Kiedy Aster miała niecałe 2 księżyce
— Niedawno nauczyły się chodzić! — miauknął tatuś, dumnie wypinając pierś do jakiejś ładnej pani.
— Widzę. Macie przepiękne kocięta, będą świetnymi zadatkami dla Klanu Klifu! — odpowiedziała bura, uśmiechając się najpierw do Jeżynka, a potem do mnie.
Podtuptałam do kocicy, a ta przykucnęła przede mną.
— Dzień dobry, jestem Liściasta Gwiazda.
Swoimi wielkimi oczkami obejrzałam ją od góry do dołu, a następnie słodko się uśmiechnęłam.
— Dzien Dobly, Pani Liscasta Kfiasto! Ja jestem Astel, a to jest Jesynek! — mruknęłam, swoimi błękitnymi ślepkami wpatrując się w szylkretkę.
Liderka zaśmiała się i pogłaskała mnie ogonem po pysku, na co ja zachichotałam.
Za dobrze zbudowaną kocicą w pewnym momencie stanął jakiś kocur. Na pewno był od niej młodszy. Może nie wyglądał na jakiegoś bardzo miłego, ponieważ chyba próbował wywiercić we mnie dziurę samym wzrokiem, jednak nie wyglądał na takiego, co bez powodu mnie zje, prawda? Może nie wyglądał jak bandyta, ale bardziej jak taki niby miły niby niemiły śmieszny pan. A zresztą. Nie ważne, jak by wyglądał i jak by się na mnie patrzył, moja kocięca ciekawość wygrywa. ZAWSZE. Podreptałam do niego, raz po raz, prawie się przewracając o różne kulki mchu, piórka, gałązki, a czasem nawet i własne łapki. W końcu stanęłam przed jego obliczem, cała zdyszana, ponieważ jeszcze nigdy wcześniej nie wykonywałam takich dystansów i to jeszcze w takim czasie!
— A jak Pan się nasyfa?!
— Judaszowcowy Pocałunek — powiedział czekoladowy, patrząc na mnie z góry.
Może i nie był jakiś bardzo wysoki, bo jego wzrost dorównywał temu mojej mamusi, jednak dla mnie nadal był bardzo wysoki. Podniósł jedną łapę i pod światłem zaczął oglądać swoje pazury.
— Pan Jusa… Pan Jusasofcofofy Pocalfunec? — wyseplenilam, wpatrując się w niego słodkimi, niewinnymi oczkami.
Na to kocur przewrócił oczami i z niesmakiem przeliterował swoje imię.
— JU-DA-SZO-WCO-WY PO-CA-ŁU-NEK.
— P-pseplasam… — mruknęłam cichutko, spuszczając wzrok na swoje łapki.
Czekot zwrócił na mnie swój wzrok i wpatrywał się tak we mnie, z łapą na wpół wiszącą w powietrzu, kiedy ja raz po raz zaciągałam łaciatym noskiem, szlochając z poczucia winy.
Po chwili Judaszowiec odchrząknął, kładąc łapę obok całej reszty. Siedział przede mną, a ja podniosłam na niego smutne, lodowato-błękitne oczka, szurając jedną z przednich łap po podłożu.
W pewnym momencie podniosłam się i ruszyłam do jednego z "kątów" żłobka.
— Abh, co… Co Ty? Eh… — wybełkotał zastępca, ostatecznie chyba mając to gdzieś.
Złapałam jednego z moich pięknych kwiatuszków z kolekcji w ząbki, a następnie udałam się z nim w stronę Judasza. Potem (jak to typowy kociak, czyli bez pytania) zaczęłam się wdrapywać po boku zdezorientowanego kocura, aby umieścić kwiatek za jego uchem.
— C-co Ty na wielki Klan Gwiazdy wyprawiasz?! — syknął, jednak zignorowałam to.
Umieściłam astra, a następnie szybko zeszłam z łapy czekota, z uśmiechem na pyszczku.
— To kfiatusek dla Pana, zeby pseplosic!
Zaczęłam iść, aby usiąść naprzeciwko syna Pani Listek, jednak przewróciłam się. Mimo to nie sprawiło to, że przestałam. Wręcz przeciwnie. Podniosłam się i po kilku długich krokach, usiadłam naprzeciwko niego.
— A opowie mi Pan o tym Klanie Kfiasty? Mamusia mófiła mi tylko tloske o Baknie, ale nie wie nic o Klanie Kfiasty… Wiec opowie mi Pan?! Plooose!!
