Z przeciągłym westchnięciem próbował utrzymać ciężkie od zmęczenia powieki jak najwyżej, byleby czujny wzrok mentora nie przyłapał go na zasypianiu na stojąco. Sam nie wiedział, jak to się stało, że tej nocy prawie że wcale nie zmrużył oka. Po części zwalał to na chorujących, bo miał wrażenie, że cały czas słyszał ich pokaszliwanie. Nawet gdy było cicho, jego podświadomość dalej podsuwała mu ten sam, uciążliwy dźwięk.
Choroba była słabością. Tak samo jak starość. Nie chciał przeżyć na skórze żadnej z tej rzeczy. Różnica w tych sprawach była jednak taka, że o ile o zdrowie może dbać, tak młody wiecznie nie będzie. Przez to złe myśli dręczyły go pół nocy i teraz czuł się jak żywy trup, będąc niewyspanym i próbując skutecznie przyjmować wiedzę od Zwiędłego Hiacynta.
— Wszystko rozumiesz? — padło pytanie, na które od niechcenia przytaknął.
— Ta, ta... — wymamrotał, z całych sił walcząc z ziewnięciem. Nigdy wcześniej język tak bardzo nie ciążył mu w pysku.
— To co w takim razie przed chwilą powiedziałem?
Skrzywił się. I tym rudy go zagiął. Srebrzysta Łapa niespiesznie wyprostował się, wrzucając na pysk lekki i niewinny uśmiech. O czym to on mógł mówić? Najpewniej jakieś życiowe porady w tym samym stylu co zawsze.
— No, że zadek nisko, głowa wysoko... — odparł to, co pierwsze mu ślina na język przyniosła, na co wojownik zmrużył oczy, patrząc na niego z lekkim niezadowoleniem.
— A o czym ty teraz mówisz? — mruknął. — Bo jeśli masz na myśli podstawową technikę polowania, to wszystko na odwrót — upomniał, a niebieski potrzebował dłuższej chwili, by zrozumieć sens jego słów. — Wracając do tematu, przy którym najwyraźniej całkowicie przestałeś mnie słuchać, wspomniałem, że jesteś już moim zdaniem gotowy na mianowanie — stwierdził, na co wibrysy ucznia zadrżały z ekscytacji. — Chociaż teraz mam co do czego wątpliwości...
— Nie, nie! — Kocur poderwał się, ożywiony. — Jest super, zgadzam się z tobą w pełni. Zapomniałem, że jesteś najmądrzejszym kotem, jakiego znam i ZAWSZE masz rację — podkreślił, co spotkało się z niejasnym dla młodego spojrzeniem. — A mówiłem kiedyś inaczej?
Zwiędły Hiacynt pokręcił głową z niedowierzaniem i machnął na niego lekceważąco ogonem. Na tym skończył się ich dzisiejszy trening. Wrócili do obozu, a Srebrny uznał, że pora na, chociaż krótką drzemkę, aby przegonić zmęczenie. Od tego pomysłu odciągnął go jednak ruch mentora. Srebrzysta Łapa uważnie obserwował ze swojego miejsca, jak kocur podchodzi do Różanej Przełęczy i zamienia z nią kilka słów.
Czy mówił liderce, że jego uczeń jest już gotowy na mianowanie? Ta cała ekscytacja całkowicie go rozbudziła. Powoli przesunął się w ich stronę, chcąc podsłuchać to, o czym dokładniej rozmawiali, jednak gdy znalazł się przy nich, ci rozeszli się w dwie różne strony. Niebieski uznał, iż pora zagadać do matki, bo od niej powinien być w stanie więcej wyciągnąć.
Gdy znalazł się tuż za ogonem kotki, odchrząknął, chcąc zwrócić jej uwagę. Szylkretka niespiesznie się do niego odwróciła, jakby wyczuła, że to on, a więc nie będzie to sprawa życia i śmierci.
— Witaj, moja ulubiona rodzicielko — zaczął z nietypową jak dla niego powagą w głosie. — To ten, jak mija ci dzionek? Wszystko w porządku? Humorek dopisuje? Słoneczko za bardzo nie przygrzewa? — zalał ją falą pytań.
Jego matka zmrużyła oczy, spoglądając na niego podejrzliwie.
— Co zrobiłeś? — spytała wprost.
Tupnął dla żartów łapą w miejscu, posyłając jej w odpowiedzi obruszone spojrzenie.
— Czemu mówisz to z takim negatywnym brzmieniem? — westchnął teatralnie, odchylając się lekko w tył. — Jak ja, twój najgrzeczniejszy i najspokojniejszy potomek, mógłbym w ogóle śmieć, zrobić coś niedobrego, przez co ty, jako moja ukochana i najwspanialsza i najlepsza mamusia, miałabyś mieć zbrukane imię? — rzucił, biorąc głęboki wdech. Pora przejść do sedna. — No i co powiedział ci Zwiędły Hiacynt? Przyznał, że jestem świetnym materiałem na wojownika i możesz mnie już mianować? Tylko proszę, jakieś ładne imię, nie psuj mi wizerunku jakąś Paszczą czy coś...
Nie liczył na to, by za bycie synem liderki były jakieś przywileje. Wystarczy mu, jak będzie miał z głowy trening i żaden mentor — chociaż lubił Hiacynta — nie będzie mu sterczał nad głową i nieustannie mówił, co ma robić.
Choroba była słabością. Tak samo jak starość. Nie chciał przeżyć na skórze żadnej z tej rzeczy. Różnica w tych sprawach była jednak taka, że o ile o zdrowie może dbać, tak młody wiecznie nie będzie. Przez to złe myśli dręczyły go pół nocy i teraz czuł się jak żywy trup, będąc niewyspanym i próbując skutecznie przyjmować wiedzę od Zwiędłego Hiacynta.
— Wszystko rozumiesz? — padło pytanie, na które od niechcenia przytaknął.
— Ta, ta... — wymamrotał, z całych sił walcząc z ziewnięciem. Nigdy wcześniej język tak bardzo nie ciążył mu w pysku.
— To co w takim razie przed chwilą powiedziałem?
Skrzywił się. I tym rudy go zagiął. Srebrzysta Łapa niespiesznie wyprostował się, wrzucając na pysk lekki i niewinny uśmiech. O czym to on mógł mówić? Najpewniej jakieś życiowe porady w tym samym stylu co zawsze.
— No, że zadek nisko, głowa wysoko... — odparł to, co pierwsze mu ślina na język przyniosła, na co wojownik zmrużył oczy, patrząc na niego z lekkim niezadowoleniem.
— A o czym ty teraz mówisz? — mruknął. — Bo jeśli masz na myśli podstawową technikę polowania, to wszystko na odwrót — upomniał, a niebieski potrzebował dłuższej chwili, by zrozumieć sens jego słów. — Wracając do tematu, przy którym najwyraźniej całkowicie przestałeś mnie słuchać, wspomniałem, że jesteś już moim zdaniem gotowy na mianowanie — stwierdził, na co wibrysy ucznia zadrżały z ekscytacji. — Chociaż teraz mam co do czego wątpliwości...
— Nie, nie! — Kocur poderwał się, ożywiony. — Jest super, zgadzam się z tobą w pełni. Zapomniałem, że jesteś najmądrzejszym kotem, jakiego znam i ZAWSZE masz rację — podkreślił, co spotkało się z niejasnym dla młodego spojrzeniem. — A mówiłem kiedyś inaczej?
Zwiędły Hiacynt pokręcił głową z niedowierzaniem i machnął na niego lekceważąco ogonem. Na tym skończył się ich dzisiejszy trening. Wrócili do obozu, a Srebrny uznał, że pora na, chociaż krótką drzemkę, aby przegonić zmęczenie. Od tego pomysłu odciągnął go jednak ruch mentora. Srebrzysta Łapa uważnie obserwował ze swojego miejsca, jak kocur podchodzi do Różanej Przełęczy i zamienia z nią kilka słów.
Czy mówił liderce, że jego uczeń jest już gotowy na mianowanie? Ta cała ekscytacja całkowicie go rozbudziła. Powoli przesunął się w ich stronę, chcąc podsłuchać to, o czym dokładniej rozmawiali, jednak gdy znalazł się przy nich, ci rozeszli się w dwie różne strony. Niebieski uznał, iż pora zagadać do matki, bo od niej powinien być w stanie więcej wyciągnąć.
Gdy znalazł się tuż za ogonem kotki, odchrząknął, chcąc zwrócić jej uwagę. Szylkretka niespiesznie się do niego odwróciła, jakby wyczuła, że to on, a więc nie będzie to sprawa życia i śmierci.
— Witaj, moja ulubiona rodzicielko — zaczął z nietypową jak dla niego powagą w głosie. — To ten, jak mija ci dzionek? Wszystko w porządku? Humorek dopisuje? Słoneczko za bardzo nie przygrzewa? — zalał ją falą pytań.
Jego matka zmrużyła oczy, spoglądając na niego podejrzliwie.
— Co zrobiłeś? — spytała wprost.
Tupnął dla żartów łapą w miejscu, posyłając jej w odpowiedzi obruszone spojrzenie.
— Czemu mówisz to z takim negatywnym brzmieniem? — westchnął teatralnie, odchylając się lekko w tył. — Jak ja, twój najgrzeczniejszy i najspokojniejszy potomek, mógłbym w ogóle śmieć, zrobić coś niedobrego, przez co ty, jako moja ukochana i najwspanialsza i najlepsza mamusia, miałabyś mieć zbrukane imię? — rzucił, biorąc głęboki wdech. Pora przejść do sedna. — No i co powiedział ci Zwiędły Hiacynt? Przyznał, że jestem świetnym materiałem na wojownika i możesz mnie już mianować? Tylko proszę, jakieś ładne imię, nie psuj mi wizerunku jakąś Paszczą czy coś...
Nie liczył na to, by za bycie synem liderki były jakieś przywileje. Wystarczy mu, jak będzie miał z głowy trening i żaden mentor — chociaż lubił Hiacynta — nie będzie mu sterczał nad głową i nieustannie mówił, co ma robić.
<Pani Mamo?>
[687 słów]
[687 słów]
[Przyznano 14%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz