniazdo nadal ma nadal tą posadę? Pomimo że została wybrana przez Kruczą Fu-... Gwiazdę? Co z Rudzikowym Śpiewem? 
Nie był wstanie spojrzeć na siostrzeńca. Ból i gorycz przelewały się w nim na widok rudego futra. Czuł, jak głos sam zacznie mu łamać. Nie chciał więcej narażać swojej rodziny na niebezpieczeństwo. Nie chciał znów go tracić. Nie chciałby skończył, jak Kasztanowy Dół. 
— Jeśli Rudzikowy Śpiew chce odzyskać stanowisko... — zaczął, zerkając niepewnie na Kruczą. 
Widział gniew rosnący w jej ślepiach. Furie szalejącą w niej. Bał się. Tak cholernie się bał. Nic z tego nie rozumiał. Z tego chorego cyrku. Położył po sobie uszy, starając pozostać wyprostowany. 
— Rudzikowy Śpiewie? — syknął, czując, że zaraz ugnie się pod spojrzeniem kotki. 
— Nie wiem, czy chcę — wykrztusił niemrawo rozglądając się. — To znaczy... To też twoja wola. Byłem twoim wyborem i jeśli uważałeś go za słuszny, to w pełni szanuję twoje zdanie i jestem gotów przysłużyć się w pełni klanowi.
Czarna prychnęła kpiącym śmiechem. 
— Klanie Nocy, czy uważasz, że kot, który sam nie wie czy jest gotów jest wstanie poprowadzić nas przez te ciężkie czasy? — zapytała Nocniaków. — Źródlany Dzwonku, może ty nas powiesz kogo uważasz za odpowiedniejszego? W końcu masz najbardziej obiektywne spojrzenie. — wbiła spojrzenie w liliową koteczkę. 


<Kminek?>



Od Gepardziej Łapy

Nadszedł koniec Pory Nagich Drzew. Śnieg stopniał, a na ziemi pojawiła się masa kałuż. Gepardziej Łapie właściwie nie przeszkadzał brud. Było jej to obojętne. Nie przejmowała się wchodzeniem w błoto czy deptaniem po ślimakach bez skorupy. Wracała właśnie z poszukiwania brakujących pajęczyn. Trzymała w pysku niewielką, białą sieć. Weszła do medycznego legowiska i otrzepała się z deszczu, który zmoczył jej futerko.
— Wróciłam, Wiśniowa Iskro — poinformowała, kładąc obok niej pajęczynę.
— Dziękuję — miauknęła w odpowiedzi szylkretowa.
Szynszylowa położyła się przy pomarańczowookiej i szeroko uśmiechnęła. Cieszyła się, że mogła jej pomóc.
— Chciałabym zrobić ci test sprawdzający, czy pamiętasz zioła, o których cię wczoraj uczyłam — oznajmiła Wiśniowa Iskra.
Niebieska kiwnęła łebkiem i podeszła do stosiku z ziołami.
— Do czego służy i jak nazywa się ta roślina? –— spytała medyczka, łapiąc w pazury listek.
— To kocimiętka, leczy się nią kaszel — powiedziała od razu.
— Dobrze – pochwaliła ją Wiśniowa Iskra. — A ten kwiat?
— Mniszek, leczy się nim użądlenia pszczół — odparła, machając ogonem z ekscytacji.
Była z siebie bardzo dumna. Zapamiętała wszystko!
— Masz rację. Sporo zapamiętałaś, bardzo dobrze — przyznała szylkretka.

***

W wejściu do legowiska pojawiły się dwie kotki. Ruda i szylkretowa. W tym ta pierwsza poruszała się bardzo dziwnie. 
— Chyba mamy nowych pacjentów — miauknęła niebieska, spoglądając na swoją mentorkę.
— Tak — odpowiedziała, wstając. — Zajmij się Głazowym Susem, ale zanim podasz jej zioła, pokaż mi je. Ja wyleczę Lisią Łapę — poleciła.
Szynszylowa podeszła do zielonookiej vanki i zaczęła wypytywać o to, co jej dolega. Niedługo na to wpadła – była to gorączka. Podeszła do sterty z ziołami i pokazała wybrany przez siebie kwiatek. Wiśniowa Iskra powiedziała, iż może podać je kotce. Ten dzień był super. Nie dość, że zapamiętała wszystkie rośliny, to jeszcze pierwszy raz, bez niczyjej pomocy sama wyleczyła kota!

wyleczeni: Lisia Łapa, Głazowy Sus

[przyznano 5%]

Tulipanowy Płatek urodziła!

A oto i para wcześniaków!


Nowi Członkowie Klanu Gwiazdy!

 
 Powód odejścia: decyzja administracji
Przyczyna odejścia: zatrucie rybą

Odszedł do Klanu Gwiazdy!
 Powód odejścia: decyzja administracji
Przyczyna odejścia: zatrucie rybą

Odszedł do Klanu Gwiazdy!

Od Zdradzieckiej Rybki

Nie było za dobrze z jego żołądkiem, ale powoli wracał do zdrowia. Widział to na podstawie ilości trosji, które wstrząsały raz po raz jego ciałem. Teraz były wręcz rzadsze, więc udział medyków i ich lekarstw, powoli zaczął przynosić efekty. Miał nadzieję, że nie wylecą z posady, bo bardzo się starali ich postawić na nogi. 
Orzechowe Serce również wyzdrowiał, więc siedzieli teraz razem nad jeziorem, obserwując martwe ryby, które nadal unosiły się nad wodą. Jego druga opiekunka jednak dalej siedziała chora. Na dodatek okazało się, że ktoś przyniósł jedną z ryb jego dzieciom, przez co Jesionek również się otruł. Nie miał pojęcia kto to zrobił, ale miał nadzieję znaleźć drania i wepchnąć mu następną wadliwą piszczkę do gardła. Chociaż... Dlaczego Jesionek? Gdyby Zajączek walczyła o życie, nie przejąłby się, wręcz oddychając z ulgą, jeśliby z tego powodu opuściła ten świat. Może dość okrutne myśleć tak o własnym dziecku, lecz mała z każdym dniem pokazywała mu, że nie wyrośnie na nic dobrego. Sam fakt, że groziła mu śmiercią i torturami wiele o niej świadczył. Nie wierzył już w jej słodkie oczka i słówka. Była kłamliwa i toksyczna. A Bławatkowy Potok tego nie widziała! Raz próbował na osobności jej to powiedzieć, udowodnić na wiele sposobów, ale ta za każdym razem twierdziła, że mówił tak z przemęczenia lub zwalała winę na jego urojenia. Szlak go wtedy trafiał, bo nie był takim wariatem, by sobie ubzdurać, że córka chcę go wykończyć! 
- Możemy iść go odwiedzić? - zapytał siostrzeńca, który wiedział kogo miał na myśli. 
Wojownik kiwnął głową, kierując się od razu do legowiska medyka. Już w wejściu widział zapłakaną partnerkę, która widząc go, zaniosła się głośniejszym szlochem. Co tu się działo? Niepokój ścisnął mu serce, gdy kotka wtuliła się w niego mocno. Muchomorzy Jad zwiesił smętnie głowę, a on tak samo jak kremowy, nie za bardzo wiedzieli co było tego przyczyną.
- Co się stało kochanie? - zapytał, lecz wojowniczka nie była zdolna nic z siebie wydusić, dalej mocząc jego futro łzami. 
Widząc jego pytający wzrok, medyk powiedział jedno zdanie. Jedno, które sprawiło, że cały świat nagle runął. Jak to... Jak to Jesionek nie żyję?! Nie mógł w to uwierzyć! Chciał tam wejść, zobaczyć to na własne oczy, lecz mocny uścisk partnerki mu to uniemożliwiał. 
- Nie patrz - łkała, próbując go tym sposobem uchronić przed bolesną prawdą. 
Musiał jednak to zrobić. Stracił matkę, a teraz syna? Jedynego, w którym żywił jakieś nadzieję na zdrowe relacje... To jakiś chory żart! 
- Puść mnie, Bławatek. Proszę. - miauknął, robiąc krok ku wejściu. 
Kotka niechętnie się odsunęła, patrząc na niego zbolałym wzrokiem. Od razu wpadł do środka jak burza, podchodząc do mchu, na którym leżał czekoladowy kociak. Miał zamknięte oczy, sierść gdzieniegdzie posklejaną od wymiotów, a pysk nadal otwarty, jakby łapiąc z trudem powietrze. 
Nie oddychał, nie ruszał się. Zmarł. 
Łzy same pociekły mu po policzkach, a szloch wyrwał z gardła. To nie mogła być prawda, nie mogła! Zwiesił łeb, garbiąc się nad ciałem malca, czując przeraźliwy ból w klatce piersiowej. Znów wydawało mu się, że czas się cofnął. Robił to samo nie tak dawno nad ciałem matki. 
Niech szlak trafi Kruczą Gwiazdę! To jej wina! Mogła wcześniej znaleźć wyjście z tak paskudnej sytuacji! Gdyby nie ten głód jaki dopadł ich klan... Jesionek żyłby. Czemu tknął tą cholerną rybę?! Ogarnęła go złość. Złość na ten cały niesprawiedliwy świat. Był taki młody... Całe życie stało przed nim otworem... A teraz? Teraz pewnie obserwował to wszystko ze swoim dziadkiem z Klanu Gwiazdy. 
- Lepiej wyjdź... - zasugerował Muchomorzy Jad. 
Jak to wyjść?! Zasyczał na niego, ignorując jak żałośnie teraz wyglądał. Nie miał zamiaru porzucać dziecka, jedynego syna, nawet jeśli ten był już tylko pustą skorupą. 
Widząc jego maniakalny wzrok, kocur zniknął na chwilę, zaraz przynosząc mu jakieś zielsko. 
- To przynajmniej to zjedz - podał mu bliżej medykament. 
Chciał go... ćpać?! Otarł pysk z łez, mordując wzrokiem niebieskiego. Nie pojmował, że chciał dobrze. Jego świat teraz zawęził się do widoku martwego ciała syna.
- Zjedz kochanie - Obok poczuł dotyk łap kotki, która przytuliła się do niego ponownie. - Już nic nie da się zrobić. 
Nie wierzył, że to mówiła. Jednak racja... postępowała rozsądnie, bo musiała zostać też przekonana do zjedzenia zielska, które nieco ją uspokoiło. Widząc stanowczy wzrok medyka, w końcu udało mu się zmusić do zjedzenia leku. Trwali tak przez chwilę w ciszy, aż ponownie nie zostali wyproszeni. Tym razem nie walczył. Udał się z partnerką na ubocze, kontynuując cierpienie po stracie dziecka. 

Od Chłodnego Omenu

 Według Dziczej Siły jej uczennica była gotowa, by przejść test na wojownika. Obserwował jak Mroczna Gwiazda wraz z wieloma ciekawskimi kotami, odchodzi na bok, by koty nie biły się w centrum obozu. Sam ruszył za nimi, bo jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział, a ciekawiło go jak pójdzie uczennicy i kogo dostanie na przeciwnika. Może Gęsią Łapę? Kocur powinien sobie z nią poradzić. Wręcz nie mógł się doczekać, kiedy pokaże na co go stać i w końcu będą mogli razem spędzać czas w legowisku wojowników. 
— Zaczynajcie — zarządził lider, obserwując z uwagą dwie kotki. 
O nie! Tak się zamyślił, że wypadło mu z głowy, co kocur do nich powiedział. Wychodziło jednak na to, że Frezjowa Łapa miała zmierzyć się z własną mentorką. Podszedł bliżej koła, które zrobiła widownia, wpychając się tuż obok Szczurzego Cienia, który po ich ostatniej rozmowie, nadal nie wyglądał najlepiej. Czy on pójdzie kiedyś do tego medyka? Może powinien powiedzieć o problemie Kuniej Łapie i mieć nadzieję, że spełni swój obowiązek, zaganiając chorego do leczenia. Bury widząc go, spiął się tylko, na szczęście nie odchodząc. Widział jak Irgowy Nektar zerkała w ich stronę, najwidoczniej zadowolona, że oboje przyszli oglądać ten spektakl. 
Na rozkaz Mrocznej Gwiazdy, walka się rozpoczęła. Obserwował jak córka Motylego Trzepotu stara się powalić Dziczą Siłę. Jednak musiał przyznać, że niezbyt jej to wychodziło. Walka z wojownikiem zamiast innym uczniem, była cięższa. A jej przeciwniczka, tak jak jej imię wskazywało, miała krzepę. 
Pojedynek rozstrzygnął się niestety na korzyść mentorki, która powaliła kotkę na ziemię. Jego wzrok od razu powędrował na ojca, który siedział niezbyt zadowolony z przebiegu widowiska. 
— Obyś następnym razem miała więcej szczęścia, Frezjowa Łapo — zaczął zimno. — To hańba, by po tak długim treningu nie pokonać własnej mentorki.
Uczennica skuliła uszy na te słowa. Widział jak Dzicza Siła rzuca jej pokrzepiające spojrzenie obiecując, że przyłożą się bardziej do poprawy jej błędów. 
Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Szczurzy Cień zadygotał obok niego. 
— Jak dobrze, że nie wymyślił tego wcześniej — skomentował nową ceremonie wojownik, wracając do swoich spraw. 
Rzeczywiście... Byłoby kiepsko, gdyby miał walczyć z ojcem, gdyby inni uczniowie nie byli gotowi, by się z nim zmierzyć. To dopiero byłoby wielkie upokorzenie; dla niego jak i samego lidera. 
Zastępczyni widząc, że stał w miejscu, podeszła do niego, rzucając mu pytające spojrzenie. 
— Wymyślił sobie rozrywkę... — miauknął do niej, kręcąc głową. 
— Ty też musisz ćwiczyć — powiedziała, dając znak ogonem, by ruszył za nią. 
Spojrzał jeszcze za siebie, ale nikt nie zainteresował się ich wyjściem. Śnieg powoli już topniał, pozostawiając na ziemi błotnistą breję. Przeprawa do jaskini okazała się dość śliska, bo kilka razy prawie się wywrócił, przez wsysające działanie ziemi. 
Kiedy dotarli na miejsce, nie zdziwił się, gdy ich lekcja przerodziła się w zwykły relaks i rozmowę. To wszystko co budziło w nim kiedyś obawy w tym miejscu, zniknęło. 
— Jesteś już gotowy — jej głos niczym echo dobił się od skalnego sklepienia. 
Uniósł łeb, próbując wypatrzeć ją w ciemnościach, lecz było to dość trudne. Czując muśnięcie na swoim pysku, wstał i udał się za zastępczynią do innej komory, gdzie czekał na niego ostateczny test. 

Od Zdradzieckiej Rybki

 Takich dziwów to on się nie spodziewał. Tulipanowy Płatek dostała ucznia, a zaraz potem skończyła w żłobku. Nie miał pojęcia co się wydarzyło; kto w ogóle zawrócił jej w głowie na tyle, by zrobić jej potomstwo, ale cieszył się obrotem tej sprawy. Jego nowa opiekunka, dawna wilczaczka - Wzburzony Potok, nie miała takich dzikich preferencji do krzywdzenia go. Może i charakter miała nieco... trudny, lecz sadystką to ona nie była. Zauważył, że wystarczyło się jej słuchać, a była nawet w porządku. Nie rozumiał jednak jej trajkotania o wyższości kotek nad kocurami. Zbywał to jej gadanie, mając nadzieję, że nie zamieni się niedługo w potwora żądnego krwi, gdy zauważy co robił.
Dzisiejszy dzień był... błotnisty. Nadeszła Pora Nowych Liści, a temperatura wzrosła. Nie wierzył, że dożył do tego momentu. Głód był potworny i nawet teraz odczuwał nieprzyjemną pustkę w żołądku. Dawno nie widział w lesie ani grama piszczki. Na dodatek, po tym jak nieznana grupa kotów odebrała im tereny, obszar polowań się zawęził. Jedyne na co mogli liczyć to jezioro, które odtajało. Ryby musiały się namnożyć przez ten długi okres mrozów, gdzie nikt na nie nie polował. To była ich teraz ostatnia deska ratunku.
Wojownicy pełni nadziei, skierowali najpierw tam swoje kroki. Jego obstawa zmusiła go, by również za nimi ruszyć, co sprawiło, że cały się spiął. Kolejna lekcja pływania? Po tym jak morsował w lodowatej wodzie, już samoistnie drżał. Jednak jego strach, by wejść do jeziora powoli wygasał. Potrafił walczyć o przetrwanie i nie dać się ciemnym odmętom wody. A to było już coś. 
- Niesamowite! To znak od Klanu Gwiazdy! - usłyszeli okrzyki radości. 
Obserwował zszokowany jak wojownicy rzucili się do wody, wynosząc z niej... ryby. Zaskoczony stanął z boku, kierując wzrok na wzburzoną przez koty tafle. Rzeczywiście... masa ryb pływała na powierzchni. Ślinka pociekła mu na ten widok. Wzburzony Potok chwyciła jedną z nich, wgryzając się w mięso i mrucząc z zadowoleniem. Zauważył, że prawie wszyscy pożerali ten dar. Orzechowe Serce chwilę się zastanawiał czy dołączyć do świętowania, lecz i go pokonał głód. Wskoczył do jeziora, wyławiając swoją porcję i jedząc ją wygłodniale. 
Czekoladowy jednak się wahał. Coś mu tu nie pasowało. Skąd nagle taka masa martwych ryb? Nie były przypadkiem czymś zatrute? W dziejach nie słyszał, by Klan Gwiazdy zrobiłby taki miły uczynek dla żywych. Patrzył na tą istną ucztę, nie mając pojęcia co zrobić. Z jednej strony, pragnął zjeść przynajmniej jedną piszczkę, z drugiej powinni najeść się wyżsi od niego rangą, by Krucza Gwiazda go nie oskubała z sierści; w końcu czuł się tu jak więzień, a nie jeden z wojowników. Jednak ryb starczyłoby na wykarmienie całego klanu... Może jak zje kawałek, to nikt nie zauważy? W tym celu musiał wejść do wody. Zrobił to gnany głodem, brodząc w jeszcze zimnej cieczy, chwytając zdobycz w pysk. Wychodząc na brzeg, rzucił ją na ziemię, wąchając i przyglądając jej się uważnie. Nie dojrzał w niej jednak nic podejrzanego. Może za dużo się zamartwiał? Powinien cieszyć się, że zaraz zaspokoi głód, a nie tyle myśleć. Wgryzł zęby w ten dar od losu, pożerając posiłek w kilku kęsach. Jak dobrze... żołądek bardzo tego potrzebował, po tak okropnej Porze Nagich Drzew. 
Przez chwilę w oczy rzuciła mu się sylwetka Zajęczej Gwiazdy u boku liderki, ale to szybko zniknęło, gdy rozpoznał w nim Niezapominajka. Jakie było jego zdziwienie, gdy niedawno wyszedł z legowiska lidera, jak gdyby nigdy nic. Chyba nawet zemdlał wtedy na jego widok. Większość sądziła, że był martwy, a tu proszę. Jednak żył. Nie miał pojęcia, czy miał się z tego cieszyć czy nie. Krucza Gwiazda nadal tytułowała się liderem, co budziło w nim niepokój. Dwóch liderów w klanie... kto by pomyślał, że do czegoś takiego kiedykolwiek dojdzie. Teraz jednak ta para obserwowała, to co się działo nad brzegiem. 
- Dobra starczy tego - miauknął jego siostrzeniec. - Przenieśmy te ryby na stos - zarządził, wchodząc do wody i rzucając im je pod nos. Wojownicy poszli za jego radą i chwilę później stos pękał w szwach od nadmiaru pożywienia. 
Dzisiejszy dzień zdawał się dla nich jakąś dobrą passą. Oby to trwało jak najdłużej.

***

Kilka godzin później pożałował, że tknął tą rybę. Połowa klanu się zatruła, wymiotując i skarżąc się na bóle brzucha. Go również to dopadło, jednak znosił to nieco lepiej. Możliwe, że był bardziej odporny na ból, po tym jak przeżył istne piekło, które zafundowano mu we śnie oraz na jawie. Nie pomogło mu to jednak zahamować wymiotów, które brudziły legowisko medyka raz po raz. Wraz z nim, leżeli tu też inni chorzy, którzy skarżyli się na podobne objawy. 
- To był zły omen - ktoś syknął, przełykając żółć zbierającą mu się w pysku. - Wraca zza grobu nagle ktoś, kto dawno zdechł i od razu pojawiają się martwe ryby. 
- Pewnie Klan Gwiazdy jest zły, że mamy dwóch liderów. Kto to widział? 
- Krucza Gwiazda powinna odejść z tego stanowiska i dać prawowitemu liderowi rządzić. Co z tego, że wcześniej się starała, sama mówiła, że to tylko chwilowe zastępstwo - mówił drugi. 
Zgadzał się z ich opinią. To jak nic wina tej czarnej wariatki. Krucza Gwiazda powinna już odejść w kąt. Przez nią cierpiał klan, mordowała niewinne koty i jeszcze twierdziła, że robiła to dla ich dobra! 
Nie brał udziału w tych rozmowach. Nie mógł jeszcze bardziej podpaść władzy, bo jego życie mogło diametralnie się zmienić. Zamknął więc oczy, by oddać się słodkiej ciemności. Torsje jednak znów wstrząsnęły jego ciałem. Widział jak medyk i jego uczennica uwijają się, podając im zioła. Najgorszej jednak było to, że nic co im dawali, nie pomagało. 

***

Minęło kilka dni i nadal tu kisł wraz z innymi. Z tego świata odszedł jeden wojownik, co wywołało ogólną panikę. Nikt nie chciał umrzeć z powodu zatrucia! Sam poczuł niepokój. Piaskowa Gwiazda już dawno się do niego nie odzywała. Brakowało mu jej głosu i zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Na dodatek nieprzychylne komentarze co do władzy, coraz częściej wypadały z pysków chorych. Wsłuchiwał się w nie, czerpiąc satysfakcję, jak gnoją Kruczą Gwiazdę. 
Nagle wszystkie głosy umilkły jak jeden mąż, gdy w wejściu do legowiska pojawiła się obgadywana czarna. Zmierzyła każdego ostrym spojrzeniem, jakby zdając sobie sprawę, co takiego teraz myśleli. 
- Co to ma znaczyć? Czemu nadal jest tu tylu chorych? - zwróciła się do Muchomorzego Jadu. Medyk starał się coś powiedzieć na swoją obronę, lecz ta go uciszyła, machnięciem ogona. - Klan Nocy nie potrzebuje takich słabych medyków! Jeżeli nie naprawicie sytuacji, to was wywalę na zbity pysk! Zrozumiano? 
Kocur zjeżył się na te słowa, lecz znów nic nie mógł powiedzieć, bo zmora jak się pojawiła, tak zniknęła. 
Wspaniale. Zaraz ta wariatka pozbędzie się wszystkich medyków i dopiero wtedy będzie przesiew. Czuł, że dla ich klanu nadchodzą ciężkie i mroczne czasy.  

Od Zwęglonego Kamienia cd Kamiennej Gwiazdy

Bardzo się ucieszył, gdy Pożar został ukarany i cofnięty do rangi kocięcia. Zasłużył. Po tym wszystkim co mu uczynił... Jak z niego zakpił... To było sprawiedliwe. 
Słysząc słowa liderki, uśmiechnął się do niej. Naprawdę żałował, że nie byli spokrewnieni. Kotka bardzo wiele dla niego robiła, więcej od biologicznej matki. 
— Wybacz, że nie powiedziałem ci o tym wcześniej... w sensie za rządów Piaskowej Gwiazdy, ale... Miałaś własne problemy. Nie chciałem dokładać ci swoich... — miauknął.
— Nie dołożyłbyś mi swoich problemów, kupo futra — prychnęła, podchodząc do niego. — Mam swoje problemy, ale jestem tu też dla ciebie, Węgielku. Zawsze możesz mi powiedzieć wszystko. Nigdy nie ufałam temu bachorowi. Widać, że wdał się w swoich rodziców. Teraz jednak dosięgnęła go sprawiedliwość. Chociaż... Mówił, że go uderzyłeś.
Położył po sobie uszy. Czyli w taki sposób próbował się bronić przed oskarżeniami? Prawda... Uderzył go. Nawet nie wiedział kiedy i jak jego łapa dała mu plaskacza w ten głupi pysk. Nie zamierzał okłamywać kotki i zaprzeczać. Zasługiwała na prawdę. 
—  T-to było niechcący. Wyzywał mnie, a ja miałem już dosyć i... i nie wiem co we mnie wstąpiło. A-ale to nie było nawet mocno... Przeprosiłem go —  Spuścił łeb, spinając się z niepokojem, że zostanie ponownie ukarany. 
Usłyszał jej ciężkie westchnięcie. 
— Wierzę ci. Skoro cię wyzywał, nie dziwię się, że to zrobiłeś. Też bym pewnie nie wytrzymała. Już niejeden raz biłam się z Żarem, gdy to on ze mnie drwił. Są siebie warci — mruknęła z odrazą. — Ale to niebezpieczne, Węgiel. Piaskowej Gwieździe pewnie bardzo zależy na swoich prawnukach. Gdyby się dowiedziała, to nie miałaby skrupułów cię nawet zabić, uwierz mi. Już niejednego kota tak zabiła. Dobrze, że ten gówniarz trzymał język za zębami.
— Wtedy... wtedy nie wiedziałem, że w Zajęczej Gwieździe jest ona... —  Wziął głęboki oddech, powoli się rozluźniając. —  P-pewnie połamałaby mi łapy, jak temu nocniakowi przed śmiercią... A ja myślałem... że naprawdę to Zając. Starałem się go nie zawieść, bo mówił, że jestem jego synem... Pamiętam jego wzrok, gdy chciałem by zmienił mi imię i przyznałem się do bycia kotką... Cieszył się z tego i nawet nie dopytywał...
Kamienna Gwiazda spuściła wzrok i westchnęła głęboko.
— Cóż. Odkąd zaszłam w ciążę, dowiedziałam się, kto siedzi za maską mojego... przyjaciela. Na początku planowałam ci powiedzieć. Ale po tym, co przeżyłeś, nie chciałam cię martwić. Chciałam dać ci przestrzeń, byś nie musiał znowu cierpieć. W końcu wróciłeś na ten świat z przekonaniem, że cierpienie, jakie było za jej czasów, minęło. Nie chciałam psuć tego uczucia — mruknęła. — Ta, to zdecydowanie pasuje do Piasek. Pewnie bawiło ją to, że zmieniłeś płeć. To psychopatka. — na wieść o stanie prychnęła jedynie, bijąc ogonem. — Piaskowa Gwiazda jedynie potwierdziła plotki, że ja i Zając... Że jesteś moim biologicznym synem. Nie mówię, że bym tego nie chciała... Ale to odbiłoby się na twojej relacji z rodziną. Byłam wściekła, gdy Piasek publicznie nazwała Sowią Łapę swoją córką. Nie kłamała, ale przez to, zniszczyła mi jeszcze bardziej życie. Ta ciąża to wyłącznie jej wina. Zgwałciła mnie i śmiała przypatoczyć swoje dupsko do kociarni, gdy byłam pozbawiona jakiejkolwiek nadziei. A to na mój temat pojawiały się plotki. A to, że się puściłam, a to, że miałam romans z liderem. W życiu nie zabrałabym Glinie Zająca. Był dla mnie ważny, ale nie w ten sposób. Pewnie musiała się cieszyć, że pozbyła się rebelii. Ale dość dużo wycierpiałam, by się poddać. Mimo wszystko.
To brzmiało... okropnie. Piaskowa Gwiazda naprawdę była potworem. Nie dziwił się czemu kotka tak bardzo jej nienawidziła. To co jej uczyniła, było gorsze niż to co spotkało jego. 
—  Teraz już na szczęście jej nie ma, a ty rządzisz. Poprowadzisz nasz klan w lepszą stronę —  miauknął, mając taką nadzieję. —  Dziękuję za rozmowę... Dobrze zrobiłaś chcąc mnie przed nią chronić, lecz i tak to niezbyt wyszło —  westchnął. —  Jestem już dorosły... Następnym razem powiedz mi gdyby coś się działo. Dałbym ci swoje wsparcie —  zapewnił ją.
— Mam taką nadzieję — mruknęła jedynie, odwracając się. — Leć, Węgiel. Nie będę cię dłużej zatrzymywać. Masz pewnie sporo rzeczy do roboty. No i ten twój partner, pewnie na ciebie czeka — skrzywiła się nieznacznie.
Kiwnął łbem, po czym szybko skierował kroki ku Czarnowronowi, który rzeczywiście na niego czekał. 

***
*jeszcze Porą Nagich Drzew*

Nigdy nie sądził, że do tego dojdzie. Właśnie nieśmiało polizał kocura w policzek, który odwdzięczył się mu tym samym. To było takie dziwne, obce i niewłaściwe. Chociaż robił to ze względu na zastraszenie, pod pewnym względem mu się to podobało. Teraz on pokazywał wszystkim, że rudzielec należy do niego. Mógł go pożerać, tak jak robił to wcześniej z nim partner.
Tylko... był mały problem. Nie był tak odważny, by to zrobić na oczach całego obozu. Dlatego też stanęło na całusach w policzek, co dla niego i tak było sporym wyzwaniem. Za każdym razem, gdy muskał jego futro, miał ochotę piszczeć jak małolata, czerwieniejąc się pod futrem tak, że gdyby nie czerń sierści, mógłby uchodzić za rudzielca. Czarnowron zdawał sobie z tego sprawę, posyłając mu te cudowne uśmiechy, po których miękły mu łapy. Był okropny. W takich chwilach zapominał, że był niebezpieczny. Gdy nie sprawiał mu problemów, życie z nim było przyjemne. Dużo go to jednak kosztowało. Bardzo dużo. Brak własnego zdania, bolał najbardziej. Chciałby porozmawiać ze swoimi siostrami o wszystkim, nie bojąc się jego wściekłości, jakby wygadał za dużo. Pewnie gdyby nie ukrywał się ze swoją naturą w klanie, zakazałby mu rozmawiać z każdym bez swojej obecności. Ze względu na Kamienną Gwiazdę nieco tą zasadę poluzował, przez co nerwy zżerały go za każdym razem, gdy nie było go w pobliżu. Bał się swoich słów, tego że mogły być niewłaściwe i niezgodne z jego wolą. A wtedy... Nie chciał nawet o tym myśleć. 
—  Nadal nic nie ma... —  powiedział do kocura, patrząc na pusty stos. Żołądek ścisnął mu się boleśnie. Tak dawno nie miał nic w pysku, że jeszcze chwila, a zapcha się śniegiem. 
—  Powinniśmy szukać poza terenami. Tam też jest świat. —  miauknął swoje zdanie wojownik, zerkając w stronę legowiska lidera, gdzie grzała się Kamienna Gwiazda. 
Położył po sobie uszy. Tak dobrze znał jego ruchy, że zdawał sobie sprawę, że nie przepadał za czarną. 
—  M-może to jej zaproponuje?—  zasugerował, na co od razu dostał jego dezaprobatę samym wzrokiem. —  P-powiem tylko to co zechcesz. P-przekonam ją do tego. J-ja też nie chcę tak umrzeć. —  Pociągnął nosem, czując jak znów zaczyna ryczeć przez taką błahą sprawę. Kocur otulił go ogonem, przytulając.
—  Już, ciii. Jesteś takim delikatnym kwiatuszkiem. Na pewno chcesz wziąć tą rozmowę na swoje barki? 
Sądził, że nie był w stanie rozmawiać z liderką? A może nadal mu nie ufał... Nie powinien się dziwić. Zawiódł go. 
—  M-mnie posłucha. 
—  Widziałem jak cię słucha —  Strzepnął uchem, a w głosie dało się wyczuć zirytowany pomruk. 
O nie. Nie chciał znów go denerwować, schodząc na te tematy! Trzeba było uspokoić potwora, nim wyjdzie z pieczary. Otarł się o jego szyję, dając mu całusa w pysk, co odwróciło skutecznie jego uwagę od tych myśli. 
—  T-to chodźmy razem —  Owinął swój ogon o ten jego, mając nadzieję, że to go przekona do odwiedzenia z nim liderki.
Rudy chwilę patrzył na niego, pogrążony w myślach nim skinął łbem.
—  Dobrze. Ale masz być grzeczny słońce. Pochwal przy okazji Leśną Łapę. Powiedz, że cię przeprosił, a ty mu wybaczyłeś dawne krzywdy. 
Skrzywił się, bo nie chciał tego robić. Nie znosił kocura, nawet jeżeli ten zrobił się sztucznie miły. Wzrok partnera był jednak stanowczy, nie przyjmujący odmowy. W sumie po tym co mu powiedział na osobności i tym jak go ukarał za naskarżenie na Leśną Łapę, bał się powtórki. 
—  Tak zrobię — zapewnił, kierując kroki ku legowisku lidera. 
Kotka na szczęście była w środku. Weszli do środka, otrzepując się ze śniegu, który osiadł na ich futrze. Miał nadzieję, że nie zacznie jej ryczeć, ale był już w takim stanie, że brała go prawdziwa desperacja. Musieli coś zmienić. Dla dobra całego klanu. 
—  Kamienna Gwiazdo? M-mamy do ciebie prośbę —  zaczął.
— Zamieniam się w słuch — miauknęła, patrząc na dwójkę partnerów.
—  Klan głoduje. Nie ma już nic na stosie ze zwierzyną. Tereny są jałowe. Wynieśmy się stąd. Błagam. Pozwól nam zapolować na terenach niczyich. Może będziemy mieć szczęście i uda na coś się natknąć. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy poumieramy. Ja już sam ledwo wytrzymuje ten głód — powiedział z goryczą w głosie.
Liderka uniosła brew.
— Te tereny są pełne samotników, którzy korzystają z tego, że żaden patrol nie może ich stamtąd wygonić. Jest niewielka szansa, że coś się tam kryje. Powodem braku zwierzyny nie są zbyt liczne polowania, a silne mrozy, które zmusiły ją do ukrycia się w legowiskach. A to oznacza, że polowanie tam prawdopodobnie nic nie zmieni. Te tereny są tak samo pokryte śniegiem i wichurą, jak nasze. Wszystko co mogę zrobić to wysłać tam oddziały, ale nie przewiduję, że to cokolwiek zmieni. 
—  To wolisz siedzieć i nic nie robić? Czekać na co? Aż umrę? —  Pociągnął nosem. —  Zawsze jest nadzieja, że samotnicy nie wszystko ogołocili. Ja nie chcę tak zginąć. Trzy dni nic nie miałem w pysku. Czarnowronowi wystają już żebra. Musisz coś zrobić. Cokolwiek. Błagam. Zrób cokolwiek. Miałaś być naszą nadzieją.

<Kamień?>

Od Źródlanego Dzwonka CD. Niezapominajkowej Gwiazdy

Miała powoli dość słuchania narzekań i teorii spiskowych. Z jakiegoś powodu Sumi Plusk uznał, że będzie idealną towarzyszką rozmowy o tym, jaki on biedny. Po paru takich spotkaniach, gdy Orzechowe Serce nie miał jak jej uratować, ze względu na pilnowanie Zdradzieckiej Rybki, była gotowa wejść siłą do legowiska liderów i wyciągnąć stamtąd tego domniemanego trupa, byle tylko arlekin dał jej spokój z gadaniem, jaka to Krucza Gwiazda jest zła. 
Oczywiście, że się z tym zgadzała; w końcu się nad niektórymi znęcała i klan wcale nie stawał się potężniejszy z jej władzą. Nie ruszyła z nimi na wojnę, jak liderka powinna i przegrali tereny, a teraz wciąż głodowali, choć zbliżała się wiosna. Ogłosiła na zgromadzeniu magiczne kocięta, narażając ich na potencjalne wojny, kiedy jej kocięta nie miały żadnych nadprzyrodzonych umiejętności. Dodatkowo nie odzyskali też terenów skradzionych przez klan burzy ani wrócili wciąż do starego obozu, tylko siedzieli blisko miasta. Jej kocięta były niestabilne i nawet nie próbowała się nimi opiekować i nikt nie wiedział co działo się ze starym liderem. Nie było trupa, ale nikt go nie widział od siedmiu księżyców. Po co przed ich legowiskiem miałaby być straż i dlaczego kocur nie mógł tak długo się z nikim spotykać, czemu choroba tak długo go trzymała. Tulipanowy Płatek zdawała się nie wiedzieć co się w środku działo, bo nie było żadnych pochodzących od niej plotek.
Co miała do stracenia. Nikogo nie musiała chronić, a jej ewentualna śmierć nikogo by nie skrzywdziła. 
Machając kikutem ogona, poderwała się z legowiska, zostawiając lamentującego starszego kocura. Krucza wyszła. Nie wiedziała gdzie, pewnie gdzieś w las rozprostować łapy. Czasami to robiła.
Nawet nie rzuciła spojrzenia na Astrowy Poranek, która właśnie nadchodziła pilnować legowiska, też zauważając wyjście Kruczej Gwiazdy. Była jednak świadoma jej ruchu i przyspieszyła kroku. 
— Nie możesz tam wejść! — syknęła kotka, na co machnęła uchem. Niestety udało jej się ją dogonić i teraz blokowała jej drogę. Kminek skrzywiła się, strosząc futro. 
Chwilę im zajęły przepychanki słowne, powoli przeradzające się w stresujące popychanie. Na szczęście o tej porze część kotów była na polowaniach i patrolach; zostali tylko tacy, jak Sumi Plusk lub ci, co leczyli wciąż rany po ataku Owocowego Lasu i nikomu nie przyszło do głowy im przeszkodzić. W końcu zirytowana pacnęła ją po pysku błotnistą ziemią, bez wysuwania pazurów i wykorzystała element zaskoczenia na przedarcie się do środka.
W mroku widziała jasną plamę, która się poruszyła, gdy usłyszała jej kroki. Oh, czyli jednak nie był to rozkładający się trup, chybachyba że miał ostatnie pośmiertne podrygi. Śmierdziało podobnie, bo przecież kocur nie wychodził poza obóz ostatnie księżyce i musiał się gdzieś załatwiać.
— Tak…? — miauknął z niepewnością w głosie. Definitywnie nie był zwłokami. Tym bardziej że coś w jego oczach się zmieniło i wstał. Uniosła głowę, śledząc oczy kocura — Czego.
Wyglądał gorzej niż wygłodzony klan; oni przynajmniej się ruszali. Czy on miał jakieś pozostałe mięśnie? Jego łapy wydawały się zbyt chude, by udźwignąć ciężar ciała, a przez sierść przebijała się skóra.
Zmrużyła oczy. Cofnęła się pół kroku. 
— Ktoś musiał w końcu sprawdzić, czy lider umarł, tak jak mówią plotki. — miauknęła.
— Jak widzisz, żyję. — odparł podobnym tonem co wcześniej.
— Cóż, gdyby nie wyznaczona przez ciebie liderka i jej zakaz i przepędzanie kotów, może ktoś by przyszedł — mruknęła z przekąsem — Skoro żyjesz, to miło by było, gdybyś wyszedł, Niezapominajkowa Gwiazdo.  — Z racji, że weszła tu bez żadnego planu i adrenalina z niej już zeszła, powoli zaczynały trząść się jej łapy ze stresu. Natrętne myśli kazały jej tu impulsywnie wejść, zrobiła to, koniec. Może iść powiedzieć, że lider żyje. Odwróciła się, by wyjść — Do widzenia.

< Niezapominajkowa Gwiazdo?>

30 sierpnia 2022

Od Róży do Mrocznej Gwiazdy

 Zdążyła się ucieszyć, że dwa obrzydliwe kocury wyniosły się że żłobka, a już przyszły kolejne. Jeden wyglądał jak kopia tego kocura, co zrobił jej aferę. Mroczna Gwiazda, czy jak mu tam było. Oba były tak samo brzydkie.
Było jeszcze gorzej, bo jeden z nich właśnie ryczał niedaleko niej. Zatykała sobie uszy i sapała wściekle. Co ta wronia strawa sobie myślała? Że będzie przeszkadzać jej swoim rykiem w odpoczynku? Oj nie. Kotka fuknęła i wstała. Trzepnęła ogonem, a następnie ruszyła w stronę czarnego bicolora.
– Możesz mazgaić się ciszej? – syknęła, podchodząc do niego.
– Nie mazgaje się! – zawył, podnosząc łeb.
Jak to nie? Wył w mech, bezsensownie, niewiadomo po co. Widać, że kocur. Kotki tak nie robiły. Jeszcze miał takie brzydkie oczy. Fuj.
– No a co robisz? Śmiejesz się? – zawarczała  wysuwając niewielkie pazury.
Kocur westchnął i posłał jej groźne spojrzenie. Jego sierść była zjeżona. Zanim czekoladowa zdążyła się ruszyć, już dostała w twarz.
Odsunęła się i zamrugała parę razy, zacisnęła zęby, próbując nie pokazywać swojego gniewu. Wymasowała polik i odeszła w kierunku swojego legowiska. Jak on śmiał ją uderzyć? To ona powinna była mu to zrobić. Paskudny!
Prychnęła cicho i przeniosła wzrok na kocura wchodzącego do żłobka. Mroczna Gwiazda. W głowie już powstał jej pomysł na zemstę. Naskarży na niego!
Srebrna podreptała w kierunku czarnego i stanęła przy jego łapach.
– Mam pytanie – zaczęła. – Nie sądzisz, że te kocury nie powinny tutaj być? Jeden nawet mnie uderzył – oznajmiła, patrząc w jego chłodne niebieskie ślipia.

< Mroczna Gwiazdo? >

Od Kminkowej Łapy (Źródlanego Dzwonka) CD. Kurki (Kurkowej Łapy)

 Kotka przestała wpatrywać się w mentora z wyrazem pyska mówiącym "wiedziałam, że tak będzie" i skorzystała z wolności łapy od zębów, by nią trzepnąć. Odsunęła się od dzieciaka, by najbliższą osobą, w którą mógł wbić zęby, był Trzcinowa Sadzawka i zaczęła przyglądać się łapie, szukając krwi. Na szczęście nie przebił skóry. Na wszelki wypadek jednak potarła kończyną o śnieg, chcąc pozbyć się zarazków młodego.
Kociak wciąż wisiał w pysku kocura, co wykorzystali, by go prychającego i buczącego, odnieść do żłobka.
***
Pamiętała swoje mianowanie, gdy tylko rozpoczęła się wiosna. Dokładnie cztery pory temu. Niedługo dzieciaki Kruczej Gwiazdy miały zostać uczniami. 
Siedziała na obrzeżach obozu, pogrążona w melancholijnych wspomnieniach. To było tak dawno… aż czuła się okropnie stara i zmęczona.
Z tyłu świadomości zarejestrowała Kruczą Gwiazdę wychodzącą z legowiska; ocknęła się, dopiero gdy ta zawyła, zwołując zebranie. 
Westchnęła i dźwignęła się na łapy, by podejść bliżej i zobaczyć jakie biedne dusze zostały wybrane mentorów tych (niby) magicznych kociąt. 
Wiedziała, że nie będzie to ona — dopiero co ukończyła treningi i została wojowniczką. Na pewno Krucza Gwiazda da swoim dzieciom wojowników lepszych i bardziej jej zaufanych.
Jedno kocię zostało mianowane. Teraz kolejna trójka i może sobie iść siedzieć… albo polować… chociaż wciąż nie było na co, i jedyne co, to topiła się w błocie.
Wzdrygnęła się, gdy zostało wywołane jej imię. Że co. Spojrzała na kocię siedzące przy liderce i szeroko otworzyła oczy, widząc tam tego zmutowanego kleszcza. Dyskretnie rozglądnęła się i widząc spojrzenia, wiedziała, że wcale się nie przesłyszała. Ruszyła w ich stronę, gotowa na to, że dzieciak dziabnie ją w nos.

<Kurko?>

Od Szczekuszki

Odkąd tylko otworzyła oczy, nie czuła się bezpiecznie. Otaczali je obcy. Pachnieli inaczej, a raczej należało użyć określenia, iż cuchnęli. Wyglądali inaczej. Pierwszy, łysiejący, bez oka i łapy, z ogromną blizną na pysku. Drugi, wielki, z wystającymi żebrami i rażąco fioletową, wystającą skórą wokół szyi. Trzeci, śliniący się, z chrapliwym oddechem i wychudzony jak kościotrup. Krążyli wokół nich niczym sępy nad padliną, by na końcu połknąć je w całości. 
Najbardziej nienawidziła tego burego kaleki. To on codziennie się pojawiał i odbierał im mamę na niezliczone godziny. Reszta nie była wiele lepsza. Nierzadko pałętali się w pobliżu, odciągając uwagę jej własnej rodziny od nich. A bez bliskich było zimno. Było tak strasznie zimno. 
Jeśli tak dalej pójdzie, kompletnie zamarznie. 
W brzuchu burczało jej często, pożywienia nie było wystarczająco dużo. A kto obżerał się tuż przed jej oczami? Oczywiście, że ONI. 
Ci obcy. 
Ci intruzi. 
Te pasożyty. 
Zabiorą im każdego po kolei. Zabiorą im wszystko po kolei. 
Nie mogła do tego dopuścić. Musiała ich jakoś powstrzymać, by przeżyć. Na razie była jeszcze mała. Słaba. Kompletnie bierna wobec zastałej sytuacji. Ale kiedyś urośnie, stanie się silniejsza. I wtedy już nic jej nie powstrzyma przed spełnieniem swojego największego pragnienia. Ona przeciwko im. 
Zrobi wszystko, żeby ich się pozbyć. 

Od Pierwszego Brzasku cd. Fioletowego Spojrzenia

Dźwięk burczącego brzucha dotarł do niego jak z oddali. Brzask przyjął do wiadomości przesyłany przez żołądek komunikat, ale tak, jakby dotyczył kogoś innego. Ostatnio niewiele rzeczy było w stanie go dotknąć. Na jego pyszczku przez większość czasu malował się przyjazny uśmiech, myśli płynęły zaś zupełnie wolno. Dlatego nie od początku dotarły do niego wieści o nowych członkach klanu. Zresztą, informacje miały to do siebie, że dziwnym trafem do starszyzny trafiały na samym końcu, odbierając mieszkającym tam kotom ich ostatnią i największą przyjemność – plotkowanie.
Bury bardzo chciał poznać maleńkich Klifiaków. Gdyby nie zawroty głowy, których doświadczał po przejściu więcej niż trzech kroków, od razu poszedłby do żłobka. W końcu to były jego wnuki, dzieci… Kocur usilnie próbował przypomnieć sobie, czyimi dziećmi miały być maluchy. Rozmawiał z nią przecież niedawno, to była… ich pełna energii, szylkretowa córka? Chyba nie. Ostatecznie, to przecież nie było takie ważne. Uśmiechnął się. Ciocie Borsuk i Jastrząb już na pewno tam byłby. Niebieska pewnie musiała zaciągnąć partnerkę siłą, jego siostra nigdy nie lubiła kurtuazyjnych wizyt, ale wiedział, że w głębi serca jej to odpowiadało. Ceniła sobie rodzinę równie mocno, co on.
Do jego uszu dotarły kroki. Skierował mordkę w stronę ich źródła, uśmiechając się do przybysza.
– T-tato?
Zastrzygł uszami. Znajomy głos. Czuł, że kotka podchodzi bliżej. Przed oczami pojawił mu się obraz szczupłej szylkretki. Jego córcia. Tylko jak miała na imię?
– Cześć, kochanie – miauknął, wskazując, by usiadła obok niego. – Coś się stało?
Odpowiedziało mu milczenie. Chyba trafił w punkt. Przysunął się do kotki, szukając jej sylwetki. Gdy ją znalazł, przytulił ją lekko.
– Zmizerniałaś – w jego głosie brzmiała troska. – Nie jadasz ostatnio najlepiej? To niedobrze, musisz o siebie dbać. Powiem Jaśmin, żeby… – zamarł, czując wilgoć na swoim futrze. Ona… płakała? – No już – wymruczał pocieszająco. – Już dobrze. Coś się stało? Opowiedz mi, proszę. 
Ruch. Kotka starła łzy.
– Z-zrobiłam coś strasznego. Coś złego. Czego nie powinnam była robić.
– Nie martw się, nie ty jedna – miauknął, przytulając ją. – Ostatnio był tu Truskawe… Truskawka. Była – bury się zaplątał. – Też mówił, że stało się coś strasznego i wcale tak nie było. Mówiła. Powiedział, że… Powiedziała… Mówili, że… – kocur urwał, zaplątując się zupełnie. Na dodatek tak prawdę mówiąc zdążył zapomnieć, co chciał powiedzieć. – W każdym razie będzie dobrze, zobaczysz. Wychowacie je oboje i jakoś to będzie.
Poczuł, że kotka sztywnieje.
– Bo w końcu jeśli się kogoś kocha, to się go nie zostawia, nie ważne, co by się nie działo. No i ze zwykłej kociej przyzwoitości. Bo oni to ponoć się nie kochają. Ale Borsuk też tak mówiła, a widzisz, jak to się skończyło. Miłość to miłość. Jak ja i mama… – Kocur urwał. Widocznie powiedział już wszystko, co przychodziło mu do głowy. Po chwili jakby przypomniał sobie, od czego w ogóle zaczęła się ta rozmowa. – No, to co się dzieje? Możesz mi powiedzieć, nie wygadam Iskierce.


<Fiolet? Brzask trochę nie ogarnia ale chętnie pomoże :P>

Od Pierwszego Brzasku

Otworzył oczy, ciemność wokół zafalowała. Jego nos wypełnił się zapachami, uszy drgnęły, rejestrując dźwięki. Do jego pokrytych mgiełką snu zmysłów dotarło przyjemne ciepło. Zaskoczony, uniósł się lekko, próbując rozpoznać jego źródło. Iskierka. Leżała u jego boku, a jej bok unosił się regularnie. Jego niespokojny ruch musiał ją obudzić, drgnęła i przeciągnęła się, ziewając.
– Iskierko? – miauknął bury, nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia. – Nie spodziewałem się… Ja… Nie powinnaś być teraz na patrolu? Wiem, że masz obowiązki, jako wojowniczka…
– Chmurko – przerwała mu delikatnie, z uśmiechem. – Już nie. Przecież od paru księżyców jestem w starszyźnie. 
– Och. – Bury spuścił uszy, jakby ukrycie pod nimi pyszczka miało pomóc mu schować się przed zalewającym go wstydem. – F–faktycznie, przepraszam. – Mordka paliła go aż po czubki burych uszu. Jak kocię, schował ją w jej miękkim futrze. W odpowiedzi usłyszał jej cichy chichot.
Odetchnął jej zapachem. Lekko wilgotny mech, szmer wiatru w świeżych świerkowych igłach. Ciepłe promienie słońca połyskujące wśród gałęzi.
Bezpieczeństwo.
Wyobraził sobie jej żółte oczy, uśmiechnięte jak jaskry. Zawsze, gdy na nią patrzył, widział ją taką, jak wtedy, gdy zrozumiał, że ją kocha. Czas nie miał przystępu do jej obrazu, który w sobie nosił. Niezależnie od tego, jak wiele siwych włosów lśniło w jej sierści, jak wiele zmarszczek ukrywało pod futrem.
– Dobrze, że tu jesteś – szepnął. – Tęskniłem. Każdego wschodu słońca, gdy siedziałem tu, z dala od ciebie.
Przytuliła go mocniej. Poczuł jej język za swoim uchem.
– Nie byłem samotny, bo ciągle ktoś mnie odwiedzał. Dzieci. Znajomi. Dużo różnych kotów. Dużo pyszczków. Czasami nawet… Czasami nawet nie pamiętałem, kim byli. Kiedyś, gdy przyszedł tu nasz syn… – urwał i potrząsnął głową. Było mu głupio. Wciąż tak bardzo głupio. – Nie pamiętałem, jak ma na imię. Nie tylko on. Czasami… W ogóle nie pamiętam ich imion. Żadnego z nich. Próbuję sobie przypomnieć, wymienić po kolei, ale w głowie mam zupełną pustkę. 
Tuliła go, jak kociaka, mrucząc uspokajająco. Uniósł głowę i spojrzał niewidzącymi oczami w jej oczy.
– Ale ciebie nigdy nie zapomnę, Iskiero. Nigdy. Pamiętam, jak spotkałem cię pierwszy raz. Słońce wyjrzało wtedy zza chmur, błyszcząc w twoich oczach. Pewnie już wtedy się w tobie zakochałem, tylko jeszcze o tym nie wiedziałem. – Kąciki jego pyszczka uniosły się. – Każdego mógłbym zapomnieć, ale nie ciebie, Iskierko.
– Kocham cię, Chmurko.
– Ja ciebie też, Iskierko.


<Jeśli masz ochotę, możesz odpisać, Iskierko>

Od Szczawiowego Liścia CD. Mysiego Kroku

bardzo dawno temu

    — Mogłeś powiedzieć, że aż tak ci zależy.
    Mysi Krok podniósł niepewnie łeb, siorbiąc nosem. Ujrzał przypatrującego się mu Szczawika. W spojrzeniu brata na szczęście nie dojrzał kpiny czy politowania, którego się obawiał.
    — W-wiem... ale... ale czu-czułem, że... że muszę t-to zrobić. — zachlipał.
    Liliowy westchnął, ale nie ze zmęczenia.
    — Chodź, znam miejsce, gdzie nie uschły jeszcze wszystkie kwiaty. — mruknął, podając mu łapę do wstania. — I nie znikaj tak bez zapowiedzi. Berberysowa Gwiazda wpadła już w niezłą panikę.
    Myszek położył uszy.
    — Będę musiał ją przeprosić? — zapytał, choć dobrze znał odpowiedź.
    Liliowy kiwnął łbem, klepiąc brata ogonem po grzbiecie.
    — Chyba się nie boisz mamy? — zapytał z lekkim uśmiechem.
    Mysi Krok spuścił wzrok.
    — A ty nie...?
 

    Tamtego dnia znaleźli kwiaty, które chociaż nie należały do najpiękniejszych, były ich znakiem miłości i pożegnania. Tata odszedł polować z Klanem Gwiazdy, ale wciąż mieli siebie, rodzeństwo i mamę. Szczawiowy Liść, chociaż pogrążony w żałobie, wiedział, że ma na kogo liczyć i dlatego jego serce nie rozpadło się na drobne kawałeczki. 
    A teraz siedział przed grobem, idealnym kopcem ziemi, ozdobionym licznymi kwiatami. Spoglądał na swoje łapy w nadziei, że nieprzyjemny ucisk przestanie atakować jego serce i duszę. Przed klanem mógł udawać, że się trzyma, jednak prawda wyglądała inaczej. Wojownik stracił mamę, stracił rodzeństwo. Zacisnął mocno zęby i pozwolił łzom spłynąć po liliowych policzkach. To przecież nie miało tak wyglądać! Liczył, że on i Myszek dożyją przynajmniej osiemdziesięciu księżyców! Tymczasem brat go zostawił, polując teraz z przodkami... jak wcześniej ich rodzice. Czy tam w Klanie Gwiazdy odnalazł spokój? Czy obserwuje swojego brata i za nim tęskni?
    Szczawiowy Liść tęsknił bardzo. Mysi Krok był mu bliski. Byli nie tylko braćmi, ale również przyjaciółmi. Stanowili zgrany duet. Myszek był dla niego ważny i Szczawik czuł, że to uczucie było odwzajemnione. Wbił pazury w miękką ziemię. Nic już nie mógł zrobić oprócz obietnicy, że nigdy o nim nie zapomni. 
    Liliowy kocur westchnął. Otarł łapą ostatnie łzy. Pewnego dnia się spotkają. Wiedział to. Ostrożnie sięgnął po zerwane żonkile, ulubione kwiaty Myszka. Położył je na grobie brata. 
    — Wiem, że zawsze lubiłeś kwiaty. - wyszeptał, mając nadzieję, że brat go usłyszał.

29 sierpnia 2022

Od Jaskier (Jaskrowej Łapy)

Krucza Gwiazda zwołała zebranie klanu. Jaskier wiedziało, co stanie się za chwilę. Bardzo się bało. Z przerażeniem słuchało słów kotki, która mianowała jej rodzeństwo. Łoś stał się Łosiową Łapą, Mróweczka Mrówkową Łapą, Kurka Kurkową Łapą. Teraz przyszła pora na nich.
— Jaskier, ukończyłaś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Jaskrowa Łapa. Twoim mentorem będzie Przepiórcze Gniazdo. Mam nadzieję, że Przepiórcze Gniazdo przekaże ci całą swoją wiedzę — miauknęła liderka.
Kotka skierowała wzrok ku burej, masywnej wojowniczce.
— Przepiórcze Gniazdo, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałaś ode mnie, swojej mentorki doskonałe szkolenie i pokazałaś swoją siłę i wiedzę. Będziesz mentorem Jaskrowej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę.
Brązowooka kotka przysunęła do Jaskrowej Łapy swój pysk. Koty zetknęły się nosami, a klan zaczął radośnie wykrzykiwać imiona nowych uczniów.
— Łosiowa Łapa! Mrówkowa Łapa! Jaskrowa Łapa! Kurkowa Łapa!
Ale Jaskrowa Łapa wcale się nie cieszyło. Bardzo stresowało się tymi okrzykami. Co jeżeli zrobi coś głupiego i każdy ich wyśmieje?
— Witaj, Jaskrowa Łapo — mruknęła dziko pręgowana. — Trening zaczniemy od oprowadzenia cię po obozie, później pokażę ci tereny Klanu Nocy — dodała, poganiając ich ruchem ogona.

***

Leżało na nowym legowisku zupełnie wyczerpane. Przez długi czas chodziło po terenach Klanu Nocy, słuchając poleceń mentorki, która nie miała dla nich żadnej cierpliwości. Jej słowa odbijały się echem w ich głowie.
"Nie skupiasz się!"
"Czy ty w ogóle mnie słuchasz?"
A tak bardzo się starało. Wiedziało, że im nie wyjdzie. Było słabe i bezużyteczne. Nigdy nie zostanie wojownikiem. Nie zasługiwało na to. Bolały ich zwykłe uwagi.
W ślipiach żółtookiego ucznia zebrały się łzy, które po chwili ściekły im po polikach. Ścisnęło łapkami mech i wcisnęło w niego pysk. Nic im się nie udawało. Szlochało cicho, coraz bardziej zawiedzione i zmęczone. Nadstawiło uszy, gdy usłyszało nadchodzące kroki. Tylko nie Kurka!
Podniosło łeb i pisnęło, lecz za chwilę zamrugało parę razy i przetarło łapami oczy. To bury Szyszek. Ten kocur, na którego wpadło po bitwie z Kurką.
— Dlaczego płaczesz? — miauknął, nachylając się nad nimi.
— T-to nie j-jest nic w-ważnego, n-nie przejmuj s-się mną — zapewniło, wycierając łzy.
Zdziwiło się, że ktokolwiek o to pytał. On się o nich martwił?
— Ale dlaczego płaczesz? Coś ci się stało? — wciąż pytał i usiadł koło kota.
— N-nic mi się nie udaje — wypłakało, ponownie wbijając pysk w mech.
— Spokojnie, nie płacz — uspokajał ich.
Przymknęło załzawione oczy i za moment podskoczyło. Kocur... Przytulił się do nich? Do takiego brzydkiego dziwadła? Wciąż zaskoczone, ale czując też coś innego, wtuliło się ostrożnie w miękką sierść Szyszka. Może faktycznie chciał dla nich dobrze?

[przyznano 5%]

Od Krwawnika CD. Krzemienia

Czekał. Cierpliwie czekał, aż starszemu już wojownikowi puszczą nerwy. Obserwował go uważnie, bacznie przyglądając się każdemu skrawkowi jego pyska i analizując występujące na nim zmiany. Był zirytowany, ale kiedy wypuści z siebie prawdziwą bestię?
— Jeśli zacznę je rozsiewać, nie będziesz miał co liczyć, że zostaniesz w klanie. A starzejesz się, Krzemieńku, może i masz taktykę w ruchach, ale robisz się z dnia na dzień wolniejszy i słabszy. Jako samotnik byś zbyt długo już nie pociągnął — zauważył delikatnie, siląc się na dawkę uprzejmości w głosie.
— Nie potrafisz nawet mnie pokonać. Nie czujesz wstydu, że zlał cię staruszek? — prychnął, wbijając pazury mocniej w ziemię. — Jeżeli chcesz. by nam się miło ze sobą współpracowało, to zamknij się i daruj te swoje szczeniackie komentarze — syknął ostrzej.
Krwawnik przewrócił oczami. Nie chciał dobrych relacji między nimi. On pragnął jedynie wiedzieć więcej na jego temat, a szczególnie zdobyć więcej informacji o jego ojcu.
— Nie, nie czuję wstydu, że rasowy morderca mi wpieprzył. Tak szczerze to przecież cud, że przeżyłem to spotkanie, prawda? Tyle zabójstw na koncie i ja jedyny wyjątek... — westchnął z wyraźną ulgą.
— Nikogo nie zabiłem. — Spiorunował go spojrzeniem. — Te śmierci w Owocowym Lesie to nie moja sprawka. Mam alibi. Nie kręci mnie odbieranie życia niewinnym kotą. Szanuje każde istnienie, bo wiem, że jest cenne. Może i miałem ojca mordercę, lecz dzięki temu nauczyłem się nie podążać jego ścieżką. Widziałem, co robił. Nie chciałem być taki jak on. To okrutne i chore. Dlatego też twoja fascynacja tym mnie niepokoi. Podoba ci się taka wizja? Może sam masz problemy z psychiką, Krwawniku? — podsunął, z wyczuwalnym zadowoleniem w głosie.
Niebieskooki czuł, że Krzemień ustawił się na lepszej pozycji. Próbował złamać go od innej strony, ale młodszy nie zamierzał nabierać się na jego numery.
— Owszem, mam — odparł ze spokojem. — Może dlatego, że matka się mną nie interesowała, ojca nie znałem, a w tle w klanie co chwile ktoś umierał? Bałem się, nic nie rozumiałem i nie miałem komu się z tego wygadać, jak twoim zdaniem mam mieć zdrową psychikę? — spytał. — Tak naprawdę wszyscy tu mogą czuć się pokrzywdzeni.
Krzemień zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Zielone ślepia miały wyjątkowo lodowatą toń.
— Nie znam się na tym. Przykro mi, że to cię spotkało. Ja widziałem również śmierć swoich bliskich, jednak nie zostałem przez to mordercą — wyjaśnił.
— Ale od początku sprawiałeś wrażenie podejrzanego — upomniał. — Sam przez swoje kombinowanie i śledzenie mnie pozwoliłeś, bym zaczął uważać cię za mordercę — dodał, kuląc się.
— A ty przez swoje wypytywanie mnie o ojca oraz wrzeszczenie w obozie, że morduje, sprawiłeś, że ja pomyślałem, że ty nim jesteś. Mordercą, który próbuje wrobić mnie w swoje zbrodnie. Czyli jesteśmy kwita, Krwawniku — uznał.
Krwawnik spojrzał na niego z zainteresowaniem. Nie był taki głupi, na jakiego wyglądał, ale jeśli właśnie pozbywał się go — głównego problemu, to było mu to nawet na łapę. Pod tym względem zdecydowanie byli kwita.
— Gronostaj zniknął tak nagle. A potem ktoś powiedział mi o twoim ojcu. Pasowało mi to, a że byłem zdesperowany, to chciałem się upewnić — odezwał się, chcąc na wszelki wypadek wyjaśnić swoje zmartwienia.
To brzmiało na tyle logicznie, że zielonooki nie powinien kręcić nosem.
— Nie piętnuje się koty za czyny ich rodziców. Gdybym był mordercą, to bym dawno cię już zabił, bo logicznie byłoby pozbyć się takiego irytującego drania, który może sprawić problemy. A szkole cię, co byłoby głupotą z mojej strony, gdybym był odpowiedzialny za te śmierci. Mam nadzieję, że zakończymy już ten temat i nie będziemy do niego wracać. Jasne? — zapytał ostrzej.
— Cóż, wciąż nie mogę ci ufać, ale powiedzmy, że uspokoiłeś moją ciekawość — wyznał. — Niby nie, ale zachowania rodziców często przechodzą na dzieci — rzekł jeszcze, pragnąc, by do niego należało ostatnie zdanie w tej dyskusji. 

<Krzemień?>

od Jemiołowej Skóry do Bylicy

Jemiołowa Skóra parła przed siebie, nie oglądając się. Chciała być tylko jak najdalej od rodziny! Kamienna Gwiazda oceniła ja niesprawiedliwie. Każdy zasługiwał na szansę. Może i sama postanowiła poprawę, ale nigdy nie wybaczy matce, bo nikt jej nie nauczył wybaczać. Nigdy nie potrafiła wybaczać. Była też załamana, bo nikt jej nigdy niczego nie nauczył... No może mentor. Dlatego była taka niemiła. Bo nikt nie zechciał okazać jej  miłości, której tak potrzebowała. Sama radziła sobie w świecie, wychowywana przez zło. Teraz planowała przemianę, by okazać uczucia tym, którzy nie potrafili zrobić tego samego dla niej. Ale nie mogła też obwiniać innych za to, czego nie zrobili. Boląca łapa opóźniała jej marsz, przez co zeszło tak dużo dni. Raz po raz potrafiła się wywalić, ale też nie nauczyła się poddawać. Ani kochać. Była pewna, że w każdą sekundę jest możliwe, żeby dołączyła do Sowiej Łapy. Nie bała się spotkania z siostrą, albo sama może... Chciała już odejść. Każda chwilą i sekunda ciągnęła się w nieskończoność, a ona już traciła siły. Ale  po jakimś czasie zobaczyła legowiska dwunożnych. Może i lepiej być pieszczochem niż samotnikiem, ale czy będzie to się zaliczać do wygranej, czy poddania? Bez sił opadła na podłoże, czując, że to jej koniec. Łzy zaczęły strugami lać się po jej policzku. Nie zauważyła nawet kiedy zmorzył ją sen.

<Bylica?>

od Cichej do Iglastej Łapy

Brzuszek bolał i było zimno. Cicha nie miał jakiegoś specjalnego zajęcia, zwykle siedział w cuchnącym miejscu. Rzadko ktoś tam przychodził, więc zwykle bez celu turlał kulkę mchu z legowiska. Ale przynajmniej miał siostrę i dziwnego pana. Nie zwracali na niego szczególnej uwagi, więc leżenie stało się codziennością. Ale potem brzuszek nie bolał! Było pyszne do jedzenia. Inne niż zwykle, ale brzuszek nie bolał! Mruczał wtedy na całe legowisko i coś mamrotał. Wszyscy się cieszyli. Jednak po jakimś czasie postanowił poszukać kamieni. Zawsze było dobrze znaleźć czas na przyjemności, gdyż nie każdemu było to dane. Wyszedł z legowiska medyka do tętniącego obozu życiem. Każdy miał jakieś zajęcie. Nie, nie każdy. On nie miał. Zaczął rzucać sobie kamieniami, nie powiem, bardzo ciekawe zajęcie. Jednak nie spodziewał się, że uderzy Iglastą Łapę. Szybko do niej podbiegł, posiadając nadzieję, że nie spowodował jej utraty życia. Zaczął lizać ją w miejscu, w które ją uderzył kamyczkiem. Ta odsunęła się od niego, krzywiąc pysk. Delikatnie przekręcił łepek, nie wiedząc, co się dzieje. Ta odeszła ciężkim krokiem do swojego legowiska. Musiała być zmęczona. Za chwilę sam ruszył do swojego legowiska. Oderwał trochę kawałków swojego posłania i zebrało się ich całkiem sporo. Wszystkie zanurzył w wodzie. Z ociekającym wodą ładunkiem ruszył w tą stronę co kotka. Spała. Zielonooki ostrożnie położył mech koło kotki, i przykładać go na łyse placki. Miał plan jej pomóc. Woda potrafi wszystko, wyleczyć z łysych placków chyba też.

<Igiełko?>

[przyznano 6%]

Od Cichej do Oliwkowej Łapy

Dni dalej ciągnęły się w nieskończoność, i to ciągłe siedzenie w legowisku medyka. Nie cierpiał go. Po co siedzieć w bezsensownej duchocie? Cicha tego nie wiedział. No ale, trzeba było iść z biegiem czasu. To tak jak w zegarku. Jest nastawiony tak, by chodził wytyczoną drogą. Jak jakaś wskazówka się zatrzyma, inne też to robią, bo nie są przyzwyczajone chodzić bez jednej wskazówki. Ale cóż, przynajmniej mógł spędzać czas też siedząc na polu. Cieszył się świeżym powietrzem, głębokimi wdechami wciągając je do pyska. Czuł wiatr przywiany wraz z porą nowych liści, owiewający jego puchate futerko. Miło było patrzeć jak inni wracali z polowania, otwierając pyski do swoich towarzyszy. Miło było patrzeć, jak uczniowie też otwierają pyski między sobą. Ale jednak potrafiło mu czasem przemknąć przez myśl, że on nie może zrobić dla nich tego samego. To bolało. Tak jak w tym momencie. Próbował o tym nie myśleć i puścić to wolno. Ale to było takie trudne. W końcu zaczął toczyć bez celu kamyka, posiadając nadzieję, że w końcu znajdzie jakieś zajęcie, warte choć mysiego wąsa. I niespodziewanie kątem oka przyuważył brata. Podbiegł do niego i zaczął się ocierać o jego futro. Był dla niego miły przez cały ten czas kiedy siedział w tym więzieniu, czasem też do niego przychodził, więc chciał się odwdzięczyć.

<Oliwek?>

[przyznano 6%]

28 sierpnia 2022

Nowy członek Pustki!

 

Powód odejścia: decyzja administracji
Przyczyna odejścia: przewlekła, nieleczona choroba

Odszedł do Pustki!

Wiosenne Dolegliwości!

 Nadeszła Pora Nowych Liści, a z nią kolejne dolegliwości!
Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Głazowy Sus - gorączka
Tygrysia Smuga - zwichnięcie ogona
Lisia Łapa - wybicie barku
Jałowy Pył - skręcenie przedniej łapy



Klanu Klifu:

Łabędzia Pieśń - kleszcz
Piegowata Mordka - kłopoty z oddychaniem
Urdzikowa Łapa - Ból brzucha
Grzybowa Ścieżka - wybicie barku



Klanu Nocy:

Lilka - wzdęcia
Bażancie Futro - wymioty
Turzycowa Łapa - ból gardła
Daliowy Pąk - swędząca infekcja


Klanu Wilka:

Irgowy Nektar - Niestrawność
Łasiczy Skowyt - Szkło w łapie
Mleczowy Pył - zranienie łapy/ogona
Przebiśniegowa Łapa - infekcja ucha
Mysikróliczy Ślad - ból zęba



Owocowego Lasu:

Miód - kleszcz
Agrest - kaszel
Ćma - ból głowy
Lukrecja - zatrucie pokarmowe


Samotnicy i Pieszczochy:

Rysica - odwodnienie
Wypłosz - popękane poduszki

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

wszyscy wyleczeni :D

Klanu Klifu:

Morska Łapa - przemarznięcie > kaszel
Piegowata Mordka - katar > trudności z oddychaniem
Jelenia Cętka - chrypa  > ból gardła
Oliwkowa Łapa - wybicie barku > sztywność kończyny

Klanu Nocy:

Wszyscy wyleczeni :D

Klanu Wilka:

Cieknący Glut - katar > trudności z oddychaniem
Szczurzy Cień - halucynacje > problemy psychiczne

Owocowego Lasu:

Plusk - wybicie barku > sztywność kończyny
Maczek - ból gardła > chrypa
Tęcza - skręcenie tylnej łapy > zwyrodnienie


Samotnicy i Pieszczochy:

Szczęściarz - wybicie barku > sztywność kończyny > trudności z poruszaniem się > niemożność chodu
Jemiołowa Skóra - skręcenie przedniej łapy > zwyrodnienie
Bylica - ból stawów > zwyrodnienie
Woda - wybicie barku > sztywność kończyny



Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka wiosną.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu jesieni - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Wiśniowej Iskry

 *jeszcze przed akcją z Glinką*


Spokojnie i ostrożnie wyciągnęła kolec w swojej łapie, krzywiąc się nieznacznie na następstwo w postaci bólu. Odetchnęła jednak i zamoczyła łapę w wodzie, przecierając ją sokiem z odpowiedniego medykamentu. Lekko kulejąc skinęła głową w kierunku wejścia, gdy dostrzegła sylwetkę przywódczyni. Ona także kulała, sycząc z bólu pod nosem. Zesztywniała kończyna wskazywała na zwyrodnienie, jednak Wiśnia oczywiście spytała się na starcie, co jej dolega. Uzyskując odpowiedź, szybko ruszyła do składziku, wyszukując wzrokiem zioła.  Robiła zapasy przy okazji pory opadających liści - teraz ciężka pora nagich drzew ograniczyła jej możliwości. Większość roślin już zamarzła, lub przykryta jest gęstym śniegiem, ciężko dostępna i niełatwa do zauważenia.
Doradziła czarnej, by nie przemęczała się i następnym razem przy wystąpieniu objawów, przyszła do niej szybciej.
Następna była Splątane Futro. Dawna zastępczyni i jej własna ciotka. Wiśnia nawet nie próbowała kryć urazy do szylkretki za to jak wyjebane miała na własną rodzinę. Zresztą wszyscy tacy byli.
I mama...
Na wspomnieniu o Borówce aż załzawiły jej się oczy. Pamiętała jej historie, o tym, jak pokochała pewnego kocura, który pochodził daleko, daleko z terenów za rzeką. Opowiadała historie, jak spędzała z nim czas, opowiadała o miejscu skąd pochodził, o wspólnym spacerze, o tym jak pojawiła się na tym świecie.
Chociaż czasami Wiśniowa Iskra zastanawiała się, czy to wszystko się opłacało. Kim był jej ojciec, skoro się nie pofatygował by poznać własną córkę? Odszedł zostawiając mamę samą z miotem i problemem wychowania? A jej brakami w rodzinie?
No cóż. I tak nie mogła nic poradzić. Teraz została zupełnie sama. Bez ojca, bez mentora, bez matki. Co najwyżej z Bladą miała dobre kontakty. Jedyna normalna kuzynka.
— Co ci dolega? —  mruknęła od niechcenia do ciotki.
—  Bark. Wybity — burknęła spod przymrużonych powiek. Medyczka nie widziała jeszcze wojowniczki w tym stanie. Nie przypominała siebie z dawniejszych czasów. Nie komentowała tego jednak, po prostu zajmując się swoją robotą. Gdy już Splotka opuściła jej legowisko, zajęła się Kurzą Łapą. Wyleczyła także Końskie Kopytko, którego choroba najwidoczniej się pogarszała przez ten czas.

wyleczeni: Wiśniowa Iskra, Kamienna Gwiazda, Splątane Futro, Kurza Łapa, Końskie Kopytko