Na jej pyszczek wpłynął jaśniejący uśmiech, gdy zwykle grzmiące gardło Indyka wreszcie ucichło, gdy ten właśnie otrzymywał atencję od swojej siostry. Kremowa koteczka sprytnym sposobem zdołała zapchać jego pysk jesienno-złotymi liśćmi, które postanowili pozbierać w jedno miejsce dzisiejszego ranka. Wrzos w pewnym momencie również się dołączyła. Perliczka wyznała jej, że szczerze wątpi w to, że ich stos utrzyma się dłużej niż do pory szczytowania słońca, jednak był to jedyny sposób, by uciszyć krzyczącego jej nad uchem braciszka. W lesie, w którym znajdowało się to miejsce o tej porze roku, było mnóstwo opadłych kawałków koron drzew, więc materiałów do ich dzieła mieli pod dostatkiem. Grupka pracowała cały ranek, aż przed ich łapkami nie wyrosła ogromna góra, zdolna pochłonąć niemałego kociaka, gdy ten nieostrożnie za mocno się zbliży. Być może część tego wyobrażenia była pod sporym wpływem kocięcej wyobraźni, jednak dla Wrzosu obraz masywnego stosu pożerającego nieuważne kocięta była równie prawdziwa, jak poruszana wiatrem pożółkła trawa.
- Trzeba to nazwać - oznajmiła ochoczo bura kotka, otrzepując się z piachu, który osiadł na jej futrze podczas zbierania liści.
- Co nazwać? - zakrzyknął Indyk, przepychając się pomiędzy Perliczką i Wrzosem, by jak najszybciej przeanalizować obiekt.
- Chodzi o stos, mysi móżdżku. Co innego moglibyśmy próbować nazywać? - kremowa machnęła ogonem, odwróciwszy krótko oczami. Nie musiała dodawać, że uznawała ten pomysł za bezsensowny - jej mina w łatwy do odczytania sposób to zdradzała. Jej bratu jednak się on spodobał, gdyż zaraz zaczął dokładnie oglądać stosik, dobierając mu najbardziej pasujące imię. Wrzos również poczęła nad tym rozważać, mrużąc w skupieniu oczęta.
- Prztyk! - rzucił nagle rudzielec, po czym uniósł dumny z siebie łeb, pokazując w pełnej okazałości swoją nagą szyję.
- Może być - Perliczka wzruszyła ramionami, bez głębszego namysłu. Prawdopodobnie i tak było jej wszystko jedno. Kącik jej wcześniej znudzonych ust ocieplił się jednak nieco, gdy kątem oka wyjrzała na uradowanego poparciem Indyka, piejącego z radością wniebogłosy. Wrzos nie miała serca odbierać mu przyjemności z nazywania dzieła, więc skinęła z uśmiechem główką, przystając na imię “Prztyk”.
Po skończonej zabawie maluchy nawoływane przez Jemiołę i Popielaty Grzbiet wróciły do wnętrza kociarni.
Cichy powiew wiatru wdarł się do zacienionego żłobka, szukając kocich futer do potargania. Sierść Wrzosu delikatnie zafalowała, poruszona skromnym podmuchem. Kocię zastrzygło nieznacznie opuszczonymi uszkami, gdy usłyszała donośny głos kocura nazywanego liderem. Dobiegał znad kociarni i rozchodził się na cały obóz. Koty przechodzące własnym, tak unikalnym dla każdego krokiem nagle zatrzymały się, unosząc głowy ku rudo-białej sylwetce. Wrzos rozejrzała się niepewnie po znajomych pyszczkach, szukając odpowiedzi na to, co właśnie się działo.
- To Lwia Gwiazda zbiera zebranie - wytłumaczyła spokojnie Popiół, widząc zdezorientowanie kociaków w żłobku. - Dzisiaj odbędzie się mianowanie na ucznia.
Gdy wypowiedziała te słowa, na pyski Marchewki, Słowik i Rdzawej uniosły się i z iskierkami w oczach kotki wyruszyły na zewnątrz. Złotooka arlekinka jeszcze zatrzymała się przy Wrzos, posyłając jej energiczny, jaśniejący uśmiech.
- To chodzi o nas, wiesz, Wrzosku? - zamruczała, ocierając się o młodszą, na co ta przekrzywiła łepek. O nich?
- Wszystkich? - dopytała szybko bura, zaniepokojona tą wieścią. Znowu miało się coś zmienić? Przeprowadzać się? Jej głowa delikatnie ociężała, widząc skromne zmieszanie na pyszczku Marchewki.
- Nie… ale, ale! Przecież nie idziemy na rzeź, nie? Niedługo też do nas dołączysz jako uczennica! - zawołała radośnie koteczka, starając się pocieszyć zmartwioną Wrzos. Pręgowana klasycznie poruszyła niespokojnie łapkami, a jej pysk zasłoniła mgiełka dyskomfortu. Nie chciała się rozdzielać z Marchewką, Słowikiem czy Rdzawą. Z żadnym z przybranego rodzeństwa. Ani nowymi kolegami. Czy Perliczkę i Indyka też to czeka? I zostanie sama? Marchewka, widząc oszpecone przygnębieniem oraz lękiem rysy pyszczka młodszej, otarła się o nią, a z jej gardła wyrwało się ciche, uspokajające mruczenie.
- Będzie dobrze Wrzosku! Obejrzysz się i zaraz znów będziemy w jednym legowisku. I będziemy cię odwiedzać dopóki będziesz nocować tutaj!
Mina młodej rozjaśniła się delikatnie, jednak spojrzenie nerwowo uciekło w bok, poszukując na ziemi spokoju i wiary, że rzeczywiście nic takiego się nie stanie.
Lwia Gwiazda ustawił się na tle nieba, a jego ognisto-białą sylwetkę oświetlały promienie słońca. Wyglądał dostojnie i poważnie, jednak jego błękitne spojrzenie padało na klan z troską. Troską, której mimo podobnego koloru oczu Wrzos nigdy nie znalazła u Jemioły. Lew wniósł delikatnie spokojny łeb i po wdechu, może dwóch jesiennego powietrza zwrócił się do zgromadzonych.
- Zebrałem was tutaj, ponieważ trójka kociąt Klanu Klifu dorosła do wieku uczniowskiego. Rdzawa, Marchewko, Słowiku, wystąpcie - zagrzmiał łagodnie donośnym głosem, niosącym się niemalże nad nagie korony drzew.
Wrzos uważnie wsłuchiwała się w słowa formułki, którą van wypowiadał. Z dumnym uśmiechem na pyszczku wywoływała kolejne imiona sióstr, czcząc razem z innymi ich awans. Głosy różnych kotów wybrzmiewały pod niebo, podczas gdy trójka nowych uczniów witała się z mentorami styknięciem nosami. Po wszystkim Słowicza Łapa, Rdzawa Łapa i Marchewkowa Łapa poszły wybrać miejsca w legowisku uczniów, zgromadzenie rozpierzchło się do własnych zajęć, a bure kocię jeszcze chwilę zostało na placu, spoglądając na miejsce, z którego przemawiał lider. Na jej pysku gościła wymalowana radość, a głowa pięła się wysoko, prostując całe ciało.
Wdech, wydech.
Pręgowana klasycznie odwróciła się sztywno na pięcie i wróciła do żłobka pozornie normalnym krokiem. Minęła "Prztyka", a raczej jego pozostałości po mocniejszym podmuchu wiatru, który wdarł się między liście i rozerwał kruche łączenia między nimi. Gdy tylko cień kociarni otulił jej drobną sylwetkę, młoda odetchnęła ciężko, kąciki ust zadrżały, a zielone ślepia pokryły się szklaną taflą. Chciała się cieszyć razem z Marchewką z treningów. Ze Słowikiem, że w końcu nauczy się jak łapać jedzenie i że będzie go teraz mogła więcej jeść. I Rdzawą, że będzie mogła więcej czerpać z życia niż tylko leżeć w jednym miejscu. Naprawdę chciała. Tak bardzo. Jednak przeczucie, że zaraz jej osoba stanie się im zbędną, zapomnianą i odległą była przytłaczająco żałosna i przerażająca. Szczególnie dla kocięcia, dla którego odległość ze żłobka do legowiska uczniów wydawała się tak ogromna. Krótki dreszcz przeszedł jej grzbiet, a uniósłszy łapkę, szybko przetarła piekący pyszczek, pozbywając się łez z oczu. Wrzos podniosła znów łepek i z przygaszoną miną potruchtała do Dzika. Przysiadła przy nim, a nie chcąc przerywać jego mamrotania do Niedźwiadka, nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku. W równej ciszy po chwili oparła się o jego bok, szukając w nim pocieszenia. Czarno-biały jakby rozumiejąc niemą prośbę, otulił młodszą ogonem w milczeniu, pozwalając burej na wsłuchanie się w jego równy oddech i bicie serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz