BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)

Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

18 listopada 2025

Od Zawodzącego Echa

   Nieskończone łąki nieba rozciągały się na całe mile, ale przez nabrzmiałe, szare i ponure chmurzyska nie dało się zobaczyć nawet pasemka czystego błękitu. Może w słowach Wędrującego Nieba, że Klan Gwiazdy nie będzie chciał na nich patrzeć, było coś więcej niż tylko przerażająco trafna metafora - może rzeczywiście tarcza księżyca się przed nimi zamknie, a gwiazdy zamilkną.
Czuł się winny za to, co przydarzyło się Skowroniemu Odłamkowi. Czuł, że mógł zrobić więcej. Wymknąć się z wieży, przemknąć przez tłum, stanąć w jego obronie. Krzyczeć głośniej, by wściekli Burzacy odsunęli się od niego. Mógł uspokoić sytuację. Mógł zrobić cokolwiek. A tymczasem stał tam, wpatrując się w masakrę urzeczywistniającą się przed jego oczami i nie potrafił skinąć nawet łapą, nie mówiąc już o działaniu, które rzeczywiście w czymkolwiek by pomogło. Wydukał z siebie jakieś puste "zostawcie go" i tyle. Czy ktoś taki jak on nadawał się na zastępcę? Na lidera?
Brakowało mu ojca. Brakowało mu tego, kim kiedyś był. Dawny Królicza Gwiazda pocieszyłby go, powiedział coś mądrego i uspokoił sytuację. Jego autorytet, jego charyzma nigdy nie pozwoliłaby na to, co stało się ze Skowronkiem. Chciał, by tata wrócił. 
Tymczasem, gdy Królik leżał tak, jak szczątki tego, czym był, przestawał w nim widzieć ojca. Jego widok przerażał go - nie dawał komfortu, tak jak kiedyś. Nie było już pocieszających słów, mądrych rad, a suche, pozbawione emocji, pełne zgorzknienia i wzgardy do świata wypowiedzi kierowane nie wiadomo dokąd, nie wiadomo do kogo. 
Klan Gwiazdy już dawno przestał ich słyszeć.
Jak ostatni dureń, tchórz i niekompetentny, żałosny lider udał się do Wędrującego Nieba. Wmawiał sobie, że kronikarz pomoże mu podjąć działanie, ale tak naprawdę jego wizyta była niczym innym, jak tylko próbą wyżalenia się komuś i skromną nadzieją na poklepanie po główce. Od Królika wsparcia nie dostanie, więc szukał kogokolwiek... wciąż starając się wyglądać na silnego i absolutnie wstrzymując się od przyznania, że sobie nie radził.
— Wędrujące Niebo...
Rozglądał się po Grocie Pamięci, gdy wszedł do środka jaskini. Miarowy dźwięk wody w Oku odbijający się echem od ścian otwartych na słabe światło słońca wpadające przez górne sklepienie jak na ironię wcale nie uspokajał, a tylko bardziej stresował zastępcę.
— Widzę, żeś jest wzburzony jak fala na morzu, więc mów - a ja użyczę ci swojego głosu.
— Przepraszam, że nie zareagowałem. Przepraszam... Powinienem był coś zrobić, powstrzymać ich, ja- — przerwał nagle, bo kronikarz westchnął głęboko.
— Przepraszaj żywych dalej i własnych łez do tej sadzawki nalej, aż się nimi zaleje cała jaskinia — kronikarz spojrzał na niego surowo. — Więcej dla ciebie znaczą puste słowa, niż dusza nieżywa. 
Zastępca odwrócił wzrok, postanawiając nagle skupić go na dżdżownicy, która wiła się przy jednej ze ścian Groty Pamięci. Zamarł, gdy dżdżownica nagle przestała się ruszać.
— Nie rozumiem...
— Przyszedłeś nie po to, by rozwiązać problem, tylko po to, by usłyszeć miłe słówka i zapewnienie, że twoje łapy są czyste od krwi — Wędrujące Niebo wciąż świdrował Zawodzące Echo wzrokiem. — Ale nie są. Jesteś skąpany w posoce po same uszy. Brodzisz we krwi, aż zalewa twoje oczy i wsiąka w twoją skórę. 
Zastępca spuścił głowę. Kronikarz kontynuował niewzruszony:
— Chcemy sądzić mordercę, ale wszyscy jesteśmy mordercami.
— Morderca musi być osądzony — oburzył się zastępca. — Chcesz, by chodził wolno wśród nas?
— Kronikarzom jedna jest świętą zasada: by mówić zawsze prawdę i tylko prawdę. Nie przychodź tu, jeśli twoje uszy nie są na nią gotowe.
Mimo, że jego głos był spokojny, nie trzeba było doszukiwać się zbyt wiele, by zauważyć, że był zły. Echo poczuł na języku gorzki smak jego słów aż zbyt dobrze. Pokiwał żałośnie głową, odwrócił się i odszedł w głąb jednego z tuneli, gdzie czekała na niego Kwiecista Knieja - przewodniczka.  


* * *

Wrócił do obozu o południu. Słońce na moment wyszło zza gęstej burzy chmur i rzucało nieśmiałe światło na obóz. Nie podobało mu się to, jak klan był podzielony. Widział, że koty wzajemnie siebie przepytują. Patrzą na siebie z większą ostrożnością. Wahają się wyjść z obozu, nawet, gdy wychodzenie w parach i pojedynczo jest zabronione. Spodziewają się ataku nawet ze strony swoich własnych bliskich.
Może Wędrujące Niebo miał rację, gdy odezwał się w dniu, w którym zginął Skowronek. Może tu nie chodziło wcale o relacje. Może ofiary były przypadkowe, a mordercy zależało, by skłócić ze sobą klanowiczów. Może tożsamość zabitych nie była w tym wszystkim ważna. Nie miała znaczenia. Może morderca celował w kogokolwiek. Ale po co miałby to robić?...
Głowa go od tego wszystkiego bolała. Gdy tylko zobaczył, że i Wędrujące Niebo wrócił do obozu, od razu skrył się we wieży, żeby uniknąć oceniającego spojrzenia. Głupiec. Głupiec. Głupiec. Egoistycznie martwił się o czystość własnego sumienia, a nie o śmierć niewinnych. Czuł się tak bardzo winny, że zapomniał o tym, co było naprawdę ważne.
Usiadł na legowisku na wyższej części Skruszonej Wieży, stukając pazurami o kamienną posadzkę. Myślał, co zrobić, jeśli okaże się, że udowodnienie sprawcy winy nie będzie takie łatwe. Co zrobić? Co zrobić?
Wtedy usłyszał stąpanie łap i czyjś przytłumiony głos.
— Zawodzące Echo?
Zastępca natychmiast wyprostował się jak struna, ułożył łapą rozwichrzone futro na głowie i  uniósł głowę, starając się nie wyglądać jak wygrzebany z błota robak. Odchrząknął i powiedział głośno:
— Wejdź.
Do środka wszedł Śniąca Łapa. Ten młodzik był naprawdę zaangażowany w szukanie sprawcy śmierci jego matki. Jakiś czas temu pokazywał mu sójcze pióro, które musiało należeć do mordercy. Czyżby znalazł kolejne dowody? A może doszedł do jakiegoś ważnego wniosku? Pewne było jedno: nawet jeśli pysk ucznia był kamienny i nie zdradzał wiele, to jego oczy powiedziały mu wystarczająco o tym, co się weń kryje. 
— Widzę, że masz do powiedzenia coś ważnego, więc nie musimy bawić się w formalności. Słucham, Śniąca Łapo.
Uczeń wziął głęboki wdech.
— Zawodzące Echo, morderczynią jest Wieleni Szlak.
Zastępca zamarł. Na kilka uderzeń serca zapomniał, że powinien wziąć wdech, by się nie udusić. Wieleni Szlak? Zastanawiał się, co doprowadziło ucznia do takiego oskarżenia. Kotka zawsze była wycofana i dziwna, ale nigdy nie podejrzewałby ją o morderstwo. Nigdy nie sprawiała problemów ani nie wdawała się w konflikty. Zawsze wykonywała swoje obowiązki. Była szczerze przerażona, gdy odkryła ciało Pajęczej Lilii. Czy to możliwe, by młoda uczennica tak dobrze udawała?
Oskarżenie wydawało się absurdalne, nieadekwatne i niewytłumaczalne, ale zastępca nie przerwał Śniątku, pozwalając mu uzasadnić swoje przekonanie. Słuchał uważnie.
— Zawodzące Echo, pamiętasz pewnie, jak przychodziłem do ciebie z piórkiem — tutaj wyciągnął z futra rdzawobrązowe futro z niebieskimi znaczeniami. — Sójcze pióro, które znalazłem pod Upadłym Potworem. Jeśli się dobrze przyjrzeć, na jego promieniach zostało trochę krwi. Po jej zapachu, który zdążył już zwietrzeć w momencie, gdy je znalazłem, można przypuszczać, że krew musiała zostać pozostawiona w momencie zbrodni. To oznacza, że najprawdopodobniej pióro należało do mordercy.
— I w jaki sposób łączy się to z Wielenim Szlakiem? — Zawodzące Echo zmarszczył nos.
— Powiedziałeś, żebym spróbował popytać wśród kronikarzy lub starszych. Udałem się do Kukułczego Skrzydła. Wskazał mi kilka kotów, które, jak sądził, nosiły sójcze pióro w dniu morderstwa. Był pewien co do Dryfującego Fluorytu, Słonecznego Fragmentu i Wieleniego Szlaku właśnie. 
Przerwał na chwilę.
— Słoneczny Fragment nie był w czasie zdarzenia w miejscach zbrodni. Poza tym większość dnia spędził z Burzowymi Chmurami. Nie miałby jak zabić. Nie sądzę, że Dryfujący Fluoryt byłaby zdolna do morderstwa. Pozostaje więc Wieleni Szlak.
— Jeden dowód to wciąż zbyt mało, by oskarżyć kogoś o tak poważną zbrodnię — wyraził swoje obawy zastępca.
— To nie wszystko. Mój kompan, Oskrzydlony Ognik, wybrał się nad rzekę koło mostu, gdzie zanurzono ciało mojej matki. Znalazł przy jej brzegu ślady łap, na których widoczne były pozostałości krwi i uwypuklenia wskazujące na to, że sprawca miał zranienia na poduszkach. Ognik doszedł do wniosku, że morderca musiał przejść przez Drogę Grzmotu, której powierzchnia podrażniła poduszki i spowodowała ich popękanie — kontynuował uczeń. Brzmiał na pewnego tego, co mówił. — Wieleni Szlak ma popękane poduszki. Jeśli nam nie wierzysz, zobacz sam. 
Wzrok Zawodzącego Echa z każdym kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez ucznia stawał się coraz surowszy, zastygły jakby w jakimś zamyśleniu.
— Mów dalej.
— Myślę, że Wieleni Szlak nie działała sama. Miała wspólnika, który najprawdopodobniej jest samotnikiem. To właśnie on zamordował Kózka przez uderzenie jego głowy o kamień. Wyjaśniałoby to, dlaczego jedynie ciało mojej matki zostało obmyte z zapachu.
— To odważne przypuszczenia. Ale nie da się nie przyznać, że są bardzo prawdopodobne.
— Co więcej, myślę, że Wieleni Szlak jest również odpowiedzialna za śmierć Pajęczej Lilii. Każda z ofiar ma cechę wspólną: była słabym ogniwem. Podstarzały wojownik, ciężarna wieczna królowa i medyczka. Wszyscy wiemy, że Wieleni Szlak nie jest zbyt silna fizycznie. 
— Sugerujesz, że ofiary były przypadkowe. Że nie chodziło tu o emocje sprawcy ani o osobiste urazy.
Pokiwał głową.
— Czemu uważam, że śmierć Pajęczej Lilii nie była wypadkiem? Rozmawiałem z Dryfującym Fluorytem. Z jej zeznań wynika, że tym, kto jako pierwszy odkrył ciało medyczki była Wielenia wtedy jeszcze Łapa.  To ona przekonała swoją mentorkę do wyjścia z obozu mimo niesprzyjającej pogody. Musiała więc to planować. Jak mówiłem, Wieleni Szlak  jest dość słaba, więc to dlatego potrzebowała pomocy wspólnika - moja matka była silna i masywna. Zresztą po śladach pod Upadłym Potworze można wywnioskować, że nawet z pomocą zabicie jej stanowiło dla niej wyzwanie. 
Zastępca pokiwał twardo głową. Choć był w szoku, choć miał ochotę obudzić się i zdać sobie sprawę, że wszystko to było tylko dziwacznym snem - nie pokazał po sobie nic. W głowie nadal tkwiły mu słowa Wędrującego Nieba. Musi być silny, musi wziąć odpowiedzialność za klan, którym obiecał się zająć.
— Chcesz powiedzieć coś jeszcze? — spytał głucho, cierpko.
— Zawodzące Echo... Uważam, że Wieleni Szlak powinna spotkać się z karą śmierci — gdy zastępca ściągnął brwi, uczeń kontynuował szybko. — Stanowi zagrożenie tak długo, jak jest żywa. Jeśli ją wygnamy, może wrócić ze swoim wspólnikiem lub próbować się mścić. Zna wejście do naszego obozu,  mogłaby wyjawić to nieprzyjaciołom. To zbyt niebezpieczne.
Zawodzące Echo machnął ogonem. Przestał już nawet kryć, że był zdenerwowany. Czegokolwiek nie zrobi, stanie na celowniku wszystkich. Czegokolwiek nie zrobi, ktoś ucierpi. I jak on miał, na Klan Gwiazdy, podejmować takie decyzje?!
— I, jeśli to nie problem, chciałbym ją przesłuchać.
Zawodzące Echo skinął głową.
— Dziękuję, Śniąca Łapo.
W ten sposób dał uczniowi znak, że może już odejść, co ten zrobił czym prędzej. Zanim jego ogon zniknął w ciemnościach prowadzących w dół schodów, zastępca dodał:
— Zawołaj Wędrujące Niebo, jak go spotkasz.
Zwrócił się twarzą do ściany i tak czekał, aż znów nie usłyszał kroków. Odwrócił się, wciąż nie wiedząc, czy był gotów na spotkanie ze wzrokiem Wędrującego Nieba. Zastępca zauważył, że kocur zwykle odwraca się ślepym okiem do rozmówcy. Tym razem jednak patrzyło na niego zdrowe, widzące ślepie. Czy robił to specjalnie?
— Chciałeś czegoś ode mnie — odezwał się kronikarz.
— Wybacz za moje emocje. Spadła na mnie duża odpowiedzialność. Ledwo mogę spać w nocy... Miałeś rację w Grocie Pamięci. Ba, miałeś rację już dużo wcześniej. Tym razem nie chcę uciekać od odpowiedzialności. Potrzebuję rady, ale...wiem, że nie spodoba ci się, co chcę zrobić.
Wędrujące Niebo przekręcił głowę. Teraz patrzyło na niego ślepe oko. Zawodzące Echo był wdzięczny w duchu.
— Skoro tak twierdzisz, zapewne masz powody. Słucham.
— Morderczynią jest Wieleni Szlak. Wszystkie dowody na to wskazują. Śniącej Łapie udało się zebrać informacje, które pozwoliły zidentyfikować mordercę — tutaj Zawodzące Echo urwał. — Problem w tym, że zamierzam skazać ją na śmierć.
Kronikarz milczał.
— Mam ją osądzić, mam wydać jej wyrok za zabójstwo, choć sam jestem mordercą. Jeśli skażę ją na śmierć, krew ponownie rozleje się w obozie. Znów zawiodę Klan Gwiazdy, znów rozwiążę problem przemocą. Choć przyrzekłem przodkom, że już nigdy tego nie zrobię. Ma tu bliskich. Jeśli skażę ją na śmierć, skrzywdzę ich — urwał. — A jeśli puszczę ją wolno, zdradzi nas nieprzyjaciołom i skaże nas wszystkich na zbiorową śmierć. Nawet jeśli nie przyjdzie się mścić, to kolejne niewinne koty zginą z jej łap. 
Ucho Wędrującego Nieba drgnęło. Echo był przygotowany na gniew, ale pysk kronikarza zdawał się być nieporuszony i dziwnie spokojny.
— Nie zamierzasz się ze mną nie zgodzić?
— Czas na zapobiegnięcie rozlewowi krwi minął w ostatnie dni medyka — odparł, a chrypka przebijała mu się przez głos. Rozbrzmiewał w nim jakiś smutek. — Jakąkolwiek decyzję podejmiesz, rozlejesz jej jeszcze więcej. Teraz możesz wybrać już tylko to, do kogo będzie należała.
Oczy Zawodzącego Echa zaszkliły się od wzbierających się łez.
— Tak bardzo chciałeś decydować o życiu, które nie należy do ciebie. Klan Gwiazdy więc dał ci decydować. 
I opuścił wieżę, pozostawiając go samego.

* * *
"Tak bardzo chciałeś decydować o życiu, które nie należy do ciebie".
Gdyby lekkomyślnie i niesprawiedliwie nie skazał na wygnanie Świerszczowego Skoku bez żadnych dowodów, Skowroni Odłamek nigdy by nie zginął. Nigdy nie straciłby brutalnie życia. W obozie nigdy nie rozlałaby się niewinna krew. 
Teraz był skazany na to, by znów się rozlała.
Czy Wędrujące Niebo miał rację? Czy Klan Gwiazdy karał go za niesprawiedliwość, jakiej się dopuścił? Za próbę naiwnego rozwiązania sprawy, wskazania byle kogo, by jak najszybciej pozbyć się problemu? Za próbę wyrzucenia kota na mróz, z dala od jego bliskich, od rodziny, gdzie pewnie umarłby, zanim opuścił terytoria Klanu Burzy?
Jak mógł być tak ślepy?
Teraz nie było już odwrotu. Płacił za własne błędy. Za własną niewrażliwość, za nieuzasadnione okrucieństwo. Za to, że odebrał wojownikowi prawo głosu, że odebrał mu możliwość wytłumaczenia się, obronienia się. Wykorzystał własną przewagę i pozycję, nadużył własnej mocy i siły sprawczej. Zdecydował o czyimś życiu. Gdy śmierć Skowronka przekonała go, że nigdy więcej nie chce już decydować...
Okazuje się, że musiał.
Okazuje się, że nie miał wyboru.

Wyszedł na wysokie okno wieży, wziął głęboki wdech i zaczął mówić:
— Wszystkie koty wystarczająco dojrzałe, by polować, niech zbiorą się tu, pod Skruszonym Drzewem, na zebranie klanu. 
Głos drżał mu bardziej, niż powinien; najwyraźniej było to dobrze słychać, bo Burzacy zbierający się pod wieżą zdawali się być zaniepokojeni. Rozmawiali między sobą w napięciu. Wyczuli, że cokolwiek lider miał teraz ogłosić, niosło sporą wagę. Co nie ułatwiało mu zadania.
— Popełniłem niewybaczalny błąd, skazując Świerszczowy Skok na wygnanie bez żadnych dowodów, bez żadnej pewności, w oparciu jedynie o puste słowa i własną intuicję. Gdyby nie ten błąd, Skowroni Odłamek wciąż by żył. Ten obóz został splamiony krwią; i przykro mi to mówić, ale zostanie splamiony nią po raz kolejny, niezależnie od mojej decyzji.
Koty rozglądały się po sobie. Szept rozlazł się jak żmija między ich pyskami. Syczeli coś do siebie, kładli po sobie uszy.
— Co to ma znaczyć? — powiedział ktoś zaniepokojony.
— Po wyczerpującym śledztwie udało się nam ustalić, kto jest winny śmierci Rozkwitającej Szanty, Koziego Przesmyku i, jak się okazuje, prawdopodobnie również Pajęczej Lilii — poczekał, aż gwarne, pełne zdumienia sapnięcie przejdzie przez tłum i ucichnie. — A dokładniej, to Śniącej Łapie i Oskrzydlonemu Ognikowi udało się to ustalić. Śniąca Łapo?
Syn zamordowanej królowej wysunął się z tłumu. Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku niemu.
— Wszystkie dowody, jakie mi i Ognikowi udało się zebrać wskazują na to, że morderczynią jest Wieleni Szlak.
Kolejny poruszony szmer rozszedł się po tłumie. Podniosło się kilka oburzonych głosów. Ktoś krzyknął, ktoś zaczął między sobą szeptać. Spojrzenia ze Śniątka przekierowały się na Wieleni Szlak. Koty odsuwały się od niej jednym ruchem, jakby bały się jej choćby dotknąć, ażeby i im nie przegryzła tchawicy. 
— To nie może być ona! Wielenka nigdy by tego nie zrobiła, nigdy! — zakrzyknęła gdzieś Fluoryt, ale jej głos rozmył się w gwarnym hałasie rozmów.
— To niemożliwe! — dodał Słoneczny Fragment. — Jakie "dowody" macie na myśli? Znów oskarżacie na ślepo?
Echo nie zamierzał po raz drugi popełniać tego samego błędu.
— Cisza! — zagrzmiał, a jego głos jak grom rozniósł się po obozie. Wszyscy umilkli w jednym momencie. Wokół Wieleniego Szlaku utworzył się pusty krąg. Kotka spojrzała na niego w górę, niewzruszona. Teraz w centrum uwagi znajdowała się tylko ona i syn kotki, której odebrała życie.
— Śniąca Łapo, oddaję tobie głos — powiedział zastępca. Mówił cicho, a jednak w całkowitym milczeniu, jakie objęło obóz, wszyscy słyszeli go nadzwyczaj dobrze.
— Morderczynią jest Wieleni Szlak — powtórzył uczeń. Echo widział, jak spojrzenia Wieleny i Śniątka na moment się krzyżują. — Znalazłem pod Upadłym Potworem sójcze pióro zbrudzone resztkami krwi. Po zapachu dało się określić, że zarówno krew, jak i pióro, musiały znaleźć się tam w momencie dokonania zbrodni. Należały więc do mordercy — zrobił krótką przerwę na oddech. — Do Wieleniego Szlaku.
Wojowniczka przysłuchiwała się zarzutom bez słowa. Zdawała się nie przejmować ilością oceniających, pełnych wzgardy spojrzeń. To rozbudziło żal i gniew nawet w Zawodzącym Echu. Zrobiło mu się sucho w gardle, ale nie przerywał Śniącej Łapie.
— Przepytałem starszyznę, kto w dniu morderstwa nosił sójcze pióro. Kukułcze Skrzydło wymienił kilka kotów - w tym Wieleni Szlak.
— Łżesz! Wielena nigdy by tego nie zrobiła! — zazwyczaj spokojna Fluoryt teraz zalewała się łzami.
W odpowiedzi na jej słowa uczeń wyciągnął z futra pióro, które położył przed sobą. Echo zauważył, jak morderczyni mruży oczy.
— Oskrzydlony Ognik znalazł nad brzegiem rzeki, w której obmyto ciało mojej matki ślady wskazujące na to, że morderca miał popękane poduszki. Prawdopodobnie to Droga Grzmotu je podrażniła.
Kolejne zdumione westchnięcia przeszły przez tłum. Wszyscy natychmiast zaczęli wykrzykiwać.
— Pokaż łapy! — zażądał Kminkowy Szum, który wyrwał się z tłumu. Świerszczowy Skok złapał go za ogon i wciągnął z powrotem, próbując go uspokoić. — Pokazuj!
Wieleni Szlak najwyraźniej zaakceptowała swój los. Podniosła łapę do góry; poduszka była widocznie popękana. Dało się dostrzec rozmytą już krew.
— Morderczyni! Zabiłaś moją siostrę! — wrzasnął Kminek. Na ogół opanowany, teraz nie przypominał siebie.
— Wielenko... Nie rozumiem... Jak?... Dlaczego?... — wybełkotała Fluoryt.
— Jak już wspomniałem, Śniąca Łapa dotarł do uzasadnionego wniosku, że Pajęcza Lilia też była jedną z ofiar Wieleniego Szlaku — tym razem to Zawodzące Echo na nowo przejął głos, pomagając uczniowi nakierować dyskusję na właściwe tory.
Śniąca Łapa rozwinął jego słowa.
— Dryfujący Fluoryt zeznała, że to Wieleni Szlak jako pierwsza odkryła ciało Lilii. To ona namawiała swoją mentorkę na wyjście na polowanie mimo niesprzyjających warunków. Zaplanowała to.
— Ja... — Dryfujący Fluoryt znów wysunęła się z tłumu. Część kotów patrzyła na nią, jakby wyczekując jakiegoś potwierdzenia. — Tak, to wszystko prawda, namówiła mnie, ale... Ale... Ona by tego przecież nie zrobiła. To jakaś pomyłka, to musi być pomyłka...
— Zawodzące Echo! — wtrąciła się nagle Motylkowa Łączka. Cichym głosem dodała: — Nie mówiłam ci, bo nie miałam wystarczająco poszlak, żeby udowodnić swoje słowa. Ale badałam okolice Wrzosowej Polany i zastałam tam małe pozostałości krwi na wierzchołkach wrzosów. Trawa wokół nie była wygnieciona, nie było też większych śladów krwi. Krew nie mogła więc pochodzić z ciał, które tamtędy niesiono. Morderca musiał mieć rany na brzuchu. Prawdopodobnie pozostawione przez Szantę.
Oczy zwróciły się znów na Wieleni Szlak. Kotka po raz kolejny nie kłóciła się ani nie zapierała. Stanęła na tylnych łapach, odsłaniając dwie brzydkie szramy na brzuchu. Kotka wyraźnie unikała wizyty u medyków. Jeśli ktokolwiek miał jeszcze jakieś wątpliwości, teraz wszystkie zostały rozwiane.
— Dziękuję ci, Motylkowa Łączko. Wracając: Ofiary miały cechę wspólną: Każda była łatwym celem — odezwał się Echo, widząc, że niepokój i dyskomfort rósł wśród klanowiczów. — I, co ważne, możliwym jest, że mordercy nie było jednego, jak dotąd przypuszczaliśmy, lecz dwóch. 
Burzacy znów spojrzeli po sobie w napięciu.
— Domniemany wspólnik Wieleniego Szlaku według założeń Śniącej Łapy miałby być samotnikiem. To on miałby być odpowiedzialny za śmierć Koziego Przesmyku. Miał uderzyć jego głową o skałę. To dlatego jego ciało nie zostało obmyte z zapachu, tak jak ciało Rozkwitającej Szanty.
Pozwolił, by kolejne szmery, szepty i przyciszone rozmowy rozległy się po obozie. Koty żywo rozprawiały na temat tego, czego się dowiadywały. Z przejęciem, ze stresem, z oczami tak szerokimi, że zdawało się, jakby mogły im w każdej chwili wypaść z orbit. 
— Tak, jak się pewnie domyślacie, te i inne okoliczności sprawiają, że Wieleni Szlak jest dla nas zagrożeniem. Utrzymywanie jej przy życiu pośród nas jak i wygnanie jej to wyjście zbyt niebezpieczne, byśmy mogli tak ryzykować. Nie podoba mi się, że muszę podejmować tą decyzję, ale moją rolą jest chronić klan, a to wymaga dokonywania wyborów, których chciałoby się nigdy nie musieć dokonywać.
Wziął dłuższy oddech. Nie chciał tego mówić.
— Wieleni Szlaku, za wszystkie twoje morderstwa, intrygi i obłudę, skazuję cię na karę śmierci.
Koty znów zamilkły. Wpatrywały się w morderczynię ze strachem, nienawiścią czy żalem; nikt jednak nie odważył się przerwać granicy. Wszyscy pamiętali ostatni oddech medyka. Wszyscy pamiętali krew, której pozostałości wciąż rzedły w trawiastym obozie. Po części ze strachu, po części ze wzgardy, po części z poczucia winy trzymali się daleko od winnej.
Wpatrywał się w skazaną, doszukując się w jej oczach, pysku, wyrazie twarzy - gdziekolwiek - oznak skruchy, gniewu, żalu. Jakichkolwiek emocji, niekoniecznie tych pozytywnych. Ale jej twarz była szorstka, kamienna, jakby zupełnie nie przejmowała się tym, że zapowiedziano jej śmierć. Jakby nie zastanawiała się nawet nad swoimi zabójstwami, nad ich celem, nad tym, co za sobą niosły. To przerażające. Czy ona naprawdę o tym nie myślała? Czy w jej głowie nie przemknęła nawet jedna myśl o ofiarach?
— Nie zamierzasz nic powiedzieć? — upewnił się Zawodzące Echo. Chciał dać jej szansę na wytłumaczenie się, na obronienie. Chciał wierzyć, że miała jakikolwiek powód; ale to było tylko jego własne naiwne życzenie. Kotka milczała. 
Jakby wcale nie czuła niczego w związku z tym, co zrobiła.
— Po co? Po co tyle krzywdy?
Nawet, gdyby tym razem miał usłyszeć odpowiedź, to i tak nie miało żadnego znaczenia, bo zebrane koty i tak zagłuszyłyby słowa morderczyni.
— Nawet nie czuje się winna! Ona nie czuje nic! — wrzasnął Kminek. — Potwór, nie kot. Jakaś wypaczona iluzja zamknięta w kocim ciele...
Świerszczowy Skok uciszył go, kładąc mu łapę na ustach. Próba uspokojenia konfliktu jednak była w zupełności daremna, bo już zaraz koty jednogłośnie przytaknęły bratu zabitej. Potwór, nie kot.
— Świerszczowy Skoku, Opadający Rumianku, zabierzcie proszę Wieleni Szlak do wolnego dołu. Jutro odbędzie się egzekucja — polecił wojownikom, a potem powtórzył głośniej. — Słyszycie? Jutro o zapadnięciu zmierzchu odbędzie się egzekucja. Bądźcie przygotowani. Niech Klan Gwiazdy osądzi nas za nasze czyny, jak my sądzimy morderczynię za jej. 
Dwójka wojowników zbliżyła się do Wieleniego Szlaku i złapała ją za oba barki, prowadząc w kierunku jednego z niezajętych dołów przeznaczonych dla więźniów i karanych. Kotka nawet się nie szarpała; to było w tym wszystkim najgorsze. Była do tego stopnia pozbawiona morałów, że wprowadzało to wręcz w dyskomfort. Wydawało się to dziwne, nienaturalne. Nie przypominała osoby, jaką znał ani jaką znali członkowie klanu. Ciężko było uwierzyć w to, że zawsze taka była. Że uczennica taka jak każde inne w rzeczywistości była pozbawiona skrupułów, kręgosłupa moralnego i jakiejkolwiek myśli o kotach, jakie skrzywdziła. Ciężko mu było na to patrzeć.
— Wielenka! — zawołała za nią Dryfujący Fluoryt, chcąca podążyć za pochodem. Ale tym razem została zatrzymana przez Szafirkowy Wiatr, która położyła łapę na jej łapie i otaksowała ją współczującym spojrzeniem, jakby chciała powiedzieć "Nie biegnij za nimi. Nie ma sensu."
Gdy wyprowadzono już morderczynię, wziął głęboki wdech.
— Nie są to okoliczności, w których chciałbym wypowiadać te słowa, ale bez względu na to, jakich przykrości, żalów i smutków doświadczyliśmy w ciągu kilku ostatnich świtów, musimy brnąć dalej przez trudy życia i robić wszystko, by nie powtarzać dawnych błędów. Kronikarze są tu z nami, by pamiętać i malować historię; oni obserwują, oni ostrzegają, ale to my tworzymy przyszłość. Nie możemy oczekiwać, że patrzenie wstecz ochroni nas przed błędami. Musimy czynnie, na podstawie zdarzeń, które były i są, działać i zmieniać się wraz z klanem, który jak rzeka nie przestaje płynąć z prądem — zatrzymał się tu, zawahał chwilę, a potem kontynuował: — Być może nigdy nie udałoby się nam dojść do prawdy, gdyby nie Śniąca Łapa i Oskrzydlony Ognik, którym udało się odkryć tożsamość sprawcy. Pokazali tym samym, jak zdeterminowani są, gdy chodzi o dobro klanu, i jak bardzo troszczą się o nasze życia. Zasługują na uznanie.
Podniósł brodę i omiótł spojrzeniem wszystkie koty z dołu. Śniąca Łapa i Oskrzydlony Ognik, nieco zdziwieni, wystąpili do przodu, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała Wieleni Szlak. Ona doświadczyła stąd wzgardy, rozczarowania i gniewu. Obecna dwójka miała doznać chwały, poszanowania i uznania, na jakie sobie zasłużyła. Dwie strony tej samej kropli.
— Wasza mądrość uratowała życie wielu z nas. Być może także wielu z tych, których nigdy nie poznamy. Oskrzydlony Ogniku, nadaję ci tytuł pogłosu Klanu Burzy. Do twoich nowych obowiązków włączam pośrednictwo między liderem, zastępcą, kronikarzami i medykami, a klanem. To ty masz orientować się w relacjach i nastrojach panujących w naszym klanie i reportować o konfliktach, które powinny zostać rozwiązane. Bądź pogłosem mowy członków naszego klanu, reprezentującym to, czego chcą, co im się nie podoba, czego się obawiają. Dbaj o to, by nie dochodziło do wymierzania sprawiedliwości na własną łapę. Jeśli kolejna tragedia spotka nasz klan, na twoich barkach spoczywa poszukiwanie przyczyny, niezależnie, czy tą przyczyną był kot, czy coś innego, oraz organizowanie kotów do robienia tego samego. Będziesz ucieśniał więzi między klanowiczami i spajał koty tak jak strumień spaja ze sobą krople wody. A także będziesz mnie zastępować wszędzie tam, gdzie zaistnieje taka potrzeba  — gdy wypowiedział ostatnie słowo, schylił głowę, by lepiej widzieć stojącego pod wieżą wojownika. — Możesz odmówić przyjęcia tego tytułu.
— Zgadzam się na przyjęcie tytułu — powiedział płomiennofutry wojownik.
Następnie zwrócił się do Śniącej Łapy:
— Śniąca Łapo, jesteś zbyt młody, by piastować tak ważne i odpowiedzialne stanowisko, jednak udowodniłeś nam wszystkim, że mimo, że nie stąpasz po tym świecie długo, masz w sobie więcej siły niż niejeden wojownik. Twoje uczynki nie zostaną tobie zapomniane. Twoja odwaga z pewnością przyspieszyła twój trening. Myślę, że już wkrótce będziesz gotów zasilić szeregi wojowników. A gdy dorośniesz i nabędziesz trochę doświadczenia, jestem pewien, że Oskrzydlony Ognik nie będzie miał nic przeciwko, jeśli wspomożesz go w jego roli.
Po klanie rozdarły się wreszcie bardziej entuzjastyczne głosy; po księżycach żałoby i smutku należało im się trochę zwykłej, prostej radości. Koty zaczęły skandować imiona wyróżnionych, ale Echo nie skończył jeszcze mówić.
— Staram się być jak najlepszym zastępcą, ale ja też popełniam błędy. Nie jestem tak doświadczony, jak Królicza Gwiazda, który przez swoją niedyspozycję nie jest w stanie przekazać mi swojej wiedzy. Kodeks wojownika jest pełen różnych zasad, ale ja chciałbym dodać własną: zasadę odmowy. Pogłos klanu, o ile zgodzi się, by piastować ten tytuł, a także wszelkie idące za nim obowiązki i przywileje, będzie mógł nie zgodzić się z decyzją, którą podejmie przywódca klanu. Nie może ona zostać wtedy wprowadzona, za wyjątkiem, jeśli przynajmniej jeden kronikarz, jeden medyk i zastępca nie poprze wspomnianej decyzji. 
Wiedział, że ta decyzja wywoła sporo kontrowersji, zwłaszcza u pewnej grupy kotów, dlatego nie pozwolił sobie na przerwę, by nie dawać kotom czasu na rozmowy. Na to będzie czas po zakończeniu zebrania klanu.
—  Ze względu na to, co działo się w klanie ostatnimi czasy - ataki samotników, teraz również morderstwa dokonane przez byłą samotniczkę - Klan Burzy zamyka swoje granice na koty z zewnątrz. Żadnemu samotnikowi nie wolno dołączyć do klanu. Dopuszczam jedynie trzy przypadki, w którym patrol może, a nawet powinien zabrać włóczęgę do klanu: Jeśli jest to kotka ciężarna lub z młodymi, jeśli jest to kot śmiertelnie ranny, potrzebujący natychmiastowej pomocy, lub jeśli są to kocięta. W każdym innym przypadku samotników należy przeganiać, ale nie krzywdzić ich bez potrzeby — zaznaczył. Nic dziwnego, że koty były uprzedzone do samotników; nawet te, które same dołączyły spoza klanu. Klan Burzy przez długo był otwarty na przybyszów ze wszystkich stron - i w ten sposób przyjął wiele niesamowitych i pięknych w duszy kotów. Ale wiązało się z tym też ryzyko, które oczekiwano od niego, że zmniejszy. — Odwołuję stan wyjątkowy, jednak nadal nalegam na zachowywanie ostrożności podczas wychodzenia z obozu. Całkiem możliwe, że, o ile Wieleni Szlak faktycznie miała wspólnika, ten może chcieć się mścić. Zalecam, aby nie wychodzić z obozu w pojedynkę i zawsze mieć ze sobą chociaż jednego dorosłego wojownika. To wszystko.
I odsunął się od okna jak najszybciej, nie chcąc słyszeć reakcji. Co będzie, to będzie - on mógł mieć tylko nadzieję, że sytuacja wreszcie się uspokoi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz