Niesfornej Łapie zrobiło się żal swojego brata. Tak bardzo, że aż serce ścisnęło mu się boleśnie. Kremowy drgnął, po czym skulił się, jakby ktoś wbił mu w brzuch ostrze. Ale to nie była prawdziwa rana – to słowa brata zraniły go najbardziej. W jego oczach pojawiły się łzy. Po chwili położył łapę na łapie drugiego ucznia i lekko ją ścisnął, jakby w ten sposób chciał poczuć się bliżej niego. Przełknął ślinę i pokręcił głową.
— Tak bardzo cię przepraszam… — wyszeptał drżącym głosem. Lekkomyślna Łapa przechylił głowę, patrząc na niego pytająco. Królik pociągnął nosem i mówił dalej:
— To ja nas w to wszystko wpakowałem… Jestem tylko problemem! Skrzywdziłem naszą matkę, skrzywdziłem swoją partnerkę, nasze kocięta… i ciebie też! Mogłem nie wiązać się z… nią. Mogłem nie namawiać cię do ucieczki z klanu! Nikomu to nie wyszło na dobre. Teraz żyję tylko z żalem i poczuciem winy… — dokończył cicho, upewniając się, że nikt inny go nie słyszy. Na to Zając odwrócił wzrok od brata i ciężko westchnął.
— Króliczku… musisz przestać się tym tak zadręczać. Co było, minęło. Jesteśmy tu i teraz. Musimy po prostu pracować, żeby odzyskać to, co straciliśmy — powiedział łagodnie, próbując go pocieszyć. Ale jego słowa brzmiały pusto. Królik nie wierzył w ich sens. Brzmiały jak coś, co miało tylko zmusić jego umysł do myślenia o czymś innym, ignorując problem, który tkwił w nim samym. Zaśmiał się gorzko i opuścił głowę, chowając pysk między łapami.
— Przestań kłamać… — wymamrotał, kładąc uszy po sobie. — Jak mam po prostu zostawić przeszłość za sobą, skoro tak mocno odbiła się na teraźniejszości? To nie jest blizna… to świeża rana. Może nawet zainfekowana. I nigdy się nie zagoi. Zawsze będzie we mnie, przypominając, jak głupie było moje życie i… ja sam.
Przerwał swoją wypowiedź, po czym dodał ciszej:
— Gdy będę chciał odpocząć, będzie przypominać mi o tym, że nie zasługuję. Że wszystko zepsułem i muszę za to płacić do końca życia. I… ma rację. Sam sobie na to zapracowałem — westchnął i przymknął oczy, które były zmęczone po całym dniu pracy.
Lekkomyślna Łapa nie odpowiedział. Wydobył z siebie tylko cichy, żałosny pomruk. Potem obaj zasnęli, bo Królik nie pamiętał już nic, co działo się później. Ciemność pochłonęła go szybciej, niż zdążyły to zrobić żal i rozpacz.
Obudził się. Wstał. Próbował funkcjonować jak zawsze, ale ciężar bólu i złych decyzji wciskał go w ziemię tak mocno, że czasem trudno mu było nawet podnieść łapę, by zrobić krok naprzód. Mimo to szedł teraz przez środek obozowej polany, zmierzając do legowiska starszyzny, żeby wykonać jeden z wielu obowiązków, które na niego spadły. Pomagał medyczce, plótł posłania, polował dla klanu, patrolował granicę i… wyciągał kleszcze z futer starszych, jeśli akurat tego od niego chcieli. Teraz była Pora Nagich Drzew, więc kleszczy raczej nie było, ale starsi – owszem. Szansa na to, że któryś z nich czegoś potrzebował, była całkiem duża.
Gdy Niesforna Łapa zajrzał do legowiska starszyzny, przywitała go para żółtych oczu. Czuł, jak jego serce lekko przyspieszyło. W tych oczach było coś dzikiego, nieprzewidywalnego. Nie musiał się długo zastanawiać, do kogo należały. To była Wieczne Zaćmienie. Znał ją jeszcze sprzed swojej ucieczki z klanu. Wtedy wydawała się pozornie normalna, choć w środku może trochę dziwna, ale teraz… wyglądała niepokojąco. Jakby w każdej chwili mogła zrobić coś niebezpiecznego – krzywdę sobie albo komuś innemu. Królik przez moment pomyślał, że może powinni ją trzymać osobno, w jakiejś izolatce, ale zaraz zganił się w myślach. Sam też był głupi i popełnił błędy. Poprawka – wciąż je popełniał. A przecież nie chciał, żeby inni traktowali go jak kogoś niebezpiecznego.
