Przeszłość
Koteczka leżała w jaskini, kuląc się. Zapomniała już, co znaczyło słońce. Dość często wracała myślami do przeszłości, bo miała na to naprawdę sporo czasu. Drgnęła lekko, słysząc głos pewnej kotki. Uniosła łebek, a jej niebieskie oczy zatrzymały się na sylwetce Źródlanej Łuny. Kocica położyła przed nią zdobycz.
— Proszę — mruknęła tamta, mrużąc ślipie.
— Dziękuję ci — miauknęła cicho Jagienka. Miło, że ktoś czasem wpadł i przyniósł jej coś do przekąszenia. Przynajmniej nie była aż tak głodna. Jednak myśl o wspólnych posiłkach z bliskim jej kotem wciąż do niej wracała i na nowo rozlewała w niej żal i smutek. Chciałaby, chociaż raz jeszcze zobaczyć pyszczek Taniec.
— A ty? Jadłaś już? — spytała szeptem. Nie chciała posilać się sama. Jeśli okazałoby się, że kocica przed nią jeszcze nie jadła, Jagienka była gotowa się z nią podzielić posiłkiem. Źródlana Łuna zastrzygła uszami.
— Tak, z ojcem — odparła po chwili, a następnie przejechała językiem po piersi. Ruda kocica skinęła lekko łebkiem, a następnie ugryzła kawałek przyniesionego przez wojowniczkę szpaka. Od razu poczuła, że była głodna, ale chyba nie chciała tego przed sobą przyznać. Jedząc posiłek, zastanowiła się, czy kiedyś rozmawiała z kotką. Jednak nic takiego sobie nie przypominała. Być może kiedyś coś było. Po paru uderzeniach serca Łuna przysiadła się do niej na kamiennej posadzce, ciasno przyciskając ogon do zabliźnionego biodra.
— Strasznie tu u ciebie ponuro — zauważyła, cmokając z niezadowoleniem. Na jej słowa więźniarka uśmiechnęła się delikatnie.
— Przyzwyczaiłam się już, nie trzeba się tym przejmować — odparła cicho. Wcześniej ta ponurość ją dobijała, ale od jakiegoś czasu szukała w niej pociechy. Nikt nie widział jej emocji, a ona mogła oddawać się wspomnieniom. Wojowniczka zmrużyła oko.
— Nie mów tak — przekręciła głowę w bok, obserwując zatapiające się w zwierzynie zęby Jagienki. — Siedzisz tu już... — spuściła wzrok na własne łapy, marszcząc nos. Z kolei ruda kotka się zamyśliła. Ile już tu siedziała? Przestała już liczyć. Dla niej to już była po prostu codzienność. Rutyna, z którą się oswoiła. — Bardzo długo. Chyba nadszedł czas, aby cię stąd wypuścili? Nie chcę cię obrazić, ale- wyglądasz na nieszkodliwą — dodała kotka. Niebieskooka zastrzygła uszkiem na słowa niebieskiej. Po czym jej pyszczek opuścił cichy, lecz ciepły śmiech.
— Nie, nie, spokojnie. Masz rację, nigdy nie walczyłam. Zajmowałam się leczeniem moich towarzyszy, to sprawiało mi radość i stanowiło cel mojego życia — odparła, gdy się nieco uspokoiła. Z jej pyszczka nie schodził delikatny uśmiech.
— Czyli byłaś naszym odpowiednikiem medyczki — podsumowała wojowniczka, kiwając lekko głową.
— Można chyba, tak to nazwać — odparła łagodnie. Znała się na leczeniu, podobnie jak medyczki tego czy innego klanu. Ugryzła kolejny, malutki kęs posiłku.
— Tak właściwie — zaczęła niebieska, zniżając nieco ton głosu. — Mogłabym cię poprosić w takim razie o małą przysługę? — dokończyła Łuna. Po tych słowach Jagienka skupiła się na niebieskiej.
— O co chodzi? — odparła równie cicho. Miała nadzieję, że było to coś w jej zakresie możliwości. Chociaż była gotowa stanąć na wysokości zadania, byle tylko pomóc. Żółtooka zamilkła na moment. Rudofutra czekała w ciszy na wypowiedzenie przez niebieską prośby. Zastanawiała się, o co mogło chodzić.
— To nic wielkiego — westchnęła w końcu wojowniczka. — Mogłabyś tylko spojrzeć na moje naderwane ucho? Zaniedbałam je nieco — z tymi słowami pochyliła nieco głowę do przodu. Więźniarka nie spodziewała się takiej prośby ze strony wojowniczki. Nie była przecież ich medykiem, a mimo to Źródlana Łuna postanowiła się jej poradzić.
— Mogę zobaczyć — miauknęła cicho. Drgnęła lekko na ruch kotki, ale nie wystraszyła się jakoś mocno. Doceniała starania kocicy. Jagienka przyjrzała się jej uszku. Faktycznie sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. — Nie zostało wyczyszczone, jak powinno, i powstała ropa. Z kolei to uniemożliwia wygojenie się tego — zaczęła cicho. — Potrzebny byłby dąb szypułkowy, a dokładniej jego liście do stworzenia papki, mogące zwalczyć infekcję, albo łopian mniejszy, choć on głównie przy rzekach — dokończyła cicho, a z pyska wojowniczki wyrwało się zmęczone westchnienie.
— Tak myślałam — mruknęła tamta, a końcówka jej ogona zadrżała. — Cóż, chyba nie obejdzie się bez kolejnej wizyty u Ćmiego Księżyca. Nie jestem dobra w zioła — mruknęła, a następnie cofnęła głowę, strzepując zdrowym uchem.
— Najlepiej pójść z tym jak najszybciej. Tego typu stanów nie powinno się zostawiać bez opieki czy nadzoru — szepnęła niepewnie rudofutra. Nie chciała w żaden sposób nikogo pouczać, ale nie lubiła, gdy ktoś cierpiał. Świat był wystarczająco brutalny i nikomu nie były potrzebne dodatkowe cierpienia.
— Dziękuję — miauknęła jeszcze po chwili niebieska, nim umilkła na moment.
— Mam nadzieję, że niedługo będzie już dobrze — Jagienka szepnęła w odpowiedzi i uśmiechnęła się lekko.
— Dobrze wiedzieć, co poszło nie tak. Może... mogłabym zrobić coś w zamian? Mam cały wolny dzień, w deszczową pogodę ojciec nie jest chętny do wysyłania mnie na patrole — uniosła spojrzenie do góry, ton jej głosu był odrobinę rozbawiony.
— Nie trzeba mi niczego w zamian. Przyniosłaś mi posiłek, a to już wiele dla mnie znaczy. Dziękuję — odparła, a po chwili milczenia westchnęła. — Jednak jeśli masz ochotę jeszcze przez chwilę mi potowarzyszyć... to może opowiesz mi coś? — szepnęła wyraźnie niepewna czy powinna.
<Źródlana Łuno?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz