*dawne czasy, jak Orle Pióro został uczniem*
Kwaśny Język siedział sztywno, wpatrując się tępo przed siebie. Mały Słodki Bąbelek Zimorodek Junior... Ich ukochany synek został mianowany. Nie mógł w to uwierzyć. Czas kłamał. Nie wierzył w to, że ich kociak skończył już sześć księżyców. Przecież nadal był taki malutki. Grubiutki i bezbronny. A Lwia Gwiazda postanowił odebrać im go. Posłać na szkolenie, na które jeszcze nie był gotowy. Przynajmniej Srebrna Grzywa go mentorował. Kwaśny Język z całego serca wierzył, że i wojownik zauważy, że maluch jest jeszcze za młody i pozwoli im razem wrócić do żłobka. Zimorodkowy Blask płakał, wtulając się mu w futro. Deszcz z jego ślip coraz bardziej moczył sierść czarnego. Kwaśny Język nie wiedział jak zareagować. Chyba po raz pierwszy widział przyjaciela w takim stanie. Dziwny dreszcz przeszedł po nim. — Będę za nim tęsknił — powiedział Zimorodek, wciągając gluty, które uciekały mu z nosa.
Czarny kiwnął łbem. On też. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że już nie będzie spędzał z kociakiem całych dni. Z Małym Słodkim Bąbelekiem Zimorodkiem Juniorem było mu tak dobrze w kociarni. Czuł się wtedy komuś potrzebny. Czuł, że dla kogoś był najważniejszy. Mogli razem spędzać dnie na zabawach, opowiadaniu bajek i spaniu. Kwaśny Język ostatnio czuł się tak dobrze, gdy sam był jeszcze kociakiem, a jego mama Słodki Język jeszcze żyła. Na samą myśl o czarnej kotce pochmurniał. Brakowało mu jej. Ale nie tak samo mocno jak Małego Słodkiego Bąbelka Zimorodka Juniora teraz. Z nim i odwiedzających ich Zimorodkiem czuł się jak rodzina. Jak prawdziwa rodzina.
— Kwaśny... — zwrócił łeb w stronę przyjaciela. Na widok zapłakanych ślip niebieskiego coś zakuło go w klatce piersiowej.
— Czy on sobie poradzi? Zobacz jaki jest mały.
— Za mały. — miauknął smutno. — Lwia Gwiazda popełnił błąd. Musimy go wyjaśnić.
Zimorodek otarł łzy i spojrzał na przyjaciela.
— Jak? Sam go słyszałeś. Uparł się, że nas syn jest jakimś "karłem". — niebieski na samo to słowo zmarszczył brwi.
— Siłą. — stwierdził Kwaśny Język. — Kulą Śmierci.
Zimorodkowy Blask otworzył pysk szczerzej. Nie wydawał się przekonany, że to dobry pomysł.
— Eee... no dobrze. — mruknął w końcu i uśmiechnął się niepewnie.
Kwaśny liznął przyjaciela w polik i podniósł się.
— Ruszajmy.
* * *
Kwaśny Język wpatrywał się ślepo w miejsce, w którym zazwyczaj spoczywała ów Kula Zagłady. Nie było jej. Liście już dawno straciły jej woń, a całe miejsce zapadło się pod ciężarem gałęzi z nowymi liśćmi. Kocur westchnął. Jego cały plan zrujnowany.— Może poszukamy gdzieś indziej? — zaproponował Zimorodek.
Kwaśny pokręcił łbem. To było bez sensu. Lwia Gwiazda się uparł i nie docierały do niego żadne prośby wojownika. Musiał się z tym pogodzić. Zaakceptować jakoś. Nie miał innego wyjścia. Ze zwierzonym ogonem ruszył w stronę obozowiska.
— Wracajmy. — miauknął smętnie.
* * *
Kwaśny Język nigdy nie spodziewał się przeżyć podobnej tragedii.
Jego synek... jego malutki uroczy synek... zaginął bez śladu. Wojownik miał ochotę zagrzebać się głęboko w legowisku i już nigdy z niego nie wychodzić. Przepadł. Zniknął bez słowa. Odszedł? Kwaśny nie miał pewności. Nie mógł się poddawać. Nie mógł tracić nadziei. Była szansa, że Orle Pióro gdzieś był. Czekał na niego zagubiony i przestraszony. Musiał znów go pójść szukać. Odnaleźć.
Spojrzał niechętnie w stronę legowiska starszych. Musiał posprzątać je przed zachodem słońca. Inaczej mógł być pewny, że Mroźny Oddech zadba by i za to został ukarany. Kwaśny niechętnie zebrał się na łapy. Rzucił ostatnim razem na niewielkie kamyczki. Orle Pióro tak bardzo lubił je zbierać za kociaka. To jedyne co mu po nim zostało. Kwaśny Język przejechał łapką po jednym z nim. Łzy pojawiły się w ślipiach czarnego. Otarł je z trudem z pyska. Kolejny atak płaczu go dorwał. Dreszcze przeszły przez ciało wojownika. Tak strasznie za nim tęsknił. Oddałby wszystkie łapy byle syn znów był z nim. Żeby chociaż wiedzieć, że jest cały i szczęśliwy. Oderwał się niechętnie od kamyczków. Smętnym krokiem opuścił legowisko wojowników. Niemrawo skierował łapy w stronę legowiska starszych. Dwie pary białych łap stanęły mu na drodze. Niechętnie uniósł łeb do góry.
— Zimorodku...? — miauknął niepewnie.
Wyższy kocur spojrzał na niego zmartwiony.
— Może... zjemy coś razem? — zaproponował, pokazując na stos ze zwierzyną.
Kwaśny Język pokręcił łbem. Nie miał siły do jedzenia. Na sam widok piszczek przypominało mu się jak Orle Pióro wesoło je wciągał jedną za drugą. Zupełnie jakby nigdy nie mógł być najedzony. Na samo wspomnienie o tym łzy znów zawitały w ślipiach wojownika. Szybko spuścił łeb.
— Nie jestem głodny. — miauknął cicho i wyprzedził przyjaciela.
<Zimorodek?>
Jego synek... jego malutki uroczy synek... zaginął bez śladu. Wojownik miał ochotę zagrzebać się głęboko w legowisku i już nigdy z niego nie wychodzić. Przepadł. Zniknął bez słowa. Odszedł? Kwaśny nie miał pewności. Nie mógł się poddawać. Nie mógł tracić nadziei. Była szansa, że Orle Pióro gdzieś był. Czekał na niego zagubiony i przestraszony. Musiał znów go pójść szukać. Odnaleźć.
Spojrzał niechętnie w stronę legowiska starszych. Musiał posprzątać je przed zachodem słońca. Inaczej mógł być pewny, że Mroźny Oddech zadba by i za to został ukarany. Kwaśny niechętnie zebrał się na łapy. Rzucił ostatnim razem na niewielkie kamyczki. Orle Pióro tak bardzo lubił je zbierać za kociaka. To jedyne co mu po nim zostało. Kwaśny Język przejechał łapką po jednym z nim. Łzy pojawiły się w ślipiach czarnego. Otarł je z trudem z pyska. Kolejny atak płaczu go dorwał. Dreszcze przeszły przez ciało wojownika. Tak strasznie za nim tęsknił. Oddałby wszystkie łapy byle syn znów był z nim. Żeby chociaż wiedzieć, że jest cały i szczęśliwy. Oderwał się niechętnie od kamyczków. Smętnym krokiem opuścił legowisko wojowników. Niemrawo skierował łapy w stronę legowiska starszych. Dwie pary białych łap stanęły mu na drodze. Niechętnie uniósł łeb do góry.
— Zimorodku...? — miauknął niepewnie.
Wyższy kocur spojrzał na niego zmartwiony.
— Może... zjemy coś razem? — zaproponował, pokazując na stos ze zwierzyną.
Kwaśny Język pokręcił łbem. Nie miał siły do jedzenia. Na sam widok piszczek przypominało mu się jak Orle Pióro wesoło je wciągał jedną za drugą. Zupełnie jakby nigdy nie mógł być najedzony. Na samo wspomnienie o tym łzy znów zawitały w ślipiach wojownika. Szybko spuścił łeb.
— Nie jestem głodny. — miauknął cicho i wyprzedził przyjaciela.
<Zimorodek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz