- Pójdźkowa Łapo, wiesz…
- Chcę do mamusi!
- Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale…
- To nie możliwe, żeby umarła, NIEMOŻLIWE! Zabierz mnie do niej, zabierz, zabie-ee-rz, p-pro-osz-ę.
- Cii, już dobrze, dobrze…
Była, ale równocześnie wcale jej nie było.
Jej świadomość wędrowała daleko, unosząc się tam, gdzie nie sięgała rozpacz, strach i ból. Chodziła wolna, oglądając kolorowe obrazy istniejące tylko we wnętrzu jej głowy. Bawiła się z mamusią i Pieskiem na pierwszym w życiu, puszystym śniegu, po wszystkim odpoczywając wtulona w miękkie, niebieskie futro pachnące mchem i bezpieczeństwem. Wilcze Serce pokazywał jej i braciszkowi kolejne konstelacje, opowiadając o bohaterach, niesamowitych postaciach dokonujących jeszcze niesamowitszych rzeczy. A później przytulał mamusię, patrząc na nią w ten niezwykły sposób, jak nie robił tego nikt inny. I odwiedzała ich ciocia Zimorodek, taka zupełnie milsza niż zwykle. I był Żywiczna Mordka, i Bluszczowy Poranek, obaj uśmiechnięci i pachnący słonecznym klifem.
Żyła, otulona kokonem marzeń i wspomnień, a tuż obok niej słońce wschodziło i zachodziło, odmierzając kolejne dni odchodzące w przeszłość.
Nie czuła się samotna. Ktoś był obok niej, czuła to doskonale i mimochodem, skupiona na własnych przeżyciach. I była szczęśliwa.
Nieświadoma.
Co w tym czasie robiło jej ciało? Funkcjonowało. Nieobecność jego lokatorki odbijała się w wiecznie nieobecnym spojrzeniu wpatrzonych gdzieś przed siebie wielkich oczu, w niechęci do robienia czegokolwiek innego niż siedzenie na posłaniu, z łapami skrytymi pod ogonkiem.
Gdyby nie opiekujące się nią koty, pewnie umarłaby z głodu i pragnienia i nawet tego nie zauważyła. Jadła, spała, ale wszystko działo się gdzieś poza nią, z pomocą innych.
Ale przynajmniej była szczęśliwa.
<Ktoś chętny żeby się nią opiekować? Piesku, Poranna Łapo?>
Pójdźko :((
OdpowiedzUsuń