Rozejrzał się po legowisku i zauważył, że większość starszych jeszcze spała. Uśmiechnął się do byłej medyczki niepewnie i mruknął cicho:
— Zajrzę tu trochę później…
Szybko się wycofał, a gdy tylko się oddalił, wypuścił powietrze z ulgą. Chciał zająć czymś myśli, żeby nie wracały do dawnych spraw. A może wcale nie musiał nic robić? Może powinien po prostu usiąść i pomyśleć o swoim życiu – porządnie, by rozwiać wszelkie wątpliwości? Westchnął ciężko, kierując się z powrotem do swojego posłania. Niczego jeszcze nie zrobił, a już czuł się potwornie zmęczony.
Wślizgnął się do legowiska i położył, ale jego ciało bolało, jakby ktoś je ściskał. Przekręcał się z boku na bok, szukając wygody, lecz po chwili robił to już tylko po to, by odwlec moment, w którym naprawdę musiałby zacząć myśleć. Gałązki szarpały jego kremowe futro, ale tylko zacisnął zęby i dalej się szamotał – jak ptak przygwożdżony do ziemi przez swojego łowcę. W końcu znieruchomiał, zmęczony. Patrzył pustym wzrokiem w jeden punkt.
“Taki właśnie jesteś? Zawsze wymyślasz głupie sposoby, by uciec od odpowiedzialności” – usłyszał w głowie. Zmrużył oczy. Chcąc nie chcąc czuł, że ten głos w jego głowie tym razem miał rację. “Teraz chcesz zasnąć, tak? Typowe” – znów przemknęło przez myśli. Zakrył oczy łapą.
— Zamknij się… — wymamrotał, po czym zerwał się i rozejrzał nerwowo. Na szczęście nikt nie słyszał. Nie mógł pozwolić, by ktoś pomyślał, że kompletnie mu odbiło.
“Głupiś” – rozległo się znowu.
“Dobra, dobra… zacznę teraz myśleć” – odpowiedział w myślach. Zacisnął szczękę, a jego krótki ogon zaczął lekko drgać. Przez chwilę w jego głowie panowała pustka. Nie wiedział nawet, jak zacząć. O czym właściwie miał myśleć? O tym, jaki jest głupi?
“Co mógłbym zrobić, żeby odzyskać dawne imię?” – przyszło mu w końcu do głowy. Tak, to dobre pytanie. Co mógł zrobić, żeby już nie być Niesforną Łapą? Żeby inni traktowali go poważnie, jak równego sobie? Żeby nie musiał codziennie słuchać przypomnień, że jest nieodpowiedzialny i działa bez zastanowienia?
Sumienne wykonywanie obowiązków niczego nie zmieniało. Nikt nie widział, jak się starał. Dla wszystkich był tylko zwykłym parobkiem, którym można było pomiatać. Był im potrzebny, ale nie jak przyjaciel, a jak sługa. A przecież nikt nie chce się pozbywać swojego sługi. Powinien się postawić. Ale jednocześnie… musiał zrobić coś, co pokazałoby innym, że nie jest skończony. Że coś jeszcze potrafi. Może powinien ratować innych, pomagać im, być bohaterem? Może wtedy zobaczyliby w nim kogoś lepszego. Czy powinien się popisać? Cóż, zawsze miał to we krwi. Zawsze przed innymi udawał kogoś, kim nie był. Czemu tym razem miałoby być inaczej?
Bał się jednak, że prędzej czy później ktoś zauważy, że tylko udaje kogoś, kim nie jest i znienawidzi go za to jeszcze bardziej. Bał się, że ktoś odkryje jego prawdziwe “ja” i zobaczy, że Królik to zwykły kłamca i oszust. Wiedział, że wtedy jego życie znowu się rozsypie.
Więc może powinien po prostu być sobą…?
Nie. To było głupie. Nikt już nie lubił innych za to, kim naprawdę byli. Najwyraźniej był mu pisany los kogoś, kto żyje w kłamstwie.
Wziął głęboki wdech i przestał dalej myśleć. Miał już dość na dziś. Czuł, jak głowa mu pulsuje, jakby zaraz miała wybuchnąć, a potem rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając po sobie tylko zapach dymu. “Jutro pogadam o tym z bratem…” – to była ostatnia myśl, jaka przeszła mu przez głowę, zanim zasnął.
Tym razem obudził go jego brat, który nerwowo szturchał go łapą w bok.
— Wstawaj… no dalej, już późno. Musimy iść na patrol — mruknął Lekkomyślna Łapa z lekkim zniecierpliwieniem. Kremowy powoli otworzył oczy i spojrzał na brata. Ostre światło sprawiło, że aż je zmrużył.
— Co? Co się dzieje…? — wymamrotał kilka razy, zanim w końcu się ogarnął. Zielonooki uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę wyjścia z obozu. Królik szybko się podniósł i pognał za nim – nie chciał się spóźnić. Nie mógł sobie pozwolić na żadną wpadkę. Musiał być idealny, za wszelką cenę.
Przy wyjściu czekali już Stokrotkowa Pieśń i Przepiórcza Wichura. Och, oczywiście… jak zwykle! On i ona razem na patrolu, mimo że ledwo mogli na siebie patrzeć. Niesforna Łapa westchnął i szepnął do brata:
— To już zaczyna być podejrzane. Zawsze muszę iść z nią!
Lekkomyślna Łapa tylko przytaknął, ale nic nie odpowiedział. Nie chciał chyba dolewać oliwy do ognia. Królik poczuł lekkie ukłucie w środku – nie lubił, gdy brat musiał go uspokajać. Strzepnął uchem i ruszył dalej. Cała czwórka zaczęła iść w głąb terytorium Klanu Klifu, żeby coś upolować. Była Pora Nagich Drzew, więc zwierzyny robiło się coraz mniej. Kiedy Stokrotkowa Pieśń i Przepiórcza Wichura trochę się oddalili, Królik pochylił się do brata i mruknął:
— Musimy się postarać! Jeśli upolujemy coś dobrego, to może wreszcie ktoś nas zauważy, nie? Parę takich udanych polowań i wrócimy do łask klanu! Wyobraź to sobie! Wracamy z tłustym drozdem i wtedy wszyscy na nas patrzą, podziwiają… — rozmarzył się, wpatrując się w niebo. Chyba pierwszy raz od powrotu do Klanu Klifu wyglądał na naprawdę zdeterminowanego. — Myślałem o tym wczoraj i stwierdziłem, że muszę się trochę pokazać, wiesz? No… udowodnić, że coś potrafię. Żeby w końcu mnie docenili i może nawet polubili. Co o tym myślisz? — zapytał z nadzieją w głosie.
— Tak bardzo cię przepraszam… — wyszeptał drżącym głosem. Lekkomyślna Łapa przechylił głowę, patrząc na niego pytająco. Królik pociągnął nosem i mówił dalej:
— To ja nas w to wszystko wpakowałem… Jestem tylko problemem! Skrzywdziłem naszą matkę, skrzywdziłem swoją partnerkę, nasze kocięta… i ciebie też! Mogłem nie wiązać się z… nią. Mogłem nie namawiać cię do ucieczki z klanu! Nikomu to nie wyszło na dobre. Teraz żyję tylko z żalem i poczuciem winy… — dokończył cicho, upewniając się, że nikt inny go nie słyszy. Na to Zając odwrócił wzrok od brata i ciężko westchnął.
— Króliczku… musisz przestać się tym tak zadręczać. Co było, minęło. Jesteśmy tu i teraz. Musimy po prostu pracować, żeby odzyskać to, co straciliśmy — powiedział łagodnie, próbując go pocieszyć. Ale jego słowa brzmiały pusto. Królik nie wierzył w ich sens. Brzmiały jak coś, co miało tylko zmusić jego umysł do myślenia o czymś innym, ignorując problem, który tkwił w nim samym. Zaśmiał się gorzko i opuścił głowę, chowając pysk między łapami.
— Przestań kłamać… — wymamrotał, kładąc uszy po sobie. — Jak mam po prostu zostawić przeszłość za sobą, skoro tak mocno odbiła się na teraźniejszości? To nie jest blizna… to świeża rana. Może nawet zainfekowana. I nigdy się nie zagoi. Zawsze będzie we mnie, przypominając, jak głupie było moje życie i… ja sam.
Przerwał swoją wypowiedź, po czym dodał ciszej:
— Gdy będę chciał odpocząć, będzie przypominać mi o tym, że nie zasługuję. Że wszystko zepsułem i muszę za to płacić do końca życia. I… ma rację. Sam sobie na to zapracowałem — westchnął i przymknął oczy, które były zmęczone po całym dniu pracy.
Lekkomyślna Łapa nie odpowiedział. Wydobył z siebie tylko cichy, żałosny pomruk. Potem obaj zasnęli, bo Królik nie pamiętał już nic, co działo się później. Ciemność pochłonęła go szybciej, niż zdążyły to zrobić żal i rozpacz.
***
Teraźniejszość
Obudził się. Wstał. Próbował funkcjonować jak zawsze, ale ciężar bólu i złych decyzji wciskał go w ziemię tak mocno, że czasem trudno mu było nawet podnieść łapę, by zrobić krok naprzód. Mimo to szedł teraz przez środek obozowej polany, zmierzając do legowiska starszyzny, żeby wykonać jeden z wielu obowiązków, które na niego spadły. Pomagał medyczce, plótł posłania, polował dla klanu, patrolował granicę i… wyciągał kleszcze z futer starszych, jeśli akurat tego od niego chcieli. Teraz była Pora Nagich Drzew, więc kleszczy raczej nie było, ale starsi – owszem. Szansa na to, że któryś z nich czegoś potrzebował, była całkiem duża.
Gdy Niesforna Łapa zajrzał do legowiska starszyzny, przywitała go para żółtych oczu. Czuł, jak jego serce lekko przyspieszyło. W tych oczach było coś dzikiego, nieprzewidywalnego. Nie musiał się długo zastanawiać, do kogo należały. To była Wieczne Zaćmienie. Znał ją jeszcze sprzed swojej ucieczki z klanu. Wtedy wydawała się pozornie normalna, choć w środku może trochę dziwna, ale teraz… wyglądała niepokojąco. Jakby w każdej chwili mogła zrobić coś niebezpiecznego – krzywdę sobie albo komuś innemu. Królik przez moment pomyślał, że może powinni ją trzymać osobno, w jakiejś izolatce, ale zaraz zganił się w myślach. Sam też był głupi i popełnił błędy. Poprawka – wciąż je popełniał. A przecież nie chciał, żeby inni traktowali go jak kogoś niebezpiecznego.
Rozejrzał się po legowisku i zauważył, że większość starszych jeszcze spała. Uśmiechnął się do byłej medyczki niepewnie i mruknął cicho:
— Zajrzę tu trochę później…
Szybko się wycofał, a gdy tylko się oddalił, wypuścił powietrze z ulgą. Chciał zająć czymś myśli, żeby nie wracały do dawnych spraw. A może wcale nie musiał nic robić? Może powinien po prostu usiąść i pomyśleć o swoim życiu – porządnie, by rozwiać wszelkie wątpliwości? Westchnął ciężko, kierując się z powrotem do swojego posłania. Niczego jeszcze nie zrobił, a już czuł się potwornie zmęczony.
Wślizgnął się do legowiska i położył, ale jego ciało bolało, jakby ktoś je ściskał. Przekręcał się z boku na bok, szukając wygody, lecz po chwili robił to już tylko po to, by odwlec moment, w którym naprawdę musiałby zacząć myśleć. Gałązki szarpały jego kremowe futro, ale tylko zacisnął zęby i dalej się szamotał – jak ptak przygwożdżony do ziemi przez swojego łowcę. W końcu znieruchomiał, zmęczony. Patrzył pustym wzrokiem w jeden punkt.
“Taki właśnie jesteś? Zawsze wymyślasz głupie sposoby, by uciec od odpowiedzialności” – usłyszał w głowie. Zmrużył oczy. Chcąc nie chcąc czuł, że ten głos w jego głowie tym razem miał rację. “Teraz chcesz zasnąć, tak? Typowe” – znów przemknęło przez myśli. Zakrył oczy łapą.
— Zamknij się… — wymamrotał, po czym zerwał się i rozejrzał nerwowo. Na szczęście nikt nie słyszał. Nie mógł pozwolić, by ktoś pomyślał, że kompletnie mu odbiło.
“Głupiś” – rozległo się znowu.
“Dobra, dobra… zacznę teraz myśleć” – odpowiedział w myślach. Zacisnął szczękę, a jego krótki ogon zaczął lekko drgać. Przez chwilę w jego głowie panowała pustka. Nie wiedział nawet, jak zacząć. O czym właściwie miał myśleć? O tym, jaki jest głupi?
“Co mógłbym zrobić, żeby odzyskać dawne imię?” – przyszło mu w końcu do głowy. Tak, to dobre pytanie. Co mógł zrobić, żeby już nie być Niesforną Łapą? Żeby inni traktowali go poważnie, jak równego sobie? Żeby nie musiał codziennie słuchać przypomnień, że jest nieodpowiedzialny i działa bez zastanowienia?
Sumienne wykonywanie obowiązków niczego nie zmieniało. Nikt nie widział, jak się starał. Dla wszystkich był tylko zwykłym parobkiem, którym można było pomiatać. Był im potrzebny, ale nie jak przyjaciel, a jak sługa. A przecież nikt nie chce się pozbywać swojego sługi. Powinien się postawić. Ale jednocześnie… musiał zrobić coś, co pokazałoby innym, że nie jest skończony. Że coś jeszcze potrafi. Może powinien ratować innych, pomagać im, być bohaterem? Może wtedy zobaczyliby w nim kogoś lepszego. Czy powinien się popisać? Cóż, zawsze miał to we krwi. Zawsze przed innymi udawał kogoś, kim nie był. Czemu tym razem miałoby być inaczej?
Bał się jednak, że prędzej czy później ktoś zauważy, że tylko udaje kogoś, kim nie jest i znienawidzi go za to jeszcze bardziej. Bał się, że ktoś odkryje jego prawdziwe “ja” i zobaczy, że Królik to zwykły kłamca i oszust. Wiedział, że wtedy jego życie znowu się rozsypie.
Więc może powinien po prostu być sobą…?
Nie. To było głupie. Nikt już nie lubił innych za to, kim naprawdę byli. Najwyraźniej był mu pisany los kogoś, kto żyje w kłamstwie.
Wziął głęboki wdech i przestał dalej myśleć. Miał już dość na dziś. Czuł, jak głowa mu pulsuje, jakby zaraz miała wybuchnąć, a potem rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając po sobie tylko zapach dymu. “Jutro pogadam o tym z bratem…” – to była ostatnia myśl, jaka przeszła mu przez głowę, zanim zasnął.
***
Tym razem obudził go jego brat, który nerwowo szturchał go łapą w bok.
— Wstawaj… no dalej, już późno. Musimy iść na patrol — mruknął Lekkomyślna Łapa z lekkim zniecierpliwieniem. Kremowy powoli otworzył oczy i spojrzał na brata. Ostre światło sprawiło, że aż je zmrużył.
— Co? Co się dzieje…? — wymamrotał kilka razy, zanim w końcu się ogarnął. Zielonooki uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę wyjścia z obozu. Królik szybko się podniósł i pognał za nim – nie chciał się spóźnić. Nie mógł sobie pozwolić na żadną wpadkę. Musiał być idealny, za wszelką cenę.
Przy wyjściu czekali już Stokrotkowa Pieśń i Przepiórcza Wichura. Och, oczywiście… jak zwykle! On i ona razem na patrolu, mimo że ledwo mogli na siebie patrzeć. Niesforna Łapa westchnął i szepnął do brata:
— To już zaczyna być podejrzane. Zawsze muszę iść z nią!
Lekkomyślna Łapa tylko przytaknął, ale nic nie odpowiedział. Nie chciał chyba dolewać oliwy do ognia. Królik poczuł lekkie ukłucie w środku – nie lubił, gdy brat musiał go uspokajać. Strzepnął uchem i ruszył dalej. Cała czwórka zaczęła iść w głąb terytorium Klanu Klifu, żeby coś upolować. Była Pora Nagich Drzew, więc zwierzyny robiło się coraz mniej. Kiedy Stokrotkowa Pieśń i Przepiórcza Wichura trochę się oddalili, Królik pochylił się do brata i mruknął:
— Musimy się postarać! Jeśli upolujemy coś dobrego, to może wreszcie ktoś nas zauważy, nie? Parę takich udanych polowań i wrócimy do łask klanu! Wyobraź to sobie! Wracamy z tłustym drozdem i wtedy wszyscy na nas patrzą, podziwiają… — rozmarzył się, wpatrując się w niebo. Chyba pierwszy raz od powrotu do Klanu Klifu wyglądał na naprawdę zdeterminowanego. — Myślałem o tym wczoraj i stwierdziłem, że muszę się trochę pokazać, wiesz? No… udowodnić, że coś potrafię. Żeby w końcu mnie docenili i może nawet polubili. Co o tym myślisz? — zapytał z nadzieją w głosie.
<Zając? Przytaknij na moje słowa, proszę>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz