Topikowa Łapa przyglądał się smutnym wzrokiem prawie, że opustoszałemu składzikowi. Pora nagich drzew uniemożliwiła im uzupełnienie zapasów ziół, które każdego kolejnego dnia coraz bardziej się wykruszały. Czuł się winny, że odrobinę przyczynił się do uszczuplenia zapasów medyczki. Lecz to nie było jedno z zmartwień, które zaprzątały mu głowę. Odkąd Rozbita Łapa został mianowany na ucznia, i to w dodatku medyka, Topik przestał się czuć pewnie i bezpiecznie w azylu medyków. Gdy sytuacja od tego nie wymagała, chciał trzymać się jak najdalej od czarno-białego. Jednak nie mógł. Sroczy Lot dała mu proste zadanie, jakim było wyleczenie syna Zajęczej Troski. Tylko jak miał on wyleczyć kogoś, kto był opętany? On się szkolił na medyka, a nie na... sam nie wiedział kim powinien być, by wypędzać złe duchy, które zatruły umysł i duszę kocura. To zadanie nie było wykonalne na tę chwilę, i nie miał pewności czy kiedykolwiek uda mu się sprawić, aby młodszy Nocniak wyzdrowiał. Mimo, że bardzo by tego chciał. Bo te jego napady sprawiały, że czekoladowy źle sypiał - przed oczami miał to rozbiegane spojrzenie towarzysza, a w uszach dźwięczył jego głos. Starał się z nim jakoś koegzystować, ale wymagało to od syna Gawroniego Obłędu sporego poświęcenia. Nie był w końcu odważny, a nawet najmniejszy gwałtowny ruch sprawiał, że jego sierść się jeżyła na karku.
— Topikowa Łapo!
Wzdrygnął się, gdy usłyszał głos medyczki. No tak, mieli spory ruch w legowisku, więc nie powinien zwlekać z zajęciem się pacjentami.
— J-już idę! — zawołał, przypominając sobie po co tak naprawdę tu przyszedł
Pośpiesznie odszukał wzrokiem korzeń łopianu, jak i również dziki czosnek. Potrzebował jednej z tych rzeczy. Jak tego drugiego nie mógł wcale zlokalizować, tak na całe szczęście udało mu się znaleźć korzeń znajdujący się w kupce pozostałych ziół, był przykrytymi nimi.
Po umyciu go i przeżyciu go na papkę, zbliżył się do Spienionej Łapy. Rzadko z nią rozmawiał, w końcu była siostrą Kotewkowej Łapy i reszty czarno-białych kotek, więc pewnie tak jak i one krzywo patrzyła na takich jak on. A nawet jeśli nie, to pewnie jakby się próbował z nią zaprzyjaźnić czy najzwyczajniej w świecie porozmawiać o czymś, czymś innym niż rozmowa medyk-pacjent, to zaraz by spotkał się z nieprzychylnym spojrzeniem zastępczyni i innych kotek. Może nawet mogłaby go zdegradować ze stanowiska ucznia medyka? Nie chciał tego.
— Wróciłem Spieniona Łapo, przepraszam, że musiałaś czekać... — Nie śmiał wyznać, że ich składzik świecił pustkami, i na całe szczęście dla liliowej udało mu się znaleźć jeden jedyny korzeń w legowisku medyka — Będę musiał położyć tę papkę na twoją ranę... Nie będzie ci przeszkadzać, że cię dotknę? — zapytał, woląc uzyskać zgodę uczennicy przed tym — Chyba, że wolisz sama ją nałożyć... — szepnął nieśmiało — Albo może wolisz, żeby Rozbita Łapa się tobą zajął, bo wiesz... może i jest trochę dziwny, ale uczy się pilnie, jest czarno-biały, no i przede wszystkim nie pochodzi z błota....
Sam nie wiedział co plecie, ale ilekroć przyszło mu leczyć córki bicolor, to czuł się jakby szedł na ścięcie. A jak na złość, te w ostatnim czasie jedna po drugiej coś chorowały, albo doświadczyły skaleczenia. Oczywiście jak przystało na ucznia medyka, pomagał im, ale nie chciał się narzucać i zrobić czegoś czego by nie chciały, aby zrobił. Znał swoje miejsce w klanie.
WYLECZENI: Spieniona Łapa
<Pianko?>
[trening med 532 słów]
[Przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz