Księżyc przed ceremonią
Powietrze tego poranka było lodowate i wilgotne. Drażniło ono łapki i nosek Łezki, która siedziała w swoim ciepłym, miękkim legowisku, wtulona w mech tak głęboko, że prawie jej nie było widać. Chociaż gdy tak o tym myślała, to inni też pewnie zamarzali... Nie chciałaby być w tej porze poza obozem. Zazwyczaj w takie dni koteczka decydowała się spędzić je głęboko w swoich własnych myślach, w swoim ciszy, odgrodzona od świata grubą ścianą, której nic nie było w stanie rozbić. Ale dziś było jakoś inaczej. Dziś chciała słuchać.
Ku własnemu zdziwieniu, to w głosie Kotewkowego Powiewu, piastunki Klanu Nocy sprawiło, że Łezka uniosła głowę z legowiska. Spojrzała na kocicę zaciekawiona. Kotewkowy Powiew była uprzejmą i ciepłą kotką o czarnym, puszystym futrze, które lśniło pod słońcem niczym nocne niebo w najpiękniejszą z nocy tej pory. Po jej ciele spływały długie smugi bieli, a zielone oczy lśniły tajemniczo, jednocześnie mając w sobie coś kojącego. Jej obecność wręcz przyciągała do siebie Łezkę... Nie podobało jej się to. Szylkretowa powoli podniosła się z legowiska i nieśmiało przyciągnęła je w kierunku piastunki, odwracając od niej wzrok.
— Och, Łezko... — odezwała się uprzejmie piastunka, uśmiechając się do kociaka. Ucieszyło ją, że młodsza nareszcie zadecydowała się na dołączenie do ich zabawy. Tego dnia czarna opowiadała opowieści, o dawnych wojownikach Klanu Nocy, o przygodach uczniów, którzy odkrywali tajemnice, o medykach rozmawiających z przodkami i o duchach kotów, które czuwały nad ich klanem. Jej głos był taki przyjemny... Kocięta w żłobku siedziały skupione na starszej, co było rzadkością w zawsze głośnym żłobku! — Jak ja się cieszę, że zadecydowałaś się do nas przyłączyć — wymruczała. — To... może opowiem wam o Paziu Królowej? — zaproponowała piastunka, rozglądając się po grupie zgromadzonych kociąt. Kocięta zapiszczały radośnie, podskakując w legowiskach.
— Uznam to za "tak"... — miauknęła, rozbawiona zachowaniem kociąt. Piastunka poprawiła swoje futro na piersi i wygodnie się ułożyła, a następnie rozpoczęła swoją opowieść.
— Dawno, dawno temu, gdy jeszcze żadnego z was na świecie nie było, żył sobie motyl — zaczęła mówić kocica. Głos jej był ciepły i miękki… Przyjemnie się go słuchało. — Motyl ten był taki piękny! Skrzydła miał kolorowe i barwne, jednocześnie tak delikatne, że każde szturchnięcie mogło je zniszczyć! Motyl ten był otoczony samymi pięknymi rzeczami! Kolorowe kwiaty o pięknych płatkach i innych motylach, których skrzydła mieniły się w słońcu niczym diamenty, to zakochał się w królowej mrówek. Była maleńka i taka pracowita, o błyszczących skrzydełkach niczym gwiazdki na niebie. Jednak światy ich były tak różne od siebie. Motyle żyły wysoko na niebie, tańcząc w kwiatach, a mrówki? Tuż przy samej ziemi, pod nią nawet! Ukryte głęboko we własnych mrowiskach, a mimo wszystko motyl nie potrafił o niej zapomnieć — powiedziała Kotewkowy Powiew, delikatnie poprawiając jedno z kociąt.
Łezka słuchała jej w milczeniu, wpatrując się w niczym obrazek. Uszy jej drgały przy każdym wypowiedzianym zdaniu, a głos piastunki przypominał jej coś znajomego, jednak zapomnianego. Takie ciepłe uczucie na sercu, gdy czuła się... Bezpiecznie. Pamiętała, jak matka jej szeptała ciepłe słowa, jak obiecywała, że znajdzie ją i jej brata, gdy musiała od nich odejść. Łezka była jeszcze młoda, nie potrafiła pojąć, dlaczego ta była zmuszona ich zostawić, dlaczego ona i jej ojciec odeszli daleko od nich, zostawiając kocięta na terenach Klanu Wilka.
— W poszukiwaniu ukochanej, motyl codziennie schodził coraz niżej, coraz bliżej ziemi, byle chociaż ten ostatni raz zobaczyć swoją królową. Szukał jej długo, jednak nadzieja jego nigdy nie słabła, aż pewnego dnia jego ciężka praca się opłaciła. Ujrzał ją przy rzece, takiej pięknej i długiej, jednak rwącej i zdradzieckiej. Tak mu się tylko zdawało. Leciał prosto w dół, z nadzieją, że w końcu jego marzenie się spełni! Że wpadnie w ramiona ukochanej, że będzie ją trzymał tak długo, na tyle mu sił starczy! Ale jak się okazało, to nie była ona. To było jego własne odbicie w wodzie, a gdy sobie o tym uświadomił, było już za późno. Rzeka go pochłonęła, wciągając go na zawsze. W taki sposób stracił on swoje życie, jednak przez wielu jego lojalność wobec ukochanej jest wręcz podziwiana... Dzisiaj ten motyl znany jest jako Paź Królowej. Gdy nadejdzie Pora Nowych Liści, jestem pewna, że spotkacie go na naszych terenach. Będzie latał, dalej szukając swojej ukochanej...
Kocięta w żłobku milczały, a Łezka powoli mrugnęła. W oczach jej było widać odrobinę smutku... Zrozumiała tę opowieść bardziej, niż pragnęła się przyznać.
— No już, bez takich min... Potraktujcie to jako lekcję, moje maleństwa. Fakt, miłość to rzecz piękna, ale potrafi też oślepić kota. Nie pozwólcie jej wami rządzić, bo wtedy łatwo zapomnieć o swoim własnym przeznaczeniu, a to nigdy nie kończy się dobrze — powiedziała łagodnie, delikatnie przesuwając ogonem po grzbiecie Łezki. Szylkretka nieśmiało pokiwała głową, jeszcze bardziej wtulając się w mech. Ciężko będzie zapomnieć jej o tej bajce…
— A może opowiesz nam o tym, jak powstały koty? — zapytało jedno z kociąt.
— Ach, jeszcze jedna opowieść? Niech wam będzie… Ale musicie być cicho! — powiedziała, a kącik jej ust delikatnie się podniósł do góry.
— Jest to historia, którą przekazała nam Srocza Gwiazda… Dawna liderka Klanu Nocy! Na początku był chaos — zaczęła mówić kocica. — Świat był spowity ciemnością Wiecznej Nocy, a na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy. Tylko pustka i otchłań. Dopiero po czasie niebo zaczęło się kruszyć, a fragmenty jego rozbiły się na ziemi, dając początek nowemu życiu. Z odłamków skruszonego nieba, które rozbiły się na ziemi, powstały koty o maści czarnej, a z okruchów Srebrnej Skórki, koty białe. Ostatni rozpadł się księżyc wraz z gwiazdami, a z ich fragmentów powstały koty srebrne i szynszylowe — wytłumaczyła Kotewkowy Powiew, przerywając na krótką chwilę. Wiedziała, że przekazywanie tych wartości młodszym kotom było ważnym zadaniem. Gdy upewniła się, że każdy kociak słucha, ta zaczęła mówić dalej. — Wtedy pojawiły się koty czarno-białe. To one wprowadziły równowagę na świecie. Nosiły w sobie odłamek Nieba Wiecznej Nocy, która odpowiadała za czarne futro, oraz kawałki Srebrnej Skórki, które odpowiedzialne były za biel na ich ciałach. Czystość tych kotów jest rzeczą świętą w naszym klanie. To właśnie dlatego Ród składa się z kotów o ich barwach, bo to tylko oni mogą przywrócić harmonię, którą wprowadziły koty czarno-białe. Oczywiście, nie na tym kończy się cała historia. Ze szczelin na Niebie Wiecznej Nocy wydostało się coś więcej. Światło, takie jasne i oślepiające wszystkich dookoła. To właśnie z niego zrodziły się koty o maści złotej. To właśnie dzięki nim powstały koty liliowe, które wydostały się z rozkwitających pąków roślin, gdy tylko dotknęły ich promienie słońca. Wody również nie pozostały nienaruszone. Z nich wydostały się koty o maści niebieskiej, zaciekawione tym blaskiem. W tym samym momencie piach się poruszył, a z nich wydostały się koty kremowe, rozbudzone przez światło. Zaś z kłosów zbóż wydostały się koty płowe, a z pożarów, które wzbudziły się przez gorące promienie, wydostały się koty rude. Na samym końcu pojawiły się koty cynamonowe, które wygrzebały się z żyznej gleby, oraz koty czekoladowe, które wydostały się z mułu i błota, zdradzieckiej masy, która potrafiła pochłaniać koty, gdy tylko te znalazły się na tyle blisko — wytłumaczyła piastunka. — Koty o tej maści są równie zdradliwe, jak bagna, które nigdy nie puszczą. Nie powinno się takim ufać. Koty o innych maściach, takie jak szylkretowe bądź dymne powstały, gdy koty zaczęły się krzyżować. Wtedy dołączyły do nich koty pręgowane i tutaj kończy się nasza historia… — dodała kocica z nutką obrzydzenia w głosie. Ród nigdy nie ukrywał swojej niechęci do kotów o maści czekoladowej, wręcz otwarcie o niej mówił.
Łezka nie wiedziała, co o tym powinna myśleć. Przecież Szczawiowe Serce był tej maści, a nie był on kotem zdradzieckim… Chyba że jego przesłodzone słowa były niczym innym jak kłamstwem? Po której stronie miała się postawić… Z czasem kocięta się rozeszły po żłobku, a każdy powrócił do swoich zajęć. Łezka jako jedyna pozostała w legowisku, rysując pazurem po ziemi głęboko we własnych myślach.
Teraźniejszość, dzień ceremonii na wojownika
— Łezko, chodź tutaj! — odezwała się Kotewkowy Powiew, przyciągając kocię blisko do siebie, zamykając je w szczelnym uścisku, gdy ta przemywała jej futro językiem. — Dzisiaj zostaniesz uczennicą! Musisz się godnie prezentować, prawda? Nie chcesz narobić Gąbczastej Łapie wstydu… — dodała, starannie układając dymne futerko szylkretki.
— To tylko ceremonia… — wydukała, odwracając wzrok.
— Tylko ceremonia? — powtórzyła piastunka. — Słońce, dzięki niej w przyszłości staniesz się wojowniczką! To wielki zaszczyt, służyć Klanu Nocy — wytłumaczyła kociakowi.
— Czy ja wiem… — szepnęła. — Koty jak ja się nie nadają do tego — dodała cicho, lizając swoją łapkę oraz czyszcząc futerko na piersi. Łezka zdecydowanie była czystym kociakiem.
— Nie mów głupstw! — Pacnęła kociaka w ucho. Łezka westchnęła, powoli szykując się do wyjścia ze żłobka. Nie mogła się spóźnić na własną ceremonię… — Racja, powinniśmy już wychodzić — dodała kocica, wyprowadzając kotkę ze żłobka.
Gdy parka kotów wydostała się z ciepłego żłobka, Łezka zauważyła masę kotów pod miejscem przemówień przywódcy. Odnalazła wzrokiem Gąbczastą Łapę, która trzymała się blisko Różanej Woni. Chciała do niej podbiec, ale jakby to wyglądało na oczach całego klanu? Łezka powstrzymała się.
— Widzę, że większość was już tu się zebrała… — zaczęła mówić Mandarynowa Gwiazda. Sylwetka jej była wyprostowana, a głos donośny. Słowa wypowiadała pewnie i z łatwością, a przynajmniej tak było z perspektywy klanu. — Myślę, że możemy rozpocząć już ceremonię. Łezko, wystąp — dodała kocica.
Szylkretowa zerknęła na Gąbczastą Łapę, która miała szeroki uśmiech na pysku, a następnie zrobiła niepewny krok do przodu, a później kolejny i kolejny… Aż nie znalazła się przed tłumem kotów. Ogon jej się poruszył, a uszy wyprostowały.
— Łezko, ukończyłaś już 6 księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem — przemówiła przywódczyni Klanu Nocy. — Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika, będziesz się nazywać Senna Łapa. Twoim mentorem będzie Rosiczkowa Kropla — powiedziała oraz skierowała swój wzrok na cichą wojowniczkę, która siedziała w pobliżu Wężynowego Kła. — Mam nadzieję, że Rosiczkowa Kropla przekaże ci całą swoją wiedzę — dodała Mandarynkowa Gwiazda. Srebrna skupiła teraz całą swoją uwagę na wojowniczce, która siedziała w ciszy, zaskoczona wyborem przywódczyni. — Rosiczkowa Kroplo, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. — Ponownie zabrała głos, wpatrując się w wojowniczkę. Łezka również ruszyła za nią wzrokiem, starając się jak najlepiej zapamiętać wygląd kotki, z którą spędzi następne księżyce. Młodsza dalej nie potrafiła tego zrozumieć, jak ktoś taki jak ona może w przyszłości być wojownikiem, jak może pełnić tak ważną funkcję, broniąc klanu i walcząc w jego imieniu, gdy będzie to potrzebne. To wszystko działo się tak szybko i wydawało się być nierealne… W ostatnim czasie Łezka sama zaczęła mieć problemy z rozróżnianiem tego, co dzieje się w jej głowie, a co jest rzeczywistością. Czuła również na sobie wzrok zgromadzonych. Było to tak przytłaczające, że ta pragnęła nic innego, jak ukryć się w cichym, spokojnym legowisku… Chociaż nie. Nie mogła tego zrobić, bo trening na nią czekał… Och Klanie Gwiazdy, jak ona sobie poradzi?
— Otrzymałaś od swojego mentora, Perlistej Łzy, doskonałe szkolenie i pokazałaś swoją lojalność i zwinność — kontynuowała przywódczyni. — Będziesz mentorem Sennej Łapy. Mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę — zakończyła swoją przemowę i skinęła głową. Znak, że ceremonia została zakończona. Łezka, a bardziej Senna Łapa pamiętała, jak Kotewkowy Powiew opowiadała jej o przebiegu ceremonii, o tym, jak mentor styka się nosem z jego nowym uczniem. Kotka niepewnie podniosła głowę, spoglądając na Rosiczkową Kroplę, która zdawała się czuć również niekomfortowo co ona sama z tą całą uwagą na niej. Senna Łapa powoli ruszyła w jej stronę, a z każdym krokiem była coraz bliżej tej strasznie niezręcznej interakcji… Gdy znalazła się na tyle blisko, starsza szylkretka nachyliła się nad nią i dotknęła ją nosem. Był on zimny. Nie podobało jej się to. Gdy tylko to się stało, usłyszała głośny krzyk kotów, powtarzających jej nowe imię, Senna Łapa.
Po kilku minutach, krzyki kotów ucichły. Wiele kotów do niej podeszło, by jej pogratulować, by życzyć szczęścia na nowej ścieżce, ale ona tylko rozglądała się za jedną kotką, Gąbczastą Łapą. Chciała z nią porozmawiać, chciała usłyszeć, że ta jest z niej dumna, jednak jedyne co zauważyła, to jak ta ucieka razem z Różaną Wonią do lecznicy, aby zając się rannymi. Rozumiała obowiązki medyczki, ale czy nie mogła znaleźć dla niej chociaż sekundy? Nie chciała tego pokazywać, ale zabolało ją to.
— Łezko? Znaczy się… Senna Łapo? — szturchnęła ją Rosiczkowa Kropla, jej nowa mentorka. — Wiem, że czujesz dużo emocji po dzisiaj… Trening rozpoczniemy jutro, o samym świcie. Sama przyjdę do legowiska uczniów, aby cię obudzić, więc się nie martw tym — zapewniła ją starsza szylkretka.
— Dobrze… Dziękuję — wydukała. Obserwowała, jak ta powoli odchodzi, aż nie została sama. Co miała teraz zrobić ze sobą? Pozostało jej nic innego jak czekać na jutro.
[2035 słowa]
[przyznano 41%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz