Pamiętam jak przez mgłę, gdy moja rodzina została zabita, jak moja matka powiedziała że nie jest moją biologiczną matką, jak wszyscy, jeden po drugim, zaczęli znikać z mojego życia. Może niezbyt dogadywałam się z innymi, ale stracić wszystkich w tak młodym wieku... Było dla mnie tragiczne. Przez to stałam się mało uśmiechnięta, wręcz byłam cały czas ponurym kotem. Aż do momentu, gdy tamci Dwunożni złapali mnie i chcieli wrzucić do wielkiego pudła z pomarańczową mazią... Widziałam wokół, jak pełno zwierząt – niewinnych zwierząt – było właśnie w takim kolorze, przetrzymywane w klatkach. W jednej chwili zdałam sobie sprawę, że jeśli niczego nie zrobię, wtedy i mi się to przytrafi. Nie chciałam stracić swojego pięknego, czarnego koloru sierści. Zaczęłam się wierzgać, wymachiwać łapkami oraz raniąc Dwunożnych. Widać, że byli zdenerwowani, bo zaczęli mnie mocniej przytrzymywać. Jednak nie na tyle, abym mogła się uwolnić, raniąc ich przy tym dostatecznie mocno – u jednego z nich zobaczyłam czerwone ślady. Przypuszczałam, że to była ich krew. Gdy tylko mnie puścili zaraz pobiegłam w głąb lasu ile sił miałam w łapach, a wszystko to działo się naprawdę szybko. Niewiele w tym czasie myślałam prócz tego, byleby uciec jak najdalej od nich. Na swojej drodze spotykała różne zwierzęta, niektóre nawet jej pomagały, ostrzegały przed innymi którzy mogliby ją zabić, a nawet dokarmiali.
- Co Ci się stało z ogonem? - zapytał pewnego razu jedna z kotek która jej pomagała.
Wtedy dostrzegła, że kawałek mojego ogona jest pomarańczowy. Dwunożnym udało się zmienić kawałek mojego futra. Byłam lekko zła na siebie że nie zauważyłam tego szybciej, ale nie myślałam tak o tym. Przecież nikt mnie nie nauczył że należy sprawdzać czy ze swoim zdrowiem jest dobrze, nikt mi nie powiedział nigdy, że powinnam szukać medyków jeśli zauważę u siebie coś niepokojącego. Nikt mnie niczego nie nauczył. Jedynymi kotami które cokolwiek mi mówiły byli inni samotnicy – chociaż nie zawsze mi pomagali. Zdarzało się nie raz, że zaczęto mnie przepędzać z niektórych terenów. Tak dotarłam tutaj, a wraz ze mną nastała pora gołych drzew. Niektóre koty mówiły mi, że na tych terenach mieszkają klany, które albo cię przepędzają, albo pomagają. Miałam wielką nadzieję, że jednak jeden z nich mnie weźmie pod swoje skrzydła. Nie liczyło się dla mnie co będe musiała robić, jak bardzo się starać. Chciałam mieć jakiś dom, w którym będę czuła się bezpiecznie. Za każdym razem jak przypominałam sobie o mojj rodzinie, nachodziły mnie nowe myśli, nowe wspomnienia powracały... Przypomniało mi się nawet że gdy potrafiłam cokolwiek dostrzec widziałam jak dwa koty się kłócą, słyszałam je co prawda teraz jak przez mgłę, ale mogłam wywnioskować kto kim był i o co była kłótnia. W końcu jeden z kotów odszedł – a może uciekł? Później pojawił się mój ojciec – o ile nim w ogóle był – i zaczął się nami opiekować. Mną, moim rodzeństwem oraz matką. Wszyscy niestety mnie okłamywali. Znowu posmutniałam, przypominając sobie jej słowa.. "Nie jesteś moją córką..". Tak powiedziała, że nie jestem jej. Później zaczęła się poprawiać, ale to właśnie pierwsze słowa zapadły mi głęboko w pamięci i zapewne nie pozostawią mnie w spokoju jeszcze przez długi długi czas. Idąc tak i rozmyślając co zrobię po spotkaniu jednego z kotów z któregoś klanu doszłam do wniosku, że zapewne zapytają mnie o imię... Nie chciałam używać swojego aktualnego imienia, więc postanowiłam zmienić.
- Jak by tu... - powiedziałam sama do siebie i spojrzałam w górę, w niebo.
Dni były coraz zimniejsze, coraz chłodniejsze, a ja nie miałam nikogo, któ by mi pomógł. Na swojej drodze od dawna nie spotkałam żadnego kota – już nie ważne czy by mi pomógł, czy też chciał przepędzić... Już samo spotkanie kogoś byłoby dla mnie czymś ważnym, ale nic się nie działo... Postanowiłam w pełni skupić myśli na wymyśleniu nowego imienia dla siebie. Milka, to nie było to, czego oczekiwałam. Wiedziałam, że nie powinnam zmieniać ot tak swojego imienia, ale nie chciałam trwać wiecznie w przeszłości. Pierwszym krokiem do zapomnienia powinna być zmiana swojego imienia. Rozglądałam się wokó, starałam się polować ale naprawdę marnie mi to wychodziło... Co chwila słyszałam, jak burczy mi w brzuchu, do tego nie potrafiłam znaleźć wody której mogłabym się napić. Czułam, że staję się coraz słabsza, że lada chwila moje zapasy energii się skończą i padnę.
- Stop – powiedziałam do siebie.
Nie mogłam przecież myśleć o tym, bo im bardziej myślałam tym było gorzej. Musiałam skupić się ponownie na wymyśleniu imienia. Coś, co na pewno by do mnie pasowało. Miałam czarne futro.. i ten ogon z pomaranczowym śladem na końcu...
- Lis!- krzyknęłam do siebie, ale nieco za głośno.
Stanęłam i rozejrzałam się dookoła. Nie chciałam spotkać teraz jakiegoś wroga, nawet przyjaciel nie byłby wskazany – po tm jak krzyknęłam imię zwierzęcia, które mogło w oka mgnieniu zabić takie stworzenie jak ja. Ruszyłam ponownie przed siebie, jednak zaraz się zatrzymałam bo za sobą usłyszałam jakby ktoś biegł w moją stronę... Wtem zza krzaków wyskoczył kot, który nieco mnie przestraszył. Czyżby usłyszał jak krzyknęłam swoje nowe imię? Miałam nadzieję, że nie...
- Kim jesteś i co tu robisz? - zapytał kot. - To teren Klanu Wilka – dodał kot.
Czyżby to były Klany o których opowiadały mi inne koty? Jeśli tak, to... Wypadłam naprawdę źle.
- Chcę do Was dołączyć. - odparłam ot tak, w końcu.
Kot spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
<Ktoś z Klanu Wilka?>
Klep Żabką
OdpowiedzUsuńOni się tam skończą jak im Lis wbije xD
OdpowiedzUsuń