Od śmierci ojca przestał jakkolwiek integrować się z rodziną, zachowywał się tak, jakby nie istnieli. Jego cykl dnia opierał się na jedzeniu, spaniu i chodzeniu na treningi. Co jakiś czas rozmawiał z Czerńcem, jednak nie bardzo miał na to ochotę. Nie czuł się komfortowo, gdy rudy kocur obrażał martwego już Żywiczną Mordkę. Tego dnia było podobnie, wrócił z treningu i ignorując Szczawiowego Liścia potruchtał do stosu ze zwierzyną.
— Ej, młody! — kocur strzepnął uchem, gdy do jego uszu dotarł głos Czerńcowego Mroku, który kroczył w jego kierunku z dziarskim uśmiechem na mordzie. Omszona Łapa rzucił mu znudzone spojrzenie, prychając cicho — Znalazłem sposób, żeby twoja powalona stara cię nareszcie mianowała. Chodź — niebieski musiał przyznać, że to go akurat zaciekawiło. Poruszył uszami, ignorując burczenie w brzuchu, po czym ruszył za kuzynem. Niemalże od razu zrozumiał, gdzie się kierują - grota szalonego dziadka. Przełknął gulę w gardle, czując jak futro na grzbiecie samoistnie mu się jeży. Położył po sobie uszy.
— Musimy...?
— A ty co, baba jesteś!?
Czerniec uderzył wściekły łapą o ziemię. Omszona Łapa odruchowo odsłonił kły.
— Nie jestem! Po prostu pamiętam jak skończyła twoja siostra, kretynie!
Mówiąc to, przekroczył ogrodzenie farmy, drżąc mimo wszystko ze zdenerwowania. Za cholerę nie miał ochoty spotkać tego popaprańca i skończyć jak Kalinka. Przełknął ślinę, gdy kury zaczęły wrzeszczeć.
— L-lepiej się stąd zbierajmy...
— Przymknij się cipo jedna, zabijemy go i zobaczysz, zaraz będziesz mianowany!
— Robisz to za darmo?
Niebieski kocur nastawił niepewnie uszy, nie widząc co ma powiedzieć. Czerniec skrzywił pysk, jednak mimo wszystko skinął głową. Jego płonące ślepia żywo wypatrywały celu ich wędrówki.
— Jesteś moim przyjacielem, durny pchlarzu. Nie tylko kuzynem. No i taki zły nie jesteś
Czerniec uśmiechnął się pod nosem. Gdakanie kur było tak głośne, że aż uszy bolały i właśnie przez to nie słyszeli zbliżającego się niebezpieczeństwa. Dwunogi złapał rudego za skórę na karku charcząc wściekle. Mech podniósł głowę ku górze i widząc pianę wściekle toczącą się z pyska wroga, znieruchomiał. Serce biło mu jak oszalałe, dwoje małych, czarnych oczu patrzyło na niego z nienawiścią, której koty z bezgwiezdnej ziemi mogły pozazdrościć.
— Spieprzaj stąd młody! — wrzasnął Czerniec, wyrywając się z łap potwora, po czym rzucił mu się na twarz, wrzeszcząc zajadle. Kilka uderzeń serca musiało minąć, nim niebieski uczeń doszedł do siebie. Niewiele myśląc puścił się biegiem do klanu, czując jak łzy powoli napływają mu do oczu. Nie ważne jak bardzo nienawidził wszystkich, nie chciał umierać. Obejrzał się za siebie, farma była co raz dalej, jednak nie widział na horyzoncie Czerńca. Serce zabiło mu mocniej, jednak nie zwolnił kroku, czuł jak łapy palą go żywym ogniem i powoli opada z sił, jednak zacisnął szczęki. Nie mógł się teraz poddać.
Wpadł do obozu zwracając uwagę praktycznie wszystkich obecnych tam kotów. Dysząc ze zmęczenia stanął w rozkroku, spuszczając głowę w dół, niemalże dotykając nosem ziemi. Spieniona ślina skapnęła na piasek, zaś uczeń, czując jak drżą mu łapy, położył się, starając się uspokoić kołatające serce.
— Co się stało?!
Nad sobą usłyszał zaniepokojony głos matki. Nie podniósł jednak głowy.
— Czerniec... z-zabrał mnie do farmy... żebym został wojow-wnikiem... — szeptał na jednym wdechu, mając przed oczami czarne plamy — m-mieliśmy zabić... d-dziadka... żeby klan był... — nie zdążył dokończyć. W obozie rozległy się spanikowane głosy, gdy ruda kupa futra przekroczyła wejście. Omsozna Łapa z trudem odwrócił łeb w stronę kuzyna. Już chciał krzyknąć, że mu się udało, jednak gdy zobaczył przekrwione do granic możliwości oczy - zamarł. Syn Bluszczowego Poranka zwymiotował krwią oraz pianą z pyska, czerwona ciecz spływała również z jego nosa. Zrobił kilka kroków w przód wymiotując jeszcze kilka razy osoczem, po czym padł na ziemię.
— Spieprzaj stąd młody! — wrzasnął Czerniec, wyrywając się z łap potwora, po czym rzucił mu się na twarz, wrzeszcząc zajadle. Kilka uderzeń serca musiało minąć, nim niebieski uczeń doszedł do siebie. Niewiele myśląc puścił się biegiem do klanu, czując jak łzy powoli napływają mu do oczu. Nie ważne jak bardzo nienawidził wszystkich, nie chciał umierać. Obejrzał się za siebie, farma była co raz dalej, jednak nie widział na horyzoncie Czerńca. Serce zabiło mu mocniej, jednak nie zwolnił kroku, czuł jak łapy palą go żywym ogniem i powoli opada z sił, jednak zacisnął szczęki. Nie mógł się teraz poddać.
Wpadł do obozu zwracając uwagę praktycznie wszystkich obecnych tam kotów. Dysząc ze zmęczenia stanął w rozkroku, spuszczając głowę w dół, niemalże dotykając nosem ziemi. Spieniona ślina skapnęła na piasek, zaś uczeń, czując jak drżą mu łapy, położył się, starając się uspokoić kołatające serce.
— Co się stało?!
Nad sobą usłyszał zaniepokojony głos matki. Nie podniósł jednak głowy.
— Czerniec... z-zabrał mnie do farmy... żebym został wojow-wnikiem... — szeptał na jednym wdechu, mając przed oczami czarne plamy — m-mieliśmy zabić... d-dziadka... żeby klan był... — nie zdążył dokończyć. W obozie rozległy się spanikowane głosy, gdy ruda kupa futra przekroczyła wejście. Omsozna Łapa z trudem odwrócił łeb w stronę kuzyna. Już chciał krzyknąć, że mu się udało, jednak gdy zobaczył przekrwione do granic możliwości oczy - zamarł. Syn Bluszczowego Poranka zwymiotował krwią oraz pianą z pyska, czerwona ciecz spływała również z jego nosa. Zrobił kilka kroków w przód wymiotując jeszcze kilka razy osoczem, po czym padł na ziemię.
— C-czerniec! — podczołgał się w jego kierunku, oddychając ciężko. Trącił ciało nosem raz, drugi, trzeci, z przerażeniem odkrywając, że ten nie oddycha. Ktoś szepnął między sobą, że teraz trzeba będzie pochować ciało. Mech szarpnął się, gdy ktoś próbował go odciągnąć. Ze łzami w oczach odwrócił się sycząc i prychając. Widok pyska Szczawiowego Liścia ani trochę nie złagodził sytuacji. Napuszył futro, odsłaniając kły.
— Zostaw mnie! Idź sobie, słyszysz?! WYNOCHA! — głos mu drżał a on sam czuł się tak, jakby ponownie był bezbronnym kociakiem — CHCIAŁEŚ ŻEBY ZDECHŁ TO PROSZĘ KURWA BARDZO! ZDECHŁ! A TERAZ SIĘ WYNOŚ! JUŻ! — uderzył ogonem w ziemię, chowając zaraz pysk w futrze jedynego przyjaciela. Kilka dni później został mianowany na wojownika, nie cieszył się z tego jednak. Już nawet tak durne imię jakie otrzymał - Omszona Mordka, nie przeszkadzało mu. Gdy tylko zakończył czuwanie, udał się na grób Czerńca.
— Zostaw mnie! Idź sobie, słyszysz?! WYNOCHA! — głos mu drżał a on sam czuł się tak, jakby ponownie był bezbronnym kociakiem — CHCIAŁEŚ ŻEBY ZDECHŁ TO PROSZĘ KURWA BARDZO! ZDECHŁ! A TERAZ SIĘ WYNOŚ! JUŻ! — uderzył ogonem w ziemię, chowając zaraz pysk w futrze jedynego przyjaciela. Kilka dni później został mianowany na wojownika, nie cieszył się z tego jednak. Już nawet tak durne imię jakie otrzymał - Omszona Mordka, nie przeszkadzało mu. Gdy tylko zakończył czuwanie, udał się na grób Czerńca.
< Szczawik? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz