Przebierał z łapy na łapę, starając się ogrzać choć odrobinę, dzięki chodzeniu w miejscu. Zimny wiatr mierzwił jego krótka sierść, której pielęgnacja przed wyjściem zajęła się jego matka. Nie docierało do niej to, że jest już duży i sam może sobie ułożyć futerko, jak mu się zechce. A nie chciało.
Rozglądał się w obu kierunkach, z których mogła nadejść jego mentorka. Spóźniała się.
Czyżby go wystawiła?
Znowu?
Zmarszczył pysk, czując zbliżające się kichnięcie, które ostatecznie nie nadeszło. Stal naprawdę chciała, aby Kos się rozchorował. Czyli te wszystkie słówka, którymi go raczyła, to było jedno wielkie kłamstwo.
Już miał przestawić łapę przez ogrodzenie, gdy coś zostało mu zrzucone na głowę. Obruszył się, starając zdjąć z głowy różowy materiał, który zasłaniał mu widok. A gdy to się udało, wbił spojrzenie w niebieską kotkę, która siedziała na płocie i się do niego szczerzyła.
— Ubierz się! Mam dość widoku jak dygoczesz na wietrze.
Nie rozumiał o co jej chodzi.
Przeniósł spojrzenie na przedmiot, który spuściła mu na głowę. Zrobił oczy jak pięć złoty, gdy dotarło co się przed nim znajduję. Dopadł do sweterka, starając się go jakaś wcisnąć na siebie, jednak nie wychodziło mu to ani trochę, tak jak sobie to zaplanował. Stal bez słowa obserwował swojego ucznia z góry, co jakiś czas ruszając polikami, najpewniej dziwiąc się co syn Cynamonki wyrabia.
Był cały wytwarzany w śniegu. Zarówno jego sierść, jak i sweterek, który miał go uchronić przed zimnem.
— No i coś ty zrobił... — bąknęła zeskakując, po czym zdzieliła uczniaka łapą w łeb, zaraz po tym pomogła mu jakoś wcisnąć się w sweter, który udało jej się otrzymać od Jafara
***
— Ale ty słodko wyglądasz! — usłyszał od Kremówki, która uczepiła się go, niemal natychmiast, kiedy zawitał do gniazda dwunożnych po skończonym treningu — Ja też chcę taki sweterek. Poproś swoją mentorkę, aby i mi tak przyniosła. Proszę, proszę, braciszku! — wykrzyknęła mu do ucha, na co łaciaty skrzywił się, odskakując na bezpieczną odległość przed szylkretką
— Chciałabyś... — miauknął, wypinając pierś dumnie, że jako jedyny z kociąt został wyróżniony w taki sposób. — Trzeba sobie zasłużyć, a ty na niego zasługujesz. Ty i reszta naszego rodzeństwa. Zamiast faktycznie trenować, to spędzacie czas na głupich zabawach. — Usiadł na stole wpatrując się z wyższością na siostrę, która wydeła swój pyszczek, gdy im zarzucił zabawę
— A mi się wydaję, że trening nie ma tu nic do rzeczy... — odezwała się w pewnym momencie Lilia. Ziewnęła przeciągle, przeciągając się na jednej z sof, w której uwiła sobie legowisko z koca dwunogów. — Widać, które z nas jest prawdziwym piecuchem, zmarzluchu. Wyglądasz w nim jak idiota! — zakpiła ukazując swoje małe ząbki — Kolejny skrzywiony kocur w sweterku się znalazł, phi! Trzymaj się z dala od Jerzyka i Goshenitu, bo mi ich też skrzywisz.
— Skrzywiony? Kosie, proszę cię nie krzyw się! — podjęła zmartwiona Kremówka przeskakując swoimi zielonymi oczkami to na jedno, to na drugie rodzeństwo. — Wcale nie wyglądasz jak idiota. Wyglądasz jak... jak mała truskaweczka! — oznajmiła entuzjastycznie szylkretka machając energicznie swym małym ogonkiem
— Żadna ze mnie truskaweczka... — westchnął, entuzjazm z powodu otrzymania swetru z niego całkowicie wyparował.
Durne rodzeństwo nie potrafiło go zrozumieć, psując tak wyjątkową chwilę. Spodziewał się innych reakcji. Nawet matka dołączyła do ich grona, zachwycając się tym jak słodko wygląda.
[525 słów]
[Przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz