Nie wiedziałem, czemu Szczurek zabił, co mu przyszło do głowy? M-może, gdyby byłbym lepszym bratem nigdy, by do tego nie doszło? Może gdybym go częściej odwiedził taka tragedia, by się nie stała?
Pierwszy raz byłem taki wściekły na siebie.
- J-jak mogłem do tego dopuścić? - wyszeptałem do siebie, cały drżąc.
Moje łapy w końcu same z siebie ruszyły, zabierając mnie w miejsce, gdzie kiedyś uderzyłem się w głowę i schował się pod wielkim konarem drzewa. Teraz byłem nieco za duży, by to zrobić, dlatego usiadłem pod drzewem, gorzko płacząc. Byłem sam. Tym razem nikt mnie nie widział. Czułem się jeszcze bardziej zezłoszczony, że pozwolił sobie na bezsilność i uronienie chociaż jednej łzy, jednak one same płynęły. Nie potrafiłem ich nawet powstrzymać.
Uświadomiłem sobie fakt, że teraz tak bardzo pragnę uścisku ich wszystkich... Krewnych, tych, których będąc tutaj — na ziemi nie mogę dotknąć. Przedtem tego nigdy tak bardzo nie potrzebowałem. Teraz czułem się taki słaby i bezbronny. Taki słaby i bezbronny... Jak nigdy. Jakbym stracił futro, zęby, kończyny i pazury. To tak mnie bardzo frustrowało, śmierć bliskich go frustrowała, ta bezsilność. I to ciągłe zmartwienie kto jeszcze może zginąć.
Spojrzałem się na chłodne ciemne niebo. Miałem ochotę wydrzeć się na Gwiezdnych, jednak tego nie zrobiłem. Miałem nadzieję, że byli w tych sprawach tak samo bezsilni, jak ja, bo tak to bym ich znienawidził...
Zacząłem się bardziej przysłuchiwać otoczeniu. Najpierw myślałem, że te wszystkie dźwięki to tylko mój płacz i wyobraźni, jednak teraz.... Wiedziałem, że to nie ja. Byłem tego pewny na sto procent. Wstałem, ocierając łzy. Nastroszyłem się i nieśmiało wysunąłem pazury.
- Jest tu ktoś? - krzyknąłem troszeczkę przestraszony, bardzo nie lubiłem, gdy ktoś za mną łaził, a ja nie miałem o tym pojęcia. A co jeśli ktoś zobaczył, jak płaczę? To nie byłoby fajne. A co jeśli to jakieś dzikie zwierzę?
Zacząłem węszyć, ten zapach... Taki trochę znajomy... Chyba nawet podobny do mojego. Dalej nic mi do głowy nie przychodziło. Może miałem, więcej krewnym niż myślałem? Coś się na mnie rzuciło, wbijając swoje szpony w moją szyję. Prychnąłem, odrzucając istotę do siebie. Kot uderzył o drzewo i odskoczył, znów rzucając się do ataku z podwójną siłą. Dopiero gdy się do mnie zbliżył, rozpoznałem go. Czas jakby stanął. Te oczy... A właściwie tylko jedno oko, pomarańczowe z czerwoną, drugie jaśniejsze. Widziałem w nich tylko bezduszną pustkę, jak oczy jakiejś lalki. Psychopatyczny uśmiech, ale dalej widać, że zachowywał zimną krew. Nie umiałem nic siebie wykrztusić. Nie miałem zamiaru nazywać go swoim ojcem. Nie miał nic na uniewinnienie tego, że jego kocięta wychowały się bez ojca i... I matki. Czułem, jak burzyło się we mnie uczucie złości. Opuścił nas — mnie, Dzierzbę, Szczurka i Wawrzynka. Zacisnąłem mocno zęby. Nie miało, to dla mnie znaczenia kim jest i jakie są jego więzy krwi ze mną, chciałem go rozszarpać.
Ponownie zaśmiał się psychicznie.
- T-ty... - wyjąkałem wściekły, machając z wysuniętymi pazurami jak szalony.
Kocur ponownie nienormalnie zachichotał, łapiąc mnie zębami za szyję i przyciskając mocno do ziemi. To koniec. Jak mogłem dać się złapać w to miejsce...?! Jak?! Rwałem się wściekły, próbując się wydostać. Czułem, jak jego ostre zęby wbijają się powoli w moje gardło, jakby chciały mi przebić tętnicę. Kocur chyba urządził sobie na moich plecach istne rodeo. Z całą siłą odbiłem się od podłoża, powalając Pomurnika na ziemię, łapiąc głębokie, szybkie oddechy. Teraz to może ja będę miał przewagę?
Rzuciłem się na niego z lewą łapą wysuniętą w przód, odepchnął mnie, wykręcając mi łapę. Zawyłem głośno. Odruchowo złapałem się za nią.
Nie możliwe... Przewidział mój ruch! Jego prawe oko spoczęło na mnie, przyglądając się mi się. Ten psychol dalej się śmiał. Wyglądał na niezwykle usatysfakcjonowanego moim bólem. Próbowałem się podnieść, ale ciężko tak z trzema łapami. Wiedziałem, że przeciwnik w każdej chwili może to wykorzystać i się na mnie ponownie rzucić. Miałem pewien pomysł. Przylgnąłem bardziej do podłoża, wyglądem przypominając bardzo zmęczonego wysiłkiem. Oto teraz zacznie się prawdziwy teatr.
- Ohhh...! B-błagam zostaw mnie! - zawyłem, udając sztuczny płacz. - Błagam...! B-błagam! Tak bardzo boli mnie łapa...
- Przywitaj. Się. Ze. Śmiercią. - rzekł z pustym uśmieszkiem na ohydnej twarzy.
- Nieee! Proszę! Tatooo!!! Czemu chcesz mnie zabić? Nie kochasz mnie?
- Phi...! Normalnie jak jakiś głupi kociak. Co za idiota. Nie i jak dla mnie bez różnicy czy dalej żyjesz, czy nie. - mruknął odstrzał pazury o drzewo. - Ale... Wiesz... Widok krwi... I piski zdychającej istoty są takie... Ekscytujące, podniecające. A tu zdarzyła się taka okazja...
Co za psychol. - pomyślałem.
- Jak to?! A moją mamę kochałeś? - miauczałem dalej jakieś bzdety, które mogłyby łatwo go zmylić. - Aaauuu... Jak boli, jak boli mnie łapaaa. Umrę!
- Nie, ale możesz ją ode mnie pozdrowić. - oznajmił, ostatni raz przejeżdżając pazurem po drzewie.
Spiąłem wszystkie mięśnie gotowy na odrzucenie starszego w tył wprost na gałąź. Skupiłem się a tej jednej cholernie ważnej rzeczy. Zapomniałem o wszystkim innym. Słyszałem ciche i szybkie bicie mojego serca.
Nim samotnik zdołał się zorientować, co się dzieje, popchnąłem go na gałąź wystającą z ziemi. Przebiła jego brzuch. Wydał z siebie cichy jęk. Moje oczy ujrzały falę krwi, a nos poczuł ten słynny metaliczny zapach. Nie żył. Nareszcie. Czułem, jak szybko bije mi serce, a jego łaby drżą. Zabiłem kota. Jednak on był zły.
- Widzisz... Liczy się tylko ten, kto będzie się śmiać ostatni. - wyjąkałem i naplułem na ciało, które już przestało się ruszać.
Wziąłem duży wdech. Miałem nadzieje, że uśmiercenie jego było dobrą decyzją. Jednak bardziej bałem się tego, co powiedzą na to koty. Najbardziej lękałem, że Skierka, by się mnie bała, jeśli dowiedziałaby się tego, co zrobiłem.
***
Postanowiłem powiedzieć o tym Iglastej Gwieździe, jeżeli w ogóle, by go to obchodziło. Nie chciałem, by na porannym spacerku po swoim terenach napotkał przebitego na gałęzi zdechlaka i byłby zdziwiony widokiem takiego czegoś.Chrząknąłem, a później odważyłem się wypowiedzieć jego imię.
- Iglasta Gwiazd, jesteś zajęty? - zapytałem się.
Odwrócił się w moją stronę, mierząc mnie wzrokiem, kończąc powoli konsumpcję szarej myszy. Postanowiłem się ukłonić, żeby oddać szacunek liderowi, po chwili stwierdziłem, że liliowy może być zajęty.
- A-a... To kiedy indziej przyj-
- Gadaj, co nabroiłeś. - mruknął, nie spodziewając się po mojej minie niczego najprawdopodobniej dobrego.
- No wiesz... Bo dzisiaj rano napotkałem pewnego samotnika, który mnie zaatakował i chciał mnie zabić, ale ja zabiłem go. - rzekłem, nie umiejąc to ubrać w jakieś lepiej brzmiące słowa.
<Iglasta Gwiazdo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz