To go przerastało. Po prostu przerastało. Czuł się całkowicie skończony, choć pocieszał się, że nie jest tak źle. Minęło dopiero kilka wschodów słońca. Jego głowa już się całkiem wyleczyła, więc musiał odrabiać karną robotę. Było ciężko. Zawsze wracał ubłocony, jednak nie miał siły, by wymyć się całkowicie. Poza tym, zajęłoby to mu dużo czasu. Wraz z jego czekoladowymi plamami, całe szczęście komponowało w całość. Nikt nie musiał z nim rozmawiać, by widzieć jak jest sfrustrowany. Zresztą, nie pamiętał kiedy ostatnio nawiązał z kimś kontakt. No może na początku kary, do kotów które przez przypadek wkopał w te wielkie bagno. Teraz nie odzywał się do nikogo. Nawet jeżeli ktokolwiek do niego coś powiedział w ciągu tych kilku dni, on najwyraźniej tego nie wychwycił. Jakoś nie zależało mu na wymienieniu się słowami czy uwagami. Wydawało się to zbędne. Krył się przed wzrokiem innych. Cieszył się, gdy mógł być w cieniu. Bez tych nienawistnych spojrzeń, pełnych pogardy, wyższości oraz śmiechu. Czuł się, jakby wszyscy się naigrywali. Z tego, że płakał. Z tego, że chciał odtrącić pomoc innych, bo czuł się upokorzony. Nikt nigdy nie pocieszał go, bo nie widział powodów. Swoje najskrytsze problemy zawsze trzymał we wnętrzu, powstrzymywał je przed wyjściem na światło dzienne. Przekonywał sam siebie, jakie to jest nieważne. W końcu nie powinien płakać. Nie ma powodu. Ale robił to. Gdy nikt nie widział, wylewał całe potoki łez. By tylko uspokoić już zszarpane nerwy. Uspokoić się na chwilę, poczuć powagę sytuacji. Potem niestety z powrotem zamykał te “drobnostki” i sam siebie pocieszał. Nie wiedział, jak mocno było widoczne jego przygnębienie. Myślał, że wygląda tak jakby chciał. Z całkiem pozytywną energią. Cóż, teraz nikt nie mógł zaprzeczyć, tak nie było. Nawet się nie starał wyglądać na odrobinę szczęśliwego, bo taki nie był. Te całe wydarzenia ze Zgromadzenia mocno odbiły się mu na charakterze. Przestał być taki jak wcześniej. Był to fakt nie do zagięcia. Do całej tej zmiany dochodziło jeszcze to, że nie podnosił prawie głowy. Nie chciał być zdany na ocenę innych. Bał się wyśmiania, co było efektem dostania karnego imienia. Podczas pracy nie jeden raz zdarzały się niezbyt miłe sytuacje. To ktoś za blisko krawędzi podszedł i zrobiło się osuwisko na dół (oczywiście to niby ich wina) oraz tupnął zbyt mocno i wewnątrz tunelu opadał pył wraz z piaskiem. Wiele razy kaszlał z ziemią w mordce. Próbował wykrztusić te grudki, które przez przypadek dostały mu się tam gdzie nie trzeba. Przynajmniej wtedy płakał z bólu. Nie ze smutku.
Taki prawdziwy ból, całe szczęście się skończył. Głowa wyleczyła się szybciej niż ktokolwiek mógł myśleć. Została blizna, wciąż jednak bardziej widoczna od tej delikatnej na łapie. Łeb bolał bo całkiem często, jak tylko o coś uderzył, od razu czuł nieprzyjemne kłucie. Z pewnością uszkodziła mu się trochę czaszka. Nic nie potrafił na to poradzić, użalanie się nad sobą, przynosiło tylko złe skutki. Niby w praktyce mógłby jeszcze chwilę przesiedzieć u medyka, ale nie było mu to potrzebne. Liderka za każdym razem też wyglądała, jakby miała pretensje, że musiał jeszcze wyleczyć tą głowę. Dalej nosił na niej bandaż, przepasany jak opaska na czole, dalej łagodząc niezbyt zagojoną ranę. Inną sprawą był piasek i krew które dostały mu się do oka. Jeżyk od razu jak od niego usłyszał tą wiadomość, zaczął przemywać mu ślepia. Pomogło znacząco, lecz nie widział tak dokładnie jak kiedyś. Horyzont zamazywał mu się, a powodem były ciała obce, które dostały mu się za powiekę. Podrażniły oczy, ale musiał z tym żyć. Nie sprawiało mu to kłopotów w trakcie funkcjonowania. Znowu potrafił się tylko kwaśno uśmiechnąć, stwierdzając, że miał szczęście.
Westchnął cicho, kończąc pracę na dziś. Towarzysze niedoli (czytaj: Drżący Zad oraz Orlikowy Skrzek, choć nie cierpiał tych imion, musiał się nimi posługiwać) już zbierali się szybko, by jeszcze odsapnąć chwilę przed snem. Obstawił, że najprawdopodobniej pójdą coś zjeść. Albo trochę ponarzekać w samotności. On sam od razu skierował kroki, do na razie opustoszałego legowiska wojowników. Jego posłanie było oddalone od reszty. Bliżej krawędzi, inne miejsca do spania były w znacznej odległości od niego. Nigdy nie cieszył się aż tak dobrą sławą, a teraz uważali go pewnie za przegrywa. Umościł się delikatnie na twardym według niego posłaniu. Pewnie nie ułożył odpowiednio gałązek, ale go to niezbyt obchodziło. Liczyło się to, że może w końcu zwinąć się w kłębek. Popatrzeć na opustoszałe miejsce, gdzie przebywał pan Skorupka. Jak na złość, od dawna się nie pokazywał. Ubolewał nad tym i zasypiał z malutkim okręgiem z liści oraz gałązek przy pysku. Zawsze moczył go łzami, gdy chciał, by robaczek powrócił. Był to jeden z wielu powodów do smutku, których pozbywał się wieczorem. Nigdy nie potrafił się powstrzymać. Wraz z każdą sekundą szlochu, który nawet teraz przeszkadzał mu w swobodnym oddychaniu, zdawał sobie sprawę, jak w końcu są nieważne jego zmartwienia. Próbował wyrzucić na bok niczym śmieci. Ale one powracały za każdym razem. Chciał, by kiedyś wraz ze słonymi kroplami, wsiąknęły głęboko w ziemię i dały mu spokój. Wyrwały go od tych poglądów o nim, dały szczęśliwą rodzinę. Tego już niestety nigdy nie odnajdzie.
Taki prawdziwy ból, całe szczęście się skończył. Głowa wyleczyła się szybciej niż ktokolwiek mógł myśleć. Została blizna, wciąż jednak bardziej widoczna od tej delikatnej na łapie. Łeb bolał bo całkiem często, jak tylko o coś uderzył, od razu czuł nieprzyjemne kłucie. Z pewnością uszkodziła mu się trochę czaszka. Nic nie potrafił na to poradzić, użalanie się nad sobą, przynosiło tylko złe skutki. Niby w praktyce mógłby jeszcze chwilę przesiedzieć u medyka, ale nie było mu to potrzebne. Liderka za każdym razem też wyglądała, jakby miała pretensje, że musiał jeszcze wyleczyć tą głowę. Dalej nosił na niej bandaż, przepasany jak opaska na czole, dalej łagodząc niezbyt zagojoną ranę. Inną sprawą był piasek i krew które dostały mu się do oka. Jeżyk od razu jak od niego usłyszał tą wiadomość, zaczął przemywać mu ślepia. Pomogło znacząco, lecz nie widział tak dokładnie jak kiedyś. Horyzont zamazywał mu się, a powodem były ciała obce, które dostały mu się za powiekę. Podrażniły oczy, ale musiał z tym żyć. Nie sprawiało mu to kłopotów w trakcie funkcjonowania. Znowu potrafił się tylko kwaśno uśmiechnąć, stwierdzając, że miał szczęście.
Westchnął cicho, kończąc pracę na dziś. Towarzysze niedoli (czytaj: Drżący Zad oraz Orlikowy Skrzek, choć nie cierpiał tych imion, musiał się nimi posługiwać) już zbierali się szybko, by jeszcze odsapnąć chwilę przed snem. Obstawił, że najprawdopodobniej pójdą coś zjeść. Albo trochę ponarzekać w samotności. On sam od razu skierował kroki, do na razie opustoszałego legowiska wojowników. Jego posłanie było oddalone od reszty. Bliżej krawędzi, inne miejsca do spania były w znacznej odległości od niego. Nigdy nie cieszył się aż tak dobrą sławą, a teraz uważali go pewnie za przegrywa. Umościł się delikatnie na twardym według niego posłaniu. Pewnie nie ułożył odpowiednio gałązek, ale go to niezbyt obchodziło. Liczyło się to, że może w końcu zwinąć się w kłębek. Popatrzeć na opustoszałe miejsce, gdzie przebywał pan Skorupka. Jak na złość, od dawna się nie pokazywał. Ubolewał nad tym i zasypiał z malutkim okręgiem z liści oraz gałązek przy pysku. Zawsze moczył go łzami, gdy chciał, by robaczek powrócił. Był to jeden z wielu powodów do smutku, których pozbywał się wieczorem. Nigdy nie potrafił się powstrzymać. Wraz z każdą sekundą szlochu, który nawet teraz przeszkadzał mu w swobodnym oddychaniu, zdawał sobie sprawę, jak w końcu są nieważne jego zmartwienia. Próbował wyrzucić na bok niczym śmieci. Ale one powracały za każdym razem. Chciał, by kiedyś wraz ze słonymi kroplami, wsiąknęły głęboko w ziemię i dały mu spokój. Wyrwały go od tych poglądów o nim, dały szczęśliwą rodzinę. Tego już niestety nigdy nie odnajdzie.
KOCHAM TO IMIĘ OK?
OdpowiedzUsuńdobrze ci tak xd
OdpowiedzUsuń