Dawno, podczas odbudowy obozu
Nie wiedział, jak do końca ma na to wszystko zareagować. Płakać? Śmiać się aż wyjdą mu przez gardziel wszystkie kiszki? Słowa Borówkowej Słodyczy były tak... ckliwie emocjonalne i dramatyczne, że przez moment aż zrozumiał, dlaczego lubi się z jego bratem. Ta cała metafora o cierniach, o uciemiężeniu we własnej kłującej osobie... Oh... Jakże to było głębokie, jakże dotknęło to Żmijowcową Wić. Jej ostatniego zdania już nie umiał wytrzymać z neutralnym wyrazem pyska. Parsknął niczym koń i niemal nie opluł całego kamienia. Musiał na moment zaprzestać wykonywania swoich obowiązków i już czuł oddech Mandarynkowego Pióra na swoim karku, ale zwyczajnie nie był w stanie się opanować. Chwilę zajęło mu pozbieranie się do kupy, a wiele Nocniakowych pysków odwróciło się w kierunku dwóch wojowników, którzy widocznie pozostali ze swoim głazem w tyle. W końcu przyłożył czoło do zimnej, twardej powierzchni i zrobił kilka głębokich wdechów.
— O-oh... To było niesamowite, wręcz nie umiem tego wszystkiego ubrać w słowa. Borówko, jesteś wspaniała w bajdurzeniu bez sensu, wprawdzie to było iście wyborne. Miód na moje przerośnięte uszy. Ciesze się, że mogłem to wszystko tak dobrze usłyszeć, tak przeżyć całym sobą, wiesz? — powiedział pełen kąśliwego jadu. Biała kotka już otwierała pysk, ale ubiegła ich wkurzona zastępczyni z bardzo kwaśnym wyrazem na pyszczku i rozwścieczonym ogonem, uderzającym w ziemie po bokach.
— Skończyliście już swoje bezsensowne wygłupy?! Ile wy macie księżyców, że się tak zachowujecie?! Na Klan Gwiazdy, do roboty! — Opuściła ich równie prędko, ale pomarańczowe ślepia nie opuściły milczącej dwójki aż do momentu, kiedy wszyscy wybrali się z powrotem do obozu. Wtedy też Żmijowcowa Wić przerwał gęstą ciszę, która między nimi powstała.
— Chciałbym powrócić na moment do twojej wspaniałej bajeczki. Oczywiście jeśli szanowna panienka pozwoli — tutaj zrobił przerwę, ale nie czekał na faktyczną odpowiedź i jedynie kontynuował: — Jeśli mnie owijają ciasne ciernie, jeśli mnie kłują ostre kolce... Tak ciebie chyba jakieś pnącze uciska w mózg, a liście zasnuwają oczy... Miłego wieczorku życzę, spokojnej nocy i radziłbym wybierać mimo wszystko legowisko w części oddalonej od Tojadowej Kryzy, gdyż spędziłem z nim wiele, wiele księżyców w kociarni i mogę z lekkim sercem powiedzieć, że jedzenie ryb nie służy jego trawieniu. — Po tych słowach zniknął w odmętach obozu.
— O-oh... To było niesamowite, wręcz nie umiem tego wszystkiego ubrać w słowa. Borówko, jesteś wspaniała w bajdurzeniu bez sensu, wprawdzie to było iście wyborne. Miód na moje przerośnięte uszy. Ciesze się, że mogłem to wszystko tak dobrze usłyszeć, tak przeżyć całym sobą, wiesz? — powiedział pełen kąśliwego jadu. Biała kotka już otwierała pysk, ale ubiegła ich wkurzona zastępczyni z bardzo kwaśnym wyrazem na pyszczku i rozwścieczonym ogonem, uderzającym w ziemie po bokach.
— Skończyliście już swoje bezsensowne wygłupy?! Ile wy macie księżyców, że się tak zachowujecie?! Na Klan Gwiazdy, do roboty! — Opuściła ich równie prędko, ale pomarańczowe ślepia nie opuściły milczącej dwójki aż do momentu, kiedy wszyscy wybrali się z powrotem do obozu. Wtedy też Żmijowcowa Wić przerwał gęstą ciszę, która między nimi powstała.
— Chciałbym powrócić na moment do twojej wspaniałej bajeczki. Oczywiście jeśli szanowna panienka pozwoli — tutaj zrobił przerwę, ale nie czekał na faktyczną odpowiedź i jedynie kontynuował: — Jeśli mnie owijają ciasne ciernie, jeśli mnie kłują ostre kolce... Tak ciebie chyba jakieś pnącze uciska w mózg, a liście zasnuwają oczy... Miłego wieczorku życzę, spokojnej nocy i radziłbym wybierać mimo wszystko legowisko w części oddalonej od Tojadowej Kryzy, gdyż spędziłem z nim wiele, wiele księżyców w kociarni i mogę z lekkim sercem powiedzieć, że jedzenie ryb nie służy jego trawieniu. — Po tych słowach zniknął w odmętach obozu.
* * *
Teraźniejszość
Stał przed żłobkiem. O ile lubił towarzystwo kociąt, tak maluchy jego brata były już na tyle duże, że umiał faktycznie w niektórych dostrzec podobieństwo do jego durnej, rudej osoby. Wydawały się już niemal na tyle wyrośnięte, aby zostać uczniami. Od kiedy zauważył, że coraz więcej ryb przynoszone jest do kociarni, codziennie błagał cokolwiek, co ma niby czuwać w niebiosach, aby nie zostać wybranym na mentora, któregoś z tych... pomiotów.
Znaczy... Do samych szkrabów nic nie miał. Nie wybrały sobie rodziców; on sam nie miał najlepszego ojca. Te Tojada przynajmniej owego miały, nie ważne, jaki był... najważniejsze chyba, że faktycznie był. Z matką też im się jakoś nie poszczęściło. Największą wadą Borówkowej Słodyczy było to, że zakochała się i związała z jego bratem, więc ostatecznie to również była wina samego rudzielca. Kotki nie ma co winić; każdy robi głupoty. Niektórzy po prostu większe i niszczące życie bezpowrotnie. Jedni wiążą się z idiotą do końca życia, a innym zdarza się poślizgnąć na wodoroście. Ta sama rzecz, ale na innych stadiach niewdzięczności losu. Sama matka kociąt rzadko z nimi teraz przebywała. Piastunka wciąż pełniła swoją rolę, a pomagał jej szkolący się Widlik, więc Borówka mogła powrócić do swoich obowiązków i być niemal zwyczajną wojowniczką. Teraz jednak zdecydowała, że chce kilak ostatnich wschodów słońca spędzić ze swoją latoroślą. Mandarynkowa Gwiazda wysłała Żmijowca z pokaźnym rybskiem do kociarni, aby nakarmił wygłodniałą zgraję i ich matkę. Jego relacja z nową liderką wciąż była... nie najlepsza, ale postanowił zwyczajnie dać jej czas, aby emocje całkowicie opadły, a sama Mandarynka na dobre usadowiła się na swojej nowej posadzie. Tak było najlepiej, najbezpieczniej.
W końcu wszedł do środka. Zapach mleka nieco wywietrzał; najmłodszy maluch musiał przejść w końcu na stały pokarm. od razu rzuciło mu się w oczy bielusieńkie futro szwagierki. Podszedł i rzucił przed nią rybę.
— Prezent od głowy Klanu Nocy. Niech te twoje kreaturki się najedzą — powiedział i już chciał wyjść, ale był wścibski i ciekawy z natury, a sama Borówka nie wydawała się być w złym humorze. No i w sumie nie wiedział nic o tych kociakach. Nie wiedział nawet dokładnie, które jest które. Był przecież ich stryjem... powinien przynajmniej umieć nazwać je dobrym imieniem. Podrapał się nonszalancko pazurem za uchem i kontynuował: — Nooo... A co tam u ciebie? U dzieciarni? Chyba zaraz mianowanie, co? Nieźle podrosły, od kiedy ostatnio je widziałem...
Znaczy... Do samych szkrabów nic nie miał. Nie wybrały sobie rodziców; on sam nie miał najlepszego ojca. Te Tojada przynajmniej owego miały, nie ważne, jaki był... najważniejsze chyba, że faktycznie był. Z matką też im się jakoś nie poszczęściło. Największą wadą Borówkowej Słodyczy było to, że zakochała się i związała z jego bratem, więc ostatecznie to również była wina samego rudzielca. Kotki nie ma co winić; każdy robi głupoty. Niektórzy po prostu większe i niszczące życie bezpowrotnie. Jedni wiążą się z idiotą do końca życia, a innym zdarza się poślizgnąć na wodoroście. Ta sama rzecz, ale na innych stadiach niewdzięczności losu. Sama matka kociąt rzadko z nimi teraz przebywała. Piastunka wciąż pełniła swoją rolę, a pomagał jej szkolący się Widlik, więc Borówka mogła powrócić do swoich obowiązków i być niemal zwyczajną wojowniczką. Teraz jednak zdecydowała, że chce kilak ostatnich wschodów słońca spędzić ze swoją latoroślą. Mandarynkowa Gwiazda wysłała Żmijowca z pokaźnym rybskiem do kociarni, aby nakarmił wygłodniałą zgraję i ich matkę. Jego relacja z nową liderką wciąż była... nie najlepsza, ale postanowił zwyczajnie dać jej czas, aby emocje całkowicie opadły, a sama Mandarynka na dobre usadowiła się na swojej nowej posadzie. Tak było najlepiej, najbezpieczniej.
W końcu wszedł do środka. Zapach mleka nieco wywietrzał; najmłodszy maluch musiał przejść w końcu na stały pokarm. od razu rzuciło mu się w oczy bielusieńkie futro szwagierki. Podszedł i rzucił przed nią rybę.
— Prezent od głowy Klanu Nocy. Niech te twoje kreaturki się najedzą — powiedział i już chciał wyjść, ale był wścibski i ciekawy z natury, a sama Borówka nie wydawała się być w złym humorze. No i w sumie nie wiedział nic o tych kociakach. Nie wiedział nawet dokładnie, które jest które. Był przecież ich stryjem... powinien przynajmniej umieć nazwać je dobrym imieniem. Podrapał się nonszalancko pazurem za uchem i kontynuował: — Nooo... A co tam u ciebie? U dzieciarni? Chyba zaraz mianowanie, co? Nieźle podrosły, od kiedy ostatnio je widziałem...
<Jagodzianka z borówkami?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz