Zdążyła polubić swojego mentora i już dawno przestała mieć do niego żal za rozdeptanie kwiatuszka. Także tamto feralne polowanie…
Patrol upłynął im bardzo spokojnie. Van rozważał polowanie, ale szybko doszedł do wniosku, że nie ma co nadwyrężać uczennicy. Długo nie ruszała się z legowiska, a będą mieli jeszcze mnóstwo okazji, żeby poćwiczyć…
Mamusia sobie poradzi, prawda? Mamusia zawsze sobie radziła. Była piękna, mądra i czasami czule lizała Pójdźkę w czółko, szczególnie wtedy, jak spędzały czas przytulone do siebie.
Będzie dobrze, prawda?
Obserwowała, jak jej mentor w panice wskakuje na drzewo. Nie musiał, przecież mamusia na pewno da radę, podciągnie się na silnych, miękkich łapkach i stanie na gałęzi, uśmiechając się szeroko do Pójdźki.
Czekała, ale nic takiego się nie działo. Na dodatek… Czy jej mamusia… płakała?
- M-mamo? - pisnęła cichutko.
Kotka uśmiechnęła się do niej ciepło. Cynamonowa otworzyła ślepka jeszcze szerzej. Mamusia zdecydowanie powinna robić to częściej. Nieświadomie odwzajemniła gest, zastanawiając się, kiedy ostatnio…
- Kocham cię - usłyszała. A później pazury kotki straciły oparcie.
To było najdłuższe uderzenie serca w życiu koteczki. Patrzyła.
Dopiero gdy do do jej uszu dobiegł odgłos uderzenia i chrapliwy jęk, jej ciało wyrwało się z dziwnego otępienia.
M-mamusiu? - miauknęła. Dookoła panowała przeraźliwa cisza. Brak odpowiedzi. - Mamusiu! - jej głos miał w sobie wiele z kwilącego w kociarni kociaka. - Mamusiu!
Podbiegła do drzewa i stanęła przy pniu. Niewiele myśląc, wbiła pazurki w szorstką korę i spróbowała się podciągnąć. Wątłe łapy nie potrafiły podźwignąć ciężaru całego ciała. Koteczka opadła na ziemię i natychmiast spróbowała ponownie. I jeszcze raz. Gorączkowo szarpała korę, zostawiając na niej ślady krótkich pazurków, ale nawet tego nie zauważała.
- Mamusiu! MAMUSIUUU! - wykrzykiwała wszystkie swoje lęki, rozpacz i niepewność. - MAMUSIU, PROSZĘ!
- Ciii - Nagle coś chwyciło ją za kark, ale nie zdała sobie z tego sprawy. Dalej szarpała się, jak w transie, przed oczami mając tylko…
Krew. Lejącą się z góry w rytmie dogasającego serca.
Zamarła.
Płynęła z rany, z bulgotem wydostawała się z rozwartego pyszczka, zostawiając plamy na jasnym futrze, chlapała na śnieg, parując.
Nie potrafiła oderwać wzroku.
Jej mamusia zwisała z gałęzi, dławiąc się ostatnim, łapczywie chwytanym oddechem. W jej oku gasła ostatnia iskierka życia.
Kap. Kap. Kap. Kap.
Płyny mieszały się ze sobą, parując na śniegu.
Obłoczek falował w rytm oddechu. Drgał w tańcu, którego układu nie pojmowała. A krew szumiała, szumiała, szumiała…
- Pójdźkowa Łapo!
Z zaskoczeniem spojrzała na swojego mentora. Nie byli w lesie. Legowisko pachniało ziołami i kwiatami, dziwnie jak na tę porę roku.
- Ocknęła się - kocur rzucił do kogoś za swoimi plecami. - Już wszystko dobrze.
Dobrze?
Ból zaatakował z całą mocą.
Nawet nie próbowała powstrzymywać płaczu.
<Czyli to koniec...>
ajajaj, biedna Pójdźka :C
OdpowiedzUsuń(biedna to ona będzie jak z nią skończę xd)
Usuń