Był zmęczony. Co za tym idzie, zdenerwowany. O czym innym mógł marzyć uczeń, który cały dzień męczył się niezmiernie na katorżniczych treningach? Czy to taka była dola boskiego wybrańca? Cierpieć bez końca? Inne koty go nie rozumiały. Nie potrafiły utożsamić się z jego problemami. Wszyscy na pewno myśleli, że życie gwiezdnego syna jest usłane różami...
— Judaszowcowa Łapo — mruknął do niego mentor, przywołując rozkojarzonego ucznia do porządku. Wyprostował się. — Masz szczęście. Jutro możesz chwilę dłużej pospać. Odpuszczam ci trening. — Uczeń otworzył pysk z zaskoczenia, zastanawiając się, cóż to za okazja. Czyżby Klan Gwiazd go znów wysłuchał? Kochani... — Niewiele przed wysokim słońcem wyruszysz wraz z Czereśniową Gałązką i paroma innymi wojownikami z eskortą do Klanu Burzy. Mam nadzieję, że wiesz jak się zachować — mruknął oschle Kania, owijając wokół łap gruby ogon. Judaszowcowa Łapa skinął głową.
— Ma się rozumieć — miauknął do niego tak, jakby to była najoczywistsza oczywistość. — A po co, jeśli mogę spytać?
— Głównie zioła, skontrolować co i jak u sąsiada. Tylko nie złap żadnego choróbska od nich — pufnął zastępca. — Nie chcemy więcej problemów niż mamy teraz na głowie.
Młodziak skinął mu raz jeszcze, a Przyczajona Kania poklepał po głowie.
— To do obozu. Weź swoją mysz. Biała Zamieć na pewno się ucieszy.
Zanim Judaszowiec zdążył chwycić zdobycz ten już ruszył przed siebie.
— Zaczekaj!
Kocur pobiegł za nim.
***
Odjął sobie od pyska. Pilnował jednak stosu wzrokiem, pilnując, by żaden uczeń nie wziął tego, co do niego nie należało. W końcu piąta zasada kodeksu brzmi: "Uczniom nie należy jeść bez pozwolenia, dopóki nie zapolują, by nakarmić Klan". Na szczęście nie było aż tylu kretynów w legowisku uczniów. Nie mógł spać, jak na złość. Po co mu to było, skoro zimne słońce i tak jakimś cudem znajdywało drogę, by go oślepić swoim blaskiem? Ugh.
Obrócił się, skulił w kłębek i wtulił nos między nogi i brzuch. Chociaż cisza była przyjemna. Mógł się nareszcie cieszyć spokojem, bez tego harmideru.
***
Dopiero zasnął. Mógłby przysiąc, że zamknął powieki na trzy uderzenia serca, nim został pacnięty przez (na ironię) Zimorodkowy Sen, by wyrwać go z tego pięknego stanu. Wstał z natychmiastową marudną miną. Na szczęście gdy dopełzł do środka obozu okazało się, że jego grupa składa się z tych bardziej ogarniętych klifiaków. Oprócz rzecz jasna medyczki i wspomnianej już starszej wojowniczki na miejscu siedzieli jeszcze Fioletowe Spojrzenie i Srebrna Szadź. Dziwnie się czuł, będąc jedynym tak młodym kotem w grupie, dodatkowo płci męskiej. Od razu jednak to docenił. Brak dzieciuchów! Godne go towarzystwo! Tak mógł ruszać. Tylko Czereśniowa Gałązka obdarzyła ich ziołami, wpychając każdemu po kilka w pysk. Były widocznie przygotowane do wędrówki, zawinięte w łatwiejszy do noszenia pakunek. Doceniał. Ruszyli w drogę.
Klan Burzy nie był daleko. Oczywiście, dziwnie czuł się na obcym terenie, jednak wiedział, że jego moc i tak pozwala mu przekraczać wszystkie granice. Zapach Klanu Burzy gryzł go w nos. Czy wszystkie klany tak śmierdzą? Przypomniał sobie po chwili jednak zapach Klanu Nocy. Fuj. Wolał już to niż smród ryb i żabich udek.
Tereny burzaków nie różniły się aż tak od tych Klanu Klifu. Były tylko bardziej... puste. Zdawało mu się, że znajduje się na nich jedynie połacie śniegu (poza porą nagich drzew pewnie trawa), żadnych drzew, żadnych stawów, żadnej wody. Pustkowie.
— Kierujemy się w dobrą stronę? spytała Fioletowe Spojrzenie, węsząc.
— Tak. Tu nie ma jak się zgubić — zaśmiała się medyczka, prowadząca eskortę. Przed nią tylko szła Zimorodkowy Sen, torując zbity śnieg.
— Ciekawi mnie, dlaczego nie spotkaliśmy na swojej drodze jeszcze żadnego patrolu — zauważyła Srebrna Sadź. — Nie wydaje wam się to dziwne?
Judaszowcowa Łapa zmarszczył nos.
— Nie myślą. Moglibyśmy być grupą krwiożerczych włóczęgów, co nigdy nie słyszeli o kodeksie wojownika, a oni by się dowiedzieli dopiero, kiedy byśmy przegryzali na oścież im gardła — mruknął, co wywołało krótką, niezręczną ciszę wywołaną obrazowością jego opisu.
— Cóż, ma trochę racji — powiedziała po dłuższej chwili Zimorodek, wzdychając. — Nie nasza sprawa. Może mają jakieś problemy...
Rozległy się w oddali odgłosy, które nawet Judaszowiec rozpoznawał jako kocie. Co za ironia. Nie był wystarczająco wysoki, by z środka grupy zobaczyć burzaków, jednak prędko przyciszonymi głosami zaczęły mówić te, które miały ten przywilej:
— O wilku mowa!
— Poznajecie kogoś? Co to za grupa?
— Chyba zwykły patrol łowiecki. Jeden z nich trzyma piszczkę w pysku.
Podbiegli do nich zdyszani wojownicy przez śnieg, otaczając i łupiąc nieprzyjemnie okiem. Judaszowiec odwzajemniał wrogie spojrzenie. Próbują ich zamordować tym wzrokiem, czy co? Powinni być wdzięczni za to, że w ogóle jego łapa stanęła na tej ziemi!
— Co robicie za naszą granicą? — spytała nieznajoma, ruda kocica, strosząc na karku futro. Jej pobratymcy również obdarzali wojowników nieprzychylnym wzrokiem.
— Przyszliśmy z eskortą, w pokoju — wytłumaczyła Czereśniowa Gałązka, wskazując na zioła niesione przez pobratymców. Uczniak miał ich już po dziurki w nosie, a zwłaszcza ich zapachu. Myślał, że zaraz się nimi odurzy i zemdleje. Fujka. Ruda agresorka wygładziła sierść, jednak nie wyraz twarzy.
— Zaprowadźmy ich do obozu — rzekła do reszty swej bandy, którą kolejno skinęła głową. — Wiśniowa Iskra z nimi porozmawia.
Obóz Klanu Burzy wyglądał trochę... smętnie. Podobnie jak ich tereny – pusto. Stała po środku wielka, dziwna struktura, którą nazywali drzewem. Nigdy na oczy drzewa nie widzieli i myśleli, że tak wygląda naprawdę? Biedaki. Faktycznie coś było nie tak z ich widocznie małymi mózgami. Może od jedzenia królików zmniejszyły się do ich poziomu?
— Przynieśliśmy zioła. Wszelkie medykamenty różnego rodzaju — miauknęła Czereśnia, co Judaszowcowa Łapa podsłuchiwał, stojąc w progu tego "drzewa". Był już tym znudzony. — Tereny Klanu Burzy mają to do siebie, że niektóre zioła są trudno dostępne. To dla was możliwość — przekonywała czarna, jednak szylkretka zdawała się nie ulegać jej namowom. Obrócił się, by spojrzeć na kocice. Przy starej (Juda mógłby rzec, że wręcz starożytnej) kocicy leżała inna, czarnobiała, a jeszcze po drugiej stronie stał i przyglądała się wszystkiemu młoda, jasna szylkretka. Co w tym takiego trudnego, by się dogadać? Te babska naprawdę nie miały nic lepszego do roboty...
— Dziki czosnek mógłby się przydać — wyszeptała najmłodsza, spoglądając na mentorkę. — Jestem pewny, że malina też się kończy...
Pewny? Czemu mówiła o sobie tak dziwnie, będąc kotką? Huh?
— Nikt nie spodziewa się kociąt i na to się nie zanosi — odpowiedziała mu czarnobiała. — Liście malin możemy znaleźć po odwilży.
— Słoneczna Łapa ma rację — charknęła Wiśniowa Iskra, co jeszcze bardziej zadziwiło kocura. Łapa? Mógłby przysiąc, że kotka była z trzy razy starsza od tego najmłodszego uczniaka medyka. Była na mianowanie za głupia, czy co?
— Ogórecznik nie tak łatwo u was znaleźć. I wnioskuję, że także jego zapasy nie są zbyt pokaźne — mruknęła Czereśniowa Gałązka, wskazując końcówką ogona na maleńki składzik owego ziela. — On wam się przyda szczególnie.
Wiśnia westchnęła.
— Czego chcecie w zamian?
— Lubczyk w szczególności. Kocimiętka i floks także miło widziane.
Burzaki nachyliły się na sobą w kółku, nurkując w szeptach. Robiły to wystarczająco długo bez skutków, by Judaszowcowa Łapa stracił zainteresowanie. Reszta eskorty Klanu Klifu wydawała się być całkiem skupiona, więc nie zauważą, gdy pójdzie na krótki spacer po obozie. Co, zabronią mu? Zaprowadzą z powrotem, jak kociaka do żłobka za kark?
Pierwsze co zauważył, to mały, ale świeży stos ze zwierzyną, a zwłaszcza młodego królika, który wyjątkowo smakowicie wyglądał. Zastanawiał się na poczęstowaniem samego siebie, ale prędko zdał sobie sprawę, że jeszcze nie zapolował. Chociaż... Nie miał chyba karmić ich starszyzny, prawda? Huh, kodeks wojownika miejscami był nieco dezorientujący... Próbował znaleźć coś ciekawszego do roboty, ale uszedł parę kroków i wpadł na jakąś wysoką, też czarną szylkretkę.
— Sorka — wymamrotał, zbierając się z ziemi. Na szczęście nie wpadł w jakiś mokry, błotnisty śnieg.
— A ty kto? — zapytała nieco zdezorientowana, mierząc go wzrokiem.
— Judaszowcowa Łapa. Uczeń Klanu Klifu, pod skrzydłem samego zastępcy — wymruczał dumnie, wypinając pierś. — Zaszczyciliśmy was swoją obecnością z powodu... wyprawki medyków — powiedział, patrząc prosto w oczy wyższej od niego kocicy. — A ty kim jesteś? Też przerośniętym uczniem, jak ta jedna z waszego legowiska medyka?
<Żmijowa Łapo?>
[1276 słów; eskorta medyków]
[Przyznano 36%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz