— Nie mam pojęcia — przyznała. — Nawet jeśli, to kim on jest? Poza tym, czy mógłby się nam obu pokazać w tym samym czasie, w dwóch różnych miejscach? Wiem, że to Klan Gwiazdy i tak dalej, wszystko jest możliwe, ale już naprawdę nie wiem, co mam myśleć.
Przez uchylone powieki obserwowała, jak wyraz pyszczka kotki zmienia się. Cmoknęła cicho, niezadowolona, i podniosła głowę.
— To nie twój obowiązek, żeby się tym przejmować — miauknęła, łącząc spojrzenia z szylkretką. — Nie chciałam Ci zawracać tym głowy… Masz teraz trening do ukończenia.
— Ale to naprawdę nie jest żaden problem — odparła uparcie Motylka. — Sama przyjemność! My we dwie rozwiążemy tę zagadkę, nim słońce zajdzie. Tylko potrzeba nam… No… Jakiegoś pomysłu.
— Motylko — westchnęła, a kąciki jej pyszczka uniosły się lekko. — Nic na siłę. Martwi mnie to, to prawda, ale wszystko w swoim czasie. Odpowiedź sama się znajdzie — mówiła głosem zdecydowanym, ale słowa te były tylko marnymi prośbami, które mogła kierować gdzieś w górę. Przełknęła ślinę. — Chciałam tylko… Wysłuchać ciebie jeszcze raz, to wszystko.
***
Żadna odpowiedź sama się nie znalazła. Pozostała w niepewności; zmuszona do powrotu do codziennych obowiązków, bo nikt już tematu nie poruszył. Czuła się, jakby zawiodła - mimo to, żadne nieszczęście, które mogło im zostać przepowiedziane, nie nastąpiło. Jeszcze.
Uwijała się z pracą, jak na asystentkę przystało. Trenowanie Zawilca, zajmowanie się urazami uczniów czy wojowników, utrzymywanie porządku w legowisku. Starała się zawsze mieć łapy pełne roboty, nie chcąc marnować czasu. Wieczorami udawało się jej przysiąść na moment, wyczyścić futerko i kontynuować zamartwianie się. I tak w kółko.
Przypatrywała się zmarszczonemu pyszczkowi Króliczej Gwiazdy. Przebywanie w jego legowisku wprawiało ją w pewnego rodzaju strach. Próbowała go od siebie odsunąć, przecież i tak na codzień oddalał ich tylko kamienny sufit, ale nadal kąsał jej umysł i sprawiał, że każdy swój gest musiała przemyśleć parę razy. Nie wiedziała, jak kocur jest do niej nastawiony. Jej mama nadal zajmowała stanowisko zastępcy, jednak… Co myślał sobie teraz o ich rodzinie, po tym, jak stracił jedno z żyć z łap Pierwomrówki? Co wiedział, czego nie wiedziała ona?
— Proszę — podsunęła kocurowi wrotyczu, który miał pomóc z jego bólem głowy. Wzdrygnęła się pod spojrzeniem zielonych oczu, chcąc czym prędzej wycofać się na zewnątrz, jednak zatrzymała się nagle. Przełknęła ślinę i otworzyła pyszczek.
— Czy… Czy wiadomo, co się stało z Pierwomrówką? — spytała cichym głosem. Kocur odwrócił spojrzenie i westchnął ciężko.
— Wdzięczna Firletko — zmarszczył brwi. — Nie teraz.
Skinęła głową i wycofała się z legowiska, a jej policzki paliły ze wstydem. Głupia.
***
Podniosła parę wysuszonych kwiatów floksu, oraz łodyżkę lubczyku. Jasnoróżowe płatki zioła były przyjemną odmianą kolorystyczną od biało-brązowego otoczenia poza ścianami legowiska.
Z zamyślenia wyrwał ją kaszel Bobrzego Siekacza; prędko odwróciła się i wróciła do chorego. Podała mu lekarstwo, przy okazji tłumacząc asystującemu Zawilcowi, co powinni zrobić, jeżeli choroba rozniesie się po większej ilości kotów. Tej pory nagich drzew na szczęście spotkali się tylko z jednym przypadkiem białego kaszlu, z czego się cieszyła, ale wolała być przygotowana na jakiekolwiek nieprzyjemnego ewentualności.
Głowa przewodnika opadła na posłanie, na którym utkwiło jej spojrzenie. Zmarszczyła brwi. Wyglądało dość marnie, i… Twardo. Podobnie jak reszta posłań. Westchnęła, odwracając się do wyjścia. Skoro Bobrzy Siekacz ma spędzić u nich, jakiś czas, pod obserwacją, to niech przynajmniej będzie mu wygodnie. Poleciła Zawilcowi, aby zjadł coś i odpoczął, po czym wychyliła głowę z legowiska.
Wychodząc, praktycznie wpadła na Motylkową Łączkę. Cofnęła się o krok, a na jej pyszczek wstąpił uśmiech.
— Motylko — miauknęła ciepło — Nie widziałam Ciebie dzisiaj. Co Cię tutaj sprowadza? — Po chwili zmarszczyła nosek i szybko zlustrowała młodszą wzrokiem. — Coś się stało?
Szylkretka uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
— Nie, wszystko dobrze. Po prostu chciałam sprawdzić, co robicie — zachichotała. Jej wzrok powędrował za Firletkę, w stronę legowiska medyka; jej oczy posmutniały nieco. — A więc?
— Nic nadzwyczajego — westchnęła, strzepując puchatym ogonem. — Bobrzego Siekacza dopadł biały kaszel. Właśnie, mam dla mas zadanie — zastrzygla uszami i powoli skierowała swoje kroki do wyjścia z obozu; Motylka tuż za nią.
— Jakie?
— Widzisz, chciałam, aby został u nas chwile na obserwacji — zaczęła. — Nie chciałabym, aby się mu pogorszyło, jeszcze pozaraża innych. Ale… Zauważyłam, że mamy strasznie niewygodne posłania — zmarszczyła nosek. — Będzie siedział z nami parę wschodów słońca, trochę mu mogę to umilić. Myślisz, że mogłabyś dla mnie zapolować na jakiegos drobnego królika, a potem oskubałybyśmy z niego trochę futra? Trudno teraz o jakiekolwiek miękkie rośliny, a nawet pióra ptaków… A czymś muszę te legowiska wyścielić.
<Motylko?>
wyleczeni: Królicza Gwiazda, Bobrzy Siekacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz