Motyl po raz ostatni otrzepał się, w razie gdyby jakieś drobinki osiadły się na jej futrze, a następnie posłała kotce przyjazne spojrzenie. Ponownie obleciała wzrokiem jej ciało, skupiając się na czystości dominującej w jej ubarwieniu bieli. Zdecydowanie było to warte spojrzeń.
— Zaproponowałabym ci miły spacer dla rozprostowania nóg, ale nie wiem, czy skoro masz teraz tak czyste futro, będziesz ryzykować na nowo zabrudzeniami — mruknęła, przyglądając się jej dalej w zamyśle. Łascia nie wyglądał na aż tak delikatną, ale warto chociaż spytać.
— Nie popadajmy w skrajności — miauknęła, co spotkało się z oddechem ulgi u tortie. — Chętnie się przejdę, a polować i tak nie ma na co — stwierdziła i podniosła się z mchu, nie czekając na jakąkolwiek reakcję Motyl.
Ta nie spodziewała się pozytywnej odpowiedzi ze strony kotki, ale postanowiła wykorzystać okazję i poznać lepiej kogoś z młodszego pokolenia. Jej żałoba trwać wiecznie nie mogła, wciąż miała swoją dwójkę dzieci i przygarniętego Gąsiorka, silenie się na ciągły uśmiech nic nie da. Czas zacząć naprawdę cieszyć się życiem.
Wyszła na zewnątrz, krzywiąc się na przenikliwy chłód dostający się pod jej futro. Spojrzała przelotnie na Łasice, która nieźle wtapiała się w otoczenie ze swoją przewagą jasności w wyglądzie.
— Czy jest jakieś konkretne miejsce, które chciałabyś odwiedzić, czy możemy iść tam, gdzie nas łapy poniosą? — spytała uprzejmie starsza, wodząc myślami po znanych jej terenach. Teraz i tak widoki były ograniczone, mogły sobie co najwyżej popodziwiać różne odcienie bieli i pozastanawiać się, czy ta żółta plama na śniegu to pozostawione przez kogoś odchody, czy też jakiś inny wybryk natury.
— Pójdziemy przed siebie — oznajmiła niebieskooka, nie wybierając konkretnego miejsca.
Motyl ruszyła, starając się unikać podejrzanych zabarwień na białym puchu i iść tymi drogami, które były wydeptane łapami innych wojowników. Zimno szczypało ją w poduszki, ale mimo to zacisnęła zęby i dzielnie parła naprzód.
— Jak to jest mieć ojca lidera? — zagadnęła. — W sumie to mnie ciekawi, czy ogólnie uważasz go za dobrego ojca? — dodała, zachowując dla siebie niezbyt pozytywne uwagi.
Łasicy Skowyt momentalnie obróciła łeb, posyłając jej pytające spojrzenie.
— Nie jest zły — odparła. — A lider z niego jeszcze lepszy. Jak widzisz, nasz Klan nie głoduje. Założę się, że reszta klanów ledwo wiąże koniec z końcem — fuknęła.
— Cóż, czy jest aż tak dobry jak mówisz to nie wiem, ale mogę stwierdzić, że jest lepszy od swojego poprzednika — przyznała niechętnie. — Nie mam na myśli nawet Wielkiej Gwiazdy, jej w ogóle nie bierzmy pod uwagę w historii władz klanowych. Nie pamiętam, czy miałaś okazję go spotkać, ale był tu kiedyś taki Jastrzębia Gwiazda. Zwykły gbur i prostak, nawet nic sobą nie reprezentował porządnego — stwierdziła z lekkim niesmakiem.
— Wiem tyle, że był on mentorem ojca i bardzo go zachwalał. Chyba był u władzy gdy się urodziłam, ale słabo go pamiętam — przyznała niechętnie.
— No cóż, nikt nie powie źle o swoim mentorze, to nie ma co się dziwić, że twój ojciec ma taką opinię — burknęła z obrzydzeniem na wspomnienie burego kocura. — Jak w ogóle było w tym... Innym klanie? Tam, gdzie się więcej wychowywałaś i trenowałaś?
Młodsza wojowniczka wzdrygnęła się.
— Tragiczne. Za żadne skarby świata nie chciałabym tam wrócić — burknęła.
Motyl mimo załapania aluzji nie potrafiła utrzymać języka za zębami. Była zbyt ciekawa, by ot tak odpuścić temat.
— Gorzej karmią niż u nas? — spytała z rozbawieniem.
<Łasico?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz