W dniu mianowania
Gałęzatka leżał w swoim legowisku, co z boku mogło wyglądać trochę, jakby był martwy. Wpatrywał się w sufit żłobka, a z jego oczu z niewiadomej przyczyny wypływały łzy. Zamknął oczy i przekręcił się na bok, zwracając tym samym uwagę Kotewkowego Powiewu. Gałęzatka, słysząc szmer podchodzącej do niego kotki, westchnął cicho, otwierając ślepia. Spojrzał w górę, wprost w zielone oczy wiecznej karmicielki i zamrugał kilka razy, próbując na nowo przyzwyczaić się do światła, które nieokiełznane wpychało się pod jego przymknięte powieki.
— Spałeś? — zapytała, siadając obok kociaka, który przez to jedno słowo zakrył uszy łapami.
— Mmm… Ciszej — mruknął, a z jego oczu wypłynęło jeszcze dodatkowych kilka łez.
— Denerwujesz się, co? — zapytała kotka, liżąc Gałęzatkę czule po ucho. — Nie ma co. Dasz sobie radę, wiem to.
— A co jeśli nie? Ja…boli mnie brzuch. Nie chcę iść. Wszystkie te koty… A co jak mnie zjedzą? — panikował, z sekundy na sekundę coraz bardziej zamykając się w swojej kulce z kolczastych łodyg róż. — Kotewkowy Powiewie co jeśli mój mentor będzie złośliwy lub zbyt wymagający? Nie dam sobie z tym rady! Kotewko, proszę czy naprawdę muszę przechodzić przez mianowanie już dziś? Nie możemy tego przełożyć…lub mianować mnie, gdy kotów będzie mni… — narzekał, a jego żółte oczka były coraz bardziej zapłakane.
Na szczęście jego rozpacz została przerwana przez jego braci wchodzących akurat do środka po spotkaniu ze starszymi. Co widząc tą godną pożałowania sytuację, zjeżyli się lekko. Sprawiło to, że Gałęzatka bardzo szybko się otrząsnął i już po chwili uśmiechnął się w ich stronę.
— Uch… Wszystko dobrze? — zapytał Widlik, marszcząc lekko brwi.
Gałęzatka kiwnął tylko głową, chichocząc cicho. Gdy jego bracia zdążyli tylko wyjść, ponownie położył się zmęczony w legowisku.
— Panikujesz. Niepotrzebnie nie spałeś. W ten sposób zaśniesz podczas pilnowania obozu. Prześpij się teraz, póki możesz — westchnęła, kładąc łapę na jego boku. — Obudzę cię, gdy będzie pora mianowania.
Trochę później
— Gałęzatko — miauknęła Kotewkowy Powiew chwilę przed wysokim słońcem. — Pora wstać. Jeszcze trochę i mianowanie — szturchnęła go dla lepszego efektu, a ten tylko mruknął, chowając pysk za ogonem.
— Nie… Dobranoc — burknął niezadowolony, chowając pysk jeszcze dodatkowo za łapami, co z boku wyglądać mogło bardzo komicznie. Za łapami z jego oczu znowu zaczęły wypływać łezki, choć tym razem znacznie mniejsze niż te poranne.
— Już! Wstawać! Musisz się jeszcze przygotować mały mysi móżdżku — zaśmiała się i trzepnęła niebieskiego w ucho.
— Co, jeśli wyśmieją moje futerko? — spytał, a Kotewka tylko pokręciła głową.
— Już cały klan cię widział, jakby mieli cię wyśmiać, to już by to zrobili — stwierdziła, klepiąc żółtookiego po głowie. — Spójrz na Morszczyna i Widlika. Oni się tak nie martwią. Może ty też powinieneś się nie martwić, hm? — podsumowała, wpatrując się w kociaka, z czym w rodzaju politowania.
— Oni… A czy ja muszę być do nich porównywany? — syknął cicho, po czym wstał z ziemi, patrząc na Kotewkę ze swego rodzaju determinacją.
Wieczna karmicielka postanowiła się nie odzywać. Po prostu wzięła się za ciekawsze rzeczy do roboty. Gałęzatka powoli umył swoje futerko, a gdy już uznał, że jest gotowy, wplątał jeszcze żółte listki w swoje futro. Podszedł do zielonookiej ze słabym, ale najlepszym, na jaki było go stać uśmiechem. Ta spojrzała tylko na jego futro przyozdobione listkami i podkręciła głową.
— Niech ci będzie modnisiu — zaśmiała się cicho.
Po kilkunastu odbiciach serca można było usłyszeć głos liderki zwołującej koty na zebranie.
— Dziękuję Kotewkowy Powiewie — miauknął na pożegnanie, wychodząc ze żłobka, ale jego myśli nadal spowijała czarna, gęsta mgła.
Gałęzatka wyszedł, stojąc już zbyt daleko od żłobka, aby mógł w razie czego do niego uciec. Spojrzał na swoich braci, jeżąc lekko futerko.
***
Mianowanie braci Gałęzatki minęło bardzo szybko. Ledwie zdążył mrugnąć, a już słyszał swoje imię.
— Gałęzatko, ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Dryfująca Łapa. Twoim mentorem będzie Rozpromieniony Skowronek. Mam nadzieję, że Rozpromieniony Skowronek przekaże ci całą swoją wiedzę — zaczęła Spieniona Gwiazda, zerkając bokiem na zdenerwowanego świeżego ucznia. — Rozpromieniony Skowronku, jesteś gotowy do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałeś od swojego mentora, Czereśniowego Pocałunku doskonałe szkolenie i pokazałeś swoją zwinność i upartość. Będziesz mentorem Dryfującej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz mu całą swoją wiedzą — miauknęła, obserwując Dryfującą Łapę.
Ten podszedł do Skowronka, który uśmiechnął się lekko, tak jakby chciał trochę ulżyć swojemu uczniowi. Dryfujący uśmiechnął się słabo, a następnie zetknął się nosem z mentorem, choć, prawdę mówiąc, trzeba by raczej powiedzieć, że go w ten nos uderzył.
— Ałć…? — zaśmiał się wojownik, odsuwając się kawałek od ucznia, a na jego pysku malował się uśmiech. Niektórzy z Klanu Nocy zaśmiało się również pod nosem, a Dryfująca Łapa lekko się skulił pod wpływem wszystkich tych oczu. Jego oczy zaszkliły się i jak najszybciej odszedł na bok, aby tylko nie zwracać na siebie już żadnej uwagi. Na jego nieszczęście jednak poszedł za nim jego mentor.
— Wszystko okej? Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć — mruknął, szturchając lekko niebieskiego. — Napij się może trochę wody, bo zaraz padniesz, a musimy jeszcze.
— Miał…? — mruknął cicho, skrobiąc pazurem w ziemi nerwowo.
— Coś nie tak? — zapytał Rozpromieniony Skowronek, na chwilę zbyty szerokim uśmiechem i podkręceniem głową na nie.
Gdy tylko mentor przestał zwracać uwagę na żółtookiego, ten pozwolił sobie na kilka łez spływających z jego policzków. Spojrzał na Złocistą Łapę i Morszczynową Łapę, którzy najwidoczniej na niego czekali. Podbiegł do nich, najszybciej jak potrafił, aby uciec od zbyt nerwowej dla niego sytuacji.
— Przepraszam. Prawie zapomniałem, że mieliśmy pogadać. Jak wasi mentorzy? — zapytał ze słabym uśmiechem na pyszczku, wysilając wszystkie swoje społeczne umiejętności, aby do końca się nie rozryczeć. Kremowy spojrzał na niego z czymś w rodzaju współczucia.
— Moim mentorem został Tojadowa Kryza! — miauknął Morszczynowa Łapa. — Wydaje mi się albo…wygląda na porządnego? — stwierdził bury kocur.
— Moją mentorką została Kotewkowy Powiew — miauknął Widlik, z uśmiechem na pyszczku. — I wiesz… Zostanę wiecznym karmicielem!
Dryfującą Łapę przebiło uczucie minimalnej zazdrości. Uśmiechnął się leciutko. Wolałby zostać wiecznym karmicielem, medykiem, kimkolwiek, byle nie zostać wojownikiem. Dlatego też nie patrzył w oczy bratu.
— I z pewnością nie będziesz mieć umiejętności wojowniczych. Czego w ogóle uczą się karmiciele? — zachichotał Dryfek, patrząc na niego zaciętym spojrzeniem, wbijając mu w ten sposób minimalną igiełkę.
— Nieważne… — mruknął Złocista Łapa i odszedł do zielonookiej kotki.
Morszczynowa Łapa spojrzał na niego pytającym wzrokiem, a następnie również odszedł do swojego mentora. Skończyło się na tym, że Gałęzatka został sam jak palec. Usłyszał kroki za sobą, więc postanowił się odwrócić.
— Zostałeś sam, co? — zapytał Skowronek, kładąc łapę na barku młodszego kocura. — Jesteście rodzeństwem. Nieważne co się stało, będzie dobrze — dodał z uśmiechem.
Dryfek jednak tylko obdarował go przybitym spojrzeniem.
— Może… — mruknął cicho w odpowiedzi.
— Chodź. Oprowadzę cię po terenach. Będzie fajnie, zobaczysz — mruknął, kierując się w stronę wyjścia z obozu.
Niebieski kocur spojrzał tylko na swojego mentora niechętnie, mając ochotę zapaść się pod ziemię.
— Nie jestem pewny czy faktycznie będzie tak fajnie… — stwierdził żółtooki, grzebiąc nerwowo łapką w ziemi. — Nie chciałem być wojownikiem — mruknął, patrząc na Skowronka niezadowolony.
— Dasz radę — odparł krótko z uśmiechem kremowy, a już po chwili wychodzili poza obóz.
[1133 słowa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz