Najpierw gniew kotlący się w Szepczącym Wietrze zapłonął mocniej i miała ochotę trzepnąć pieszczocha po pysku za obrazę klanów, w porę jednak opamiętała się i jedynie wykrzywiła pysk w pogardliwym grymasie, a dla podkreślenia prychnęła.
- Widać, że nic nie wiesz o życiu na wolności - syknęła. - A tym bardziej o klanach. Ale czego można się spodziewać po zwykłym pieszczochu?
Kocur, ku zdziwieniu Szepczącego Wiatru, ani nie zaprzeczał, ani nie warknął żadnej odgryzki. Wręcz przeciwnie - pokiwał twierdząco głową, zgadzając się z nią.
- Możliwe - mruknął. - W takim razie powiedz: co z obrożą na szyi robi tutaj kot z lasu? I dlaczego pachnie dwunożnymi?
Wojowniczka mimowolnie zjerzyła lekko sierść na karku.
- Ci przeklęci dwunożni porwali mnie i przetrzymywali w tym swoim gnieździe! Dopiero co udało mi się uciec i ten, eee... - uważnie zlustrowała go wzrokiem - Tak się składa, że ja... No nie do końca wiem jak wrócić... A ty, skoro tu mieszkasz, to zapewne wiesz gdzie jest las. Wskazałbyś mi drogę?
Kocur nie spuszczał z niej swoich złotych oczu.
- Zależy - odparł.
- Zależy? Od czego?
- Od tego, co dasz mi w zamian.
Wbiła w niego chłodny wzrok spod zmróżonych powiek i milczała przez kilka uderzeń serca.
- No tak... Darmowa pomoc to już dla pieszczocha zbyt wiele. - mruknęła, szybko jednak wpadła na to, co może mu zaoferować. Nie będzie po tym stratna, a wręcz przeciwnie. - Możesz sobie wziąć moją obrożę.
Jednak na pysku ciemnego kocura pojawił się grymas zdecydownie nie świadczący o tym, by taka oferta przypadła mu do gustu.
- A na co mi taka brzydka obroża? - prychnął.
Kotka uśmiechnęła się lekko.
- Zgadzam się z tobą, jest paskudna! Więc pomóż mi chociaż się jej pozbyć!
<Mozart? Opisz jak najwięcej akcji>
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.W Klanie Klifu
Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.W Klanie Nocy
Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.W Klanie Wilka
Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.W Owocowym Lesie
Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)
Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)
28 lutego 2018
Od Wierzbowego Serca CD. Czarnej Łapy
Wierzbowe Serce usiadła obok młodego czarnego kocura. Dopiero został uczniem, a w jego życiu już zdarzyła się tragedia. Pewnie wyobrażał sobie szczęśliwie życie razem z siostrą u boku. Mieli siebie wspierać w trudnych chwilach, dzielić się przygodami z treningów... a teraz? Wszystko się posypało przez to, że młoda kotka spadła z klifu.
- Czarna łapo, ja... - zaczęła cicho Wierzbowe Serce.
- Daruj sobie gadkę o tym, że wiesz co czuję. - miauknął uczeń odwracając wzrok i wbijając pazury w ziemię. Wierzba w cale nie miała zamiaru tego mówić, mimo tego spuściła wzrok.
- Mglista Łapa też była moją rodziną... tak jak Ciernista Łapa i Jeżowa Łapa.
- I co z tego?! Nie możesz jej zwrócić życia! Nikt nie może! - kocur zacisnął zęby, a Kotka zauważyła, że po jego policzku spływa łza. Nie jestem dobra w pocieszaniu. Wierzbowe Serce westchnęła i spojrzała w niebo. Ciemność zaczynała okrywać wszystko swoimi kruczoczarnymi skrzydłami, a na Srebrnej Skórze zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy.
- Czarna Łapo, twoja siostra poluje teraz razem z Klanem Gwiazdy. Jednak zawsze będzie nad tobą czuwać i obserwować cię stamtąd. I właśnie dla niej musisz się starać być silniejszy i lepszy.
Brązowe oczy kocura w końcu spojrzały na pysk Wierzbowego Serca.
- Ale... - miauknął cicho, lecz po chwili namysłu tylko kiwnął głową na zgodę.
***
- Ja nadal nie mogę w to uwierzyć. - miauknął Omszona Skóra, lekko drżącym głosem. Bura kotka wtuliła się w niebieskie futro kocura, mrucząc uspokajająco. Mimo, że nie miała jeszcze nigdy ucznia, mogła się domyślić, co czuje jej brat.
- Moja uczennica spadła z klifu, a ja nie mogłem nic zrobić. - ciągnął dalej. Do legowiska wojowników wszedł Słoneczny Blask. Kocur patrzył to na Omszoną Skórę, to na Wierzbowe Serce.
- Omszona Skóro? Możemy chwilę porozmawiać? - zapytał czarno-biały kocur. W jego oczach można było dostrzec współczucie i smutek. Wierzba poczuła, jak niebieski kiwa głową.
- Zostawię was samych. - miauknęła kotka, po czym otarła się o bok brata i wyszła z legowiska. Dzień był ciepły, słońce przyjemnie grzało grzbiet, mimo to w obozie panowała ponura atmosfera. Kotka rozejrzała się i dostrzegła kruczoczarne futro młodego ucznia. Wierzbowe Serce szybkim krokiem podeszła do Czarnej Łapy i przywitała go słabym i smutnym uśmiechem. Wiedziała, jak ciężko kocurowi po śmierci siostry
- Cześć, Czarna Łapo. - miauknęła.
<Czarna Łapo? Yghhhhhh, nie miałam pomysłu, ale jest>
- Czarna łapo, ja... - zaczęła cicho Wierzbowe Serce.
- Daruj sobie gadkę o tym, że wiesz co czuję. - miauknął uczeń odwracając wzrok i wbijając pazury w ziemię. Wierzba w cale nie miała zamiaru tego mówić, mimo tego spuściła wzrok.
- Mglista Łapa też była moją rodziną... tak jak Ciernista Łapa i Jeżowa Łapa.
- I co z tego?! Nie możesz jej zwrócić życia! Nikt nie może! - kocur zacisnął zęby, a Kotka zauważyła, że po jego policzku spływa łza. Nie jestem dobra w pocieszaniu. Wierzbowe Serce westchnęła i spojrzała w niebo. Ciemność zaczynała okrywać wszystko swoimi kruczoczarnymi skrzydłami, a na Srebrnej Skórze zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy.
- Czarna Łapo, twoja siostra poluje teraz razem z Klanem Gwiazdy. Jednak zawsze będzie nad tobą czuwać i obserwować cię stamtąd. I właśnie dla niej musisz się starać być silniejszy i lepszy.
Brązowe oczy kocura w końcu spojrzały na pysk Wierzbowego Serca.
- Ale... - miauknął cicho, lecz po chwili namysłu tylko kiwnął głową na zgodę.
***
- Ja nadal nie mogę w to uwierzyć. - miauknął Omszona Skóra, lekko drżącym głosem. Bura kotka wtuliła się w niebieskie futro kocura, mrucząc uspokajająco. Mimo, że nie miała jeszcze nigdy ucznia, mogła się domyślić, co czuje jej brat.
- Moja uczennica spadła z klifu, a ja nie mogłem nic zrobić. - ciągnął dalej. Do legowiska wojowników wszedł Słoneczny Blask. Kocur patrzył to na Omszoną Skórę, to na Wierzbowe Serce.
- Omszona Skóro? Możemy chwilę porozmawiać? - zapytał czarno-biały kocur. W jego oczach można było dostrzec współczucie i smutek. Wierzba poczuła, jak niebieski kiwa głową.
- Zostawię was samych. - miauknęła kotka, po czym otarła się o bok brata i wyszła z legowiska. Dzień był ciepły, słońce przyjemnie grzało grzbiet, mimo to w obozie panowała ponura atmosfera. Kotka rozejrzała się i dostrzegła kruczoczarne futro młodego ucznia. Wierzbowe Serce szybkim krokiem podeszła do Czarnej Łapy i przywitała go słabym i smutnym uśmiechem. Wiedziała, jak ciężko kocurowi po śmierci siostry
- Cześć, Czarna Łapo. - miauknęła.
<Czarna Łapo? Yghhhhhh, nie miałam pomysłu, ale jest>
Od Lamparciej Gwiazdy
Lider Klanu Burzy w końcu musiał uznać, że jego klan gotów jest stanąć do walki z Klanem Wilka. Z jednej strony nie chciał rozlewu krwi. Z drugiej jednak przed oczami błyszczała mu srebrzysta sylwetka Białej Gwiazdy lśniącej blaskiem Srebrnej Skóry. Kochał ją całym sercem. Jej śmierć była nie na miejscu. Nie tak powinien zginąć lider Klanu Burzy.
Klan Burzy od świtu ostrzył pazury do walki. Kątem oka Lamparcia Gwiazda zobaczył, jak uważnie Nocne Niebo przygląda się jego córce, ostrzącej pazury. Zadrżał. Ten atak był dla Rdzawej Łapy próbą. Ma udowodnić swoją lojalność. Ma pokazać, jak walczy w imię Klanu Burzy. Lamparcia Gwiazda udał się ukradkiem w kierunku wyjścia z obozu. Nie chciał, by wojownicy to zauważyli. Jeszcze nie pora na atak. Przywódca udał się na szczyt wzgórz, nieco powyżej obozu, gdzie znajdowały się duże kamienie. Przysiadł pod jednym z nich.
- To dla ciebie Biała Gwiazdo - powiedział do mgły poranka. - Cieszysz się?
Odpowiedział mu tylko chłodny podmuch wiatru, a także poranny śpiew polnych ptaków. Lider pochylił głowę i odwrócił się, kierując swe kroki w stronę obozu. Gdy wszedł Nocne Niebo podbiegł do niego unosząc ogon.
- Melduję, że klan jest gotów - powiedział zastępca. - Możemy już teraz ruszyć na Klan Wilka.
Lamparcia Gwiazda spojrzał na niebo.
- Słońce jest jeszcze zbyt nisko - powiedział. - Patrol jest zbyt blisko obozu. Musimy poczekać, aż odejdą bardziej w stronę terenów Klanu Klifu.
- Klan Wilka jest silny - odezwała się Kwiecisty Wiatr wychodząc z legowiska medyka. - Niech Klan Gwiazdy pozwoli, by twój plan zadziałał. Choć na jego miejscu bym nie pozwoliła.
Klan Burzy od świtu ostrzył pazury do walki. Kątem oka Lamparcia Gwiazda zobaczył, jak uważnie Nocne Niebo przygląda się jego córce, ostrzącej pazury. Zadrżał. Ten atak był dla Rdzawej Łapy próbą. Ma udowodnić swoją lojalność. Ma pokazać, jak walczy w imię Klanu Burzy. Lamparcia Gwiazda udał się ukradkiem w kierunku wyjścia z obozu. Nie chciał, by wojownicy to zauważyli. Jeszcze nie pora na atak. Przywódca udał się na szczyt wzgórz, nieco powyżej obozu, gdzie znajdowały się duże kamienie. Przysiadł pod jednym z nich.
- To dla ciebie Biała Gwiazdo - powiedział do mgły poranka. - Cieszysz się?
Odpowiedział mu tylko chłodny podmuch wiatru, a także poranny śpiew polnych ptaków. Lider pochylił głowę i odwrócił się, kierując swe kroki w stronę obozu. Gdy wszedł Nocne Niebo podbiegł do niego unosząc ogon.
- Melduję, że klan jest gotów - powiedział zastępca. - Możemy już teraz ruszyć na Klan Wilka.
Lamparcia Gwiazda spojrzał na niebo.
- Słońce jest jeszcze zbyt nisko - powiedział. - Patrol jest zbyt blisko obozu. Musimy poczekać, aż odejdą bardziej w stronę terenów Klanu Klifu.
- Klan Wilka jest silny - odezwała się Kwiecisty Wiatr wychodząc z legowiska medyka. - Niech Klan Gwiazdy pozwoli, by twój plan zadziałał. Choć na jego miejscu bym nie pozwoliła.
Kwiecisty Wiatr uparcie stała naprzeciw planowi ataku na Klan Wilka. Nie chciała być jednak przeciwko Lamparciej Gwieździe.
- Wróćcie wszyscy - poprosiła kotka na koniec i odwróciła się, aby wejść do swojego legowiska, kiedy wybiegł stamtąd Gradowa Mordka niosąc jakąś paczuszkę w pyszczku. Zaraz położył ją na ziemi.
- Lamparcia Gwiazdo, idę z wami - zameldował. - Mogę was opatrzyć zaraz po walce. Pokonamy Klan Wilka.
- Dziękuję za pomoc Gradowa Mordko - powiedział lider z uśmiechem. - Bardzo się przyda. Nocne Niebo, iloma wojownikami dysponujemy?
- Sześcioma Lamparcia Gwiazdo, i trojgiem uczniów - powiedział zastępca.
- Dobrze. Jeżeli mentorzy zabrali uczniów na trening, możemy mieć szansę na zwycięstwo. Musimy szybko przedostać się przez tereny Klanu Wilka do ich obozu.
Lider raz jeszcze spojrzał na niebo i uniósł ogon do góry.
- Klanie Burzy, dziś pomścimy naszych zamordowanych towarzyszy! Za honor Klanu Burzy i cześć naszych poległych! Ruszajmy! - oznajmił i wyszedł z obozu, a zaraz za nim poszły kolejne koty. Rdzawa Łapa była tuż za nim, a za nią szedł Nocne Niebo, aby jej pilnować. Lamparcia Gwiazda w duchu modlił się, aby nie wahała się ani chwili. Błagał też, by w obozie Klanu Wilka nie spotkała swoich krewnych. Choć z drugiej strony sam by żałował, gdyby ich tam nie było.
Grupa zbliżyła się do granicy. Lamparcia Gwiazda kiwnął Cienistemu Pazurowi ogonem, a ten wyszedł na przód, przeskoczył strumień i powęszył po okolicy na terytorium Klanu Wilka. Zaraz wrócił.
- Byli tu - powiedział.
- Zatem ruszajmy! - zawołał Lamparcia Gwiazda i biegiem przeskoczył strumień. Wojownicy Klanu Burzy powoli zagłębiali się w terytorium wroga uważnie rozglądając się wokół i węsząc. Wszyscy byli niesamowicie spięci. Starali się jednak nie denerwować.
- Jest droga! - syknęła Korowa Skóra do Lamparciej Gwiazdy. Kocur uniósł ogon i wskazał wojownikom kierunek. Wszyscy podążyli za nimi. Lider otworzył pysk by lepiej łapać zapachy. Ta ścieżka była często uczęszczana. Musiała prowadzić prosto do obozu. Koty przyspieszyły. W końcu dotarli do wielkiego ogrodzenia z krzewów, w którym wyraźnie malowała się ciemna jama. Obóz.
Lamparcia Gwiazda bez wahania wbiegł w tunel. Po głowie krążyła mu tylko jedna myśl - Biała Gwiazda przygnieciona płonącym drzewem. Nigdy nie wybaczy Klanowi Wilka tamtej napaści. Ani kiedyś, ani teraz, ani nigdy!
Koty w obozie niczego się nie spodziewały. Były oszołomione, kiedy do środka wbiegli wojownicy Klanu Burzy jeden po drugim. Obrońcy się nie obijali. Zaraz na lidera rzucił się szary, pręgowany wojownik. Lamparcia Gwiazda szybko uderzył go pazurami w bok i odskoczył nim ten zdążył się zrewanżować. Zaraz też do lidera dotarło wsparcie. Złota Melodia skoczyła na wojownika od boku i zajęła się nim pozwalając liderowi na pomoc innym wojownikom. Lamparcia Gwiazda rozejrzał się po obozie i szybko dostrzegł Milczącą Gwiazdę wychodzącą z jednego z legowisk. Z rykiem wojownika Klanu Lwa rzucił się w jej kierunku. Kotka nie pozostała obojętna na to wyzwanie. Zaraz Lamparcia Gwiazda poczuł na skórze jej pazury. Zasyczał z bólu, ale w chwilę później i ona oberwała. Oboje walczyli trzymając się pazurami, kopiąc, drapiąc i gryząc, w chaotycznym pojedynku. Milcząca Gwiazda była kocicą silną, ale ociężałą. Lamparcia Gwiazda sprawnie korzystał z tego kąsając ją w przednie łapy, które dawały jej potęgę. Nagle w Milczącą Gwiazdę coś uderzyło od boku. Kotka skuliła się z bólu i upadła na ziemię.
- Podziękujesz później! - zawołała Żmijowa Łuska odskakując kawałek. Lamparcia Gwiazda wykorzystał moment i chwycił obie łapy liderki w szczęki, a potem szarpał. Szarpał jak lis, który wiele księżyców temu odebrał mu Iskrzące Futro. Z tą samą determinacją. Liderka piszczała z bólu. w końcu ją wypuścił.
Milcząca Gwiazda leżała bezradnie przed Lamparcią Gwiazdą. Słaba. Pokonana. Mimo wszystko w jej oczach dało się dostrzec wyzywający ogień.
- Zabij mnie! Na co czekasz?! - syknęła podkulając zakrwawione łapy. Lamparcia Gwiazda zrobił krok w tył.
- Klan Burzy nie zabija, jeśli nie musi - powiedział z pełną powagą. - Zajmujemy obóz. Ty i twoi wojownicy macie się stąd wynieść. Teraz.
Milcząca Gwiazda z trudem wstała. Zaraz stary, rudy kocur podbiegł do niej i podparł ją od boku. Młoda medyczka pomogła jej z drugim.
- Klanie Wilka! Wycofujemy się! - zawołała z żalem liderka i wraz ze swoimi wojownikami ruszyła w kierunku tunelu tak szybko jak mogła. Cętkowany wojownik niósł w pyszczku kociaka, a brązowa kotka obok trzymała drugiego. Jedno było pewne. Zwyciężyli.
Koty zaraz podniosły wiwat miauknięć i podskoków. Udało im się! Pokonali Klan Wilka! Pomścili śmierć swoich przyjaciół! Gradowa Mordka wbiegł do obozu i zaraz zaczął oglądać swoich wojowników. Wszyscy wiwatowali. Wszyscy z wyjątkiem...
Cienisty Pazur stał na uboczu, obok wejścia do jakiejś jamy. Na początku cicho, potem co raz głośniej wzywał pomocy. Lider zaraz podbiegł bliżej i zobaczył to, co tak przeraziło wojownika. W wejściu do jamy leżało ciało. Zakrwawiona szyja, wywalony język zagryziony w nieprzyjemnym grymasie i puste, pozbawione życia błękitne oczy. Lawendowy Płatek.
- J-j-ja ni-nie chc-c-ciałem! - zawołał Cienisty Pazur ze łzami w oczach. - J-ja... J-ja... Klanie Gwiazdy!
Kocur rozpłakał się i odbiegł. W jego miejsce zaraz wcisnął się Gradowa Mordka, który na widok ciała odskoczył z przerażeniem.
- Czy to ona? - zapytał ze smutkiem w oczach. - Tak to ona to ta blizna na pyszczku!
Medykowi łzy również napłynęły do oczu.
- Lawendowy Płatku! - zawołał kocur. - Błagam cię, nie umieraj!
- Ona już nie żyje - prychnął Nocne Niebo. - Tak już się dzieje w walce.
- Cienisty Pazur nie miał prawa jej atakować! - parsknął medyk.
- Milcz Gradowa Mordko! - syknął lider. - Lawendowy Płatek jest medykiem, nie wojownikiem. Nie powinna była wyłaniać nosa ze swojego legowiska. Klanie Burzy! Nasza zemsta została spełniona! Możemy wrócić do swojego obozu! Szybko!
Koty zaraz rzuciły się ku wyjściu. Biegli wykorzystując wszystkie siły jakie im zostały po walce. W szybkim tempie trafili na swoje terytorium. Tam zwolnili i pozwolili sobie na chwilę ulgi. Lamparcia Gwiazda podbiegł do Nocnego Nieba.
- Powiedz mi teraz, jak poradziła sobie z naszym wyzwaniem Rdzawa Łapa?
<Rdzawa Łapo?>
Nie uwzględniam ilu wojowników dokładnie jest w obozie Klanu Wilka. Na pewno Klan Burzy miał sporego farta. Pewne koty są na patrolu, pewne trenują uczniów, a inne polują, gdyż poranek jest najlepszą porą. jeżeli ktoś chce opisywać bitwę: droga wolna. Ale nie róbcie 20 różnych wersji wydarzeń, ani nie twórzcie sytuacji zagrażających wygranej Klanu Burzy (o której rozsądził sejm).
Nie uwzględniam ilu wojowników dokładnie jest w obozie Klanu Wilka. Na pewno Klan Burzy miał sporego farta. Pewne koty są na patrolu, pewne trenują uczniów, a inne polują, gdyż poranek jest najlepszą porą. jeżeli ktoś chce opisywać bitwę: droga wolna. Ale nie róbcie 20 różnych wersji wydarzeń, ani nie twórzcie sytuacji zagrażających wygranej Klanu Burzy (o której rozsądził sejm).
27 lutego 2018
Od Pręgowanego Piórka C.D Błądzącego
Mój mały synek od zawsze wydawał się być inny. Myślałam, że to tylko z
początku tak będzie, ale się myliłam. Był bardziej poważny i mniej skory
do zabawy, doroślejszy... co nie zmieniało mojej miłości do niego, bo
przecież każdy jest inny, a on... jest jaki jest. Niestety z nieznanych
mi przyczyn za wszelką cenę unikał mojego wzroku. Postanowiłam
porozmawiać z nim o tym po powrocie. Trzymając w pysku Przepiórkę
wyszłam, a za nami niechętnie poczłapał kocurek. Ogonem lekko go
poklepałam po nosku, a on cicho kichnął. Jego siostra się tylko
zaśmiała.
Po wyjściu z legowiska postanowiłam dokładniej przedstawić im lidera. Moje maluchy z zaciekawieniem rozglądały się po kotach, które jadły, spały, bawiły się, rozmawiały, dzieliły języki. Mój dawny uczeń podszedł do mnie i miauknął:
- Śliczne maluchy!
- Dziękuję, Kaczeńcowy Pazurze - kiwnęła lekko głową, a Przepiórka z zaciekawieniem wbiła wzrok w kocura.
- To twój dawny uceń?
- Tak córeczko. - uśmiechnęłam się na tyle jak umiałam do ciemnego wojownika i ruszyłam dalej. On jako jeden z najbliższych mi kotów nie pytał się kto jest ojcem, czy nie patrzył na mnie i kociaki z pogardą w oczach. Nikt nie musiał wiedzieć kto jest moim partnerem, a ojcem kociąt. I tak myślałam nad tym, żeby przedstawić im Płonący Grzbiet, ale to w swoim czasie. Uważałam, że będzie dumny ze swoich potomków, a oni zatrzymają tę widzę dla siebie. Nareszcie doszliśmy do legowiska lidera. Odstawiłam na chwilę moją małą kulkę na ziemię i miauknęłam by oznajmić, że wchodzimy. Jak się mogłam spodziewać obok Lamparciej Gwiazdy siedziała Rdzawa łapa, która gdy tylko nas zobaczyła zmarszczyła lekko nos.
- Chciałabym, żeby moje kocięta poznały trochę lepiej swojego lidera, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, Lamparcia Gwiazdo...
Moje oba kociaki wpatrzyły się w dużego, czarnego kocura o intensywnie niebieskich oczach z niekrytym podziwem. Ostatnio jak lider je widział były małymi, ślepymi kuleczkami, a teraz są starsze, większe i widzą.
Po wyjściu z legowiska postanowiłam dokładniej przedstawić im lidera. Moje maluchy z zaciekawieniem rozglądały się po kotach, które jadły, spały, bawiły się, rozmawiały, dzieliły języki. Mój dawny uczeń podszedł do mnie i miauknął:
- Śliczne maluchy!
- Dziękuję, Kaczeńcowy Pazurze - kiwnęła lekko głową, a Przepiórka z zaciekawieniem wbiła wzrok w kocura.
- To twój dawny uceń?
- Tak córeczko. - uśmiechnęłam się na tyle jak umiałam do ciemnego wojownika i ruszyłam dalej. On jako jeden z najbliższych mi kotów nie pytał się kto jest ojcem, czy nie patrzył na mnie i kociaki z pogardą w oczach. Nikt nie musiał wiedzieć kto jest moim partnerem, a ojcem kociąt. I tak myślałam nad tym, żeby przedstawić im Płonący Grzbiet, ale to w swoim czasie. Uważałam, że będzie dumny ze swoich potomków, a oni zatrzymają tę widzę dla siebie. Nareszcie doszliśmy do legowiska lidera. Odstawiłam na chwilę moją małą kulkę na ziemię i miauknęłam by oznajmić, że wchodzimy. Jak się mogłam spodziewać obok Lamparciej Gwiazdy siedziała Rdzawa łapa, która gdy tylko nas zobaczyła zmarszczyła lekko nos.
- Chciałabym, żeby moje kocięta poznały trochę lepiej swojego lidera, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, Lamparcia Gwiazdo...
Moje oba kociaki wpatrzyły się w dużego, czarnego kocura o intensywnie niebieskich oczach z niekrytym podziwem. Ostatnio jak lider je widział były małymi, ślepymi kuleczkami, a teraz są starsze, większe i widzą.
<Rdzawuś, Lampi, dzieci?>
26 lutego 2018
Od Wschodu
Szylkretowa koteczka od samego rana była bardzo podniecona faktem, że tata razem z mamą wyjdą z nimi na malutki wypad poza obóz. Mimo że będzie to tylko krótka przebieżka po klifie. Od kiedy tylko pierwszy raz wyszła razem z mamą i rodzeństwem poza żłobek, kolejne spędzone dni w legowisku były dla niej coraz nudniejsze. Fakt faktem siedzenie między łapkami Zbluszczonego Futerka i słuchanie jej miarowego oddechu było dla Wschodu jak miód na serce. Mama opowiadała im o swoich przygodach, a czasem jak przyszedł jeszcze Borsuczy Cień, mogli usłyszeć jego historie. Opowieści o wielkich wojownikach Klanu Klifu były chyba jednak przez kociaki najbardziej uwielbiane.
Wschód jeszcze księżyc temu była okropnie przygnębiona z powodu odejścia Piaskowej Mgły do Klanu Gwiazd. Koteczka kochała jej historie, uwielbiała również radość piaskowej starszej na ich widok. Najbardziej jednak wstrząsnęła nią śmierć Mglistej Łapy. Przecież jeszcze niedawno wszyscy razem bawili się w żłobku w berka i chowanego, a teraz nigdy więcej nie zobaczy klapniętego uszka srebrnej koteczki.
Szumek próbował pocieszyć ją, jak tylko się dało, a Żądełko ani razu nie podniosła na nią głosu. Wschód była im wszystkim bardzo wdzięczna, próbowała wynagrodzić wszystko rodzeństwu jak najlepiej. Dlatego pewnego dnia postanowiła wyjść przed świtem ze żłobka, by przynieść coś do jedzenia dla wszystkich.
Chciała zobaczyć ich szczęśliwe pyszczki, tylko to jej wystarczy!
Wymknęła się spod łap Zbluszczonego Futerka, z największą precyzją omijając ogon Żądełka i wąsy Szumka. Bezszelestnie szła po suchym od gorącego słońca mchu, wychodząc nieco przestraszona na samotną przechadzkę.
Wiedziała, że nie powinna sama brać jedzenia ze stosu zwierzyny, jednak ona tak bardzo chciała się na coś przydać! Powolutku podchodziła do dziury, obserwując czy nie ma nikogo w pobliżu. Gdy upewniła się, że jest bezpiecznie, wyciągnęła za ogon jakąś nornicę. Zadowolona z siebie, już się obracała, gdy nagle tuż przed nią wyrosła para wielkich łap.
<Ktoś z Klanu?>
Wschód jeszcze księżyc temu była okropnie przygnębiona z powodu odejścia Piaskowej Mgły do Klanu Gwiazd. Koteczka kochała jej historie, uwielbiała również radość piaskowej starszej na ich widok. Najbardziej jednak wstrząsnęła nią śmierć Mglistej Łapy. Przecież jeszcze niedawno wszyscy razem bawili się w żłobku w berka i chowanego, a teraz nigdy więcej nie zobaczy klapniętego uszka srebrnej koteczki.
Szumek próbował pocieszyć ją, jak tylko się dało, a Żądełko ani razu nie podniosła na nią głosu. Wschód była im wszystkim bardzo wdzięczna, próbowała wynagrodzić wszystko rodzeństwu jak najlepiej. Dlatego pewnego dnia postanowiła wyjść przed świtem ze żłobka, by przynieść coś do jedzenia dla wszystkich.
Chciała zobaczyć ich szczęśliwe pyszczki, tylko to jej wystarczy!
Wymknęła się spod łap Zbluszczonego Futerka, z największą precyzją omijając ogon Żądełka i wąsy Szumka. Bezszelestnie szła po suchym od gorącego słońca mchu, wychodząc nieco przestraszona na samotną przechadzkę.
Wiedziała, że nie powinna sama brać jedzenia ze stosu zwierzyny, jednak ona tak bardzo chciała się na coś przydać! Powolutku podchodziła do dziury, obserwując czy nie ma nikogo w pobliżu. Gdy upewniła się, że jest bezpiecznie, wyciągnęła za ogon jakąś nornicę. Zadowolona z siebie, już się obracała, gdy nagle tuż przed nią wyrosła para wielkich łap.
<Ktoś z Klanu?>
Od Orła C.D Burzowego Futra
Kocica niezgrabnie przemykała się w gęstwinie krzewów. Kulawa łapa od kilku księżyców jeszcze bardziej dawała się we znaki, prze co miałam pewne trudności z polowaniem. Spróbować jednak nie zaszkodzi, a może nawet i wynagrodzi trud, więc warto próbować. Tak więc wracając - Orzeł skradała się do pulchnego, białego gołębia z obrączką na łapce. Kotka właściwie nie wiedziała, co ona oznaczała. Wiedziała tylko, że gołąb nią oznakowany to pyszny i pożywny posiłek, więc czemu by nie?
Zakradła się bliżej, aby mieć jak największą szansę na złapanie go i... oderwała się lekko od ziemi, ledwo chwytając go pazurami i zaciskając kły na jego karku i zagryzając go. Ptak chwilę się szarpał, po czym opadł bezwładnie w pysku oprawczyni. Orzeł położyła się na leśnej ściółce i zaczęła jeść.
***
Przeciągnęła się, ziewając. Słońce właśnie pojawiło się nad widnokręgiem, rzucając delikatne, ciepłe promienie na ziemię. Samotniczka wstała
i sennym wzrokiem zlustrowała swoją chwilową kryjówkę. Opuszczona, zapuszczona, stara borsucza nora, nic specjalnego, ot co. Mruknęła coś pod nosem i, czując głód, wyjrzała na zewnątrz. Letni wietrzyk owiał jej pysk, przynosząc kilka nowych zapachów. Mysz, wróbel, padlina i... koty. Nie zwróciłaby może na to uwagi, w końcu wiedziała, że nie jest jedynym kotem w tym lesie, gdyby nie to, że wyczuła też słaby zapach... krwi! Podążyła tym tropem, aby w razie czego pomóc kotu w potrzebie, gdy zobaczyła paskudny obrazek. Rudy, pręgowany kocur przyciskał do ziemi bezbronną, wyglądającą na słabszą od niego kotkę, rozdzierając jej bok pyszczka. Orzeł chwilę myślała, a po kilkunastu uderzeniach serca wyszła zza krzaków i, kuśtykając, podbiegła do kocura. Uderzyła go pazurami w tył głowy, nie myśląc o konsekwencjach swego czynu. Kocur odwrócił się i warknął, zamachując się łapą i trafiając ją w łebek. Kotkę zamroczyło, a on wykorzystał ten fakt, by przewrócić ją i wgryźć się w jej tylną, nieco ogołoconą nogę. Kocica pisnęła z bólu i zaczęła się szamotać, posyłając błagalne spojrzenie nieznajomej.
<Burzowe Futro?>
Zakradła się bliżej, aby mieć jak największą szansę na złapanie go i... oderwała się lekko od ziemi, ledwo chwytając go pazurami i zaciskając kły na jego karku i zagryzając go. Ptak chwilę się szarpał, po czym opadł bezwładnie w pysku oprawczyni. Orzeł położyła się na leśnej ściółce i zaczęła jeść.
***
Przeciągnęła się, ziewając. Słońce właśnie pojawiło się nad widnokręgiem, rzucając delikatne, ciepłe promienie na ziemię. Samotniczka wstała
i sennym wzrokiem zlustrowała swoją chwilową kryjówkę. Opuszczona, zapuszczona, stara borsucza nora, nic specjalnego, ot co. Mruknęła coś pod nosem i, czując głód, wyjrzała na zewnątrz. Letni wietrzyk owiał jej pysk, przynosząc kilka nowych zapachów. Mysz, wróbel, padlina i... koty. Nie zwróciłaby może na to uwagi, w końcu wiedziała, że nie jest jedynym kotem w tym lesie, gdyby nie to, że wyczuła też słaby zapach... krwi! Podążyła tym tropem, aby w razie czego pomóc kotu w potrzebie, gdy zobaczyła paskudny obrazek. Rudy, pręgowany kocur przyciskał do ziemi bezbronną, wyglądającą na słabszą od niego kotkę, rozdzierając jej bok pyszczka. Orzeł chwilę myślała, a po kilkunastu uderzeniach serca wyszła zza krzaków i, kuśtykając, podbiegła do kocura. Uderzyła go pazurami w tył głowy, nie myśląc o konsekwencjach swego czynu. Kocur odwrócił się i warknął, zamachując się łapą i trafiając ją w łebek. Kotkę zamroczyło, a on wykorzystał ten fakt, by przewrócić ją i wgryźć się w jej tylną, nieco ogołoconą nogę. Kocica pisnęła z bólu i zaczęła się szamotać, posyłając błagalne spojrzenie nieznajomej.
<Burzowe Futro?>
Od Błądzącego C.D Brzoskwiniowej Łapy
Nie rozumiał zachowania kocura. Bo to był kocur, przynajmniej sądząc z zapachu. Czasem przychodził do nich taki duży, czarny kocur i nazywał siebie Lamparcią Gwiazdą, liderem Klanu Burzy. Błądzący czasem się go bał, chociaż nie wiedział czemu. Tych jego błękitnych ślepi, które wydawały się przeszywać na wylot.
Brzoskwiniowa Łapa grzebał w ziemi, jakby umieszczone tam były wszystkie cuda świata. Point próbował zobaczyć, co kremowy tam dostrzegł, aczkolwiek zamiast tego widział tylko jego łapki. Westchnął.
— Co masz na myśli? — mruknął cicho, podchodząc bliżej terminatora.
Krótkowłosy się wzdrygnął, poruszając wąsami. Nawet na niego nie zerknął, tylko nerwowo wpił pazury w glebę i kociak poczuł, jak starszego od niego kota przeszedł dreszcz. Oblizał pyszczek, zaczynając pielęgnować swój puszysty ogon.
— No, że znam się na przeszłości — wyjaśnił, a jego wzrok przeskoczył na legowisku dla uczniów, jakby właśnie tam chciał się teraz udać. — Wiesz, bardziej interesuję się historią Klanu Burzy, aczkolwiek znam też przeszłość innych klanów.
Point podniósł na niego swoje niebieskie, szklące się oczka. Nieświadomie mroził go tym nieśmiałym spojrzeniem, nie rozumiejąc czemu Brzoskwiniowa Łapa coraz bardziej napina mięśnie, które widocznie drgały mu pod skórą.
— Opowiedz — bardziej rozkazał, niż poprosił, ale słychać było ciekawość w jego głosie.
Uczeń zdziwiony zamrugał kilkakrotnie, ale zaraz się wczuł. Rozsiadł się wygodniej, przygładził futerko na klatce piersiowej i zaczął snuć opowiastki, niczym jeden ze starszych. Mówił jakby w transie, a samo kocię czuło, że przenosi się do tych dawnych czasów.
Brzoskwiniowa Łapa w końcu skończył, uśmiechając się sam do siebie. Natomiast Błądzący przekrzywił łebek, jakby zaskoczony, że historia się już skończyła. Przeciągnął się leniwie, ukazując rządek śnieżnobiałych kiełków.
— To tyle? — miauknął ze słyszalnym żalem w głosie.
Brzoskwiniowa Łapa grzebał w ziemi, jakby umieszczone tam były wszystkie cuda świata. Point próbował zobaczyć, co kremowy tam dostrzegł, aczkolwiek zamiast tego widział tylko jego łapki. Westchnął.
— Co masz na myśli? — mruknął cicho, podchodząc bliżej terminatora.
Krótkowłosy się wzdrygnął, poruszając wąsami. Nawet na niego nie zerknął, tylko nerwowo wpił pazury w glebę i kociak poczuł, jak starszego od niego kota przeszedł dreszcz. Oblizał pyszczek, zaczynając pielęgnować swój puszysty ogon.
— No, że znam się na przeszłości — wyjaśnił, a jego wzrok przeskoczył na legowisku dla uczniów, jakby właśnie tam chciał się teraz udać. — Wiesz, bardziej interesuję się historią Klanu Burzy, aczkolwiek znam też przeszłość innych klanów.
Point podniósł na niego swoje niebieskie, szklące się oczka. Nieświadomie mroził go tym nieśmiałym spojrzeniem, nie rozumiejąc czemu Brzoskwiniowa Łapa coraz bardziej napina mięśnie, które widocznie drgały mu pod skórą.
— Opowiedz — bardziej rozkazał, niż poprosił, ale słychać było ciekawość w jego głosie.
Uczeń zdziwiony zamrugał kilkakrotnie, ale zaraz się wczuł. Rozsiadł się wygodniej, przygładził futerko na klatce piersiowej i zaczął snuć opowiastki, niczym jeden ze starszych. Mówił jakby w transie, a samo kocię czuło, że przenosi się do tych dawnych czasów.
Brzoskwiniowa Łapa w końcu skończył, uśmiechając się sam do siebie. Natomiast Błądzący przekrzywił łebek, jakby zaskoczony, że historia się już skończyła. Przeciągnął się leniwie, ukazując rządek śnieżnobiałych kiełków.
— To tyle? — miauknął ze słyszalnym żalem w głosie.
<< Brzoskwiniowa Łapo? >>
Od Złotej Melodii C.D Brzoskwiniowej Łapy
Deszczyk żywo i żwawo, z pełnią kocięcej radości i determinacji dreptał
po zielonej trawie, a za nim dumnie kroczył – mniej śpiesznie, bardziej
powoli – jego ojciec, Ciernisty Pazur. Spacerował spokojnie, obserwując
poczynania jednego ze swoich synów, a mentor milczał, również otaczając
opieką i rozwagą kociaka pełnego energii o błękitnej sierści i jasnych,
niebieskich oczach, tęczówkach, które przypominało poranne, bezchmurne
niebo. Starsza kotka zauważyła brak drugiego syna, z obawą, ale i
roztropnością. Spojrzała się za siebie, przed siebie, rozejrzała się po
bokach i zaczęła iść wprost, aż w końcu natknęła się na Brzoskwiniową
Łapę, który nie kwapił się tą samą radością do słonecznego poranka,
polowań i spaceru na świeżym, przyjemnie chłodnym powietrzu. Smutne,
duże oczy patrzyły się na teren, gdzie trawa była mniej świeża i
wiosenna, myśli miał smutne i przygnębione, nie wyglądało na to, aby coś
w tamtym momencie przynosiło mu radość, gdy jego brat – trochę mniej
rozważny i głupiutki – cieszył się z najmniejszej uwagi mentora,
ciepłych słów ojca, czy chociażby słonecznych, złotych promieni, które
poprawiały mu humor.
Złota Melodia z poważną miną zbliżyła się do swojego syna, cicho westchnęła i spojrzała się w jego przygnębione ślepia.
– Co się dzieje? – zapytała cichym głosem, przyglądając się malcowi. Ten odwzajemnia jej spojrzenie, ale niechętnie.
– Jestem do niczego. – Koniec końców odezwał się, wcześniej milcząc przez dłuższy czas. – Mentor Deszczowej Łapy, jak i innych mają rację. Po prostu się nie nadaję, to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Matka kocura wciąż patrzyła się w jego smutne oczy, próbując w głowie ułożyć odpowiedź.
– Każdy się do czegoś nadaje – mruknęła po chwili. – A ty szczególnie, Brzoskwiniowa Łapo – powiedziała troskliwym tonem, chcąc poprawić humor młodemu. – Musisz tylko znaleźć... To w sobie – dodała jeszcze ciszej, przybierając enigmatyczną nutę w głosie. Szturchnęła jeszcze młodego kociaka rozbawiona. – Nie bierz do siebie uwag Ciernistego Pazura nierzadko są bez żadnych podstaw, nie ma co się przejmować. On już taki jest.
<Brzoskwiniowa Łapa? Deszczowa Łapa? Nocne Niebo?>
Złota Melodia z poważną miną zbliżyła się do swojego syna, cicho westchnęła i spojrzała się w jego przygnębione ślepia.
– Co się dzieje? – zapytała cichym głosem, przyglądając się malcowi. Ten odwzajemnia jej spojrzenie, ale niechętnie.
– Jestem do niczego. – Koniec końców odezwał się, wcześniej milcząc przez dłuższy czas. – Mentor Deszczowej Łapy, jak i innych mają rację. Po prostu się nie nadaję, to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Matka kocura wciąż patrzyła się w jego smutne oczy, próbując w głowie ułożyć odpowiedź.
– Każdy się do czegoś nadaje – mruknęła po chwili. – A ty szczególnie, Brzoskwiniowa Łapo – powiedziała troskliwym tonem, chcąc poprawić humor młodemu. – Musisz tylko znaleźć... To w sobie – dodała jeszcze ciszej, przybierając enigmatyczną nutę w głosie. Szturchnęła jeszcze młodego kociaka rozbawiona. – Nie bierz do siebie uwag Ciernistego Pazura nierzadko są bez żadnych podstaw, nie ma co się przejmować. On już taki jest.
<Brzoskwiniowa Łapa? Deszczowa Łapa? Nocne Niebo?>
25 lutego 2018
Od Burzowego Futra
Dzień był bardzo spokojny, leżałam w legowisku medyka i odpoczywałam, miałam nadzieje, że dziś będę mogła tylko leżeć i nic więcej.
- Widzę, że skoro tak ci się nudzi, to możesz iść, pozbierać maku, bo nasz się skończył. – Powiedziała lawendowy płatek.
- No tak… - Powiedziałam. – Nie mam co liczyć na spokojny… leniwy… dzień. – Powiedziałam do siebie.
- Medycy zawsze mają sporo spraw na głowie. – Powiedziała Medyczka. – Myślałam, że o tym wiesz. – Dodała z lekkim uśmiechem.
- Tak, wiem. – Odparłam znudzona codzienną rutyną.
- Teraz? – Zapytała. – Jakbyś o tym wiedziała wcześniej, zignorowałabyś swoje powołanie? – Zapytała nieco poirytowania tą rozmową Lawenda.
- Jasne, że nie! – Powiedziałam, nieco głośniej, niż zamierzałam.
- Więc, co tu jeszcze robisz? Szoruj po zioła. – Powiedziała wyraźnie wkurzona i zirytowana. – Weź kogoś ze sobą. – Powiedziała nieco spokojniej.
- Nie… Pójdę sama. – Powiedziałam i wyszłam.
***
Cały czas czułam się obserwowana, ale postanowiłam to zignorować. Nagle zza krzaków wyłonił się rudy, pręgowany kocur który, zaraz potem skoczył na mnie i z łatwością powalił na ziemię. Czego chce? Kim jest? Co mi zrobi? Takie myśli kłębiły się w mojej głowie. Kocur przybliżył łapę do mojego pyszczka i drapnął obok lewego oka.
- Nie wyrywaj się a nic ci się nie stanie. – Syknął mi do ucha. Zaraz potem w krzakach coś zaczęło się ruszać, ale rudy kocur tego nie zauważył. Co to było? Jakiś drobny zwierz? Kolejny napastnik? A morze ratunek?
<Ktoś? Jeśli chodzi o odpis, to róbcie, co chcecie, ale nie zabijajcie Burzowego Futra. Jeśli można, odpis wiarę szybko >
- Widzę, że skoro tak ci się nudzi, to możesz iść, pozbierać maku, bo nasz się skończył. – Powiedziała lawendowy płatek.
- No tak… - Powiedziałam. – Nie mam co liczyć na spokojny… leniwy… dzień. – Powiedziałam do siebie.
- Medycy zawsze mają sporo spraw na głowie. – Powiedziała Medyczka. – Myślałam, że o tym wiesz. – Dodała z lekkim uśmiechem.
- Tak, wiem. – Odparłam znudzona codzienną rutyną.
- Teraz? – Zapytała. – Jakbyś o tym wiedziała wcześniej, zignorowałabyś swoje powołanie? – Zapytała nieco poirytowania tą rozmową Lawenda.
- Jasne, że nie! – Powiedziałam, nieco głośniej, niż zamierzałam.
- Więc, co tu jeszcze robisz? Szoruj po zioła. – Powiedziała wyraźnie wkurzona i zirytowana. – Weź kogoś ze sobą. – Powiedziała nieco spokojniej.
- Nie… Pójdę sama. – Powiedziałam i wyszłam.
***
Cały czas czułam się obserwowana, ale postanowiłam to zignorować. Nagle zza krzaków wyłonił się rudy, pręgowany kocur który, zaraz potem skoczył na mnie i z łatwością powalił na ziemię. Czego chce? Kim jest? Co mi zrobi? Takie myśli kłębiły się w mojej głowie. Kocur przybliżył łapę do mojego pyszczka i drapnął obok lewego oka.
- Nie wyrywaj się a nic ci się nie stanie. – Syknął mi do ucha. Zaraz potem w krzakach coś zaczęło się ruszać, ale rudy kocur tego nie zauważył. Co to było? Jakiś drobny zwierz? Kolejny napastnik? A morze ratunek?
<Ktoś? Jeśli chodzi o odpis, to róbcie, co chcecie, ale nie zabijajcie Burzowego Futra. Jeśli można, odpis wiarę szybko >
Od Szumka C.D. Asziji (Błękitu)
Szumek zaraz dopadł obcego kota, który zbliżał się do jego mamy.
- Nie pozwolę ci jej skrzywdzić! - zawołał przewracając kota przed nim. Mała łaciata koteczka próbowała się mu wyrwać machając na niego łapkami.
- Szumek zostaw ją! - miauknęła Zabluszczone Futerko. - Ona nic mi nie zrobi.
Rudy kociak niechętnie wypuścił obcą z pazurów i usiadł zadzierając nosa i owijając puchaty ogonek wokół łap.
- Ona nie pachnie Klanem Klifu! - powiedział do matki. - To jakiś obcy kot!
- Przed chwilą przyprowadził ją tu Niedźwiedzia Gwiazda - powiedziała spokojnie mama kociaka. - Ona jest chyba nowym członkiem Klanu Klifu. Musimy się nią zająć. Kochanie, jak ci na imię?
- Aszija - powiedziała cichutko kotka.
- Nie. Nie prawda. Teraz nazywasz się Błękit. Musisz zapamiętać to imię i nosić je z dumą. To imię kota z klanu.
- Co to jest klan? - spytała kotka.
- Klan to te wszystkie koty jakie widziałaś w obozie i jeszcze kilka. Nasz klan nazywa się Klanem Klifu, bo żyjemy na klifie. Ale są też inne klany. Szybko się wszystkiego nauczysz.
Nowa kotka podeszła bliżej Zabluszczonego Futerka i dotknęła delikatnie łapami jej pyszczka.
- Kto ty jesteś? - zapytała patrząc kotce w oczy.
- Nazywam się Zabluszczone Futerko i od teraz będę twoją mamą - powiedziała kotka i polizała małą po brzuszku. Szumek napuszył się zaraz.
- Jak to jej mamą?! Jesteś moja mamą! - zawołał i podbiegł do kotki skacząc jej na brzuch. Ta, zaraz polizała go po boku.
- Nie możesz być tak zazdrosny Szumku - pouczyła go. - Musisz nauczyć się dzielić. Masz przecież dwie siostry, nie rozumiesz, że mama nie ma tylko jednego kociaka?
- Ale ona nie jest moją siostrą! - zawołał Szumek.
- Teraz już jest. Idź szybko znaleźć Wschód i Żądełko. Trzeba im przedstawić waszą siostrę.
Szumek pokręcił nosem, ale zaraz wstał i wyszedł ze żłóbka, aby poszukać siostry. Miały być u Fenkułowego Serca, która obiecała im pokazać jakie zioła leczą jakie choroby. Szumka to nie interesowało. Wolał opiekować się mamą. Zastał siostry w legowisku medyka.
- Wschód, Żądełko, mama ma nowego kociaka i kazała was zawołać! Chyba chce się nas pozbyć!
<Sisters?>
- Nie pozwolę ci jej skrzywdzić! - zawołał przewracając kota przed nim. Mała łaciata koteczka próbowała się mu wyrwać machając na niego łapkami.
- Szumek zostaw ją! - miauknęła Zabluszczone Futerko. - Ona nic mi nie zrobi.
Rudy kociak niechętnie wypuścił obcą z pazurów i usiadł zadzierając nosa i owijając puchaty ogonek wokół łap.
- Ona nie pachnie Klanem Klifu! - powiedział do matki. - To jakiś obcy kot!
- Przed chwilą przyprowadził ją tu Niedźwiedzia Gwiazda - powiedziała spokojnie mama kociaka. - Ona jest chyba nowym członkiem Klanu Klifu. Musimy się nią zająć. Kochanie, jak ci na imię?
- Aszija - powiedziała cichutko kotka.
- Nie. Nie prawda. Teraz nazywasz się Błękit. Musisz zapamiętać to imię i nosić je z dumą. To imię kota z klanu.
- Co to jest klan? - spytała kotka.
- Klan to te wszystkie koty jakie widziałaś w obozie i jeszcze kilka. Nasz klan nazywa się Klanem Klifu, bo żyjemy na klifie. Ale są też inne klany. Szybko się wszystkiego nauczysz.
Nowa kotka podeszła bliżej Zabluszczonego Futerka i dotknęła delikatnie łapami jej pyszczka.
- Kto ty jesteś? - zapytała patrząc kotce w oczy.
- Nazywam się Zabluszczone Futerko i od teraz będę twoją mamą - powiedziała kotka i polizała małą po brzuszku. Szumek napuszył się zaraz.
- Jak to jej mamą?! Jesteś moja mamą! - zawołał i podbiegł do kotki skacząc jej na brzuch. Ta, zaraz polizała go po boku.
- Nie możesz być tak zazdrosny Szumku - pouczyła go. - Musisz nauczyć się dzielić. Masz przecież dwie siostry, nie rozumiesz, że mama nie ma tylko jednego kociaka?
- Ale ona nie jest moją siostrą! - zawołał Szumek.
- Teraz już jest. Idź szybko znaleźć Wschód i Żądełko. Trzeba im przedstawić waszą siostrę.
Szumek pokręcił nosem, ale zaraz wstał i wyszedł ze żłóbka, aby poszukać siostry. Miały być u Fenkułowego Serca, która obiecała im pokazać jakie zioła leczą jakie choroby. Szumka to nie interesowało. Wolał opiekować się mamą. Zastał siostry w legowisku medyka.
- Wschód, Żądełko, mama ma nowego kociaka i kazała was zawołać! Chyba chce się nas pozbyć!
<Sisters?>
Od Asziji C.D Czarnej Łapy
Nie wiem, gdzie zabrała mnie trójka kotów, było tam wiele zapachów.
Rozejrzałam się z boku na bok. Było tam wiele kotów. Najbardziej rzucał
się w oczy kot, kocur, który stał bardzo wysoko. Czarny kocur podszedł
do kocura na wysokości, zaraz za nim poszedł kot, który mnie trzymał.
Czarny kocur miauknął do kota stojącego wysoko, po czym zeskoczył do
nas.
- Niedźwiedzia Gwiazdo znaleźliśmy kociaka - miauknął po czym kiwnięciem ogona kazał kocurkowi który mnie trzymał podejść i odłożyć mnie.
Podkuliłam się i patrzyłam na kocura z dołu.
Duży kocur schylił się do mnie,
- Witaj - miauknął
- Dzień, Dzieńdobry - miauknęłam wystraszona
- Zgubiłaś się? - spytał
- T-tak, ale nie chcę, wracać - mruknęłam
- Chcesz tu zostać? - zadał pytanie ponownie,
Powoli kiwnęłam głową.
Kocur wskoczył na swoje miejsce,
- Zgromadzenie! - miauknął głośno po czym koty zebrały się przy nim,
- Dziś do klanu dołącza nowa kotka! - miauknął - Jej nowe imię brzmieć będzie Błękit,
Z błyskiem w oku, spojrzałam na kocura i rozejrzałam się, jak to mówią, po całym obozie. Koty patrzyły na mnie, niektóre neutralnie, z uśmiechem albo z kwaśną miną. Gdy zgromadzenie zakończyło się kocur, zwany Niedźwiedzia Gwiazdą, zeskoczył do mnie i ruchem ogona zachęcił do podążania. Zaprowadził mnie do jakiegoś miejsca, była tam kotka z kociakami.
- Zabluszczone Futerko, czy przyjmiesz opiekę nad Błękit? - spytał i wysunął mnie łapą przez siebie.
Kotka chwilę zastanowiła się i kiwnęła głową na tak. Kocur uśmiechnął się, po czym miauknął na do widzenia i wyszedł. Kotka zwana Zabluszczonym Futerkiem zaprosiła mnie do siebie, ale jakiś kociak zagrodził mi drogę.
<Jakiś kociak od Zabluszczonego Futerka? albo Czarna Łapo? Dziękuję za zaproszenie>
Dodam tylko, że na następny raz staraj się bardziej wyróżniać koty po cechach szczególnych albo jak nie znasz ich imiona nazywać je jakoś po swojemu na przykład "Ten Wysoki Kocur". Czarnych kocurów w Klanie Klifu przecież jest dużo.
- Niedźwiedzia Gwiazdo znaleźliśmy kociaka - miauknął po czym kiwnięciem ogona kazał kocurkowi który mnie trzymał podejść i odłożyć mnie.
Podkuliłam się i patrzyłam na kocura z dołu.
Duży kocur schylił się do mnie,
- Witaj - miauknął
- Dzień, Dzieńdobry - miauknęłam wystraszona
- Zgubiłaś się? - spytał
- T-tak, ale nie chcę, wracać - mruknęłam
- Chcesz tu zostać? - zadał pytanie ponownie,
Powoli kiwnęłam głową.
Kocur wskoczył na swoje miejsce,
- Zgromadzenie! - miauknął głośno po czym koty zebrały się przy nim,
- Dziś do klanu dołącza nowa kotka! - miauknął - Jej nowe imię brzmieć będzie Błękit,
Z błyskiem w oku, spojrzałam na kocura i rozejrzałam się, jak to mówią, po całym obozie. Koty patrzyły na mnie, niektóre neutralnie, z uśmiechem albo z kwaśną miną. Gdy zgromadzenie zakończyło się kocur, zwany Niedźwiedzia Gwiazdą, zeskoczył do mnie i ruchem ogona zachęcił do podążania. Zaprowadził mnie do jakiegoś miejsca, była tam kotka z kociakami.
- Zabluszczone Futerko, czy przyjmiesz opiekę nad Błękit? - spytał i wysunął mnie łapą przez siebie.
Kotka chwilę zastanowiła się i kiwnęła głową na tak. Kocur uśmiechnął się, po czym miauknął na do widzenia i wyszedł. Kotka zwana Zabluszczonym Futerkiem zaprosiła mnie do siebie, ale jakiś kociak zagrodził mi drogę.
<Jakiś kociak od Zabluszczonego Futerka? albo Czarna Łapo? Dziękuję za zaproszenie>
Dodam tylko, że na następny raz staraj się bardziej wyróżniać koty po cechach szczególnych albo jak nie znasz ich imiona nazywać je jakoś po swojemu na przykład "Ten Wysoki Kocur". Czarnych kocurów w Klanie Klifu przecież jest dużo.
24 lutego 2018
Od Miodowego Serca CD Wydrowej Łapy
Kotka spojrzała na swoją młodszą siostrę uśmiechając się lekko. Miło jej było, że ktoś nareszcie postanowił jej pomóc. Szelest nie odwiedzał jej już tak często. Dalej nie mogła uwierzyć w to co zrobił jej brat. Z jednej strony popierała jego czyn, z drugiej zaś dobrze wiedziała, że może zostać za to ukarany przez Gwiezdnych. Powróciła jednak myślami do chwili obecnej skupiając się na pytaniu Wydrowej Łapy.
- Wiesz co, chyba tak. Potrzebuję kogoś kto pomoże mi oporządzić Rybi Ogon i Świetlikową Ścieżkę.
Młodsza siostra kiwnęła głową zabierając rzeczy przygotowane przez Miodowe Serce. Kotki ruszyły w kierunku kociarni idąc spokojnym tempem, nie śpieszyło im się zbytnio. Medyczka spojrzała na niebo usłane chmurami przypominając sobie o pewnym kocurze który na nią czeka- Mała Łapa. Umówiła się z nim za kolejny księżyc, czas ten powoli się kończył. Miała go znowu spotkać już za trzy dni. Poczuła przyjemny dreszcz na karku przypominając sobie o ciepłym uścisku samotnika. Coś nie pozwalało mu zostawić jej głowy w spokoju, ciągle pojawiał się w jej snach, przed oczami...Miodek zdążyła już nawet pomylić cień Jagodowego Futra ze swoim bliskim przyjacielem. Potrząsnęła głową odganiając roześmiany pysk kocura sprzed oczu. Musiała się skupić na pracy. ,,Jeszcze chwila Miodowe Serce, jeszcze kilka dni..." powtarzała bezustannie wzdychając ciężko.
Dotarła do kociarni wraz z Wydrową Łapą. Przemknęły przez wejście wślizgując się cicho do środka. Do nosa medyczki dostał się ten sam ziemisty zapach który przynosił jej okrutne wspomnienia. Fakt, nie spotka tutaj już swojej matki, ale sam fakt, że kiedyś musiała z nią tu przebywać był okropny. Poczuła ból na policzku, przypomniała sobie o tym jak wyrodna kocica podniosła na nią łapę po raz pierwszy, i ostatni na szczęście. Teraz w żłobku siedziała tylko Rybi Ogon, Świetlikowa Ścieżka i naburmuszony Szelest. Miodowe Serce podeszła do braciszka witając się z nim. Kocur nawet jej nie zauważył, dopiero kiedy ta szturchnęła go nosem odwrócił w jej kierunku wzrok.
- Cześć - zaczął cicho- po co tu przyszłaś?
- Sprawdzić jak się miewa mój braciszek...no i nasze królowe- odpowiedziała mu z uśmiechem machając ogonem- więc...jak się czujesz.
- Nie najlepiej. Ale na to żadne twoje lekarstwa nie poradzą- mruknął smutno kocurek kiwając głową w stronę siostry która obserwowała go bacznie. Miodowe Serce wymieniła z nim jeszcze kilka zdań po czym zwróciła się w stronę królowych. Podeszła najpierw do Rybiego Ogona. Kotka leżała na boku czyszcząc swoje futerko. Uniosła ciemne oczy wprost na medyczkę wykrzywiając pysk w lekki uśmiech.
- Witaj Miodowe Serce, jak się masz moja droga?
- Bardzo dobrze, ale to nie czas aby rozmawiać o mnie, przyszłam tu aby sprawdzić twój stan...jakieś niepokojące objawy?
- Co to, to nie! Czuje się świetnie! Nic mnie nie boli, no może trochę plecy...sypiam bardzo dobrze, gadam jak zawsze, dużo i szybko. Nic mi nie jest- zaśmiała się Rybi Ogon spoglądając na Świetlikową Ścieżkę- sądzę, że moja przyjaciółka także czuje się dobrze, prawda?
- O tak, wszystko jest w porządku- zamruczała szylkretowa patrząc na swój brzuch- dzieciaki też się czują dobrze.
Miodowe Serce uśmiechnęła się na widok zadowolonych kotek. Mogą zostać matkami...tego im poniekąd zazdrościła. Szczerze, medyczka obrała swoją ścieżkę głównie ze względu na to, że bała się tępienia przez rodzicielkę. Po za tym, nie do końca chciała kiedyś zostać matką. Było to jednak skomplikowane, z jednej strony bardzo pragnęła posiadać swoje potomstwo, ale panicznie bała się tego, że wda się w Ziewającą Łasicę. Nikt nie nauczył jej rodzicielskiej miłości, nie wiedziała co to znaczy ciepło czy odpowiedzialność za życie pociech. Dlatego postanowiła zostać medykiem. Nauczyła się odpowiedzialności, ale nie były to jej dzieci a pobratymcy, mniejsze ryzyko przywiązania czy skrzywdzenia. Widziała siebie jako matkę a Dryfujący Obłok jako ojca całego klanu, nawet liderki. Zajmowali się nimi gdy ci czuli się źle, byli chorzy czy poszkodowani. Bo to jej zdaniem powinni robić rodzice. Mogła czuć się jak matka nie wyciągając z tego żądnych konsekwencji. Gdyby teraz miała kociaki, Klan Gwiazd ukarałby ją za łamanie kodeksu. Ale teraz? Wykonuje swoją pracę, rzetelnie i sumiennie.
Z długiego zamyślenia wyrwała ją Wydrowa Łapa. Szturchnęła siostrę łapą patrząc głęboko w jej oczy.
- Idziemy już?- zapytała cicho. Miodowe Serce odpowiedziała kiwnięciem głowy.
<<Wydrza Łapo? uhh szit przepraszam;v;>>
- Wiesz co, chyba tak. Potrzebuję kogoś kto pomoże mi oporządzić Rybi Ogon i Świetlikową Ścieżkę.
Młodsza siostra kiwnęła głową zabierając rzeczy przygotowane przez Miodowe Serce. Kotki ruszyły w kierunku kociarni idąc spokojnym tempem, nie śpieszyło im się zbytnio. Medyczka spojrzała na niebo usłane chmurami przypominając sobie o pewnym kocurze który na nią czeka- Mała Łapa. Umówiła się z nim za kolejny księżyc, czas ten powoli się kończył. Miała go znowu spotkać już za trzy dni. Poczuła przyjemny dreszcz na karku przypominając sobie o ciepłym uścisku samotnika. Coś nie pozwalało mu zostawić jej głowy w spokoju, ciągle pojawiał się w jej snach, przed oczami...Miodek zdążyła już nawet pomylić cień Jagodowego Futra ze swoim bliskim przyjacielem. Potrząsnęła głową odganiając roześmiany pysk kocura sprzed oczu. Musiała się skupić na pracy. ,,Jeszcze chwila Miodowe Serce, jeszcze kilka dni..." powtarzała bezustannie wzdychając ciężko.
Dotarła do kociarni wraz z Wydrową Łapą. Przemknęły przez wejście wślizgując się cicho do środka. Do nosa medyczki dostał się ten sam ziemisty zapach który przynosił jej okrutne wspomnienia. Fakt, nie spotka tutaj już swojej matki, ale sam fakt, że kiedyś musiała z nią tu przebywać był okropny. Poczuła ból na policzku, przypomniała sobie o tym jak wyrodna kocica podniosła na nią łapę po raz pierwszy, i ostatni na szczęście. Teraz w żłobku siedziała tylko Rybi Ogon, Świetlikowa Ścieżka i naburmuszony Szelest. Miodowe Serce podeszła do braciszka witając się z nim. Kocur nawet jej nie zauważył, dopiero kiedy ta szturchnęła go nosem odwrócił w jej kierunku wzrok.
- Cześć - zaczął cicho- po co tu przyszłaś?
- Sprawdzić jak się miewa mój braciszek...no i nasze królowe- odpowiedziała mu z uśmiechem machając ogonem- więc...jak się czujesz.
- Nie najlepiej. Ale na to żadne twoje lekarstwa nie poradzą- mruknął smutno kocurek kiwając głową w stronę siostry która obserwowała go bacznie. Miodowe Serce wymieniła z nim jeszcze kilka zdań po czym zwróciła się w stronę królowych. Podeszła najpierw do Rybiego Ogona. Kotka leżała na boku czyszcząc swoje futerko. Uniosła ciemne oczy wprost na medyczkę wykrzywiając pysk w lekki uśmiech.
- Witaj Miodowe Serce, jak się masz moja droga?
- Bardzo dobrze, ale to nie czas aby rozmawiać o mnie, przyszłam tu aby sprawdzić twój stan...jakieś niepokojące objawy?
- Co to, to nie! Czuje się świetnie! Nic mnie nie boli, no może trochę plecy...sypiam bardzo dobrze, gadam jak zawsze, dużo i szybko. Nic mi nie jest- zaśmiała się Rybi Ogon spoglądając na Świetlikową Ścieżkę- sądzę, że moja przyjaciółka także czuje się dobrze, prawda?
- O tak, wszystko jest w porządku- zamruczała szylkretowa patrząc na swój brzuch- dzieciaki też się czują dobrze.
Miodowe Serce uśmiechnęła się na widok zadowolonych kotek. Mogą zostać matkami...tego im poniekąd zazdrościła. Szczerze, medyczka obrała swoją ścieżkę głównie ze względu na to, że bała się tępienia przez rodzicielkę. Po za tym, nie do końca chciała kiedyś zostać matką. Było to jednak skomplikowane, z jednej strony bardzo pragnęła posiadać swoje potomstwo, ale panicznie bała się tego, że wda się w Ziewającą Łasicę. Nikt nie nauczył jej rodzicielskiej miłości, nie wiedziała co to znaczy ciepło czy odpowiedzialność za życie pociech. Dlatego postanowiła zostać medykiem. Nauczyła się odpowiedzialności, ale nie były to jej dzieci a pobratymcy, mniejsze ryzyko przywiązania czy skrzywdzenia. Widziała siebie jako matkę a Dryfujący Obłok jako ojca całego klanu, nawet liderki. Zajmowali się nimi gdy ci czuli się źle, byli chorzy czy poszkodowani. Bo to jej zdaniem powinni robić rodzice. Mogła czuć się jak matka nie wyciągając z tego żądnych konsekwencji. Gdyby teraz miała kociaki, Klan Gwiazd ukarałby ją za łamanie kodeksu. Ale teraz? Wykonuje swoją pracę, rzetelnie i sumiennie.
Z długiego zamyślenia wyrwała ją Wydrowa Łapa. Szturchnęła siostrę łapą patrząc głęboko w jej oczy.
- Idziemy już?- zapytała cicho. Miodowe Serce odpowiedziała kiwnięciem głowy.
<<Wydrza Łapo? uhh szit przepraszam;v;>>
Od Imbirowej Łapy
Wyszłam z legowiska uczniów. Dzień zapowiadał się pięknie. Słońce jasno
świeciło, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Przeciągnęłam się,
rozkoszując ciepłem promieni padających na ziemię. O tej porze roku las
był obfity w zwierzynę, rzeka na pewno też! Na myśl o jedzeniu zrobiłam
się głodna. Podreptałam do składziku ze zwierzyną... Pusto. Kiedy
rozglądnęłam się po obozie, zauważyłam Błyskające Niebo, dzielącą języki
z Rozżarzonym Popiołem.
- Cześć, Błyskające Niebo! - przywitałam się. - Co będziemy dzisiaj robić?
- Dzisiaj masz "wolne" - odparła kotka.
- Em... Dobrze. W takim razie pójdę na polowanie - stwierdziłam.
Podreptałam w stronę wyjścia z obozu. Obejrzałam się jeszcze ostatni raz. Nikt mnie nie wołał, ani za mną nie szedł. Z lekką niepewnością opuściłam polanę.
Zastanawiałam się nad moim klanem. Co prawda większość kotów darzyła mnie dużym zaufaniem, ale miałam wrażenie, że jeszcze nie wszyscy mnie zaakceptowali... Sama czułam się trochę nieswojo, chociaż należałam do Klanu Nocy już od dłuższego czasu. Ale czy dałoby się wychwycić u mnie jakieś przeciwieństwa w zestawieniu z kotem urodzonym w klanie? Przecież znam kodeks wojownika, wierzę w Klan Gwiazdy, wiem, co oznacza życie w klanie... A oprócz tego umiem polować i walczyć. Ale czy to wystarczy? Z rozmyślań wyrwał mnie szum strumienia. Zamruczałam cicho; łapy jakby same mnie tutaj zaprowadziły. Z radością spojrzałam na przejrzystą, wartko płynącą wodę. Lubiłam to miejsce. Przez chwilę tak stałam, patrząc się w rzekę i nie wiedząc co zrobić. "No tak!" - przypomniałam sobie w końcu. - "Przecież wyszłam na polowanie!" Pokręciłam głową, dziwiąc się z własnej głupoty. Podeszłam do strumienia i zaczęłam rozglądać się za rybami.
~~~*~~~
Zadowolona z siebie, chwyciłam wszystkie ryby w pysk. Skierowałam się w stronę obozu. Może jeszcze coś złapię po drodze? Weszłam między drzewa. Zaczęłam węszyć w poszukiwaniu zwierzyny. Chwila... Wyczułam jakiegoś kota. Zapach był z pewnością świeży, jednak dość nikły - byłam zbyt daleko, żeby stwierdzić, z jakiego może być klanu. Odłożyłam ryby na bok i lekko przysypałam ziemią. Bezszelestnie podążyłam w kierunku, z którego dochodził zapach. W mojej głowie zaczęły się pojawiać okropne scenariusze. Znienacka skaczący na mnie kot z obcego klanu, który mnie zabija, ja wpadająca w pułapkę... Nie. Tego było już za wiele. To na pewno jakiś samotny kot Klanu Cienia. Może wyszedł zapolować, tak jak ja?
Przystanęłam. Teraz już byłam pewna: kot z mojego klanu. Odetchnęłam z ulgą. Nagle usłyszałam przeciągłe, żałosne miauknięcie.
- Halo? - spytałam cicho.
Odpowiedział mi dźwięk jakiejś szamotaniny. Przerażona cofnęłam się o krok, jednak zebrałam się w sobie i zrobiłam parę kroków w kierunku kolczastych krzewów, z których prawdopodobnie dochodziły odgłosy. Podeszłam do nich i łapą rozgarnęłam pnącza. Wciągnęłam powietrze. Ujrzałam tam kota zaplątanego w kolce. Miał kilka zadrapań, z których małymi stróżkami ciekła krew. Kot szamotał się i rzucał, wyraźnie próbując się uwolnić.
- Spokojnie - rzekłam ciepło. - Zaraz cię uwolnię.
<Ktoś z Klanu Nocy?>
- Cześć, Błyskające Niebo! - przywitałam się. - Co będziemy dzisiaj robić?
- Dzisiaj masz "wolne" - odparła kotka.
- Em... Dobrze. W takim razie pójdę na polowanie - stwierdziłam.
Podreptałam w stronę wyjścia z obozu. Obejrzałam się jeszcze ostatni raz. Nikt mnie nie wołał, ani za mną nie szedł. Z lekką niepewnością opuściłam polanę.
Zastanawiałam się nad moim klanem. Co prawda większość kotów darzyła mnie dużym zaufaniem, ale miałam wrażenie, że jeszcze nie wszyscy mnie zaakceptowali... Sama czułam się trochę nieswojo, chociaż należałam do Klanu Nocy już od dłuższego czasu. Ale czy dałoby się wychwycić u mnie jakieś przeciwieństwa w zestawieniu z kotem urodzonym w klanie? Przecież znam kodeks wojownika, wierzę w Klan Gwiazdy, wiem, co oznacza życie w klanie... A oprócz tego umiem polować i walczyć. Ale czy to wystarczy? Z rozmyślań wyrwał mnie szum strumienia. Zamruczałam cicho; łapy jakby same mnie tutaj zaprowadziły. Z radością spojrzałam na przejrzystą, wartko płynącą wodę. Lubiłam to miejsce. Przez chwilę tak stałam, patrząc się w rzekę i nie wiedząc co zrobić. "No tak!" - przypomniałam sobie w końcu. - "Przecież wyszłam na polowanie!" Pokręciłam głową, dziwiąc się z własnej głupoty. Podeszłam do strumienia i zaczęłam rozglądać się za rybami.
~~~*~~~
Zadowolona z siebie, chwyciłam wszystkie ryby w pysk. Skierowałam się w stronę obozu. Może jeszcze coś złapię po drodze? Weszłam między drzewa. Zaczęłam węszyć w poszukiwaniu zwierzyny. Chwila... Wyczułam jakiegoś kota. Zapach był z pewnością świeży, jednak dość nikły - byłam zbyt daleko, żeby stwierdzić, z jakiego może być klanu. Odłożyłam ryby na bok i lekko przysypałam ziemią. Bezszelestnie podążyłam w kierunku, z którego dochodził zapach. W mojej głowie zaczęły się pojawiać okropne scenariusze. Znienacka skaczący na mnie kot z obcego klanu, który mnie zabija, ja wpadająca w pułapkę... Nie. Tego było już za wiele. To na pewno jakiś samotny kot Klanu Cienia. Może wyszedł zapolować, tak jak ja?
Przystanęłam. Teraz już byłam pewna: kot z mojego klanu. Odetchnęłam z ulgą. Nagle usłyszałam przeciągłe, żałosne miauknięcie.
- Halo? - spytałam cicho.
Odpowiedział mi dźwięk jakiejś szamotaniny. Przerażona cofnęłam się o krok, jednak zebrałam się w sobie i zrobiłam parę kroków w kierunku kolczastych krzewów, z których prawdopodobnie dochodziły odgłosy. Podeszłam do nich i łapą rozgarnęłam pnącza. Wciągnęłam powietrze. Ujrzałam tam kota zaplątanego w kolce. Miał kilka zadrapań, z których małymi stróżkami ciekła krew. Kot szamotał się i rzucał, wyraźnie próbując się uwolnić.
- Spokojnie - rzekłam ciepło. - Zaraz cię uwolnię.
<Ktoś z Klanu Nocy?>
23 lutego 2018
Od Rudzika C.D. Wisienki
Rudzik spojrzał z przerażeniem na oczekującą odpowiedzi na swoje pytanie matki. Nie miał kompletnego pojęcia, co jej powiedzieć. Wydawało mu się, że pierwsza bójka Wisienki i Krogulca będzie za razem ostatnią. Nadal nie do końca ułożył sobie w głowie, czym kierowało się wtedy jego rodzeństwo. Czemu wszyscy nie mogli żyć razem w zgodzie? Oczywiście, to jego wina, bo nie umiał ich pogodzić. Przecież gdyby w porę coś zrobił nie doszłoby do tego, uh, jest beznadziejny. Zerknął na siedzącą obok niego Korę, niemo prosząc ją o wybawienie go z tej niekomfortowej sytuacji. Ta, odgadując jego myśli otworzyła pyszczek i zwróciła się w stronę Jagódki.
— To Klogulec zaczął, ale Wisienka go potem zlaniła.
— Rudziku, potwierdzasz słowa siostry? — zapytała się go Jagódka.
Mały kociak zadrżał, przerażony wizją konsekwencji, jakie może przynieść jego odpowiedź. Decyzje były straszne, i nikt go nie przekona, że jest inaczej. Skulił się, ale na razie postanowił powiedzieć prawdę, z grubsza dlatego, że nawet przez myśl nie przeszło mu okłamanie kogokolwiek.
—..Tak — wyszeptał cichutko.
Mama pokiwała głową, usatysfakcjonowana odpowiedzią, po czym ponownie zwróciła się do walczącej na spojrzenia dwójki kociąt. Jej dzieci rosły w zastraszającym tempie i w ich przytulnej norce brakowało powoli miejsca, zresztą kociaki same coraz częściej wychodziły poza obręb legowiska. Wszystkie, oprócz Rudzika. Odmówił nawet Wisience, która raz zaproponowała mu zwiedzanie stodoły.
Po chwili biała kotka podjęła decyzję i srogim głosem miauknęła:
— Wiśnio, Krogulcu, macie wyjść z legowiska, i nie wracać, dopóki się nie pogodzicie.
Krogulec spojrzał zdziwiony na Jagódkę, ale bez słowa wyszedł, rzucając tylko lekceważące spojrzenie Wisience, która to poruszyła z niesmakiem wąsikami. Rudzik, który dotąd niespokojnie wodził oczyma za wychodzącym bratem, zdecydował się w końcu podejść do siostry.
— J-jak chces, to pójdę z tobą! - powiedział troszkę głośniej niż zamierzał, ale to przez to, że był już zestresowany.
Koteczka kiwnęła głową, po czym oboje opuścili posłanie. Rudzik rzucił ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie w stronę pozostałych w środku dwóch, śpiących kotek. Natychmiast po postawieniu łapu na zewnątrz poczuł świeże, ciepłe powietrze uderzające w jego pyszczek. Skrzywił się nieznacznie, ale zaraz potem dostrzegł jasny ogon swojej siostry, który wskazał mu, gdzie ma iść. Obydwoje usiedli pod ścianą, patrząc na siebie bez słowa. W końcu ciszę przerwała Wisienka:
— Oplowadzić cię?
Kocurek kiwnął głową i otarł się o bok siostry, która cicho zamruczała. Najpierw udali się do zakątka medyka, które było najbliżej i które Wiśnia miała okazję już dwukrotnie odwiedzić. Trujący Bluszcz, której imię dowiedział się wcześniej od matki, widząc wchodzące kocięta nie wyglądała na bardzo zachwyconą. Rudzik od razu to wyłapał i rzucając medyczce przerażone spojrzenie, obrócił się w celu natychmiastowego wyjścia, jednak powstrzymała go w tym siostra. Niezrażona miną medyczki zaczęła pokazywać mu okolicę.
<<Wisienko?>>
— To Klogulec zaczął, ale Wisienka go potem zlaniła.
— Rudziku, potwierdzasz słowa siostry? — zapytała się go Jagódka.
Mały kociak zadrżał, przerażony wizją konsekwencji, jakie może przynieść jego odpowiedź. Decyzje były straszne, i nikt go nie przekona, że jest inaczej. Skulił się, ale na razie postanowił powiedzieć prawdę, z grubsza dlatego, że nawet przez myśl nie przeszło mu okłamanie kogokolwiek.
—..Tak — wyszeptał cichutko.
Mama pokiwała głową, usatysfakcjonowana odpowiedzią, po czym ponownie zwróciła się do walczącej na spojrzenia dwójki kociąt. Jej dzieci rosły w zastraszającym tempie i w ich przytulnej norce brakowało powoli miejsca, zresztą kociaki same coraz częściej wychodziły poza obręb legowiska. Wszystkie, oprócz Rudzika. Odmówił nawet Wisience, która raz zaproponowała mu zwiedzanie stodoły.
Po chwili biała kotka podjęła decyzję i srogim głosem miauknęła:
— Wiśnio, Krogulcu, macie wyjść z legowiska, i nie wracać, dopóki się nie pogodzicie.
Krogulec spojrzał zdziwiony na Jagódkę, ale bez słowa wyszedł, rzucając tylko lekceważące spojrzenie Wisience, która to poruszyła z niesmakiem wąsikami. Rudzik, który dotąd niespokojnie wodził oczyma za wychodzącym bratem, zdecydował się w końcu podejść do siostry.
— J-jak chces, to pójdę z tobą! - powiedział troszkę głośniej niż zamierzał, ale to przez to, że był już zestresowany.
Koteczka kiwnęła głową, po czym oboje opuścili posłanie. Rudzik rzucił ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie w stronę pozostałych w środku dwóch, śpiących kotek. Natychmiast po postawieniu łapu na zewnątrz poczuł świeże, ciepłe powietrze uderzające w jego pyszczek. Skrzywił się nieznacznie, ale zaraz potem dostrzegł jasny ogon swojej siostry, który wskazał mu, gdzie ma iść. Obydwoje usiedli pod ścianą, patrząc na siebie bez słowa. W końcu ciszę przerwała Wisienka:
— Oplowadzić cię?
Kocurek kiwnął głową i otarł się o bok siostry, która cicho zamruczała. Najpierw udali się do zakątka medyka, które było najbliżej i które Wiśnia miała okazję już dwukrotnie odwiedzić. Trujący Bluszcz, której imię dowiedział się wcześniej od matki, widząc wchodzące kocięta nie wyglądała na bardzo zachwyconą. Rudzik od razu to wyłapał i rzucając medyczce przerażone spojrzenie, obrócił się w celu natychmiastowego wyjścia, jednak powstrzymała go w tym siostra. Niezrażona miną medyczki zaczęła pokazywać mu okolicę.
<<Wisienko?>>
Od Wydrowej Łapy
Była z siebie taka dumna!
Potrafiła już większość rzeczy, chociaż polowanie dalej jej szło niemrawo. Jej liliowy mentor ciągle jej gratulował, więc miała cichutką nadzieję, że zostanie niedługo wojowniczką. Chciałaby być mianowana wraz z Szeleszczącą Łapą, chociaż on nadal miał karę. Westchnęła i kopnęła kamyk.
Miała przyjść do Miodowego Serca i zapytać jej, czy aby nie potrzebuje pomocy. Tymczasem Bursztynowa Bryza nachodził kociarnię i męczył matkę swoich przyszłych kociąt, ciągle przy niej skacząc. Jeszcze nie urodziła, a ten już cały drży z podniecenia. Rybi Ogon jest chyba zmęczona, Wydrowa Łapa na jej miejscu też by była. Odgarnęła pyszczkiem bluszcze zwisające z legowiska medyków i cichym mruknięciem przywitała się z Dryfującym Obłokiem. Potrząsnął swoimi śmiesznymi uszami i również się przywitał, wracając do kupki mocno pachnących ziół.
— Miodowe Serce — zawołała cicho, wchodząc do drugiego pomieszczenia — Miodowe Serce, jesteś tam?
Ładna, szylkretowa koteczka wyłoniła się zza ściany splecionej z jeżyn, posyłając jej pytające spojrzenie. Wypluła gniecione przez nią zioła, oblizując pyszczek i podchodząc do młodej koteczki, dotknęła jej nosa swoim. Westchnęła, czując słodki aromat medyczki i sprostowała po co tutaj dokładniej przyszła:
— Czy nie potrzebujesz jakiejś pomocy?
Potrafiła już większość rzeczy, chociaż polowanie dalej jej szło niemrawo. Jej liliowy mentor ciągle jej gratulował, więc miała cichutką nadzieję, że zostanie niedługo wojowniczką. Chciałaby być mianowana wraz z Szeleszczącą Łapą, chociaż on nadal miał karę. Westchnęła i kopnęła kamyk.
Miała przyjść do Miodowego Serca i zapytać jej, czy aby nie potrzebuje pomocy. Tymczasem Bursztynowa Bryza nachodził kociarnię i męczył matkę swoich przyszłych kociąt, ciągle przy niej skacząc. Jeszcze nie urodziła, a ten już cały drży z podniecenia. Rybi Ogon jest chyba zmęczona, Wydrowa Łapa na jej miejscu też by była. Odgarnęła pyszczkiem bluszcze zwisające z legowiska medyków i cichym mruknięciem przywitała się z Dryfującym Obłokiem. Potrząsnął swoimi śmiesznymi uszami i również się przywitał, wracając do kupki mocno pachnących ziół.
— Miodowe Serce — zawołała cicho, wchodząc do drugiego pomieszczenia — Miodowe Serce, jesteś tam?
Ładna, szylkretowa koteczka wyłoniła się zza ściany splecionej z jeżyn, posyłając jej pytające spojrzenie. Wypluła gniecione przez nią zioła, oblizując pyszczek i podchodząc do młodej koteczki, dotknęła jej nosa swoim. Westchnęła, czując słodki aromat medyczki i sprostowała po co tutaj dokładniej przyszła:
— Czy nie potrzebujesz jakiejś pomocy?
<< Miodowe Serce? >>
Od Milczącej Gwiazdy C.D Nocki
Po wróceniu z patrolu myśliwskiego, udała się do żłobka.
Zauważyła, że odwiedzanie jej wnucząt stało się jej codzienną rutyną. Rano wstawała i pielęgnowała futerko, kiedy kociaki jeszcze spały, zaglądała do nich, poszła coś zjeść, załatwiła kilka spraw związanych z Klanem, wysłuchała raportu i resztę dnia spędzała właśnie z nimi, ewentualnie ze Jaszczurzym Ogonem, medyczkami i starszymi wojownikami. Nigdy z zastępcą.
W kociarni uderzył ją zaduch, jeszcze większy gorąc niżeli na zewnątrz. Przez kilka uderzeń serca miała wrażenie, iż nie ma czym oddychać, toteż cofnęła się o długość dwóch kocich ogonów. Aczkolwiek zaraz na jej pyszczek wstąpił szelmowski uśmieszek, widząc podbiegające ku niej szkraby. Mniejsza koteczka, Nocka, rzuciła się jej do łap i poczęła się o nią ocierać, natomiast Borsuczek próbował wspinaczki po babcinych, długich łapkach, chcąc koniecznie dostać się na grzbiet.
Milcząca Gwiazda zamruczała z rozbawieniem, kiedy Nocka potknęła się o własne łapki i wylądowała na pyszczku. Jednak zaraz wstała i zaczęła jęczeć, prosząc o jakąś opowieść:
— Babciu! — pisnęła, skacząc w kółko i usilnie próbując ją popchnąć ku zamszonemu legowisku — Opowiedz nam dzisiaj o dzielnym wojowniku i jego pięknej kotce z innego klanu! Miłość jest taaaka piękna!
Westchnęła cichutko, jakby sama marzyła o takim odważnym kocurze, który nie będzie bał się łamać Kodeksu. Wszystko dla miłości. Głupota, kocica wiedziała z doświadczenia, że takie związki nie są na stałe. Są raczej swego rodzaju przygodą, a interesujące mogą być tylko w historiach starszych kotów. Wzdrygnęła się na tę myśl. Czy ona już jest stara?
Owszem, czasem kości jej dokuczały, ale siła i zwinność nadal pozostały. Coraz częściej miała ochotę przeleżeć cały dzień w leżu, chociaż usilnie chodziła na polowania i starała się cieszyć życiem. Miała swoje księżyce, ubyło jej dziewczęcego wyglądu, ale teraz była dojrzałą kotką. Nie w głowie jej figle, zakazane romanse, bo już to raz przeżyła i stare rany nadal się nie zagoiły.
Powróciła do rzeczywistości, rozkładając się na wygodnym legowisku. Stęknęła, czując, jak coś pstryka jej w przedniej łapie i przyjęła jeszcze bardziej wygodnicką pozycję. Spróbowała nie parsknąć, gdy poczuła ostre pazurki wnuczki. Nocka próbowała wdrapać się na jej grzbiet, więc coraz mocniej je wpiła, aż w końcu dotarła na "szczyt". Usadowiła się wygodnie i czekała grzecznie na opowieść swej babci.
Natomiast Borsuczek ułożył się wygodnicko przy jej brzuchu, więc opiekuńczo otoczyła go długim ogonem. Złapał go łapkami, jakby z nim walcząc, aczkolwiek zaraz zaprzestał, również wyczekując opowiastki. Musieli na nią długo czekać. Różane Pole oznajmiła cicho, żeby miała na nich oko i sama wyszła, zapewne chwilę odetchnąć. Kocica ją rozumiała, w stu procentach.
— No dobrze, więc opowiem wam o miłości... — zaczęła Milcząca Gwiazda, chrząkając — ... był kiedyś wojownik o imieniu...
Zauważyła, że odwiedzanie jej wnucząt stało się jej codzienną rutyną. Rano wstawała i pielęgnowała futerko, kiedy kociaki jeszcze spały, zaglądała do nich, poszła coś zjeść, załatwiła kilka spraw związanych z Klanem, wysłuchała raportu i resztę dnia spędzała właśnie z nimi, ewentualnie ze Jaszczurzym Ogonem, medyczkami i starszymi wojownikami. Nigdy z zastępcą.
W kociarni uderzył ją zaduch, jeszcze większy gorąc niżeli na zewnątrz. Przez kilka uderzeń serca miała wrażenie, iż nie ma czym oddychać, toteż cofnęła się o długość dwóch kocich ogonów. Aczkolwiek zaraz na jej pyszczek wstąpił szelmowski uśmieszek, widząc podbiegające ku niej szkraby. Mniejsza koteczka, Nocka, rzuciła się jej do łap i poczęła się o nią ocierać, natomiast Borsuczek próbował wspinaczki po babcinych, długich łapkach, chcąc koniecznie dostać się na grzbiet.
Milcząca Gwiazda zamruczała z rozbawieniem, kiedy Nocka potknęła się o własne łapki i wylądowała na pyszczku. Jednak zaraz wstała i zaczęła jęczeć, prosząc o jakąś opowieść:
— Babciu! — pisnęła, skacząc w kółko i usilnie próbując ją popchnąć ku zamszonemu legowisku — Opowiedz nam dzisiaj o dzielnym wojowniku i jego pięknej kotce z innego klanu! Miłość jest taaaka piękna!
Westchnęła cichutko, jakby sama marzyła o takim odważnym kocurze, który nie będzie bał się łamać Kodeksu. Wszystko dla miłości. Głupota, kocica wiedziała z doświadczenia, że takie związki nie są na stałe. Są raczej swego rodzaju przygodą, a interesujące mogą być tylko w historiach starszych kotów. Wzdrygnęła się na tę myśl. Czy ona już jest stara?
Owszem, czasem kości jej dokuczały, ale siła i zwinność nadal pozostały. Coraz częściej miała ochotę przeleżeć cały dzień w leżu, chociaż usilnie chodziła na polowania i starała się cieszyć życiem. Miała swoje księżyce, ubyło jej dziewczęcego wyglądu, ale teraz była dojrzałą kotką. Nie w głowie jej figle, zakazane romanse, bo już to raz przeżyła i stare rany nadal się nie zagoiły.
Powróciła do rzeczywistości, rozkładając się na wygodnym legowisku. Stęknęła, czując, jak coś pstryka jej w przedniej łapie i przyjęła jeszcze bardziej wygodnicką pozycję. Spróbowała nie parsknąć, gdy poczuła ostre pazurki wnuczki. Nocka próbowała wdrapać się na jej grzbiet, więc coraz mocniej je wpiła, aż w końcu dotarła na "szczyt". Usadowiła się wygodnie i czekała grzecznie na opowieść swej babci.
Natomiast Borsuczek ułożył się wygodnicko przy jej brzuchu, więc opiekuńczo otoczyła go długim ogonem. Złapał go łapkami, jakby z nim walcząc, aczkolwiek zaraz zaprzestał, również wyczekując opowiastki. Musieli na nią długo czekać. Różane Pole oznajmiła cicho, żeby miała na nich oko i sama wyszła, zapewne chwilę odetchnąć. Kocica ją rozumiała, w stu procentach.
— No dobrze, więc opowiem wam o miłości... — zaczęła Milcząca Gwiazda, chrząkając — ... był kiedyś wojownik o imieniu...
- - -
Skończyła historię, opowiedzianą ze wszystkimi detalami. Odetchnęła, wyciągając się i mając już odejść. Była zmęczona i nieco spragniona, głównie przez ciągłe mówienie i gorąc. Powietrze się ochłodziło, więc to była szansa na pójście do strumienia. Nagle poczuła, jak coś uczepiło się jej wątłego ogona.
— Kociaki, ja naprawdę muszę już iść... — miauknęła błagalnie, subtelnie próbując końcówką ogona wydostać się z pyszczka Nocki.
Jej niebieskooka córka wpatrywała się w nią zaintrygowana, jak wyjdzie z tej sytuacji. Jak gdyby nigdy nic zaczęła wylizywać swe czekoladowe futerko, nie zwracając uwagi kociakom. Milcząca Gwiazda westchnęła, kierując się ku wyjściu.
<< Nocko? >>
22 lutego 2018
Od Czarnej Łapy CD Aszjii
Kocurek został wyciągnięty na wieczorny patrol, na który nie miał ochoty. Wolał siedzieć w swoim legowisku i rozpamiętywać śmierć siostry. Słoneczny Blask nie dał mu jednak tej ,,przyjemności". Zabrał go, wraz z Borsuczym Cieniem. Trójka kocurów szła powolnie przez las obwąchując każde drzewo. Czasy były dość spokojne, ale lekka ,,paranoja" nie zaszkodzi. Czarna Łapa wlekł się za resztą ciągnąc swój długi ogon po ziemi. Jak dla niego, dzień nie mógł być gorszy...jak bardzo się pomylił. Pierwsza kropla spadła przy jego łapach, nawet jej nie zauważył. Kolejna zleciała gdzieś na jego barki, nie poczuł jej przez sierść. Trzecia jednak zwróciła jego uwagę gdyż wylądowała dokładnie na jego czarnym nosie. Kocurek uniósł głowę do góry i spojrzał na skrawki nieba widoczne przez drzewa. Było szare, ale nie przez porę dnia. Zasnuwały je ciemne chmury.
- Cudownie- zawarczał cicho doganiając swojego mentora- Słoneczny Blasku, deszcz nadchodzi.
Wojownik zrobił to samo co jego uczeń wcześniej, kilka kropel opadło na jego ciemny pysk powodując grymas na jego twarzy. Kocur w kilku podskokach znalazł się obok prowadzącego- Borsuczego Cienia. Obaj doszli do jednego wniosku: idziemy dalej. Czarna Łapa ściągnął uszy i zmrużył oczy, nie tego się spodziewał.
Nie musieli długo czekać, ulewa ich złapała. Zebrali się w w trójkę pod konarami jednego drzewa w starej, lisiej norze która była dość duża aby pomieścić ich wszystkich. Postanowili przeczekać najgorszy moment burzy. Czarna Łapa patrzył jak na zewnątrz ciskało piorunami. Było coś pięknego i majestatycznego w nich. Nieokiełznane i potężne siły natury których nie sposób było zatrzymać. W takich chwilach kocurek żałował nie kreatywności matki. Mógłby mieć piękne imię takie właśnie jak ,,Piorun". Ale nie, musi nazywać się jak najzwyklejszy futrzak. Słoneczny Blask położył się na boku ziewając. Ewidentnie był zmęczony, co starał się podkreślić. Rzucił Borsuczemu Cieniowi jedno ze swoich specjalnych spojrzeń, to mówiło ,,i po co zgodziłem się iść dalej". Czarny wojownik westchnął patrząc z żalem na ucznia. Podszedł do niego siadając obok.
- Więc...jak się czujesz Czarna Łapo?- zapytał troskliwie. Pamiętał tego kociaka ze żłobka. Zawsze był wycofany, trzymał się jednak blisko siostry. Z ojcem nie potrafił nawiązać bliżej relacji, nie ważne jak bardzo się starał. Wojownikowi było przykro z tego powodu, jego zdaniem Czarna Łapa był naprawdę dobrym kotem o wrażliwym sercu. Po utarcie siostry podupadł co było widać gołym okiem.
- A jak mam się czuć? Świetnie, po prostu cudownie!- prychnął odwracając wzrok. Nie lubił mówić o swoich uczuciach. Dawało mu to poczucie słabości. O tym co czuł mówił tylko swojej siostrze, jednak kiedy ta odeszła...chciał odciąć się od każdej emocji, pozwalał tylko na złość i smutek.
- Rozumiem przez co teraz przechodzisz...
- Zachowaj tą gadkę dla kogoś innego- warknął z agresją uczeń wstając. Wyskoczył na dwór a czując, że deszcz się uspokoił pozwolił sobie zawołać resztę. Mentor minął go z lekkim uśmiechem na pysku, natomiast Borsuczy Cień rzucił mu pełne żalu spojrzenie. Czarna Łapa nie chciał jego współczucia, nie oczekiwał tego od nikogo. Chciał tylko spokoju.
Przechodząc obok jednego z wielu pni Słoneczny Blask uniósł łeb i poruszył wąsami. Zaczął wodzić wzrokiem po ściółce jakby czegoś szukając. Starszy wojownik spojrzał na niego z politowaniem.
- Co ty robisz, znowu znalazłeś jakieś roba...- zatrzymał się w jednej chwili kiedy jego oczy spotkały się ze ślepiami małego kociaka. Plamista kotka trzęsła się wpatrując się w obcych przybyszy. Słoneczny Blask nie krył zachwytu. Czarna Łapa ściągnął uszy widząc błysk w oczach mentora. Wiedział jak bardzo lubił on młode, teraz jakby Gwiezdni zesłali mu z nieba to co najbardziej kochał. Skoczył w kierunku zagubionej lecz został odepchnięty przez starszego wojownika.
- Mysi móżdżku, wypłoszysz ją!- zasyczał po czym spokojniejszym tonem zwrócił się w stronę kotki- kim jesteś?
- Aszija...- miauknęła kuląc się dalej. Zadrżała kiedy Borsuczy Cień ją obwąchał. Pokręcił głową patrząc na swoich towarzyszy.
- Nie jest z żadnego klanu. Jak dla mnie po prostu się zgubiła.
- Cudownie!- pisnął jak zawsze taktowny Słoneczny Blask, naprawił jednak szybko swój błąd- znaczy...to strasznie, ale z drugiej strony możemy ją zabrać!
- Ją?! Ale to przybłęda- prychnął Czarna Łapa świdrując wzrokiem zaziębione kocie- po co nam ktoś taki?
- Czarna Łapo, kodeks wojownika mówi, że trzeba pomagać kociakom, nie ważne z jakiego klanu pochodzą. Uczyłem cię tego- skarcił go mentor machając swym czarnym ogonem. Uczeń zmarszczył brwi odsłaniając kły. Był gotowy do dalszej walki.
- Ale ona nie pochodzi z żadnego klanu. Nie ma sensu zaciągać jej do klanu. Po za tym, ojciec nigdy by jej nie przyjął, nie toleruje takich jak ona...
- Całe szczęście nie on jest liderem- odpowiedział krótko Borsuczy Cień trącając nosem Aszije- wstawaj, idziesz z nami. Mamy cię zanieść?
Mała kotka kiwnęła lekko łebkiem. Ewidentnie była zbyt zmęczona aby iść. Czarny kocur uśmiechnął się spoglądając spode łba na ucznia. Podszedł do niego i popchnął go w stronę kociaka.
- Weźmiesz ją, tak naprawisz swoje zachowanie.
Czarna Łapa prychnął ze złością, ale nie miał odwagi stawić się przeciw starszemu. Posłusznie wykonał jego polecenie. Złapał delikatnie za kark małą kotkę. Usłyszał jej ciche piśnięcie po czym rozluźnił lekko uchwyt. Mimo wszystko, nie chciał jej skrzywdzić. Wcale nie uważał, że zabranie jej do obozu jest złym pomysłem, nie chciał jednak tego zrobić ze względu na Spadającego Liścia. Wiedział, że ojciec nie trawił przybłęd, on także nie powinien. Mimo to miał zbyt miękkie serce aby nie pomóc małej Asziji. Szedł w towarzystwie dwóch starszych kocurów póki nie doszli do obozu.
<<Aszija? Prosz, zapraszam do klifiaka>>
- Cudownie- zawarczał cicho doganiając swojego mentora- Słoneczny Blasku, deszcz nadchodzi.
Wojownik zrobił to samo co jego uczeń wcześniej, kilka kropel opadło na jego ciemny pysk powodując grymas na jego twarzy. Kocur w kilku podskokach znalazł się obok prowadzącego- Borsuczego Cienia. Obaj doszli do jednego wniosku: idziemy dalej. Czarna Łapa ściągnął uszy i zmrużył oczy, nie tego się spodziewał.
Nie musieli długo czekać, ulewa ich złapała. Zebrali się w w trójkę pod konarami jednego drzewa w starej, lisiej norze która była dość duża aby pomieścić ich wszystkich. Postanowili przeczekać najgorszy moment burzy. Czarna Łapa patrzył jak na zewnątrz ciskało piorunami. Było coś pięknego i majestatycznego w nich. Nieokiełznane i potężne siły natury których nie sposób było zatrzymać. W takich chwilach kocurek żałował nie kreatywności matki. Mógłby mieć piękne imię takie właśnie jak ,,Piorun". Ale nie, musi nazywać się jak najzwyklejszy futrzak. Słoneczny Blask położył się na boku ziewając. Ewidentnie był zmęczony, co starał się podkreślić. Rzucił Borsuczemu Cieniowi jedno ze swoich specjalnych spojrzeń, to mówiło ,,i po co zgodziłem się iść dalej". Czarny wojownik westchnął patrząc z żalem na ucznia. Podszedł do niego siadając obok.
- Więc...jak się czujesz Czarna Łapo?- zapytał troskliwie. Pamiętał tego kociaka ze żłobka. Zawsze był wycofany, trzymał się jednak blisko siostry. Z ojcem nie potrafił nawiązać bliżej relacji, nie ważne jak bardzo się starał. Wojownikowi było przykro z tego powodu, jego zdaniem Czarna Łapa był naprawdę dobrym kotem o wrażliwym sercu. Po utarcie siostry podupadł co było widać gołym okiem.
- A jak mam się czuć? Świetnie, po prostu cudownie!- prychnął odwracając wzrok. Nie lubił mówić o swoich uczuciach. Dawało mu to poczucie słabości. O tym co czuł mówił tylko swojej siostrze, jednak kiedy ta odeszła...chciał odciąć się od każdej emocji, pozwalał tylko na złość i smutek.
- Rozumiem przez co teraz przechodzisz...
- Zachowaj tą gadkę dla kogoś innego- warknął z agresją uczeń wstając. Wyskoczył na dwór a czując, że deszcz się uspokoił pozwolił sobie zawołać resztę. Mentor minął go z lekkim uśmiechem na pysku, natomiast Borsuczy Cień rzucił mu pełne żalu spojrzenie. Czarna Łapa nie chciał jego współczucia, nie oczekiwał tego od nikogo. Chciał tylko spokoju.
Przechodząc obok jednego z wielu pni Słoneczny Blask uniósł łeb i poruszył wąsami. Zaczął wodzić wzrokiem po ściółce jakby czegoś szukając. Starszy wojownik spojrzał na niego z politowaniem.
- Co ty robisz, znowu znalazłeś jakieś roba...- zatrzymał się w jednej chwili kiedy jego oczy spotkały się ze ślepiami małego kociaka. Plamista kotka trzęsła się wpatrując się w obcych przybyszy. Słoneczny Blask nie krył zachwytu. Czarna Łapa ściągnął uszy widząc błysk w oczach mentora. Wiedział jak bardzo lubił on młode, teraz jakby Gwiezdni zesłali mu z nieba to co najbardziej kochał. Skoczył w kierunku zagubionej lecz został odepchnięty przez starszego wojownika.
- Mysi móżdżku, wypłoszysz ją!- zasyczał po czym spokojniejszym tonem zwrócił się w stronę kotki- kim jesteś?
- Aszija...- miauknęła kuląc się dalej. Zadrżała kiedy Borsuczy Cień ją obwąchał. Pokręcił głową patrząc na swoich towarzyszy.
- Nie jest z żadnego klanu. Jak dla mnie po prostu się zgubiła.
- Cudownie!- pisnął jak zawsze taktowny Słoneczny Blask, naprawił jednak szybko swój błąd- znaczy...to strasznie, ale z drugiej strony możemy ją zabrać!
- Ją?! Ale to przybłęda- prychnął Czarna Łapa świdrując wzrokiem zaziębione kocie- po co nam ktoś taki?
- Czarna Łapo, kodeks wojownika mówi, że trzeba pomagać kociakom, nie ważne z jakiego klanu pochodzą. Uczyłem cię tego- skarcił go mentor machając swym czarnym ogonem. Uczeń zmarszczył brwi odsłaniając kły. Był gotowy do dalszej walki.
- Ale ona nie pochodzi z żadnego klanu. Nie ma sensu zaciągać jej do klanu. Po za tym, ojciec nigdy by jej nie przyjął, nie toleruje takich jak ona...
- Całe szczęście nie on jest liderem- odpowiedział krótko Borsuczy Cień trącając nosem Aszije- wstawaj, idziesz z nami. Mamy cię zanieść?
Mała kotka kiwnęła lekko łebkiem. Ewidentnie była zbyt zmęczona aby iść. Czarny kocur uśmiechnął się spoglądając spode łba na ucznia. Podszedł do niego i popchnął go w stronę kociaka.
- Weźmiesz ją, tak naprawisz swoje zachowanie.
Czarna Łapa prychnął ze złością, ale nie miał odwagi stawić się przeciw starszemu. Posłusznie wykonał jego polecenie. Złapał delikatnie za kark małą kotkę. Usłyszał jej ciche piśnięcie po czym rozluźnił lekko uchwyt. Mimo wszystko, nie chciał jej skrzywdzić. Wcale nie uważał, że zabranie jej do obozu jest złym pomysłem, nie chciał jednak tego zrobić ze względu na Spadającego Liścia. Wiedział, że ojciec nie trawił przybłęd, on także nie powinien. Mimo to miał zbyt miękkie serce aby nie pomóc małej Asziji. Szedł w towarzystwie dwóch starszych kocurów póki nie doszli do obozu.
<<Aszija? Prosz, zapraszam do klifiaka>>
Od Rdzawej Łapy C.D Polewki
Uśmiechnęła się mimowolnie. Istotka wydawała się przerażona wielkimi kotami, które z zaciekawieniem pochylały nad nią łby. Gradowa Mordka zmarszczył brwi, chociaż ton jego głosu był łagodny i kojący:
— Uspokój się, malutka, nic ci nie zrobimy. Uratowaliśmy cię — miauknął, lustrując ją wzrokiem i delikatnie dotykając jej zabandażowanych łap.
Koteczka pisnęła, z przerażeniem zabierając swoje łapki. Oczy wyglądały jak dwa księżyce, kiedy bacznie przyglądała się medykowi i szylkretowej. Zatrzymała się dłużej na Rdzawej Łapie, po czym ziewnęła rozdzierająco i spróbowała się ułożyć do snu.
— Muszę z nią porozmawiać... — zaczęła Rdzawa Łapa, podchodząc do kocura, który wrócił do układania ziół.
Gradowa Mordka popatrzył się na nią, jakby pająki zasnuły jej mózg i warknął:
— Nie widzisz, że musi odpocząć?
Jego spokój i subtelność natychmiastowo uleciały, dając wyraźny obraz zgorzkniałego medyka, który potrzebuje ciszy. Rdzawa Łapa zmrużyła swe żółte ślepia w szparki, machając gęstym ogonem w geście zdenerwowania. Wysunęła pazury i wpiła je w glebę.
— Muszę z nią porozmawiać — wycedziła, a jej źrenice zmniejszyły się.
Medyk udał, że jej tutaj nie ma. Bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia porządkował aromatyczne zioła, układał je w kupki albo kładł na prowizoryczną półkę. W końcu wziął się za ugniatanie jakiejś maści i podał ją w paczuszce Rdzawej Łapie.
— Zanieś to Blademu Świtowi, ostatnio coś się skarżyła, że ją łamie w kościach — powiedział obojętnie, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem — Rozsmaruj w bolącym miejscu i przyłóż te liście.
Również je wzięła, a paczuszka i kupka liści skutecznie uniemożliwiały jej dalszą konwersację. Czuła rosnący gniew, ale zdusiła go w zarodku i wyszła bez miauknięcia pożegnania. Za sobą słyszała tylko nerwową krzątaninę Gradowej Mordki i nierówny, chaotyczny oddech kociaka.
— Uspokój się, malutka, nic ci nie zrobimy. Uratowaliśmy cię — miauknął, lustrując ją wzrokiem i delikatnie dotykając jej zabandażowanych łap.
Koteczka pisnęła, z przerażeniem zabierając swoje łapki. Oczy wyglądały jak dwa księżyce, kiedy bacznie przyglądała się medykowi i szylkretowej. Zatrzymała się dłużej na Rdzawej Łapie, po czym ziewnęła rozdzierająco i spróbowała się ułożyć do snu.
— Muszę z nią porozmawiać... — zaczęła Rdzawa Łapa, podchodząc do kocura, który wrócił do układania ziół.
Gradowa Mordka popatrzył się na nią, jakby pająki zasnuły jej mózg i warknął:
— Nie widzisz, że musi odpocząć?
Jego spokój i subtelność natychmiastowo uleciały, dając wyraźny obraz zgorzkniałego medyka, który potrzebuje ciszy. Rdzawa Łapa zmrużyła swe żółte ślepia w szparki, machając gęstym ogonem w geście zdenerwowania. Wysunęła pazury i wpiła je w glebę.
— Muszę z nią porozmawiać — wycedziła, a jej źrenice zmniejszyły się.
Medyk udał, że jej tutaj nie ma. Bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia porządkował aromatyczne zioła, układał je w kupki albo kładł na prowizoryczną półkę. W końcu wziął się za ugniatanie jakiejś maści i podał ją w paczuszce Rdzawej Łapie.
— Zanieś to Blademu Świtowi, ostatnio coś się skarżyła, że ją łamie w kościach — powiedział obojętnie, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem — Rozsmaruj w bolącym miejscu i przyłóż te liście.
Również je wzięła, a paczuszka i kupka liści skutecznie uniemożliwiały jej dalszą konwersację. Czuła rosnący gniew, ale zdusiła go w zarodku i wyszła bez miauknięcia pożegnania. Za sobą słyszała tylko nerwową krzątaninę Gradowej Mordki i nierówny, chaotyczny oddech kociaka.
- - -
— Czy mogłabym ją już odwiedzić, Kwiecisty Wietrze? — spytała niepewnie Rdzawa Łapa, przebierając smukłymi łapami w miejscu.
Szylkretowa kocica odwróciła ku niej łeb, kiwając nim powolnie na zgodę.
— Owszem, czuje się o niebo lepiej.
Rdzawa Łapa skinęła jej łbem i weszła przez zwisające bluszcze do oddzielnego legowiska, gdzie zazwyczaj leżały chore lub ranne koty. Teraz, na środkowym leżu, siedział tylko ten mały kociak. Jej łapki dalej były opuchnięte, ale zostały zdjęte z nich bandaże.
— Cześć, jestem Rdzawa — przywitała się z nią kotka, siadając naprzeciwko niej.
Było w niej coś, co pamiętała. Jej zapach mieszał się ze słodkim aromatem kolorowych kwiatów, smrodem Drogi Grzmotu i... kotami Dwunożnych. Automatycznie pomyślała o Albercie, więc skuliła się, jakby przed niewidzialnym uderzeniem.
— Polewka — jej pyszczek rozszerzył uśmiech, którym życzliwie obdarzała każdego napotkanego kota.
— Skąd jesteś, mała? — spytała Rdzawa Łapa, nadal w pamięci mając obraz sfinksa. Ciekawe co u niego...
<< Polewko? >>
21 lutego 2018
Od Brzoskwiniowej Łapy
Brzoskwinia sunęła szybko poprzez ulewę w poszukiwaniu Bladego Świtu,
która dawno temu stwierdziła, że rozprostuje kości, ale nadal nie
wracała. Obok niej przemykała Korowa Skóra i Kaczeńcowy Pazur, których
wybrał Lamparcia Gwiazda. Zadanie było proste, a jednocześnie trudne
przez aktualną pogodę. Wysłał ich kiedy dopiero zaczynało delikatnie
kropić z nadzieją, że zdążą znaleźć zagubioną. Kremowy przerwał
poszukiwanie i zerknął kątem oka na chmury, które całkowicie zasłoniły
niebo. Nie było widać ani skrawka błękitu. Wielkie krople deszczu
uderzały o ziemię, która zamieniała się powoli w błoto. Większość kotów
twierdziła, że musi się porządnie wypadać po księżycu ciszy, ale w
tamtym momencie cały czas ulewa tylko się powiększała tworząc coraz to
nowe kałuże. Jeżeli łaciatej starszej faktycznie grozi
niebezpieczeństwo, to z pewnością znajdą ją dopiero wtedy, kiedy będzie
już po wszystkim. Przez ciało kłębka sierści przeszły dreszcze.
- Nigdy jej nie znajdziemy - Parsknął pesymistycznie Kaczeńcowy Pazur, ale mimo wszystko nadal rozglądał się wokół, jak gdyby mając nadzieję, że nagle Blady Świt wyjdzie z szarości, którą wywołała burza. Po kilku biciach serca cętkowana wykrzyknęła chcąc zagłuszyć grzmoty w oddali:
- Ale przecież tak po prostu nie zniknęła!
Mimo krzyku, jej ton był niepewny i przepełniony nadzieją. Liczyła na to, że tak naprawdę jej czarno-biała babka znalazła jakąś norę i teraz czeka na koniec tej burzy. Stwierdziła jednak, że to jedno z niewielu dobrych wyjść na tysiące gorszych. Trafił ją piorun, upadła przez ból stawów, a może się zgubiła i teraz błądzi w ulewie przemoknięta do szpiku kości? W końcu odezwała się Korowa Skóra z troską w głosie:
- Brzoskwiniowa Łapo, rozpadało się na dobre. Może być wszędzie, nie wiemy nawet czy jest na terenach Klanu Burzy.
- A gdzie miałaby być? - Spytała z żalem córka Złotej Melodii i ruszyła przed siebie nadal rozglądając się wokół. Futro przemokło jej już całkowicie i chodziło jej się o wiele ciężej, a także widać było jaka chuda była naprawdę.
- Słuchaj, z pewnością nic jej się nie stanie. Przeczeka gdzieś burzę i później wróci do obozu.
- Jestem pewna, że Blady Świt ma ponad 100 księżyców. Nie wątpię, że większość członków Klanu Burzy, by tak zrobiła, ale wątpię, aby jej się to udało... bo przecież stawy jej wysiadają, wzrok też ma nie najlepszy.
- Nie... - Kaczeńcowy Pazur chciał coś dodać, ale przerwał widząc Brzoskwinię znikającą pośród wysokiej trawy. Biegła przez siebie, a błoto opryskiwało jej łapy. Zostawiała ślady, które robiły się niewyraźne przez nadal lejący deszcz. W końcu zatrzymała się, aby zabrać kilka większych oddechów i przypomnieć sobie jak okropną ma kondycję. Usłyszał z oddali wołanie. - Brzoskwiniowa Łapo!
- Pff... jestem beznadziejna. Nie umiem walczyć, ani nawet szybko biegać.
Wyszeptała do siebie i ruszyła przed siebie z nosem przy ziemi. Czuła samą wilgoć, a wszystkie zapachy się zmieszały. Stwierdziła więc, że lepiej wykorzysta w jej sytuacji wzrok. Po jej poliku spłynęła łza, która po chwili spadła na błoto i wymieszała się z nim.
- Może odnajdę swoją zagubioną mnie, wtedy kiedy znajdę Blady Świt...
C.D.N :^
- Nigdy jej nie znajdziemy - Parsknął pesymistycznie Kaczeńcowy Pazur, ale mimo wszystko nadal rozglądał się wokół, jak gdyby mając nadzieję, że nagle Blady Świt wyjdzie z szarości, którą wywołała burza. Po kilku biciach serca cętkowana wykrzyknęła chcąc zagłuszyć grzmoty w oddali:
- Ale przecież tak po prostu nie zniknęła!
Mimo krzyku, jej ton był niepewny i przepełniony nadzieją. Liczyła na to, że tak naprawdę jej czarno-biała babka znalazła jakąś norę i teraz czeka na koniec tej burzy. Stwierdziła jednak, że to jedno z niewielu dobrych wyjść na tysiące gorszych. Trafił ją piorun, upadła przez ból stawów, a może się zgubiła i teraz błądzi w ulewie przemoknięta do szpiku kości? W końcu odezwała się Korowa Skóra z troską w głosie:
- Brzoskwiniowa Łapo, rozpadało się na dobre. Może być wszędzie, nie wiemy nawet czy jest na terenach Klanu Burzy.
- A gdzie miałaby być? - Spytała z żalem córka Złotej Melodii i ruszyła przed siebie nadal rozglądając się wokół. Futro przemokło jej już całkowicie i chodziło jej się o wiele ciężej, a także widać było jaka chuda była naprawdę.
- Słuchaj, z pewnością nic jej się nie stanie. Przeczeka gdzieś burzę i później wróci do obozu.
- Jestem pewna, że Blady Świt ma ponad 100 księżyców. Nie wątpię, że większość członków Klanu Burzy, by tak zrobiła, ale wątpię, aby jej się to udało... bo przecież stawy jej wysiadają, wzrok też ma nie najlepszy.
- Nie... - Kaczeńcowy Pazur chciał coś dodać, ale przerwał widząc Brzoskwinię znikającą pośród wysokiej trawy. Biegła przez siebie, a błoto opryskiwało jej łapy. Zostawiała ślady, które robiły się niewyraźne przez nadal lejący deszcz. W końcu zatrzymała się, aby zabrać kilka większych oddechów i przypomnieć sobie jak okropną ma kondycję. Usłyszał z oddali wołanie. - Brzoskwiniowa Łapo!
- Pff... jestem beznadziejna. Nie umiem walczyć, ani nawet szybko biegać.
Wyszeptała do siebie i ruszyła przed siebie z nosem przy ziemi. Czuła samą wilgoć, a wszystkie zapachy się zmieszały. Stwierdziła więc, że lepiej wykorzysta w jej sytuacji wzrok. Po jej poliku spłynęła łza, która po chwili spadła na błoto i wymieszała się z nim.
- Może odnajdę swoją zagubioną mnie, wtedy kiedy znajdę Blady Świt...
C.D.N :^
Od Przepiórki C.D. Ciernika
Lekko zdziwiona szylkretowa popatrzyła na kocurka. Jakim cudem on tak szybko to zgadł? Pokiwała łebkiem, potakując szybko. Fakt, była trochę nadpobudliwa, jednak nie potrafiła nad tym zapanować. Może jednak coś się zmieni i wyrośnie na spokojną kotkę? Kto wie.
Młoda położyła po sobie uszy, kiedy niebieski kociak się roześmiał. Zaraz jednak rozluźniła się zupełnie, widząc, uśmiech na pyszczku starszej kotki. Machnęła końcówką ogona, patrząc w ciepłe oczy burej. Grzecznie wyczekiwała, aż któreś z nich kontynuuje zabawę.
- To, co widzę, jest... Wysokie i... Szare? - zaczęła Ciernik, mrużąc oczy i wpatrując się w dal. Przepiórka starała się rozpoznać to coś, co widzi bura. Jednak na darmo, nie widziała nic, prócz jakiegoś kota odkładającego zdobycz na jej miejsce.
- Jałowcowy Krzew! - zawołał Księżyc, z dumą wypinając pierś. Szylkretka popatrzyła na starsze koty pytająco.
- Kto? - przychyliła główkę w bok, uderzając swoim ogonem o ziemię. Pierwszy raz słyszała to imię. Znała już kilka kotów z klanu, jednak tylko z opowieści mamy. Była jeszcze młoda, musiała się wiele nauczyć.
- Jałowcowy Krzew, to jeden z wojowników - wyjaśnił szybko Księżyc, a jego wąsiki zadrgały. - Dobrze, teraz moja kolej... To, co widzę, jest... Duże, ciemne i w porze szczytowania słońca robi się większe. - tym razem między nimi nastała grobowa cisza. To, co widział Kocurek, było na tyle trudne do odgadnięcia, że potrzebowały chwilę się zastanowić.
- To cień. - spokojny, opanowany głos dobiegł zza pleców kociaków. Przepiórka odwróciła się szybko, dostrzegając swojego brata, Błądzącego. Czyżby miał ochotę zagrać z nimi?
- Bawisz się z nami? Wystarczy opisać to, ci widzisz. - zaproponował Księżyc, spoglądając na młodszego kocurka.
< Ciernik? Księżyc? Błądzący? >
Młoda położyła po sobie uszy, kiedy niebieski kociak się roześmiał. Zaraz jednak rozluźniła się zupełnie, widząc, uśmiech na pyszczku starszej kotki. Machnęła końcówką ogona, patrząc w ciepłe oczy burej. Grzecznie wyczekiwała, aż któreś z nich kontynuuje zabawę.
- To, co widzę, jest... Wysokie i... Szare? - zaczęła Ciernik, mrużąc oczy i wpatrując się w dal. Przepiórka starała się rozpoznać to coś, co widzi bura. Jednak na darmo, nie widziała nic, prócz jakiegoś kota odkładającego zdobycz na jej miejsce.
- Jałowcowy Krzew! - zawołał Księżyc, z dumą wypinając pierś. Szylkretka popatrzyła na starsze koty pytająco.
- Kto? - przychyliła główkę w bok, uderzając swoim ogonem o ziemię. Pierwszy raz słyszała to imię. Znała już kilka kotów z klanu, jednak tylko z opowieści mamy. Była jeszcze młoda, musiała się wiele nauczyć.
- Jałowcowy Krzew, to jeden z wojowników - wyjaśnił szybko Księżyc, a jego wąsiki zadrgały. - Dobrze, teraz moja kolej... To, co widzę, jest... Duże, ciemne i w porze szczytowania słońca robi się większe. - tym razem między nimi nastała grobowa cisza. To, co widział Kocurek, było na tyle trudne do odgadnięcia, że potrzebowały chwilę się zastanowić.
- To cień. - spokojny, opanowany głos dobiegł zza pleców kociaków. Przepiórka odwróciła się szybko, dostrzegając swojego brata, Błądzącego. Czyżby miał ochotę zagrać z nimi?
- Bawisz się z nami? Wystarczy opisać to, ci widzisz. - zaproponował Księżyc, spoglądając na młodszego kocurka.
< Ciernik? Księżyc? Błądzący? >
Od Asziji
Hasałam tam i z powrotem, niestety nie mogłam znaleźć drogi do domu. A zachciało mi się wychodzić z domu, zachciało! Z jednej strony w końcu odwiedziłam ten sławny "las". Nie wiem... Czy... Że co? Bardzo interesuję się kotami w lesie. Wpierw skoczyłam na małą kłodę, po czym zaczęłam się rozglądać. Nic ciekawego... Pustka. Brak kotów, brak interesów. Podeszłam do drzewa i spojrzałam na nie uważnie, sekretne przejście!? Ehh... Jednak nie. Postanowiłam jednak wygodnie się rozłożyć i zasnąć. Próbowałam pozdrapywać z drzew mech i jak bardzo bym się starała, nie udawało mi się. Z liśćmi tak samo, łapałam korę pazurkami, ale wciąż spadałam. W końcu, mamy upał, położyłam się pod drzewkiem, aż nagle zobaczyłam spadającą kroplę, szybko zebrało się ich więcej i zaczęła się niezła ulewa
- Już naprawdę nie może być gorzej - mruknęłam ze złą miną,
Wtedy w ziemię przede mną uderzył piorun, a ja podskoczyłam. Ułożyłam się jeszcze raz i próbowałam zasnąć, w deszczu, podczas gigantycznej ulewy, jeszcze podczas burzy, na pewno się rozchoruję albo dostane piorunem w głowę. Obie opcje były okropne, możliwe, że zginę przez obie. Piorun to szybka śmierć, choroba to natomiast długa i męcząca, wybieram jak już opcję pierwszą. Za nic nie mogłam za snąć, gdyż po pewnym czasie usłyszałam kroki i miauczenie. Było tam kilka kotów, nie wiem co robią i co zamierzają, ale przybliżyłam się bliżej pnia, nadal można było mnie zauważyć. Gdy istoty podchodziły bliżej miejsca, zaczęłam się trząść ze strachu, jak i z zimna.
Ktoś z klanu klifu? Kociak za free, nie przyjmuję zwrotów
- Już naprawdę nie może być gorzej - mruknęłam ze złą miną,
Wtedy w ziemię przede mną uderzył piorun, a ja podskoczyłam. Ułożyłam się jeszcze raz i próbowałam zasnąć, w deszczu, podczas gigantycznej ulewy, jeszcze podczas burzy, na pewno się rozchoruję albo dostane piorunem w głowę. Obie opcje były okropne, możliwe, że zginę przez obie. Piorun to szybka śmierć, choroba to natomiast długa i męcząca, wybieram jak już opcję pierwszą. Za nic nie mogłam za snąć, gdyż po pewnym czasie usłyszałam kroki i miauczenie. Było tam kilka kotów, nie wiem co robią i co zamierzają, ale przybliżyłam się bliżej pnia, nadal można było mnie zauważyć. Gdy istoty podchodziły bliżej miejsca, zaczęłam się trząść ze strachu, jak i z zimna.
Ktoś z klanu klifu? Kociak za free, nie przyjmuję zwrotów
Od Jasia C.D. Sarenki
Jasiowi kręciło się w głowie. Widział różne kształty i kolory. Bardzo mu się podobało. Wąchał kolejne kwiaty tarzając się w nich i liżąc słodkie liście. W końcu wpadł na Sarenkę, która najpierw wyglądała jak wielki okrągły kamień. Potem nabrała bardziej kocich kształtów, tylko głowę miała taką wielką.
- Trochę dziwna sytuacja - zaśmiał się do siebie. Sarenka falowała mu przed oczami i nagle przybrała na nowo kształt kotki. Ale tym razem była znacznie ładniejsza niż Sarenka. I pachniała też jakoś inaczej. I zachowywała się w sumie również w inny sposób. Otarła się wąsami o jego pyszczek i polizała go w polik. Każdy włos na ciele Jasia się najeżył pod wpływem jej delikatnych pieszczoch. Ta kotka łudząco podobna do jego liderki bardzo przypadła mu do gustu. Sam polizał ją po szyi, a kotka zaraz się przewróciła.
W Jasiu coś nowego się przebudziło. Złapał kotkę za kark, a ta głośno zajęczała. Zaraz się nad nią rozkraczył i przydusił mocniej do ziemi. Przez chwilę poczuł się jakby on i ona byli jednością, a po chwili dostał pazurami w pysk. Odskoczył w tył oblizując nos. Powoli odzyskiwał przytomność i świadomość. I szybko zrozumiał co takiego zrobił.
- O nie - miauknął do siebie. Zaraz z kępy kocimiętki wyszła Sarenka otrzepując nogi. Nie wyglądała już tak ładnie jak przed chwilą. Znów była sobą, z tą różnicą, że patrzyła na niego z nieco oburzoną miną.
- Ty!... - nastroszyła się na wstępie wysuwając pazury. Jaś skulił się wystraszony. Kotka jednak zaraz złagodniała i usiadła opuszczając głowę. Kocur nie wiedział jak ma to rozumieć.
- Sarenko... - mruknął, a kotka znów nastroszyła sierść na grzbiecie.
- Nie dotykaj mnie - powiedziała. Jaś zaraz odsunął się na długość ogona.
- Przepraszam... - mruknął Jaś kładąc po sobie uszy. - Czy coś cię boli? Kark...
- Nie, wszystko w porządku - powiedziała. - Ja po prostu... Dlaczego to zrobiłeś?
- Byłaś taka śliczna - powiedział kocur przypominając sobie dziwną wersję Sarenki, na którą rzucił się przed chwilą. - I czułem, że bardzo, bardzo tego pragnę. Że my oboje pragniemy i...
- Rozumiem - powiedziała kotka uśmiechając się do siebie. - Cóż, miejmy nadzieję, że nie będzie to miało skutków.
- Jakich skutków? - zapytał zaraz Jaś.
- Stąd się biorą dzieci Jasiu - wyjaśniła kotka. - Moglibyśmy zostać rodzicami.
- Dzieci? - zdziwił się kocur. - To stąd?A ja myślałem, że z kapusty!
- Mysi móżdżek! - prychnęła Sarenka. - Ale teraz rozumiesz?
- Tak, rozumiem. I Nie wiem, czemu niby mielibyśmy mieć nadzieję, że nie będzie dzieci! - prychnął kocur oburzony. Jego towarzyszka otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.
- No bo... Bo my nie... Bo... - próbowała wyjaśnić Sarenka. - Bo ja jestem przywódczynią i nie mogę się zajmować kociętami! O!
- Głupie gadanie. Twoja mama się zajmowała - prychnął Jaś.
- No... Ale... Ale ja chciałam urodzić kocięta kocura, który mnie kocha jak partnerkę! - dyskutowała dalej Sarenka. Jaś zwiesił głowę. - Który będzie przy mnie i moich dzieciach zawsze.
- Ja nigdy bym ciebie nie opuścił - powiedział cicho.
<Sarenko?>
- Trochę dziwna sytuacja - zaśmiał się do siebie. Sarenka falowała mu przed oczami i nagle przybrała na nowo kształt kotki. Ale tym razem była znacznie ładniejsza niż Sarenka. I pachniała też jakoś inaczej. I zachowywała się w sumie również w inny sposób. Otarła się wąsami o jego pyszczek i polizała go w polik. Każdy włos na ciele Jasia się najeżył pod wpływem jej delikatnych pieszczoch. Ta kotka łudząco podobna do jego liderki bardzo przypadła mu do gustu. Sam polizał ją po szyi, a kotka zaraz się przewróciła.
W Jasiu coś nowego się przebudziło. Złapał kotkę za kark, a ta głośno zajęczała. Zaraz się nad nią rozkraczył i przydusił mocniej do ziemi. Przez chwilę poczuł się jakby on i ona byli jednością, a po chwili dostał pazurami w pysk. Odskoczył w tył oblizując nos. Powoli odzyskiwał przytomność i świadomość. I szybko zrozumiał co takiego zrobił.
- O nie - miauknął do siebie. Zaraz z kępy kocimiętki wyszła Sarenka otrzepując nogi. Nie wyglądała już tak ładnie jak przed chwilą. Znów była sobą, z tą różnicą, że patrzyła na niego z nieco oburzoną miną.
- Ty!... - nastroszyła się na wstępie wysuwając pazury. Jaś skulił się wystraszony. Kotka jednak zaraz złagodniała i usiadła opuszczając głowę. Kocur nie wiedział jak ma to rozumieć.
- Sarenko... - mruknął, a kotka znów nastroszyła sierść na grzbiecie.
- Nie dotykaj mnie - powiedziała. Jaś zaraz odsunął się na długość ogona.
- Przepraszam... - mruknął Jaś kładąc po sobie uszy. - Czy coś cię boli? Kark...
- Nie, wszystko w porządku - powiedziała. - Ja po prostu... Dlaczego to zrobiłeś?
- Byłaś taka śliczna - powiedział kocur przypominając sobie dziwną wersję Sarenki, na którą rzucił się przed chwilą. - I czułem, że bardzo, bardzo tego pragnę. Że my oboje pragniemy i...
- Rozumiem - powiedziała kotka uśmiechając się do siebie. - Cóż, miejmy nadzieję, że nie będzie to miało skutków.
- Jakich skutków? - zapytał zaraz Jaś.
- Stąd się biorą dzieci Jasiu - wyjaśniła kotka. - Moglibyśmy zostać rodzicami.
- Dzieci? - zdziwił się kocur. - To stąd?
- Mysi móżdżek! - prychnęła Sarenka. - Ale teraz rozumiesz?
- Tak, rozumiem. I Nie wiem, czemu niby mielibyśmy mieć nadzieję, że nie będzie dzieci! - prychnął kocur oburzony. Jego towarzyszka otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.
- No bo... Bo my nie... Bo... - próbowała wyjaśnić Sarenka. - Bo ja jestem przywódczynią i nie mogę się zajmować kociętami! O!
- Głupie gadanie. Twoja mama się zajmowała - prychnął Jaś.
- No... Ale... Ale ja chciałam urodzić kocięta kocura, który mnie kocha jak partnerkę! - dyskutowała dalej Sarenka. Jaś zwiesił głowę. - Który będzie przy mnie i moich dzieciach zawsze.
- Ja nigdy bym ciebie nie opuścił - powiedział cicho.
<Sarenko?>
Od Sarenki C.D Jasia
Ruszyli za rudym kotem, który szedł dla Sarenki strasznie szybko. Jego pewne kroki przyprawiały ją o niepewność, gdyż wyglądało jakby już dawno zaplanował całą trasę. Zamiast obwąchać kamień czy słup, aby sprawdzić czy nie zabłądzili nadal patrzył jedynie przed siebie. A może to tylko przywódczyni Klanu Lisa miała zakodowane, że nie powinno się ufać żadnemu nieznajomemu? Nawet kiedy przyjmowała kota do klanu to następne kilka księżyców miała go na oku i nie pozwalała wymykać się samemu ze stodoły.
- Jaś, coś mi się nie podoba w tym kocurze. - Wyszeptała z przekąsem do przyjaciela, który zerknął na nią ze zdziwieniem.
- No co ty, Sarenko... ale musimy iść za nim, bo zdaje się, że dobrze wie, gdzie iść.
Odwrócił pyszczek i znowu przyśpieszył dorównując kroku temu całemu Szerszeniowi. Już miała zaprotestować, ale wtedy zerknęła na Jasia, który cały w skowronkach kroczył przed siebie z wysoko uniesionym ogonem. Westchnęła i też postarała się, aby przyśpieszyć mimo swojej drewnianej nogi. Przemykali w cieniu płotów, aby żaden dwunożny ich nie zauważył. Było jednak stosunkowo wcześnie, dlatego nie było zbyt tłoczno. W końcu kocur zatrzymał się i zmarszczył czoło. Szaro-biała, która dogoniła ich dopiero po biciu serca spytała niezadowolona:
- Po co się zatrzymujesz?
- A no panno kapryśnico, głodny się zrobiłem - Wskazał na swój brzuch i pokręcił głową z zażenowaniem - Proponuję, abyśmy wrócili tu o południu, a teraz się rozdzielmy. Do zobaczenia!
Nie czekając na odpowiedź wskoczył na płot i po chwili już go nie było. Sarna spojrzała na Jasia z niedowierzaniem. Jasiu westchnął:
- Nie wiem jak ty, ale ja nie jestem zbyt głodny.
- Mimo wszystko idźmy coś upolować. Czuję, że nie będziemy mieli później czasu.- Spojrzała przed siebie, a następnie rozglądnęła się wokół. - Nie mam tylko pojęcia co upolujemy. Myszy, gołębie? No nie wiem.
- Nie wybrzydzaj.
Sarna skrzywiła się, ale zaraz wskoczyła na kubeł od śmieci dwunożnych, a później na płot. Zaraz obok niej usiadł o wiele szybszy pręgowany towarzysz. Wokół rozciągały się domy i drogi, po których przejeżdżały hałaśliwe potwory wydające dźwięki podobne do grzmotów. Widziała też wielki budynek, który wydał straszny dźwięk, które wydawało chyba metalowe coś, które uderzało raz w lewo, a raz w prawo. Zauważyła grupkę kotów, które przemknęły w cieniu, a także psa, który szczekał na gołębie. Gołębie?
Zaczęła zastanawiać się jak głupie muszą być te ptaki, skoro nic sobie nie robiły z otaczających je głośnych dźwięków i spokojnie wydłubywały coś z ziemi na podwórzu. Nie chciała zaburzyć ich spokoju, dlatego pokazała cicho głową stado szarych ptaków. Jaś kiwnął głową i zaczął iść wzdłuż płotu. Sarna niepewnie również szła jego śladem chcąc utrzymać równowagę. W końcu jednak straciła ją i spadła na jakieś inne podwórze. Pręgowany wskoczył za nią.
- Sar... - Nagle przerwał wciągając nosem zapach kocimiętki, a na jego pyszczek wstąpił dziarski uśmieszek. - Ale cudne te kwiatki, takie zieloneee...
- Jasiu, co ci się... ooo, faktycznie. Mięciutkie są takie.
Położyła się na zielsku i zaczęła się tarzać, aż nie wpadła na Jasia, który upadł prosto na nią. Przygniótł ją do ziemi.
- Trochę dziwna sytuacja, hehehe - Zaśmiał się dziwnie.
- Jaś, coś mi się nie podoba w tym kocurze. - Wyszeptała z przekąsem do przyjaciela, który zerknął na nią ze zdziwieniem.
- No co ty, Sarenko... ale musimy iść za nim, bo zdaje się, że dobrze wie, gdzie iść.
Odwrócił pyszczek i znowu przyśpieszył dorównując kroku temu całemu Szerszeniowi. Już miała zaprotestować, ale wtedy zerknęła na Jasia, który cały w skowronkach kroczył przed siebie z wysoko uniesionym ogonem. Westchnęła i też postarała się, aby przyśpieszyć mimo swojej drewnianej nogi. Przemykali w cieniu płotów, aby żaden dwunożny ich nie zauważył. Było jednak stosunkowo wcześnie, dlatego nie było zbyt tłoczno. W końcu kocur zatrzymał się i zmarszczył czoło. Szaro-biała, która dogoniła ich dopiero po biciu serca spytała niezadowolona:
- Po co się zatrzymujesz?
- A no panno kapryśnico, głodny się zrobiłem - Wskazał na swój brzuch i pokręcił głową z zażenowaniem - Proponuję, abyśmy wrócili tu o południu, a teraz się rozdzielmy. Do zobaczenia!
Nie czekając na odpowiedź wskoczył na płot i po chwili już go nie było. Sarna spojrzała na Jasia z niedowierzaniem. Jasiu westchnął:
- Nie wiem jak ty, ale ja nie jestem zbyt głodny.
- Mimo wszystko idźmy coś upolować. Czuję, że nie będziemy mieli później czasu.- Spojrzała przed siebie, a następnie rozglądnęła się wokół. - Nie mam tylko pojęcia co upolujemy. Myszy, gołębie? No nie wiem.
- Nie wybrzydzaj.
Sarna skrzywiła się, ale zaraz wskoczyła na kubeł od śmieci dwunożnych, a później na płot. Zaraz obok niej usiadł o wiele szybszy pręgowany towarzysz. Wokół rozciągały się domy i drogi, po których przejeżdżały hałaśliwe potwory wydające dźwięki podobne do grzmotów. Widziała też wielki budynek, który wydał straszny dźwięk, które wydawało chyba metalowe coś, które uderzało raz w lewo, a raz w prawo. Zauważyła grupkę kotów, które przemknęły w cieniu, a także psa, który szczekał na gołębie. Gołębie?
Zaczęła zastanawiać się jak głupie muszą być te ptaki, skoro nic sobie nie robiły z otaczających je głośnych dźwięków i spokojnie wydłubywały coś z ziemi na podwórzu. Nie chciała zaburzyć ich spokoju, dlatego pokazała cicho głową stado szarych ptaków. Jaś kiwnął głową i zaczął iść wzdłuż płotu. Sarna niepewnie również szła jego śladem chcąc utrzymać równowagę. W końcu jednak straciła ją i spadła na jakieś inne podwórze. Pręgowany wskoczył za nią.
- Sar... - Nagle przerwał wciągając nosem zapach kocimiętki, a na jego pyszczek wstąpił dziarski uśmieszek. - Ale cudne te kwiatki, takie zieloneee...
- Jasiu, co ci się... ooo, faktycznie. Mięciutkie są takie.
Położyła się na zielsku i zaczęła się tarzać, aż nie wpadła na Jasia, który upadł prosto na nią. Przygniótł ją do ziemi.
- Trochę dziwna sytuacja, hehehe - Zaśmiał się dziwnie.
<Jaś?>
20 lutego 2018
Od Ciernika cd Brzoskwiniowej Łapy
Kotka spojrzała na Brzoskwiniową. Czuła się trochę nieswojo, rzadko kto się przed nią w ogóle otwierał. Sama zresztą też nie należała nigdy do wylewnych. Zdecydowanie bardziej była typem myśliciela, niż rozmównika. Wiedziała jednak, że Brzoskwiniowa Łapa najwidoczniej nie ma o sobie zbyt dobrego zdania.
— Masz jeszcze okazję, aby być kimś wielkim. Może nie najlepszym wojownikiem, ale... Najlepszym Członkiem? — Brzoskwiniowa spojrzała na nią, zdumiona. Zupełnie, jakby myślami wracała do jakiejś sytuacji z przeszłości. Uśmiechnęła się lekko, na tę myśl.
— To trochę mało, nie sądzisz? — powiedziała, trochę smutno. Ciernik westchnęła. Chciałaby, aby starsza uwierzyła w siebie. Czuła się tak smutno, widząc wszystkie jej reakcje, przygnębienie. Przez moment milczała, idąc. Niedługo sama będzie terminatorką i zamierzała dać z siebie wszystko. Co jednak, jeśli jej chęci też zgasną?
— Wiesz... Brakuje mi niewiele — powiedziała, dość cicho i nieśmiało — aby być uczennicą, jak Ty. Może wtedy... Spróbujmy trenować razem, w wolnym czasie? To będzie na pewno lepsze, niż zamartwianie się. — Starsza uniosła wzrok z podłoża, patrząc na burą kotkę. Uśmiechnęła się delikatnie, co gdzieś wewnątrz ucieszyło Ciernika.
— Ja... Tak, czemu nie — powiedziała po chwili. Wydawała się bardzo zdziwiona ową propozycją. Ciernik poruszyła ogonkiem w górę, tylko jednak na chwilę. Nie była to obietnica wspólnej zabawy, czy wygłupów. Brzoskwiniowa zgodziła się na wspólny trening, gdy Ciernik będzie wystarczająco duża. No okay, była to mało pewna zgoda... Ale zgoda! To brzmiało o wiele poważniej, co wprawiło kocię w swego rodzaju dumę. Może to dobrze, że cętkowana przerwała jej sen? Kotki były już przy kociarni, gdy Ciernik zapytała:
— Myślisz, że mój tata wie, że jestem kotką?
Dojrzalszy już, jednak wciąż kocięcy umysł nie myślał wówczas, że to pytanie było dziwne. Dziwnie było by zapytać Brzoskwiniową, czy jej tata wie. Ale czy tata Ciernika? W końcu, nie było to żadne osobiste pytanie do kotki.
< Brzoskwiniowa Łapo?>
— Masz jeszcze okazję, aby być kimś wielkim. Może nie najlepszym wojownikiem, ale... Najlepszym Członkiem? — Brzoskwiniowa spojrzała na nią, zdumiona. Zupełnie, jakby myślami wracała do jakiejś sytuacji z przeszłości. Uśmiechnęła się lekko, na tę myśl.
— To trochę mało, nie sądzisz? — powiedziała, trochę smutno. Ciernik westchnęła. Chciałaby, aby starsza uwierzyła w siebie. Czuła się tak smutno, widząc wszystkie jej reakcje, przygnębienie. Przez moment milczała, idąc. Niedługo sama będzie terminatorką i zamierzała dać z siebie wszystko. Co jednak, jeśli jej chęci też zgasną?
— Wiesz... Brakuje mi niewiele — powiedziała, dość cicho i nieśmiało — aby być uczennicą, jak Ty. Może wtedy... Spróbujmy trenować razem, w wolnym czasie? To będzie na pewno lepsze, niż zamartwianie się. — Starsza uniosła wzrok z podłoża, patrząc na burą kotkę. Uśmiechnęła się delikatnie, co gdzieś wewnątrz ucieszyło Ciernika.
— Ja... Tak, czemu nie — powiedziała po chwili. Wydawała się bardzo zdziwiona ową propozycją. Ciernik poruszyła ogonkiem w górę, tylko jednak na chwilę. Nie była to obietnica wspólnej zabawy, czy wygłupów. Brzoskwiniowa zgodziła się na wspólny trening, gdy Ciernik będzie wystarczająco duża. No okay, była to mało pewna zgoda... Ale zgoda! To brzmiało o wiele poważniej, co wprawiło kocię w swego rodzaju dumę. Może to dobrze, że cętkowana przerwała jej sen? Kotki były już przy kociarni, gdy Ciernik zapytała:
— Myślisz, że mój tata wie, że jestem kotką?
Dojrzalszy już, jednak wciąż kocięcy umysł nie myślał wówczas, że to pytanie było dziwne. Dziwnie było by zapytać Brzoskwiniową, czy jej tata wie. Ale czy tata Ciernika? W końcu, nie było to żadne osobiste pytanie do kotki.
< Brzoskwiniowa Łapo?>
Od Ciernika C.D Przepiórki
Ćmy nie było w pobliżu, gdy Biała Sadzawka zaoferowała Księżycowi i Ciernikowi, aby towarzyszyli jej podczas treningu Sztormowej Łapy. Bura kotka czuła się trochę głupio z tego powodu, była pewna, że siostrze bardzo by się to spodobało. Mimo to, oboje z bratem przystali na taką opcję. Ciernik nie wyobrażała sobie odmówić! Tata nigdy nie brał ją na trening swojego terminatora.
Sztormowa Łapa nie wydwał się początkowo zadowolony, Biała Sadzawka zaznaczyła jednak, że jej dzieci będą się tylko przyglądać. Jeszcze księżyc, a oni również zostaną uczniami. Niech wiedzą, co ich czeka. Kociaki z fascynacją przyglądały się przebiegowi treningu, raz po raz szepcząc coś do siebie. Ani muśleli przeszkadzać matce i terminatorowi. W końcu cała trójka wróciła do domu. Biała Sadzawka wydawała się trochę zmęczona, acz zadowolona. Ciernik ziewnęła rozlegle. No, to teraz czas na drzemkę?
Nie.
W samym progu przywitała ich córka Pregowanego Piórka. Ciernik zdążyła się już przyzwyczaić do obecności nowych kociąt w kociarni, wciąż jednak czuła tam ujmukącą pustkę. Brakowało jej Burzyowej Łapy. Nawet z Przepiórką oraz Błądzącym, kotka nie czuła się na miejscu. No, ale przecież widywała przyjaciela codziennie! Po prostu nie mieszkali już razem, wiedziała, że w końcu tak będzie.
— Hej, jestem Przepiórka! — zawołała wesoło — chcecie się pobawić?
Szylkretka była naprawdę śliczna. Patrząc na jej dwukolorowe futerko, Ciernik odczuwała nutkę zazdrości. W końcu, ona była jedynie pospolitym burakiem. Złotooka kicia napewno w przyszłości będzie miała sporo adoratorów.
Wzdrygnęła się. "Co to miało znaczyć?". Nigdy nie myślała o niczym tym podobnym.
— Jestem Księżyc, a ten trzęsiportek to Ciernik — odparł jej rozbawiony brak. Fuknęła. Że też musiał to zauważyć... Rodzeństwo. Spędzali ze sobą tyle czasu, że mogli dostrzegać tak drobne szczegóły?
— Sam jesteś trzęsiportek — warknęła srogo, acz cicho, tak, aby tylko Księżyc mógł usłyszeć. Szylkretka podskoczyła, nie mogąc utrzymać się na miejscu.
— Pobawimy się? — zapytała ponownie. Ciernik nie była do tego jakoś specjalnie chętna, chciała się przespać. Z drugiej jednak strony, to córka Pręgowanego Piórka, a wojowniczka nie wydała jej i rodzeństwa, kiedy poczuła ich zapach. Trzeba się odwdzięczyć.
Spojrzała pytająco na mamę kotki.
— Pewnie! Tylko... Nie odchodźcie zbyt daleko... — Posłała Księżycowi i Ciernikowi wymowne spojrzenie. Ona także pamiętała ten dzień, zresztą, nie było to tak dawno temu.
— Obiecujemy — odparł uroczyście Księżyc. Trójka kociat0 wywędrowała żwawo z kociarni.
— Pobawmy się w chowanego! — Przepiórka tryskała energią. Ciernik jednak pokręciła głową. A jeśli ją zgubią? Nie może do tego dopuścić.
— Mam lepszy pomysł. Zagrajmy może w "to, co widzę"? — zaproponowała.
— A jak się w to gra? — Kotka spojrzała na burą ciekawskim wzrokiem. Jej piękne oczka lśniły w słońcu.
— Opisukesz to, co widzisz, a reszta zgaduje, co to — wytłumaczyła Ciernik. Szylkretka zmarszczyła nosek, rozglądając się. Podskoczyła, odnajdując swój cel.
— To, co widzę jest... Kamieniste! — opisała z zadowoleniem. Księżyc roześmiał się, Ciernik zaś uśmiechnęła się delikatnie.
— Mmm... Czy to kamień — zapytał niebieski kocurek, udając zamyślonego.
< Przepiórka? Księżyc? >
Sztormowa Łapa nie wydwał się początkowo zadowolony, Biała Sadzawka zaznaczyła jednak, że jej dzieci będą się tylko przyglądać. Jeszcze księżyc, a oni również zostaną uczniami. Niech wiedzą, co ich czeka. Kociaki z fascynacją przyglądały się przebiegowi treningu, raz po raz szepcząc coś do siebie. Ani muśleli przeszkadzać matce i terminatorowi. W końcu cała trójka wróciła do domu. Biała Sadzawka wydawała się trochę zmęczona, acz zadowolona. Ciernik ziewnęła rozlegle. No, to teraz czas na drzemkę?
Nie.
W samym progu przywitała ich córka Pregowanego Piórka. Ciernik zdążyła się już przyzwyczaić do obecności nowych kociąt w kociarni, wciąż jednak czuła tam ujmukącą pustkę. Brakowało jej Burzyowej Łapy. Nawet z Przepiórką oraz Błądzącym, kotka nie czuła się na miejscu. No, ale przecież widywała przyjaciela codziennie! Po prostu nie mieszkali już razem, wiedziała, że w końcu tak będzie.
— Hej, jestem Przepiórka! — zawołała wesoło — chcecie się pobawić?
Szylkretka była naprawdę śliczna. Patrząc na jej dwukolorowe futerko, Ciernik odczuwała nutkę zazdrości. W końcu, ona była jedynie pospolitym burakiem. Złotooka kicia napewno w przyszłości będzie miała sporo adoratorów.
Wzdrygnęła się. "Co to miało znaczyć?". Nigdy nie myślała o niczym tym podobnym.
— Jestem Księżyc, a ten trzęsiportek to Ciernik — odparł jej rozbawiony brak. Fuknęła. Że też musiał to zauważyć... Rodzeństwo. Spędzali ze sobą tyle czasu, że mogli dostrzegać tak drobne szczegóły?
— Sam jesteś trzęsiportek — warknęła srogo, acz cicho, tak, aby tylko Księżyc mógł usłyszeć. Szylkretka podskoczyła, nie mogąc utrzymać się na miejscu.
— Pobawimy się? — zapytała ponownie. Ciernik nie była do tego jakoś specjalnie chętna, chciała się przespać. Z drugiej jednak strony, to córka Pręgowanego Piórka, a wojowniczka nie wydała jej i rodzeństwa, kiedy poczuła ich zapach. Trzeba się odwdzięczyć.
Spojrzała pytająco na mamę kotki.
— Pewnie! Tylko... Nie odchodźcie zbyt daleko... — Posłała Księżycowi i Ciernikowi wymowne spojrzenie. Ona także pamiętała ten dzień, zresztą, nie było to tak dawno temu.
— Obiecujemy — odparł uroczyście Księżyc. Trójka kociat0 wywędrowała żwawo z kociarni.
— Pobawmy się w chowanego! — Przepiórka tryskała energią. Ciernik jednak pokręciła głową. A jeśli ją zgubią? Nie może do tego dopuścić.
— Mam lepszy pomysł. Zagrajmy może w "to, co widzę"? — zaproponowała.
— A jak się w to gra? — Kotka spojrzała na burą ciekawskim wzrokiem. Jej piękne oczka lśniły w słońcu.
— Opisukesz to, co widzisz, a reszta zgaduje, co to — wytłumaczyła Ciernik. Szylkretka zmarszczyła nosek, rozglądając się. Podskoczyła, odnajdując swój cel.
— To, co widzę jest... Kamieniste! — opisała z zadowoleniem. Księżyc roześmiał się, Ciernik zaś uśmiechnęła się delikatnie.
— Mmm... Czy to kamień — zapytał niebieski kocurek, udając zamyślonego.
< Przepiórka? Księżyc? >
Od Brzoskwiniowej Łapy C.D Złotej Melodii
- Mamo... - Wyszeptała niewyraźnie do ucha Złotej Melodii terminatorka i spojrzała z przestrachem na tatę, brata i Cienistego Pazura - Zrobię z siebie pośmiewisko. Nie, nie.
Otrzepała się mocniej, aby strzepnąć z siebie pozostałości kłębków króliczego futra i piachu. Czasami ubolewała nad swoim długim futrem, które dziwnym trafem wchłaniało wszystko co znalazło na swojej drodze. Ciekawiło ją jakim prawem Nocne Niebo znajdował wolny czas poza swoimi ważnymi obowiązkami na wylizywanie swojego równie długiego futra. A może to tylko Brzoskwinia miała takie długie i puszyste futro, które brudziło się po każdym polowaniu? A może to taka ilość upadków powiększała brud i kołtuny w jej cętkowanym, kremowo-białym futerku?
Kocury patrzyły na nią z wyczekiwaniem, a większości Cienisty Pazur, któremu śpieszyło się do dalszego patrolu. Stali tak w milczeniu, a Brzoskwinia czuła, że niewygodnie robi się jej we własnej skórze i gdyby nie fakt, że jest chodzącym kłakiem, to widać byłoby zalewającą ją falę rumieńców. W końcu jedyny niespokrewniony z nią wojownik odezwał się z westchnieniem:
- Nie bardzo mam ochotę marnować czas. Idźmy już.
Sztormowa Łapa stanął przy nim gotowy do odejścia, za to Złota Melodia również otarła się o bok Brzoskwini i była gotowa iść dalej. Jedynie Nocne Niebo zatrzymał na niej dłużej wzrok, w którym kryło się widoczne zmartwienie. W końcu ruszyli, ale matka Brzoskwinki szła o wiele wolniej niż reszta.
- Nie nadaję się do polowania. Z resztą do jakichkolwiek innych czynności też nie. - Parsknęła uczennica Nocnego Nieba i z westchnieniem usiadła na trawie. W jej oczach zabłysły łzy, które starała się powstrzymać. Odprowadziła wzrokiem Złotą Melodię, a kiedy zniknęła z zasięgu jej wzroku po polikach Brzoskwiniowej Łapy spłynęły długo powstrzymywane łezki.
Otrzepała się mocniej, aby strzepnąć z siebie pozostałości kłębków króliczego futra i piachu. Czasami ubolewała nad swoim długim futrem, które dziwnym trafem wchłaniało wszystko co znalazło na swojej drodze. Ciekawiło ją jakim prawem Nocne Niebo znajdował wolny czas poza swoimi ważnymi obowiązkami na wylizywanie swojego równie długiego futra. A może to tylko Brzoskwinia miała takie długie i puszyste futro, które brudziło się po każdym polowaniu? A może to taka ilość upadków powiększała brud i kołtuny w jej cętkowanym, kremowo-białym futerku?
Kocury patrzyły na nią z wyczekiwaniem, a większości Cienisty Pazur, któremu śpieszyło się do dalszego patrolu. Stali tak w milczeniu, a Brzoskwinia czuła, że niewygodnie robi się jej we własnej skórze i gdyby nie fakt, że jest chodzącym kłakiem, to widać byłoby zalewającą ją falę rumieńców. W końcu jedyny niespokrewniony z nią wojownik odezwał się z westchnieniem:
- Nie bardzo mam ochotę marnować czas. Idźmy już.
Sztormowa Łapa stanął przy nim gotowy do odejścia, za to Złota Melodia również otarła się o bok Brzoskwini i była gotowa iść dalej. Jedynie Nocne Niebo zatrzymał na niej dłużej wzrok, w którym kryło się widoczne zmartwienie. W końcu ruszyli, ale matka Brzoskwinki szła o wiele wolniej niż reszta.
- Nie nadaję się do polowania. Z resztą do jakichkolwiek innych czynności też nie. - Parsknęła uczennica Nocnego Nieba i z westchnieniem usiadła na trawie. W jej oczach zabłysły łzy, które starała się powstrzymać. Odprowadziła wzrokiem Złotą Melodię, a kiedy zniknęła z zasięgu jej wzroku po polikach Brzoskwiniowej Łapy spłynęły długo powstrzymywane łezki.
<Nocne Niebo? Złota Melodia? Sztormowa Łapa?>
Od Brzoskwiniowej Łapy C.D Ciernika
- W takim razie już zaraz wrócisz do bezpiecznego żłobka - Powiedziała Brzoskwinia spoglądając na wejście w oddali, które znajdowało się niedaleko, jednakże nie dało się go jeszcze zauważyć. Stawiała mimo wszystko spokojne kroki, jak gdyby nie śpieszyło jej się do odprowadzenia kociaka. Prawda była jednak taka, że sprytnie korzystała z okazji w spacerze po terenach Klanu Burzy. Nikt jej nie narzuci, że się leni, bo prawda była odwrotna. A przynajmniej połowicznie. - Nudzisz się tak zapewne, co?
Powróciła myślami do czasów, kiedy sama musiała tam siedzieć przez całe 6 księżyców. Mimo wszystko nie przeszkadzało jej to jakoś bardzo, ale strasznie nie lubiła, kiedy rodzeństwo uczepiało się jej jak rzep psiego ogona i łaziło po obozie razem z nią. Lubiła zadawać pytania i rozmawiać z innymi, ale niezbyt dobrze się czuła, kiedy wszystkiego słuchały czujne uszy braci. Najgorzej było z Sztormem, który cały czas chciał ją wciągać do zabawy, ale zdaje się, że teraz stał się o wiele mniej zakręcony i da się z nim normalnie posiedzieć. Ale prawda była taka, że jeżeli Ciernik również miała takiego brata, to jeszcze trochę potrwa zanim się wreszcie zmieni.
- Trochę.
- Zawsze mogę jeszcze do ciebie wpaść.
Ciernik pokiwała powoli głową i zaczęły iść w ciszy przed siebie. Młodsza kotka patrzyła na swoje łapy tylko raz po raz spoglądając przed siebie, za to cętkowana z zainteresowaniem rozglądała się wokół. Skierowała wzrok na czarną dopiero po dosyć długiej chwili.
- Każdy nawet najlepszy wojownik musiał być kiedyś bezbronnym, malutkim kociakiem. - Powiedziała w końcu Brzoskwiniowa Łapa, a Ciernik skierowała na nią wzrok swoich zielonych, wielkich oczu. W jej oczach zabłysło zaciekawienie. - Ale niektórzy po prostu nie są stworzeni do tej roli. Niektórzy są jedynie marnym strzępkiem spod pazura w porównaniu do innych i nigdy nie będą się do niczego nadawali...
- ...jeśli się nie postarają.
Zamruczała pręgowana, a starsza spojrzała na nią spod przymrużonych oczu. Podniosła delikatnie wargę w zdziwieniu, zdając sobie sprawę ile prawdy było w słowach o wiele młodszej córki Białej Sadzawki. Nie chciała jednak dopuścić do siebie tej myśli.
- To dlaczego niektórym cały czas podwijają się łapy, gubią myśli, które odchodzą razem z nim daleko, aż do Srebrnej Skórki?
- Nie wiem.
- Ja do nich należę. Jaką bujną miałam wyobraźnię, kiedy jako kociak myślałam, że zostanę najwspanialszą wojowniczką jakiej Klan Gwiazdy nie widział.
Powróciła myślami do czasów, kiedy sama musiała tam siedzieć przez całe 6 księżyców. Mimo wszystko nie przeszkadzało jej to jakoś bardzo, ale strasznie nie lubiła, kiedy rodzeństwo uczepiało się jej jak rzep psiego ogona i łaziło po obozie razem z nią. Lubiła zadawać pytania i rozmawiać z innymi, ale niezbyt dobrze się czuła, kiedy wszystkiego słuchały czujne uszy braci. Najgorzej było z Sztormem, który cały czas chciał ją wciągać do zabawy, ale zdaje się, że teraz stał się o wiele mniej zakręcony i da się z nim normalnie posiedzieć. Ale prawda była taka, że jeżeli Ciernik również miała takiego brata, to jeszcze trochę potrwa zanim się wreszcie zmieni.
- Trochę.
- Zawsze mogę jeszcze do ciebie wpaść.
Ciernik pokiwała powoli głową i zaczęły iść w ciszy przed siebie. Młodsza kotka patrzyła na swoje łapy tylko raz po raz spoglądając przed siebie, za to cętkowana z zainteresowaniem rozglądała się wokół. Skierowała wzrok na czarną dopiero po dosyć długiej chwili.
- Każdy nawet najlepszy wojownik musiał być kiedyś bezbronnym, malutkim kociakiem. - Powiedziała w końcu Brzoskwiniowa Łapa, a Ciernik skierowała na nią wzrok swoich zielonych, wielkich oczu. W jej oczach zabłysło zaciekawienie. - Ale niektórzy po prostu nie są stworzeni do tej roli. Niektórzy są jedynie marnym strzępkiem spod pazura w porównaniu do innych i nigdy nie będą się do niczego nadawali...
- ...jeśli się nie postarają.
Zamruczała pręgowana, a starsza spojrzała na nią spod przymrużonych oczu. Podniosła delikatnie wargę w zdziwieniu, zdając sobie sprawę ile prawdy było w słowach o wiele młodszej córki Białej Sadzawki. Nie chciała jednak dopuścić do siebie tej myśli.
- To dlaczego niektórym cały czas podwijają się łapy, gubią myśli, które odchodzą razem z nim daleko, aż do Srebrnej Skórki?
- Nie wiem.
- Ja do nich należę. Jaką bujną miałam wyobraźnię, kiedy jako kociak myślałam, że zostanę najwspanialszą wojowniczką jakiej Klan Gwiazdy nie widział.
<Ciernik?>
Od Brzoskwiniowej Łapy C.D Błądzącego
- Błądzący. Nigdy nie słyszałam o takim imieniu... jest wyjątkowe - Wymruczała i spojrzała z ciekawością na kocurka. Chwilę błądziła myślami kogo mógłby być synem, ale w końcu stwierdziła, że jedynym sensownym wyjściem jest Pręgowane Piórko. Co się z tym wiązało był wnukiem jednej ze starszych, czyli Mysiego Nosa. Lubiła skromną i dosyć spokojną, ale mimo wszystko mającą poczucie humoru kotkę. Sama nie do końca wiedziała, dlaczego tak dobrze czuje się ze starszyzną Klanu Burzy, ale to może dlatego, że oni jedyni byli tacy podobni do cętkowanego kocurka.
Z bezsensownym myśli, które niezbyt dużo wprowadzały do życia Brzoskwiniowej Łapy wyrwał ją dopiero kociak, który patrzył na nią swoimi wielkimi, przeszywającymi oczami. Poczuła ciarki, które przeszły jej od czubka nosa, aż po końcówkę ogona.
- Przecież to tylko mały kociak - Kremowa skarciła siebie z myślach, a jej ogon zadrgał, kiedy spojrzała się nieco w bok. Na jej pyszczek wstąpił delikatny uśmiech, który wykrzywiał się za każdym razem, gdy czuła na sobie wzrok rudego. W końcu z resztą trafnie zauważył maluch:
- Wyglądasz jakoś inaczej niż powinnaś wyglądać.
- No, co ty... - Zmieszana pogrzebała łapą w piachu zdając sobie sprawę, że znalazł się kolejny kocur, który wątpił w jej, powiedzmy kobiecość. Jednakże panna Brzoskwinia znawczyni świata, którego poznała za pomocą historii zawsze znajdzie dziurę przez, którą wybrnie z trudnej sytuacji. - Gradowa Mordka również ma niecodzienne rysy pyszczka. W dodatku dawni medycy z Klanu Wilka i Klifu, których imiona nie pamiętam, również wyglądali niecodziennie. Zastanawia mnie nawet czasem, dlaczego to medycy zazwyczaj wyglądają tak jak nie inaczej.
- Domyślasz się, dlaczego tak jest?
- Upośledzony wojownik nie radzi sobie w walce. Znaczy, nie mówię, że medycy są upośledzeni!
Zaśmiała się nerwowo i wygrzebała jeszcze większą dziurę własną łapą. Malec najwyraźniej zainteresował się opowieściami Brzoskwini, co nie co ją zestresowało. Dosyć sporo wiedziała o wydarzeniach z przeszłości, ale nie znała ciekawych walk, ani żadnych technik walki. A była pewna, że ktoś pokroju Błądzącego - kocur kociak z miotu Pręgowanego Piórka, będzie chciał słuchać o takich rzeczach.
Z bezsensownym myśli, które niezbyt dużo wprowadzały do życia Brzoskwiniowej Łapy wyrwał ją dopiero kociak, który patrzył na nią swoimi wielkimi, przeszywającymi oczami. Poczuła ciarki, które przeszły jej od czubka nosa, aż po końcówkę ogona.
- Przecież to tylko mały kociak - Kremowa skarciła siebie z myślach, a jej ogon zadrgał, kiedy spojrzała się nieco w bok. Na jej pyszczek wstąpił delikatny uśmiech, który wykrzywiał się za każdym razem, gdy czuła na sobie wzrok rudego. W końcu z resztą trafnie zauważył maluch:
- Wyglądasz jakoś inaczej niż powinnaś wyglądać.
- No, co ty... - Zmieszana pogrzebała łapą w piachu zdając sobie sprawę, że znalazł się kolejny kocur, który wątpił w jej, powiedzmy kobiecość. Jednakże panna Brzoskwinia znawczyni świata, którego poznała za pomocą historii zawsze znajdzie dziurę przez, którą wybrnie z trudnej sytuacji. - Gradowa Mordka również ma niecodzienne rysy pyszczka. W dodatku dawni medycy z Klanu Wilka i Klifu, których imiona nie pamiętam, również wyglądali niecodziennie. Zastanawia mnie nawet czasem, dlaczego to medycy zazwyczaj wyglądają tak jak nie inaczej.
- Domyślasz się, dlaczego tak jest?
- Upośledzony wojownik nie radzi sobie w walce. Znaczy, nie mówię, że medycy są upośledzeni!
Zaśmiała się nerwowo i wygrzebała jeszcze większą dziurę własną łapą. Malec najwyraźniej zainteresował się opowieściami Brzoskwini, co nie co ją zestresowało. Dosyć sporo wiedziała o wydarzeniach z przeszłości, ale nie znała ciekawych walk, ani żadnych technik walki. A była pewna, że ktoś pokroju Błądzącego - kocur kociak z miotu Pręgowanego Piórka, będzie chciał słuchać o takich rzeczach.
<Błądzący?>
Od Tuni C.D Owocowego Alberta
Kotka przywitała mnie na początku oschle, ale kiedy tylko moja
właścicielka pokazała drugiej kobiecie obroże i założyła kocicy na
szyję, ta od razu zadowolona zaczęła rozmowę.
- Dziękuję, jest piękna... Jak ci na imię? - zapytała idąc do jakiegoś pokoju.
- Tunia, miło mi, a tobie?
- Adelajda, również mi miło. Jesteś jakiejś rasy?
Pokiwałam łbem. Z tego co zrozumiałam rasą dwunodzy nazywają koty o takich samych cechach wyglądu i charakteru. Taka na przykład ja miałam mieć krótkie łapy, długie ciało i błyszczące futro. Moja nowa znajoma wydawała się być przyjemna, a dzięki temu choć na chwilę byłam szczęśliwa. Mogło być to też sztuczne, ale zawsze to miłe uczucie. Nasze właścicielki rozmawiały i śmiały się. Czułam na futrze co chwilę ich wzrok. Wreszcie dotarłyśmy do pomieszczenia i...
- Tunia...? - Albert spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczam-- oh, boże!
Pomyślałam kiedy ujrzałam jak wielką zmianę przeszedł kocur. Miał on bowiem różowo-fioletowy sweterek dinozaura, parę blizny, a co najgorsze... nie miał jednego oka. Przeszły mnie ciarki. Jak ktoś mógł zrobić coś takiego?! Sfinks leżał w legowisku, a obok leżała lawendowa poduszka, która była jak do kompletu do obroży Adelajdy. Podbiegłam jak najszybciej do Alberta i trąciłam go w policzek.
Wyglądał na zmęczonego, smutnego, pustego... Jego oczy były puste, nie wyrażały żadnych szczęśliwych, śmiesznych, wesołych uczuć. Teraz znowu przypomniał się ból po utracie Arsi. Może on też kogoś stracił? Tylko... kto mu zrobił te szpetne rany? Oczywiście nie uważałam, że stracił swój niezwykły, unikalny wygląd, który szczerze mówiąc mi się podobał. On też był inny. Do moich oczu znowu napłynęły łzy. Szybko je odgoniłam, bo niby kto przychodzi w odwiedziny i ryczy?
- Co się stało? Kto ci to zrobił? Tak mi przykro! - zaczęłam miauczeć, a Adelajda podeszła i rozsiadła się na miękkiej poduszce.
- Nie zaprzątaj sobie nim głowy, pewnie kurczak mu oko wydziobał! - prychnęła, a ja ze zdziwieniem szepnęłam:
- Ale to poważne, tak stracić kawałek zmysłu... - spojrzałam na błękitne oko kocura, który tylko na nas patrzył. Oblizałam lekko pyszczek po czym odsunęłam się od kota. Wtedy ujrzałam nasze właścicielki. Właśnie pani Adelajdy i Alberta zbliżała się do nas trzymając sweterek.
- Spójrz, Albercie! To pewnie ma zakryć twoją mordkę! - poczułam się niezręcznie. ubrany na fioletowo kocur prychnął cicho.
- Naprawdę? Mylisz przód z tyłem? - tego już kocica nie usłyszała, bo podeszła do dwunożnych i zaczęła mruczeć i ocierać się o ich nogi. Mój wzrok znów wylądował na bezokiego kocura.
<Albertino?>
- Dziękuję, jest piękna... Jak ci na imię? - zapytała idąc do jakiegoś pokoju.
- Tunia, miło mi, a tobie?
- Adelajda, również mi miło. Jesteś jakiejś rasy?
Pokiwałam łbem. Z tego co zrozumiałam rasą dwunodzy nazywają koty o takich samych cechach wyglądu i charakteru. Taka na przykład ja miałam mieć krótkie łapy, długie ciało i błyszczące futro. Moja nowa znajoma wydawała się być przyjemna, a dzięki temu choć na chwilę byłam szczęśliwa. Mogło być to też sztuczne, ale zawsze to miłe uczucie. Nasze właścicielki rozmawiały i śmiały się. Czułam na futrze co chwilę ich wzrok. Wreszcie dotarłyśmy do pomieszczenia i...
- Tunia...? - Albert spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczam-- oh, boże!
Pomyślałam kiedy ujrzałam jak wielką zmianę przeszedł kocur. Miał on bowiem różowo-fioletowy sweterek dinozaura, parę blizny, a co najgorsze... nie miał jednego oka. Przeszły mnie ciarki. Jak ktoś mógł zrobić coś takiego?! Sfinks leżał w legowisku, a obok leżała lawendowa poduszka, która była jak do kompletu do obroży Adelajdy. Podbiegłam jak najszybciej do Alberta i trąciłam go w policzek.
Wyglądał na zmęczonego, smutnego, pustego... Jego oczy były puste, nie wyrażały żadnych szczęśliwych, śmiesznych, wesołych uczuć. Teraz znowu przypomniał się ból po utracie Arsi. Może on też kogoś stracił? Tylko... kto mu zrobił te szpetne rany? Oczywiście nie uważałam, że stracił swój niezwykły, unikalny wygląd, który szczerze mówiąc mi się podobał. On też był inny. Do moich oczu znowu napłynęły łzy. Szybko je odgoniłam, bo niby kto przychodzi w odwiedziny i ryczy?
- Co się stało? Kto ci to zrobił? Tak mi przykro! - zaczęłam miauczeć, a Adelajda podeszła i rozsiadła się na miękkiej poduszce.
- Nie zaprzątaj sobie nim głowy, pewnie kurczak mu oko wydziobał! - prychnęła, a ja ze zdziwieniem szepnęłam:
- Ale to poważne, tak stracić kawałek zmysłu... - spojrzałam na błękitne oko kocura, który tylko na nas patrzył. Oblizałam lekko pyszczek po czym odsunęłam się od kota. Wtedy ujrzałam nasze właścicielki. Właśnie pani Adelajdy i Alberta zbliżała się do nas trzymając sweterek.
- Spójrz, Albercie! To pewnie ma zakryć twoją mordkę! - poczułam się niezręcznie. ubrany na fioletowo kocur prychnął cicho.
- Naprawdę? Mylisz przód z tyłem? - tego już kocica nie usłyszała, bo podeszła do dwunożnych i zaczęła mruczeć i ocierać się o ich nogi. Mój wzrok znów wylądował na bezokiego kocura.
<Albertino?>
Od Nocki
Kotka leżała w objęciach matki, koło niej leżał jeszcze śpiący Borsuczek. Czułam się tak dobrze, że nie chciałam wstawać, normalnie... Nie miałam siły. Po krótkim... Znaczy długim czasie, Borsuczek od razu wstał na nogi i zaczął mnie szturchać, abym się z nim pobawiła, ale ja tylko przewróciłam się na drugą stronę i mruknęłam pod nosem "Chcę spać...". Braciszek wciąż domagał się zabawy, aż w końcu pacnęłam go w mordkę, aby był cicho, wtedy wstałam i skoczyłam na rozkojarzonego kocurka i przygwoździłam go do ziemi. Aż do kociarni weszła, nie kto inny jak babcia. Od razu podlecieliśmy do kochanej Milczącej Gwiazdy.
- Czesc Babciu! - miaukneliśmy
- Witajcie słoneczka - rzuciła im miły uśmiech, opowiedzieć wam coś?
- Tak! Tak! Tak! - miauczeliśmy radośnie,
Babcia spojrzała się na mamę, która kiwnęła głową.
- No więc tak... - zaczęła - opowiem wam jak Borsuczy Goniec, uczył pewną terminatorkę...,
Patrzyliśmy na babcię z błyskiem w oczach.
****************************
- Wtedy borsuczy Gońca wyskoczył na małego, zaskoczonego terminatora i... - urwała, robiąc brutalną pauzę.
Wpatrywaliśmy się w nią jak w obrazek. Babcia uśmiechnęła się szeroko, widząc jak się tym interesujemy. Jednak nagle wewnątrz żłobka znalazł się cień.
- Na dzisiaj koniec - miauknęła, podnosząc się z legowiska na środku kociarni. Zaczęliśmy gryźć babcię w łapki,
- Babciu, prosimy! - jęczał Borsuczek robić slalomy pomiędzy długimi nogami babci.
- Dokończ, dokończ, dokończ! - piszczałam starając się złapać jej długi ogon.
- Zostawcie już babcię, odwiedzi was jutro, kochane - zamruczała, przyciągając do siebie Borsuczka i liżąc go staranie po poliku. O nie! Porwała go! To znaczy, że mnie też zaraz złapie!.
- Ale ja chcę babcię! - wrzasnął próbując uciec z objęć mamy.
Podeszłam do mamy, szurając smętnie łapkami o ziemię, usiadłam koło niej i dotknęłam jej czekoladowego futra noskiem. Mama liznęła mnie w czoło i zamamrotała nie wyraźnie "Nie martwcie się, czas szybko zleci",
- Żegnajcię - miauknęła liderka
- Papa babciu - zamruczeliśmy ze smutkiem. Babcia dotknęła końcówką ogona policha mamy, a ona nie ruszyła się, nawet nie zadrgała!. Kręciłam się po kociarni w kółko, aż podeszłam do Borsuczka
- Jak myslisz? Co siem dalej stanie? - uśmiechnęłam się
- Pewnie plzygwozdzi ją do ziemi! - prychnął śmiechem
- O tak? - spytałam się kocurka i skoczyłam na niego.
Niestety, plan się nie udał, bo kocurek przygwoździł ją, a nie ja go.
- Ha! I kto jest silniejszy! - posłał mi ciepły uśmiech schodząc ze mnie
- Kiedyś cię pokonam - uśmiechnęłam się ocierając o brata.
Nie mogła bym pogodzić się z tym jakby mój brat odszedł, byłoby to okrucieństwo!. Jak uważała mama, czas szybko minął i była to prawda, z błyskiem w oczach wyczekiwaliśmy Milczącej Gwiazdy.
Milczka? :>
- Czesc Babciu! - miaukneliśmy
- Witajcie słoneczka - rzuciła im miły uśmiech, opowiedzieć wam coś?
- Tak! Tak! Tak! - miauczeliśmy radośnie,
Babcia spojrzała się na mamę, która kiwnęła głową.
- No więc tak... - zaczęła - opowiem wam jak Borsuczy Goniec, uczył pewną terminatorkę...,
Patrzyliśmy na babcię z błyskiem w oczach.
****************************
- Wtedy borsuczy Gońca wyskoczył na małego, zaskoczonego terminatora i... - urwała, robiąc brutalną pauzę.
Wpatrywaliśmy się w nią jak w obrazek. Babcia uśmiechnęła się szeroko, widząc jak się tym interesujemy. Jednak nagle wewnątrz żłobka znalazł się cień.
- Na dzisiaj koniec - miauknęła, podnosząc się z legowiska na środku kociarni. Zaczęliśmy gryźć babcię w łapki,
- Babciu, prosimy! - jęczał Borsuczek robić slalomy pomiędzy długimi nogami babci.
- Dokończ, dokończ, dokończ! - piszczałam starając się złapać jej długi ogon.
- Zostawcie już babcię, odwiedzi was jutro, kochane - zamruczała, przyciągając do siebie Borsuczka i liżąc go staranie po poliku. O nie! Porwała go! To znaczy, że mnie też zaraz złapie!.
- Ale ja chcę babcię! - wrzasnął próbując uciec z objęć mamy.
Podeszłam do mamy, szurając smętnie łapkami o ziemię, usiadłam koło niej i dotknęłam jej czekoladowego futra noskiem. Mama liznęła mnie w czoło i zamamrotała nie wyraźnie "Nie martwcie się, czas szybko zleci",
- Żegnajcię - miauknęła liderka
- Papa babciu - zamruczeliśmy ze smutkiem. Babcia dotknęła końcówką ogona policha mamy, a ona nie ruszyła się, nawet nie zadrgała!. Kręciłam się po kociarni w kółko, aż podeszłam do Borsuczka
- Jak myslisz? Co siem dalej stanie? - uśmiechnęłam się
- Pewnie plzygwozdzi ją do ziemi! - prychnął śmiechem
- O tak? - spytałam się kocurka i skoczyłam na niego.
Niestety, plan się nie udał, bo kocurek przygwoździł ją, a nie ja go.
- Ha! I kto jest silniejszy! - posłał mi ciepły uśmiech schodząc ze mnie
- Kiedyś cię pokonam - uśmiechnęłam się ocierając o brata.
Nie mogła bym pogodzić się z tym jakby mój brat odszedł, byłoby to okrucieństwo!. Jak uważała mama, czas szybko minął i była to prawda, z błyskiem w oczach wyczekiwaliśmy Milczącej Gwiazdy.
Milczka? :>
Nie zmieniaj narracji. Pierwsze zdanie masz w 3. os., a reszt w 1.
Od Wisienki C.D Rudzika
Usłyszałam jak Krogulec przyznaje się do tego, że to jego wina, po tym, co widziałam i słyszałam, już wiedziałam, że Krogulec jest typem kota, który, „spija całą śmietankę”, a jeśli pojawi sięproblem to robi wszystko, by przestawić siebie, w jak najlepszym świetle.
***
Od czasu tej pamiętnej bójki minęło parę tygodni. Wszystko zdawało się wrócić do normy, Krogulec nadal się przechwalał, a tak poza tym z jego łapą było lepiej, ale to nie jedyna zmiana, poprawiłam również swoją wymowę. Sepleniłam już dużo mniej. Znów leżałam na kupce miękkiego mchu, Jagódka wyszła na polowanie. Nagle coś w moim lewym oku się zamgliło, w tej samej chwili Krogulec skoczył na mnie od lewej strony i nie dość, że się tego nie spodziewałam, to jeszcze na kilka uderzeń serca, lewym okiem, widziałam wszystko, jak przez mgłę. Krogulec z łatwością powalił mnie na ziemie.
- Joż nie jesteś taka supel co? – Powiedział szyderczo. Ja zaraz potem odepchnęłam go od siebie, tylnymi łapkami raniąc go w brzuch, on tak jak i ja nie zamierzał odpuszczać. Skoczył na mnie, raniąc mnie w łapę, nagle do legowiska weszła jagódka. Przez kilka uderzeń serca stała jak wryta widząc swoje maleństwa całe we krwi. Szybko złapała nas, za kari, a potem zaniosła do niezadowolonej Trujący Bluszcz. Gdy owinęła nasze rany pajęczynami, Jagódka podeszła do nas.
- Kto zaczął? – Zapytała, próbując zachować spokój, ale marnie jej to wyszło.
- To on/a – Powiedzieliśmy chórem, ja i Krogulec.
- Kora, Rudzik? Jak to się zaczęło? – Zapytała mojego rodzeństwa, które chyba uważała za bardziej godne zaufania.
***
Od czasu tej pamiętnej bójki minęło parę tygodni. Wszystko zdawało się wrócić do normy, Krogulec nadal się przechwalał, a tak poza tym z jego łapą było lepiej, ale to nie jedyna zmiana, poprawiłam również swoją wymowę. Sepleniłam już dużo mniej. Znów leżałam na kupce miękkiego mchu, Jagódka wyszła na polowanie. Nagle coś w moim lewym oku się zamgliło, w tej samej chwili Krogulec skoczył na mnie od lewej strony i nie dość, że się tego nie spodziewałam, to jeszcze na kilka uderzeń serca, lewym okiem, widziałam wszystko, jak przez mgłę. Krogulec z łatwością powalił mnie na ziemie.
- Joż nie jesteś taka supel co? – Powiedział szyderczo. Ja zaraz potem odepchnęłam go od siebie, tylnymi łapkami raniąc go w brzuch, on tak jak i ja nie zamierzał odpuszczać. Skoczył na mnie, raniąc mnie w łapę, nagle do legowiska weszła jagódka. Przez kilka uderzeń serca stała jak wryta widząc swoje maleństwa całe we krwi. Szybko złapała nas, za kari, a potem zaniosła do niezadowolonej Trujący Bluszcz. Gdy owinęła nasze rany pajęczynami, Jagódka podeszła do nas.
- Kto zaczął? – Zapytała, próbując zachować spokój, ale marnie jej to wyszło.
- To on/a – Powiedzieliśmy chórem, ja i Krogulec.
- Kora, Rudzik? Jak to się zaczęło? – Zapytała mojego rodzeństwa, które chyba uważała za bardziej godne zaufania.
<Rudzik?>
Staraj się nie robić tylu przecinków i rozdzielać na krótsze zdania :)
Od Przepiórki
Kotka ziewnęła przeciągle, odruchowo wtulając się w ciepłe ciało matki. Czuła ma swoich drobnych pleckach coś dziwnego. Owe miękkie i ciepłe „coś”, które było też w pewnym stopniu wilgotne, powoli przesuwało się po jej ciałku. Jednak czegoś brakowało. Mianowicie, drugiej włochatej kulki, która była jej bratem. Brak drugiego źródła oraz rosnąca w niej ciekawość sprawiły, że kotka otworzyła swoje żółte ślepka. Ziewneła, prostując przednie łapki i wysuwając na moment swoje pazurki. Nieporadnie wstała na łapki, ocierając się łebkiem o pyszczek swojej mamy. Rozejrzała się po wnętrzu kociarni w poszukiwaniu brata, w końcu go znalazła. Siedział tuż przy wejściu, jakby w zamyśleniu obserwując tętniący życiem obóz klanu. Przepiórka przekrzywiła łebek, zaraz wesoło podbiegając do braciszka. Otarła się o jego bok, mrucząc przy tym cicho.
- Hej braciszku! - zawołała podekscytowana, siadając tuż obok niego. Nie mogła się doczekać dnia, aż w końcu sama będzie mogła zwiedzać obóz. A nawet wychodzić poza jego teren! Niespokojnie poruszyła przednimi łapkami, ugniatając ziemię pod nimi. Popatrzyła na Błądzącego a na jej pyszczku, jak zwykle z resztą, widniał uroczy uśmiech. - Chcesz się pobawić? - spytała, jak poparzona zrywając się ze swojego miejsca, stając tym samym na swoich czterech łapkach.
- Nie mam ochoty - odparł Błądzący, spoglądając na siostrę. Przepiórka uśmiechnęła się jedynie lekko, kiwając głową ze zrozumieniem. Nie chciała męczyć brata, skoro nie chciał się bawić to nie będzie go do tego zmuszać. Poszuka kogoś innego do zabawy! Rozejrzała się po obozie na tyle, na ile pozwalało jej miejsce, w którym siedziała. Ku jej zaskoczeniu, oczywiście pozytywnemu, dwójka starszych kociąt wraz z kotką, na którą mama wołała Biała Sadzawka. Szylkretowa przyczaiła się, nerwowo wyczekując momentu, w którym przekroczą oni wejście do kociarni. A kiedy to się stało...
- Hej! Jestem Przepiórka! - zawołała, wesoło podbiegając do czarnej kotki i niebieskiego kocurka. - Chcecie się pobawić? - powtórzyła pytanie, które wcześniej zadała bratu. Młoda zastrzygła uszami, a wąsiki zadrżały jej z podniecenia.
< Ciernik? Księżyc? Ktokolwiek? >
- Hej braciszku! - zawołała podekscytowana, siadając tuż obok niego. Nie mogła się doczekać dnia, aż w końcu sama będzie mogła zwiedzać obóz. A nawet wychodzić poza jego teren! Niespokojnie poruszyła przednimi łapkami, ugniatając ziemię pod nimi. Popatrzyła na Błądzącego a na jej pyszczku, jak zwykle z resztą, widniał uroczy uśmiech. - Chcesz się pobawić? - spytała, jak poparzona zrywając się ze swojego miejsca, stając tym samym na swoich czterech łapkach.
- Nie mam ochoty - odparł Błądzący, spoglądając na siostrę. Przepiórka uśmiechnęła się jedynie lekko, kiwając głową ze zrozumieniem. Nie chciała męczyć brata, skoro nie chciał się bawić to nie będzie go do tego zmuszać. Poszuka kogoś innego do zabawy! Rozejrzała się po obozie na tyle, na ile pozwalało jej miejsce, w którym siedziała. Ku jej zaskoczeniu, oczywiście pozytywnemu, dwójka starszych kociąt wraz z kotką, na którą mama wołała Biała Sadzawka. Szylkretowa przyczaiła się, nerwowo wyczekując momentu, w którym przekroczą oni wejście do kociarni. A kiedy to się stało...
- Hej! Jestem Przepiórka! - zawołała, wesoło podbiegając do czarnej kotki i niebieskiego kocurka. - Chcecie się pobawić? - powtórzyła pytanie, które wcześniej zadała bratu. Młoda zastrzygła uszami, a wąsiki zadrżały jej z podniecenia.
< Ciernik? Księżyc? Ktokolwiek? >
19 lutego 2018
Od Nocki
Nocka, swoimi zielonkowatymi oczyma obserwowała ruchy ogona matki.
Czekałam na dobrą chwilę, aby złapać ruchomy cel. Napięłam mięśnie,
przybliżyłam tylne łapki do przednich i skoczyłam. Ogon złapałam w
pyszczek i zacisnęłam szczękę. Moje kiełki wbijały się w owłosioną
zdobycz, którą nadal trzymałam. Po pewnym czasie puściłam ją i poszłam z
rozkazem w objęcia matki, która zaczęła mnie myć. Gdy skończyła...
Zbieg okoliczności, przyszła jakaś kotka, była to... Jaskółcza Łapa. Gdy
się przywitała, ja grzecznie odpowiedziałam, ale stałam w cieniu, a
również w objęciach matki. Obserwowałam jak brat bawi się ogonem
Jaskółczej Łapy, szylkretowa kotka machała jedynie ogonem i obserwowała
rozkosznego kociaka. Po pewnym czasie do kociarni wszedł pewien kocur, a
bardziej mój dziadek, Borsuczy Gońca. Kocur zbliżył się do córki
stykając się z nią nosem. Kotka zaczęła głośno i wyraźnie mruczeć.
Borsuczy Goniec trącił ucho młodej terminatorki na powitanie, natomiast
ona zaśmiała się cicho spoglądając na kota.
- Borsuczy Gońco, to prawda, że Borsuk ma imię po tobie?- zapytała na powitanie nie przestając bawić się z braciszkiem. Braciszek, o którym była mowa, podniósł niebieskie ślepia do góry wlepiając je wprost w dziadka. Uśmiechnął się bardzo mocno zamykając oczy powracając do dalszego ataku na ogon towarzyszki. Borsuczy Goniec zaśmiał się serdecznie spoglądając na uczennicę.
- Tak to prawda, Różane Pole mogła wybrać każde szlachetne imię, ale wybrała takie zwyczajne, po dziadku - miaukną dziadek
- Hej, nie jest zwyczajne. Nadałam je po najlepszym wojowniku, jakiego znam, najdzielniejszym zastępcy i legendarnej przyszłej gwieździe- zaśmiała się dobra mama puszczając oko w stronę Borsuczego Gońcy. Wtedy ka wyskoczyłam zza łap matki docierając pod nogi dziadka. Otarłam się o nie z głośnym mruczeniem.
- Bolsucy Gonc, Bolsucy Gonc!- pisnęłam radośnie chodząc naokoło nóg. Zastępca zaśmiał się liżąc mnie za uszami.
- Jaskółcza Łapo, czemu nie jesteś na treningu? - spytał Borsuczy Goniec
- Zroszony Nos powiedziała, że mogę tutaj przyjść, ale nie chciała iść ze mną... nie wiem dlaczego - odpowiedziała młoda terminatorka.
Mama rzuciła dziadkowi zatroskane spojrzenie. Po pewnym czasie kocur opuścił kociarnie, następnie po nim, opuściła ją także młoda terminatorka - Jaskółcza Łapa. Później, za kilka minut położyliśmy się spać. O świeżym poranku, wstałam i czułam wielką żądzę pójścia do Borsuczego Gońca.
- Mamo? - powiedziałam pytająco
- Tak? - spytała
- Mogę pójść na dwór? - miauknęłam
- Oczywiście, ale tylko w obozie - odpowiedziała posyłając mi ciepły uśmiech,
Kiwnęłam głową i odwzajemniłam uśmiech, a potem wybiegłam z kociarni.
Rozglądałam się wszędzie, ale nigdzie nie widziałam kocura.
- Dziadku? - miauknęłam głośno.
Borsuczy Gońco? Where are you? :c
Pilnuj tego, jaką interpunkcję trzeba dawać po jakich zdaniach i kiedy
- Borsuczy Gońco, to prawda, że Borsuk ma imię po tobie?- zapytała na powitanie nie przestając bawić się z braciszkiem. Braciszek, o którym była mowa, podniósł niebieskie ślepia do góry wlepiając je wprost w dziadka. Uśmiechnął się bardzo mocno zamykając oczy powracając do dalszego ataku na ogon towarzyszki. Borsuczy Goniec zaśmiał się serdecznie spoglądając na uczennicę.
- Tak to prawda, Różane Pole mogła wybrać każde szlachetne imię, ale wybrała takie zwyczajne, po dziadku - miaukną dziadek
- Hej, nie jest zwyczajne. Nadałam je po najlepszym wojowniku, jakiego znam, najdzielniejszym zastępcy i legendarnej przyszłej gwieździe- zaśmiała się dobra mama puszczając oko w stronę Borsuczego Gońcy. Wtedy ka wyskoczyłam zza łap matki docierając pod nogi dziadka. Otarłam się o nie z głośnym mruczeniem.
- Bolsucy Gonc, Bolsucy Gonc!- pisnęłam radośnie chodząc naokoło nóg. Zastępca zaśmiał się liżąc mnie za uszami.
- Jaskółcza Łapo, czemu nie jesteś na treningu? - spytał Borsuczy Goniec
- Zroszony Nos powiedziała, że mogę tutaj przyjść, ale nie chciała iść ze mną... nie wiem dlaczego - odpowiedziała młoda terminatorka.
Mama rzuciła dziadkowi zatroskane spojrzenie. Po pewnym czasie kocur opuścił kociarnie, następnie po nim, opuściła ją także młoda terminatorka - Jaskółcza Łapa. Później, za kilka minut położyliśmy się spać. O świeżym poranku, wstałam i czułam wielką żądzę pójścia do Borsuczego Gońca.
- Mamo? - powiedziałam pytająco
- Tak? - spytała
- Mogę pójść na dwór? - miauknęłam
- Oczywiście, ale tylko w obozie - odpowiedziała posyłając mi ciepły uśmiech,
Kiwnęłam głową i odwzajemniłam uśmiech, a potem wybiegłam z kociarni.
Rozglądałam się wszędzie, ale nigdzie nie widziałam kocura.
- Dziadku? - miauknęłam głośno.
Borsuczy Gońco? Where are you? :c
Pilnuj tego, jaką interpunkcję trzeba dawać po jakich zdaniach i kiedy
Od Owocowego Alberta
W sumie, pogodził się z tym.
Pogodził się z tym, że jego była próbowała go zamordować, a do tego wydrapała mu oko. To tylko bardziej zrobiło z niego wrednego, zamkniętego na wszystkich drania. Lodowy kolor jego tęczówki zdawał się odzwierciedlać stan jego serca - diabelsko zimne. Wyraźnie stwardniał, a jego wizyty u Mruczka i Zeldy były coraz rzadsze, bowiem wolał spożytkować ten czas na włóczenie się z Wąsikiem oraz Adamem. Po prostu frajerskie zachowanie starszej kotki i przybranego brata zaczęło go irytować.
Zmarszczył nos, gdy nadepnął na mokrą, zabrudzoną gazetę. Przyjrzał się jej dokładnie, mając nadzieję, że może jednak tym razem uda mu się odczytać zapisane na niej, tajemnicze znaki. Jednak, tak jak się spodziewał, nie dostał żadnego magicznego olśnienia czy nagłego przypływu wiedzy. Dalej był tym samym Albertem, wpatrującym się tępo w przemoczony skrawek papieru. Uniósł nieco lewą wargę, po czym poszedł dalej zimnym chodnikiem.
Wysokie budynki zasłaniające ostatnie już promienie zachodzącego słońca rzucały mroczny cień na wąskie, szare alejki, a fioletowy strój Alberta okropnie nie pasował do kolorów dookoła. Miasto wydawało się dziwnie ciche - oczywiście, kiedy robiło się ciepło, ludzie opuszczali swoje domy na pewien czas, a potem, gdy temperatura spadała, wracali. Może to jakiś rodzaj migracji? Nie, sporo z nich zostawało.
Czasami drogą przejeżdżał z warkotem jakiś samochód, zostawiając za sobą ślad śmierdzącego gazu, czasem przechodziły obok niego grupki ludzkich podrostków patrzących na niego dziwnie. Człowiek powiedziałby, że ulica jest niemalże pusta.
Jak bardzo by się mylił! Przecież wystarczyło powęszyć lub wsłuchać się nieco dokładnej, by usłyszeć, jak toczy się życie wąsatej, bezdomnej części mieszkańców, którą Albert miał w zwyczaju nazywać Haremem Wąsika, co nie było do końca prawdą - kotki nie stanowiły nawet połowy podopiecznych czarnego kocura, a do tego wiele kotów potrafiło samodzielnie przeżyć na ulicy i nie życzyło sobie, żeby ktokolwiek uznawał ich za jednego z tych wyrzuconych na ulicę piecuchów czy życiowych nieudaczników, którzy powinni paść ofiarą selekcji naturalnej.
Czasami sfinks uważał, że Wąsik jest zbyt dobroduszny. Czarny kocur musiał wraz z dwoma innymi kompanami zapewnić jedzenie i dach nad głową niemalże dwudziestu kotom, ale nie otrzymywał w zamian nic, oprócz "dziękuję". Włóczęga doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy w mieście go kochają i podziwiają, w najgorszym wypadku darzą niechętnym szacunkiem, ale czy zmęczenie oraz głód mógł zaspokoić uwielbieniem?
Albert nie chciał się do tego przyznawać, ale Wąsik był jego niezastąpionym autorytetem i wierzył, że w końcu kiedyś, pewnego dnia, stanie się jak on.
Sfinks nagle skręcił gwałtownie w z pozoru ślepy zaułek. Kończył się on starym, rozpadającym się dziurawym płotem. Albert prześlizgnął się pod nim, narzekając i klnąc za każdym razem, kostium dinozaura zaczepiał o ogrodzenie. Gdy w końcu przedostał się na drugą stronę, jego oczom ukazał się mały, rozklekotany dom, wyglądający, jakby pochodził jeszcze z ubiegłego stulecia. Na spróchniałym ganku walały się rozbite butelki i wypalone papierosy, natomiast drzwi były wyłamane, a wszystkie okna wybite. Cały budynek był brudny, obskurny i wyblakły. Ludzie zazwyczaj się tutaj nie zapuszczali, nie licząc nastoletnich samców w dresach. Albert im się nie dziwił, bowiem w nim samym budził się niepokój oraz lęk za każdym razem, gdy widział dom.
Albert wziąwszy głęboki oddech, truchtem podszedł do budynku i wskoczył na ganek. Deski zaskrzypiały pod jego ciężarem, dając mu do zrozumienia, że jest spasłym grubasem, a kocur wkroczył do środka.
Żaden człowiek by nie przypuszczał, że w środku tego tego opuszczonego budynku urządziła sobie siedzibę wielka gromada kotów. Ludzie są tacy dziwni. Nie dostrzegają mnóstwa rzeczy widzianych gołym okiem. Czasami było mu nawet ich szkoda - biedne stworzenia o upośledzonych zmysłach.
- Albercie! - usłyszał wesoły okrzyk, a z cienia wyłonił się przystojny, wysoki czarny kocur o półdługiej, zmierzwionej sierści. Jego ładne, złociste oczy błysnęły serdecznie na widok sfinksa. Zaraz obok Wąsika pojawił się też duży, jasnorudy kocur o puszystym, sterczącym na wszystkie strony kręconym futrze. Jego brązowe ślepia ładnie komponowały się z kolorem pręg, a na pyszczku kremowego kocura malował się szeroki uśmiech. Za Adamem jak zwykle unosił się smród zgniłego jedzenia, ale Albert chyba już do tego przywykł.
- Kopę lat! - Adam śmiejąc się basowo przyłożył nos do czoła sfinksa, a Albert poczuł, że ten gest nieco go speszył, ale mimo to zmusił się do lekkiego uśmiechu. - Niech mnie, brachu, ileż to czasu minęło, kiedyśmy się ostatnio widzieli? Jak mnie pamięć nie myli, miałeś wtedy oko! - dodał rudy kocur.
- Właśnie, Albercie, kto ci to zrobił? Czyżby w okolicy kręcił się jakiś szaleniec? Może stanowić zagrożenie... - zaniepokoił się Wąsik, dokładnie oglądając bliznę po lewej stronie pyska w miejscu, gdzie kiedyś było oko.
Sfinks usiadł, czując narastające zakłopotanie i zawstydzenie.
- Zgubiłem dziecko mojej teraz już ex, Kukułki - wyjaśnił krótko.
Wąsik, zmartwiwszy się jeszcze bardziej, usiadł owijając nogi ogonem, ale do Adama jakby to nie dotarło, bo ryknął potężnym śmiechem. Kilka drzemiących kotów poderwawszy głowy spojrzało w kierunku potężnego kocura - w oczach większości tliła się złość lub przestrach. Nikt nie zwrócił uwagi na Alberta poza małym kociątkiem, które wbiło w sfinksa spojrzenie na nieco dłużej, tak jakby łyse koty w fioletowych ubrankach dinozaura były tutaj czymś najnormalniejszym.
- Przestań się śmiać - zganił Adama Wąsik, trzepnąwszy go długim ogonem w nos. - To poważna sprawa. Kukułka to wspaniały sojusznik, ale też przerażający wróg. Nie odpuści tak łatwo Albertowi - myślał na głos czarny kocur, po czym zwrócił się do Alberta. - Czy Kukułka wie, gdzie mieszkasz?
Sfinks skinął głową.
- Do diabła! - zaklął. - Albercie, przykro mi, ale nie możesz wrócić do domu. Widziałem Kuku w akcji, to naprawdę mściwa kotka i nie zawaha się przed niczym. To tylko kwestia czasu, kiedy postanowi dokończyć to, co zaczęła.
- Czyli... nie mogę wracać do domu? - spytał się zszokowany Albert.
- Nie możesz wracać do domu.
- Przyyyypał... - wypalił Adam.
Tego samego zdania był Albert.
Wysokie budynki zasłaniające ostatnie już promienie zachodzącego słońca rzucały mroczny cień na wąskie, szare alejki, a fioletowy strój Alberta okropnie nie pasował do kolorów dookoła. Miasto wydawało się dziwnie ciche - oczywiście, kiedy robiło się ciepło, ludzie opuszczali swoje domy na pewien czas, a potem, gdy temperatura spadała, wracali. Może to jakiś rodzaj migracji? Nie, sporo z nich zostawało.
Czasami drogą przejeżdżał z warkotem jakiś samochód, zostawiając za sobą ślad śmierdzącego gazu, czasem przechodziły obok niego grupki ludzkich podrostków patrzących na niego dziwnie. Człowiek powiedziałby, że ulica jest niemalże pusta.
Jak bardzo by się mylił! Przecież wystarczyło powęszyć lub wsłuchać się nieco dokładnej, by usłyszeć, jak toczy się życie wąsatej, bezdomnej części mieszkańców, którą Albert miał w zwyczaju nazywać Haremem Wąsika, co nie było do końca prawdą - kotki nie stanowiły nawet połowy podopiecznych czarnego kocura, a do tego wiele kotów potrafiło samodzielnie przeżyć na ulicy i nie życzyło sobie, żeby ktokolwiek uznawał ich za jednego z tych wyrzuconych na ulicę piecuchów czy życiowych nieudaczników, którzy powinni paść ofiarą selekcji naturalnej.
Czasami sfinks uważał, że Wąsik jest zbyt dobroduszny. Czarny kocur musiał wraz z dwoma innymi kompanami zapewnić jedzenie i dach nad głową niemalże dwudziestu kotom, ale nie otrzymywał w zamian nic, oprócz "dziękuję". Włóczęga doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy w mieście go kochają i podziwiają, w najgorszym wypadku darzą niechętnym szacunkiem, ale czy zmęczenie oraz głód mógł zaspokoić uwielbieniem?
Albert nie chciał się do tego przyznawać, ale Wąsik był jego niezastąpionym autorytetem i wierzył, że w końcu kiedyś, pewnego dnia, stanie się jak on.
Sfinks nagle skręcił gwałtownie w z pozoru ślepy zaułek. Kończył się on starym, rozpadającym się dziurawym płotem. Albert prześlizgnął się pod nim, narzekając i klnąc za każdym razem, kostium dinozaura zaczepiał o ogrodzenie. Gdy w końcu przedostał się na drugą stronę, jego oczom ukazał się mały, rozklekotany dom, wyglądający, jakby pochodził jeszcze z ubiegłego stulecia. Na spróchniałym ganku walały się rozbite butelki i wypalone papierosy, natomiast drzwi były wyłamane, a wszystkie okna wybite. Cały budynek był brudny, obskurny i wyblakły. Ludzie zazwyczaj się tutaj nie zapuszczali, nie licząc nastoletnich samców w dresach. Albert im się nie dziwił, bowiem w nim samym budził się niepokój oraz lęk za każdym razem, gdy widział dom.
Albert wziąwszy głęboki oddech, truchtem podszedł do budynku i wskoczył na ganek. Deski zaskrzypiały pod jego ciężarem, dając mu do zrozumienia, że jest spasłym grubasem, a kocur wkroczył do środka.
Żaden człowiek by nie przypuszczał, że w środku tego tego opuszczonego budynku urządziła sobie siedzibę wielka gromada kotów. Ludzie są tacy dziwni. Nie dostrzegają mnóstwa rzeczy widzianych gołym okiem. Czasami było mu nawet ich szkoda - biedne stworzenia o upośledzonych zmysłach.
- Albercie! - usłyszał wesoły okrzyk, a z cienia wyłonił się przystojny, wysoki czarny kocur o półdługiej, zmierzwionej sierści. Jego ładne, złociste oczy błysnęły serdecznie na widok sfinksa. Zaraz obok Wąsika pojawił się też duży, jasnorudy kocur o puszystym, sterczącym na wszystkie strony kręconym futrze. Jego brązowe ślepia ładnie komponowały się z kolorem pręg, a na pyszczku kremowego kocura malował się szeroki uśmiech. Za Adamem jak zwykle unosił się smród zgniłego jedzenia, ale Albert chyba już do tego przywykł.
- Kopę lat! - Adam śmiejąc się basowo przyłożył nos do czoła sfinksa, a Albert poczuł, że ten gest nieco go speszył, ale mimo to zmusił się do lekkiego uśmiechu. - Niech mnie, brachu, ileż to czasu minęło, kiedyśmy się ostatnio widzieli? Jak mnie pamięć nie myli, miałeś wtedy oko! - dodał rudy kocur.
- Właśnie, Albercie, kto ci to zrobił? Czyżby w okolicy kręcił się jakiś szaleniec? Może stanowić zagrożenie... - zaniepokoił się Wąsik, dokładnie oglądając bliznę po lewej stronie pyska w miejscu, gdzie kiedyś było oko.
Sfinks usiadł, czując narastające zakłopotanie i zawstydzenie.
- Zgubiłem dziecko mojej teraz już ex, Kukułki - wyjaśnił krótko.
Wąsik, zmartwiwszy się jeszcze bardziej, usiadł owijając nogi ogonem, ale do Adama jakby to nie dotarło, bo ryknął potężnym śmiechem. Kilka drzemiących kotów poderwawszy głowy spojrzało w kierunku potężnego kocura - w oczach większości tliła się złość lub przestrach. Nikt nie zwrócił uwagi na Alberta poza małym kociątkiem, które wbiło w sfinksa spojrzenie na nieco dłużej, tak jakby łyse koty w fioletowych ubrankach dinozaura były tutaj czymś najnormalniejszym.
- Przestań się śmiać - zganił Adama Wąsik, trzepnąwszy go długim ogonem w nos. - To poważna sprawa. Kukułka to wspaniały sojusznik, ale też przerażający wróg. Nie odpuści tak łatwo Albertowi - myślał na głos czarny kocur, po czym zwrócił się do Alberta. - Czy Kukułka wie, gdzie mieszkasz?
Sfinks skinął głową.
- Do diabła! - zaklął. - Albercie, przykro mi, ale nie możesz wrócić do domu. Widziałem Kuku w akcji, to naprawdę mściwa kotka i nie zawaha się przed niczym. To tylko kwestia czasu, kiedy postanowi dokończyć to, co zaczęła.
- Czyli... nie mogę wracać do domu? - spytał się zszokowany Albert.
- Nie możesz wracać do domu.
- Przyyyypał... - wypalił Adam.
Tego samego zdania był Albert.
~dwa tygodnie później~
Życie na ulicy było o wiele trudniejsze, niż mu się wydawało.
Oczywiście, mógł przecież cały dzień wylegiwać się, włóczyć lub wyjść do lasu, a potem, na koniec dnia, otrzymać jedzenie od Wąsika, jednak on nie zamierzał być pasożytem jak reszta kotów pod opieką czarnego kocura.
Wymusił na Wąsiku naukę polowania i walki, pod groźbą, że jeśli się nie zgodzi, to pójdzie zobaczyć, jak miewa się Kukułka. Jego nauczyciel początkowo się ociągał, ale teraz Albert musiał wstawać bardzo wcześnie rano, żeby przejść trening walki. Po nim od razu szedł z Wąsikiem na polowanie. Jak na razie jego udział w łowach ograniczał się do obserwacji.
Według Adama, Albert robił bardzo duże postępy w walce, ale sfinksowi trudno było w to uwierzyć. Nie ważne, jaką taktykę podjął, Wąsik zawsze go pokonywał. Czarny kocur był silny, ale i szybki, natomiast Albert nie wyróżniał się żadną umiejętnością - ot, przeciętniak.
- Przestań ciągle unikać ataków! - warknął na niego Wąsik surowo, ale w jego złotych oczach tliła się iskierka podekscytowania. Dla niego to nie była prawdziwa walka, lecz zwykła rozgrzewka, która poprawiała mu humor i podnosiła na duchu. Nie można było powiedzieć tego samego o Albercie. Dziękował w duchu, że ma na sobie chroniący przed zadrapaniami kostium dinozaura, ale i jego zbroja była coraz bardziej poharatana.
- To odruch! - jęknął Albert. - W ogóle nie mam pojęcia, jak cię zaatakować! Jesteś zbyt szybki!
Wąsik zachichotał.
- Na początku pomysł nie jak, ale gdzie atakować? Brzuch, gardło, narządy zmysłu, czyli delikatne części ciała. Je powinieneś atakować. Zapamiętaj to sobie, a teraz precz mi z oczu! - rzekł tonem złego profesora Wąsik.
- Nie idę dziś z tobą na polowanie? - spytał z niedowierzaniem Albert.
- Nie. Masz za to czas do zmierzchu, by zapamiętać, gdzie najlepiej atakować. Idź, pożartuj sobie z kimś, zdejmij te okropne ubranko z siebie czy coś - rzucił Wąs i już go nie było.
Sfinks stał odwrócony tyłem do rozpadającego się budynku i wpatrywał się zdziwiony w dziurę w płocie, w której zniknęła kita Wąsika.
Jest wolny do końca dnia?
Przez chwilę nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić, ale potem zdał sobie sprawę, że właśnie ma okazję zapoznać się z podopiecznymi jego nauczyciela! Może to nie było jego największe marzenie, ale zawsze lepiej jest mieć znajomości. Wbiegł szybko do rudery, którą tutejsze koty zwykły nazywać po prostu Domem, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, kto nie spał. Niestety, ci mieszkańcy Domu, którzy nie spali, nie mieli tu raczej nic do roboty, więc poza chrapiącymi, skołtunionymi kulkami futra nikogo tu nie dostrzegł.
Już miał wrócić z powrotem na zewnątrz, ale wtedy usłyszał za sobą tupot łap wraz ze skrzypieniem desek. Nie zdążył nawet zareagować, gdy ktoś na niego wpadł. Albert przeturlał się po podłodze, a od strony wejścia usłyszał "Przepraszam!". Gdy tylko poczuł, że przestał się turlać, podniósł się na nogi i spiorunował kota, który na niego wpadł, wściekłym spojrzeniem.
- Patrz gdzie biegasz, bo możesz kiedyś kogoś stratować! - ofuknął go, strzelając ogonem.
W drzwiach stała niższa od niego kotka o jasnej, ładnej sierści, której kolor przywodził na myśl rudy zmieszany z różanym. Futro kotki ozdobione było grubymi, ciemnymi zawijasami i pręgami, a spod zmarszczonych brwi spoglądały na niego prześliczne, błękitne oczy, których koloru nie mógł dokładnie opisać. Między ślepiami miała białą plamkę, a od nosa biel rozciągała się aż po klatkę piersiową, do połowy brzucha. Kotka miała również białe palce.
- Wycziluj fasolki ziom, przecież przeprosiłam! - fuknęła nieznajoma, ale w jej głosie powiewała nutka radości.
Albert burknął rozsierdzony, ale złość powoli z niego uchodziła. Nim zdążył się zorientować, pręgowana kotka podeszła do niego i spojrzała mu w oczy.
- Kim jesteś? - spytała, przekrzywiając głowę. - Ja jestem Pustułka, ale możesz mnie nazywać Aśka!
Pustułka.
Pustułka.
Kukułka.
- Halo? - Pustułka pomachała mu łapą przed nosem, a on potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości. - Ziemia do Alberta!
- Znasz moje imię? - zdumiał się sfinks.
- Ależ oczywiście! - oznajmiła kotka ze śmiechem. - Dzięki Adamowi i Wąsikowi znają cię już prawie wszystkie koty na osiedlu! Nigdy nie widziałam, żeby pupilek ludzi cieszył się taką, hm, popularnością! - wykrzyknęła Aśka, a jeden ze śpiących kotów przekręcił się mamrocząc coś przez sen.
- Naprawdę? - Albert nigdy w życiu nie przypuszczał, że będzie kiedykolwiek i gdziekolwiek znany, ale po chwili dotarło do niego, że to znaczy, że musi starać się jeszcze bardziej. Nie dość, że musi zabłysnąć w oczach Wąsika, to jeszcze w oczach wszystkich innych kotów.
- Mhm - mruknęła. - Rany, w ogóle nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje! Wychodzisz ty w ogóle poza obręb Domu? Wiesz co, nieważne, chodź, oprowadzę cię po mieście! - zaproponowała Aśka i śmiejąc się serdecznie wypchnęła go na zewnątrz.
Zdał sobie sprawę, że nie zadawała żadnych pytań na temat jego sierści, czy może raczej jej braku. Nie zwracała uwagi na wydrapane oko czy poharatane uszy. Nie wyśmiała nawet jego upokarzającego stroju dinozaura.
Dotarło do niego, że tutaj nie będzie oceniany za swój wygląd, ale za swoje czyny. Dla kotów ulicy blizny różnego rodzaju były czymś najnormalniejszym w świecie i nie zamierzały go wyśmiewać za jego ubytki.
Zawsze wyobrażał sobie zdziczałe, bezpańskie koty jako krwiożercze, bezwzględne bestie, walczące o najmniejszy nawet kawałek pożywienia. Nie przypuszczał, że zostanie tutaj powitany jak widywany na co dzień przyjaciel. Może to Wąsik tak wpłynął na serca bezdomnych kociaków?
Nie obchodziło go to teraz. Teraz cieszył się obecnością Aśki, która cały czas trajkotała i zdawało się, że zna na pamięć historię każdej pojedynczej kostki brukowej w mieście. Cieszył się słońcem grzejącym go miło w grzbiet i delikatnym, aczkolwiek przyjemnym bólem w nogach.
Pierwszy raz w życiu miał pewność, że jest we właściwym miejscu, we właściwym czasie.
- To odruch! - jęknął Albert. - W ogóle nie mam pojęcia, jak cię zaatakować! Jesteś zbyt szybki!
Wąsik zachichotał.
- Na początku pomysł nie jak, ale gdzie atakować? Brzuch, gardło, narządy zmysłu, czyli delikatne części ciała. Je powinieneś atakować. Zapamiętaj to sobie, a teraz precz mi z oczu! - rzekł tonem złego profesora Wąsik.
- Nie idę dziś z tobą na polowanie? - spytał z niedowierzaniem Albert.
- Nie. Masz za to czas do zmierzchu, by zapamiętać, gdzie najlepiej atakować. Idź, pożartuj sobie z kimś, zdejmij te okropne ubranko z siebie czy coś - rzucił Wąs i już go nie było.
Sfinks stał odwrócony tyłem do rozpadającego się budynku i wpatrywał się zdziwiony w dziurę w płocie, w której zniknęła kita Wąsika.
Jest wolny do końca dnia?
Przez chwilę nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić, ale potem zdał sobie sprawę, że właśnie ma okazję zapoznać się z podopiecznymi jego nauczyciela! Może to nie było jego największe marzenie, ale zawsze lepiej jest mieć znajomości. Wbiegł szybko do rudery, którą tutejsze koty zwykły nazywać po prostu Domem, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, kto nie spał. Niestety, ci mieszkańcy Domu, którzy nie spali, nie mieli tu raczej nic do roboty, więc poza chrapiącymi, skołtunionymi kulkami futra nikogo tu nie dostrzegł.
Już miał wrócić z powrotem na zewnątrz, ale wtedy usłyszał za sobą tupot łap wraz ze skrzypieniem desek. Nie zdążył nawet zareagować, gdy ktoś na niego wpadł. Albert przeturlał się po podłodze, a od strony wejścia usłyszał "Przepraszam!". Gdy tylko poczuł, że przestał się turlać, podniósł się na nogi i spiorunował kota, który na niego wpadł, wściekłym spojrzeniem.
- Patrz gdzie biegasz, bo możesz kiedyś kogoś stratować! - ofuknął go, strzelając ogonem.
W drzwiach stała niższa od niego kotka o jasnej, ładnej sierści, której kolor przywodził na myśl rudy zmieszany z różanym. Futro kotki ozdobione było grubymi, ciemnymi zawijasami i pręgami, a spod zmarszczonych brwi spoglądały na niego prześliczne, błękitne oczy, których koloru nie mógł dokładnie opisać. Między ślepiami miała białą plamkę, a od nosa biel rozciągała się aż po klatkę piersiową, do połowy brzucha. Kotka miała również białe palce.
- Wycziluj fasolki ziom, przecież przeprosiłam! - fuknęła nieznajoma, ale w jej głosie powiewała nutka radości.
Albert burknął rozsierdzony, ale złość powoli z niego uchodziła. Nim zdążył się zorientować, pręgowana kotka podeszła do niego i spojrzała mu w oczy.
- Kim jesteś? - spytała, przekrzywiając głowę. - Ja jestem Pustułka, ale możesz mnie nazywać Aśka!
Pustułka.
Pustułka.
Kukułka.
- Halo? - Pustułka pomachała mu łapą przed nosem, a on potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości. - Ziemia do Alberta!
- Znasz moje imię? - zdumiał się sfinks.
- Ależ oczywiście! - oznajmiła kotka ze śmiechem. - Dzięki Adamowi i Wąsikowi znają cię już prawie wszystkie koty na osiedlu! Nigdy nie widziałam, żeby pupilek ludzi cieszył się taką, hm, popularnością! - wykrzyknęła Aśka, a jeden ze śpiących kotów przekręcił się mamrocząc coś przez sen.
- Naprawdę? - Albert nigdy w życiu nie przypuszczał, że będzie kiedykolwiek i gdziekolwiek znany, ale po chwili dotarło do niego, że to znaczy, że musi starać się jeszcze bardziej. Nie dość, że musi zabłysnąć w oczach Wąsika, to jeszcze w oczach wszystkich innych kotów.
- Mhm - mruknęła. - Rany, w ogóle nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje! Wychodzisz ty w ogóle poza obręb Domu? Wiesz co, nieważne, chodź, oprowadzę cię po mieście! - zaproponowała Aśka i śmiejąc się serdecznie wypchnęła go na zewnątrz.
Zdał sobie sprawę, że nie zadawała żadnych pytań na temat jego sierści, czy może raczej jej braku. Nie zwracała uwagi na wydrapane oko czy poharatane uszy. Nie wyśmiała nawet jego upokarzającego stroju dinozaura.
Dotarło do niego, że tutaj nie będzie oceniany za swój wygląd, ale za swoje czyny. Dla kotów ulicy blizny różnego rodzaju były czymś najnormalniejszym w świecie i nie zamierzały go wyśmiewać za jego ubytki.
Zawsze wyobrażał sobie zdziczałe, bezpańskie koty jako krwiożercze, bezwzględne bestie, walczące o najmniejszy nawet kawałek pożywienia. Nie przypuszczał, że zostanie tutaj powitany jak widywany na co dzień przyjaciel. Może to Wąsik tak wpłynął na serca bezdomnych kociaków?
Nie obchodziło go to teraz. Teraz cieszył się obecnością Aśki, która cały czas trajkotała i zdawało się, że zna na pamięć historię każdej pojedynczej kostki brukowej w mieście. Cieszył się słońcem grzejącym go miło w grzbiet i delikatnym, aczkolwiek przyjemnym bólem w nogach.
Pierwszy raz w życiu miał pewność, że jest we właściwym miejscu, we właściwym czasie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)