— Widzę. Macie przepiękne kocięta, będą świetnymi zadatkami dla Klanu Klifu! — odpowiedziała bura, uśmiechając się najpierw do Jeżynka, a potem do mnie.
Podtuptałam do kocicy, a ta przykucnęła przede mną.
— Dzień dobry, jestem Liściasta Gwiazda.
Swoimi wielkimi oczkami obejrzałam ją od góry do dołu, a następnie słodko się uśmiechnęłam.
— Dzien Dobly, Pani Liscasta Kfiasto! Ja jestem Astel, a to jest Jesynek! — mruknęłam, swoimi błękitnymi ślepkami wpatrując się w szylkretkę.
Liderka zaśmiała się i pogłaskała mnie ogonem po pysku, na co ja zachichotałam.
Za dobrze zbudowaną kocicą w pewnym momencie stanął jakiś kocur. Na pewno był od niej młodszy. Może nie wyglądał na jakiegoś bardzo miłego, ponieważ chyba próbował wywiercić we mnie dziurę samym wzrokiem, jednak nie wyglądał na takiego, co bez powodu mnie zje, prawda? Może nie wyglądał jak bandyta, ale bardziej jak taki niby miły niby niemiły śmieszny pan. A zresztą. Nie ważne, jak by wyglądał i jak by się na mnie patrzył, moja kocięca ciekawość wygrywa. ZAWSZE. Podreptałam do niego, raz po raz, prawie się przewracając o różne kulki mchu, piórka, gałązki, a czasem nawet i własne łapki. W końcu stanęłam przed jego obliczem, cała zdyszana, ponieważ jeszcze nigdy wcześniej nie wykonywałam takich dystansów i to jeszcze w takim czasie!
— A jak Pan się nasyfa?!
— Judaszowcowy Pocałunek — powiedział czekoladowy, patrząc na mnie z góry.
Może i nie był jakiś bardzo wysoki, bo jego wzrost dorównywał temu mojej mamusi, jednak dla mnie nadal był bardzo wysoki. Podniósł jedną łapę i pod światłem zaczął oglądać swoje pazury.
— Pan Jusa… Pan Jusasofcofofy Pocalfunec? — wyseplenilam, wpatrując się w niego słodkimi, niewinnymi oczkami.
Na to kocur przewrócił oczami i z niesmakiem przeliterował swoje imię.
— JU-DA-SZO-WCO-WY PO-CA-ŁU-NEK.
— P-pseplasam… — mruknęłam cichutko, spuszczając wzrok na swoje łapki.
Czekot zwrócił na mnie swój wzrok i wpatrywał się tak we mnie, z łapą na wpół wiszącą w powietrzu, kiedy ja raz po raz zaciągałam łaciatym noskiem, szlochając z poczucia winy.
Po chwili Judaszowiec odchrząknął, kładąc łapę obok całej reszty. Siedział przede mną, a ja podniosłam na niego smutne, lodowato-błękitne oczka, szurając jedną z przednich łap po podłożu.
W pewnym momencie podniosłam się i ruszyłam do jednego z "kątów" żłobka.
— Abh, co… Co Ty? Eh… — wybełkotał zastępca, ostatecznie chyba mając to gdzieś.
Złapałam jednego z moich pięknych kwiatuszków z kolekcji w ząbki, a następnie udałam się z nim w stronę Judasza. Potem (jak to typowy kociak, czyli bez pytania) zaczęłam się wdrapywać po boku zdezorientowanego kocura, aby umieścić kwiatek za jego uchem.
— C-co Ty na wielki Klan Gwiazdy wyprawiasz?! — syknął, jednak zignorowałam to.
Umieściłam astra, a następnie szybko zeszłam z łapy czekota, z uśmiechem na pyszczku.
— To kfiatusek dla Pana, zeby pseplosic!
Zaczęłam iść, aby usiąść naprzeciwko syna Pani Listek, jednak przewróciłam się. Mimo to nie sprawiło to, że przestałam. Wręcz przeciwnie. Podniosłam się i po kilku długich krokach, usiadłam naprzeciwko niego.
— A opowie mi Pan o tym Klanie Kfiasty? Mamusia mófiła mi tylko tloske o Baknie, ale nie wie nic o Klanie Kfiasty… Wiec opowie mi Pan?! Plooose!!
< Panie Jusasofcofofy Pocalfuncu!? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz