Przysiadła obok swojej drugiej mamy, wlepiając w nią ślepia, niczym w jakiś obrazek. Kocica westchnęła cicho, zamyślając się na uderzenie serca, nim otworzyła pysk, rozpoczynając dialog.
— Kodeks wymyślił Klan Gwiazdy. Łamiąc go, plujesz im w pysk. Osobiście chciałabym go nieco zmienić. Liczę, że w przyszłości Szakala Gwiazda odejdzie od tych zasad na rzecz pragnień naszych prawdziwych przodków. Niestety... Jeszcze jest nas zbyt mało, aby móc zmieniać prawo. Wiele kotów w Klanie Wilka wciąż jest wierne Klanowi Gwiazdy i mogliby z nami się nie zgodzić. Musisz więc znać te zasady, aby wiedzieć, o jaką wolność walczymy — wytłumaczyła.
Złota zmarszczyła pysk, próbując zrozumieć sens tych słów.
— Czyli... mogę go łamać? — dopytywała. Nie bardzo rozumiała, do czego jej rodzicielka zmierza. Bielik potrafiła czasem mącić jej w głowie, zdaniem kotki, niespójnością zdań, aczkolwiek nie bardzo chciała odzywać się i przerywać starszej, szczególnie gdy widziała, że ta otwiera już pysk, by zabrać głos.
Polizała ją za uchem, przygładzając jej odstający kosmyk sierści. Coś czuła, że Szakal nie będzie zadowolona, gdy dowie się, że namawiała jej córkę do buntowniczego zachowania.
— O ile nie skrzywdzisz tym matki — miauknęła. — Jeżeli wciąż będziesz wierna jej, naszym ideom oraz nie skażesz swoim zachowaniem kultu na odkrycie, to nie ma co zaprzątać sobie głowy kodeksem. Ważne, abyś słuchała swojej liderki i jej nie szkodziła. Czasami trzeba wiedzieć, co jest słuszne, by nie zrobić czegoś głupiego. Dawno temu — podjęła opowieść. — Kiedy jeszcze kult ledwie raczkował, były koty, które łamały kodeks. Ale to nie było dobre, ponieważ prawie doprowadziło to do naszego upadku. Zapytaj Sosnowej Igły. Ona jeszcze pamięta te czasy, ponieważ sama brała udział w tym niemądrym procederze. Łamiąc zasady, mordując bez pohamowania, prawie zniszczono naszą przyszłość. Więc lepiej przecierpieć nudne wkuwanie kodeksu, aby poznać tym sposobem naszego wroga i to, czym może skończyć się taka zuchwałość, niż potem zrobić coś, co sprowadzi na nas zagładę. Mądry kot wie jak naginać zasady tak, aby nie odbiły się rykoszetem w innych.
Świtająca Łapa wywróciła ślepiami, to po co Bielicze Pióro jej mówiła, że może łamać kodeks, co? Niezadowolona nadęła policzki, biorąc kolejny kęs i przeżuwając go z zadumą.
— Nie skrzywdzę — obiecała spokojnie, wlepiając zielone oczyska w drugą mamę.
Zamyśliła się, jeśli zarżnęłaby Jutrzenkę, to Szakala Gwiazda byłaby smutna? Pewnie tak, co z automatu przekładałoby się na to, iż skrzywdziła rodzicielkę, czego za cholerę nie chciała robić. Po prostu… jej siostra doprowadzała ją do granic wytrzymałości. Świtająca Łapa nie mogła przeboleć, że ta wywłoka żyła w tym samym klanie co ona, oddychała tym samym powietrzem i ogólnie, że ją wtedy coś nie zeżarło.
— Masz jeszcze jakieś pytania? — Bielik przechyliła głowę, wlepiając swoje ślepia w złotą kotkę, która z zainteresowaniem grzebała łapą w ziemi. Zamyśliła się, marszcząc nos. Czy miała? No tak… nie bardzo, jakoś najpierw musiała poukładać sobie to, co kotka jej powiedział.
Z jednej strony mogła łamać kodeks, acz z drugiej… nie? To dla Świtającej Łapy problematyczne do pojęcia.
— Uhm… nie, raczej nie — bąknęła jakby od niechcenia, pogrążając się we własnych rozmyślaniach.
~*~
No i matka się do niej dosrała, że dręczy Jutrzenkowe Gówno. To, że była wściekła, było zbyt delikatnym określeniem, że Świtu aż buchała nienawiść. Kochała rodzicielkę, jednak uważała, że w tej kwestii się myli.
I to jak jasna cholera.
Jej zdaniem to… to coś powinno zostać już dawno być wywalone z ich rodziny; ba, z klanu! Była niczym wrzód na dupie, upierdliwe gówno, które leżało, śmierdziało i WSZYSTKIM przeszkadzało, acz nikt nie miał zamiaru go ruszać, bo się brzydzili. Nawet jej rodzeństwo było podobnego zdania. No, może Poranna Łapa średnio, bo ona jako jedyna z czwórki utrzymywała z Jutrzenką jakieś w miarę przyjacielskie relacje, acz Świt nie bardzo w to ingerowała. Co prawda nie pasowało jej to ni cholera, jednak nie zamierzała być jakąś nawiedzoną dyktatorką i zabraniać siostrze czegokolwiek. Poranek dobrze wiedziała, jak o siebie zadbać i Świt dobrze wiedziała, że jej siostrzyczka zadba o siebie wręcz świetnie. Bez jej pomocy czy kogokolwiek innego.
Podrapała się za uchem, wzdychając rozeźlona. Zielone ślepia miała utkwione w ziołach, które ten stary idiota dał jej do sortowania. Chcąc czy nie, miała to do zrobienia, żeby się nie zesrał i nie opieprzył ją przy wszystkich.
— Mam sprzedać ci, kurwa, kopniaka, żebyś szybciej sortowała te jebane zioła, bachorze? — wysyczał point, jeżąc sierść na grzbiecie,
— ZAMKNIJ ŁEB, STARY CAPIE, BO JESZCZE SRAKI DOSTANIESZ! — odpyskowała. Przez te księżyce, kiedy to miała “przyjemność” znaleźć się pod skrzydłem Gęsiego Wrzasku, nauczyła się od niego całkiem pokaźnego słownika okropnych słów, od których uszy więdły bardziej, niż badyle potraktowane domestosem.
Teraz władała językiem praktycznie tak wspaniałym, jak jej z koziej dupy mentor. Nienawidziła go i gdyby nie to, że najpewniej nie jest tak głupi, na jakiego wygląda, wsadziłaby mu do mordy jakieś zielsko na sraczkę.
— Niewychowane bękarty — wycharczał, spluwając na ziemię, na co Świtająca Łapa wytknęła mu język, niemal dostając z łapy, w której wysunął pazury, w pysk. Odskoczyła w ostatniej chwili ani myśląc, by jakkolwiek mu odpuścić.
Rzuciła w dziada patykiem, lecz chybiła, niemal trafiając w Bielicze Pióro, która niefortunnie znalazła się w zasięgu jej celu. Kij przeleciał dobry kawałek, uderzając co jakiś czas o grunt i lecząc dalej. Kotka skrzywiła się, kładąc po sobie uszy. Nosz cholera…
— Sorki, mamo — bąknęła ledwie wyraźnie, pesząc się. Widziała jednak ten cholerny uśmiech wyższości malujący się na pysku Gęsiego Wrzasku. Ten pełen wyższości oraz satysfakcji wyszczerz, przez który miała ochotę mu napluć w pysk.
— Co tu się dzieje? — kotka niemalże wydusiła to z siebie na wydechu, wlepiając w nich obu rozszerzone ślepia, jakby zobaczyła, chociażby samego Mrocznego Gwiazdę z miejsca, gdzie brak gwiazd
— Nic, ktoś ma po prostu gorszy dzień i hemoroidy w tyłku — odparła spokojnie, acz w środku telepało nią, jakby oberwała prądem ze słupa.
— Ta… my tylko sobie przyjaźnie gawędzimy.
Mimo tego słodkiego uśmiechu, które liliowy wcisnął na swój parszywy ryj, Świt czuła w jego tonie ogrom jadu, że zabiłby wszystkie klanowe koty i coś pewnie by zostało.
— Jeszcze mam coś do zrobienia, czy będziesz mi męczyć dupę? — uniosła brew, lustrując swojego mentora za pięć groszy. Gęś bąknął coś pod nosem, machając łapą, co oznaczało, że kotka była wolna.
Przynajmniej dzisiaj.
— ŚWIETNIE! NARESZCIE od ciebie odpocznę, zapyziały buraku! Jak z tobą ten klan wytrzymuje, to ja pojęcia nie mam! — wytknęła mu język, nim została niemalże siłą wyprowadzona przez bielik. Zapewne, gdyby anatomia jej na to pozwalała, Świtająca Łapa zaszczyciłaby liliowego kocura jakże cudownym, przyjacielskim gestem. Pozostało jej jednak jedynie wkurzone syczenie na starego dziadygę i rzucanie w niego gradem obelg.
— Co w ciebie wstąpiło? — Bielicze Pióro zastąpiła jej drogę, gdy kotka chciała odejść. — Jak ty się zachowujesz, co? — fuknęła na nią, karcąc ostrym spojrzeniem. Świt miała ochotę jej odpowiedzieć, że to nie jej sprawa, acz… w ostatniej chwili się powstrzymała, gryząc dobitnie w język.
— Nic.
Nie była w stanie wyciągnąć z siebie więcej, aniżeli to wyprute z emocji, totalnie bezpłciowe “nic”.
— Nie ważne. — dodała zaraz, cała naburmuszona.
— Jak to “nieważne”, jak ważne?
Zacisnęła szczęki, odwracając wzrok. No jak to? NORMALNIE! Prychnęła zirytowana pytaniem kotki, grzebiąc przy tym łapą w piachu. Nie potrafiła jej odpowiedzieć, przynajmniej nie teraz. Cała gama emocji mieszała się w kotce, wrząc i kipiąc niczym w jakimś garnku, który zostawiono na gazie zbyt długo. Jej ogon co jakiś czas uderzał nerwowo o grunt, zdradzając niezadowolenie kotki pytaniem Bieliczego Pióra.
— Nic. Po prostu… wkurza mnie ten stary grzyb — rzuciła jakby od niechcenia, nawet nie zaszczycając swojej matki spojrzeniem.
Córka samego Mrocznej Gwiazdy westchnęła ciężko, pocierając łapą zmęczony pysk.
— W takim wypadku… dlaczego pobierasz nadal u niego lekcje?
Wlepiła swoje błękitne w ślepia w uczennicę, która ponownie prychnęła niezadowolona. Nie była w stanie patrzeć na nią, przynajmniej nie teraz. Mieszanka złości, irytacji oraz niepewności kłębiła się w młodej kotce, chociaż zdecydowanie przeważała złość. Jej rozgoryczenie było widoczne gołym okiem. Pewnie dlatego też Bielik westchnęła ciężko, siadając przy kotce i otaczając ją swoim ogonem.
— Więc? — dopytywała, najwidoczniej nie mając zamiaru odpuścić. Złota zacisnęła pysk, aż zabolała ją żuchwa, drżąc na całym ciele.
— BO NIE CHCĘ, ŻEBY WAM SIĘ COŚ STAŁO! — krzyknęła na jednym wdechu, pocierając pyszczek, by szybko zetrzeć pojawiające się w jej oczach łzy. — Nie chcę, żeby komuś z was stała się krzywda, gdy nie będzie Gęsiego Wrzasku, a wy będziecie potrzebować pomocy medyka — bąknęła, ponownie pocierając pysk łapką. Miała multum łez w oczach, jednak na siłę starała się pokazać, że nic jej nie jest i wszystko układa się cacy. — T-tęsknię za nią… — szepnęła, ledwie słyszalnym tonem.
Bielik westchnęła.
Ciężko i głośno, aż odbiło się to echem w uszach młodej uczennicy. Świt pociągnęła jedynie nosem, nerwowo wysuwając i chowając pazury.
— To Jutrzenka powinna zdechnąć, nie Zmierzch — wycharczała przez zaciśnięte zęby.
— Świt… — Bielik próbowała ją strofować, przynajmniej zdaniem złotej, dlatego też szybko odsunęła się od drugiej z matek, strosząc futro niemalże na całym grzbiecie, aż do końcówki ogona.
— Powiedziałam prawdę, mamo! — protestowała. — Zmierzchowa Łapa miała MASĘ potencjału, który nie miał okazji całkowicie się pokazać. Dobrze wiesz, że była najlepsza w treningu, lepsza niż ja, a teraz gryzie piach od spodu… podczas gdy to… to gówno, szarga dobre imię naszego klanu i kultu… naszej rodziny!
Oczekiwała odpowiedzi. Już, teraz, zaraz. Bez żadnego wykręcania się, czy innych zbędnych wymówek. Zero kręcenia, czy wypominania jej, że są przecież z Jutrzenkową Łapą rodziną. Nic jej to nie obchodziło. Dała tej pokrace spokój, już jej nie dręczyła, więc niech się od niej odczepią wszyscy. Dobrze wiedziała, że świat nie był sprawiedliwy, ale żeby był aż tak!? Wszystko, co się działo, zdaniem Świtającej Łapy nie miało sensu. Zmierzch mogła zostać chlubą klanu wilka, kolejnym zastępcą, tak, jak ich matka a umarła. Straciła życie, by coś, co nie było warte pół oddechu, nadal istniało.
Podniosła głowę, by spojrzeć Bielik prosto w oczy.
— Dlaczego umierają dobre, silne i porządne koty a takie nic nie warte, zapchlone kłaki nadal oddychają?
[trening medyka; 1602 słowa]
< Bielicze Pióro? >
[Przyznano 32%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz