Szylkretka raz za razem otwierała i zamykała swój mały pyszczek, ziewając znużona. Udało jej się dzisiejszego dnia zbadać cały teren wokół ich wspólnego legowiska, na którym spali razem z mamą. Drugą część kociarni wciąż pozostaje dla niej nieznanym, jednak nie na długo. W trakcie następnych dni chciała zbadać pozostałą część żłobka, a gdy to już zrobi, chciała porozmawiać ze starszymi kociakami, bo w końcu wypadało też bardziej zapoznać się z nimi, dzielili razem lokum. Ich mama, Skrzydełko, była bardzo ładna. Kociak śmiało mógł stwierdzić, że była nawet ładniejsza od jej mamy, Alby. W szczególności szylkretce przypadły do gustu te liliowe pędzelki sterczące na uszach królowej, gdyby tylko mogła z chęcią by jej je wyrwała i sama sobie przyczepiła. Powinny pasować.
— Naparstnico, p-pomóż mi! T-Tam coś jest i c-chce mnie dopaść! — pisnęła koteczka bardziej kuląc się za siostrą
Nawet nie zwróciła zbytnio uwagi na to co wyrabia jej siostra, dopiero jej krzyki i to, że się za nią chowała sprawiły, że przeniosła na liliową spojrzenie. A dokładnie na jej łapę, która wskazywała na małego ptaszka. Mały gość zawitał do nich w odwiedziny, co wywołało uśmiech u czekoladowej na pyszczku.
— Oh, Raczku! I ty chcesz być w przyszłości wojownikiem? — westchnęła spoglądając na siostrę rozczarowana, że przestraszyła się malutkiego ptaszka — To jest fruwak! — zawołała radośnie mając nadzieję, że ta informacja sprawi, że kotka przestanie się trząść — Przecież on ci nic nie zrobi. Nie zje cię... ale za to my jak będziemy duże będziemy na niego mogły polować. Nie będzie miał z nami, żadnych szans! Bo w końcu jesteśmy pół-dzikusami! — poderwała się na swoje małe łapki przybierające koślawą bojową pozycję i skoczyła w kierunku ptaka płosząc go
Na dźwięk słowa dzikusy Mak zaczęła się bardziej trząść. No tak, dzik... dzikuskiem tak chyba był nazywany tata przez mamę. A z tego co kocię zauważyło nie każde z rodzeństwa darzyło aż taką sympatią ojca jak ona. Może i krzyczał, ale wyglądał na silnego kota. A Naparstnica też taka chciała być. Bo mama i Ananasik nie było silni, co denerwowało kotkę.
— J-ja nie jestem żadnym dzikusem, nawet w połowie! Proszę nie rozmawiajmy o tacie...
— No, ale nasz tata jest! — Strzepnęła uchem, będąc zła, że siostra nie chcę poruszać tematu ich ojca — Mama mu mówi ciągle "dzikusku, mój dzikusku". — Zaczęła naśladować głos matki, na co sama królowa zaczęła się rozglądać dookoła, jakby była zdziwiona tym, że słyszy swój własny głos, a ma o dziwo zamknięty pysk — Więc jesteśmy pół-dzikusy! — upierała się przy swoim — A dzikusy są nieustraszone. Widziałaś, tata Krzyk niczego się nie boi. A mama to dzikusem nie jest, bo ma takie dziwne coś na szyi. Jak to się nazywało? O...ob... takie o różowe, wiesz co. Nie jest to tak mięciutkie jak futro mamy, a takie to kółko jak mnie dotknęło w nosek to było zimne! Musisz być dzielna... bo jak nie to... to może ten fruwak znowu przyleci i jednak cię zje! A jak będziesz dzielna to tego nie zrobi. No i nie możesz pokazać, że jesteś słaba, bo i tata też na ciebie znowu nakrzyczy. A tego chyba nie chcesz, co? — usiadła przed koteczką i nachyliła się do niej mrużąc oczka — Mi to tam nie przeszkadza, bo wygląda śmiesznie jak się denerwuje na ciebie czy mamę, albo Arbuzika.
<Maczek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz