Siedziałam gdzieś w żłobku, w ciszy wpatrując się w bawiące się rodzeństwo. Największy liliowy kocurek o błękitnych oczach ganiał za naszą siostrą — czekoladową szylkretką z charakterystycznymi pręgami na uchu. Zazwyczaj widząc ich bawiących się razem od razu bym dołączyła, jednak w tamtej chwili czułam, jakbym za uderzenie serca miała wybuchnąć. Wybuchnąć płaczem i uciec gdzieś bardzo, bardzo daleko od wszystkiego i wszystkich, żeby na chwilę zostać samą. Tam, gdzie nie znalazłby mnie żaden kot, ani w ogóle żadna żywa istota. Tam, gdzie mogłabym gnać razem z wiatrem wśród niezliczonej ilości kwiatów, a ptaki wędrujące po błękitnym nieboskłonie wyznaczałyby mi drogę, za dnia kierując się ku wschodzącemu słońcu, a nocą tańcząc wraz z gwiazdami do naszej wspólnej melodii. Odwróciłam się tyłem do bawiących się kociąt, aby skierować swoje ślepia na niebo i obóz znajdujący się pod nim. Otarłam łzy jedną łapką, następnie owijając wszystkie cztery krótkie kończyny puchatym ogonem. Delikatnie strzepnęłam głową, aby w ten sposób odgadnąć sobie grzywkę z oczu w kolorze nowo powstałych liści i pierwszej trawy po porze nagich drzew, wyłaniającej się znad białego puchu wraz z pierwszymi przebiśniegami, wywabionymi promieniami słońca. Miałam ochotę na zabawę tak Jak niemal zawsze, jednak już od jakiegoś czasu chciałam poznać szylkretkę, która pojawiła się wraz z uczennicą Medyka pracującą powracającą z treningu wojownika z Klanu sojuszniczego. Nosiła imię łezka, a jej futerko w większości pokrywała czerń. Mimo tego gdzieniegdzie widać było rudy odcień oraz przebijającą się biel. Głównie siedziała sama, strona codziennego klanowego z gwarku, zabaw tylko ciętych figli, zapewne po prostu preferując ciszę i spokój. Mimo to ja podeszłam do niej, próbując zachęcić do zabawy. Skończyło się tak, że popłakałam się i odeszłam mówiąc, że pobawią się sama. Zamiast tego jednak właśnie siedziałam nie rozmyślając o całym świecie z myślą “ Co zrobiłam nie tak?...“. Nagle, niespodziewanie starsza kotka podeszła do mnie.
— Ja… — wydukała, wbijając ślepia w łapy. — Przepraszam… Nie chciałam — miauknęła cicho, nerwowo poprawiając swoje futerko na piersi.
Przez uderzenie serca analizowałam wypowiedź szylkretki, wpatrując się w jej trójbarwne, lśniące futro.
— Nic się nie stało! Ja też czasami nie mam ochoty na zabawę… Może teraz masz ochotę się ze mną w coś pobawić? Jeśli nie zrozumiem, to nic!
Uśmiech wrócił na mój pyszczek, przyozdabiając go tak, jak zawsze.
— No… Nie wiem... W sumie mogę…? — miauknęła niepewnie i cicho, jakby bała się choćby wykonać najmniejszy ruch.
To w takim razie w co chciałabyś się pobawić? — mruknęłam, strzepując swoją rudą, puszystą kitą w czarne piegi.
— Nie wiem… — odparła niemalże szeptem Łezka, zaczynając wysuwać i chować pazurki przednich łap.
Zaczęłam szybko myśleć nad jakąś odpowiednią rozrywką dla naszej dwójki. “Kulki mchu to przereklamowana nuda…” — stwierdziłam, od razu odrzucając ten pomysł.
”Zabawa z piórkiem też odpada, bo w niej trzeba strasznie dużo biegać. Na chowanego nie mam za bardzo ochoty, A tak poza tym to jest za mało miejsca no i też to nie jest chyba zabawa odpowiednią dla dwóch kotów, potrzeba do niej większej ilości graczy… O, już wiem!“
— A może porobimy odbitki albo rysunki w piasku? Robiłaś je kiedyś? To super frajda!
— Nie… Nie robiłam… Chyba… — odparła kotka, a w jej ślepkach przez chwilkę coś się zatliło.
Nie wiedziałam, czy to zainteresowanie zaproponowano zabawą, radość z tego, że nie trzeba w niej kontaktu, czy może coś zupełnie innego, jednak sam fakt tego, że tam był sprawił, że zrobiło mi się ciepło na serduszku. Wsunęłam łapkę obok siebie, gdzie było kilka muszelek, liści o różnych kolorach, oraz cztery duże wygięte rybie łuski. Oprócz tego było też tam kilka kwiatków, które tata przyniósł mi z patrolu wraz z kilkoma innymi rzeczami. Zgarnęłam to wszystko, zaczynając po kolei tłumaczyć ich zastosowanie.
— Te łuski służą do przenoszenia wody z kącika zabaw, ale można też odciskać je w piasku, tworząc ciekawe wzory muszelki to samo, a kwiatki są raczej tylko do odciskania. Tak naprawdę to można odcisnąć wszystko, co się chce! Łapkę, bursztyn, kamyk… Cóż, ja raczej nie radzę, jeśli nie lubisz smaku piasku, ale możesz spróbować i pyszczek… A do tego można dorysować coś pazurkiem lub wodą przeniesiono właśnie muszelkami, lub rybimi łuskami! Co ty na to?
Starsza przez chwilę siedziała w bezruchu, jakby analizując moje słowa. W końcu delikatnie otworzyła pyszczek. Brzmi. Brzmi okej. Mruknęła, zaczynając odciskać jeden z kwiatów. Z uśmiechem złapałam całuskie ryby, odciskając dwa podłużne kształty. Następnie ją odłożyłam, zaczynając pazurkiem rysować dwa kółka, cztery trójkąty, dwie kreski, bardzo długie kreski, a następnie osiem małych kropka do tego dodałam kilka gwiazdek i serduszek, oraz odcisnęłam kilka kwiatków i muszelek. Na koniec dodałam trochę szczegółów, aby moje dzieło wyglądało jak najlepiej.
— Iiiiiiiiiiiii… Gotowe!!! Jeszcze tylko podpisać...
Nie zdawałam sobie z tego sprawę ale zazwyczaj jeśli bardzo się na czymś skupiałam lub robiłam coś na czym mi zależało lekko wystawiała język, pokazując kotu siedzącemu obok to, że co na nim łatki tak samo jak na moich uszach czy nosku lub łapkach. Namaziałam dwie strzałki, nierówno pisząc najpierw „Łezka”, a następnie trochę dalej „Słodka”.
— tadam! Co uważasz? Spytałam z ekscytacją, zaczynając przestępować z łapki na łapkę. Kocie odwróciło się w stronę mojego obrazku, przez chwilę się w niego wpatrując. W końcu po czasie, który jednocześnie zdawał się nie mieć końca niczym nurt wiecznej rzeki, nieskończenie płynącej przez niezliczoną ilość czasu, oraz ułamek uderzenia serca, ulotny niczym ostatnie tchnienie żywej istoty, lub ważne dla nas momenty.
— Jest… Jest ładny… Jestem już zmęczona… Pójdę już sobie…
— O-oh, okej… — mruknęłam, czując w środku dziwne uczucie.
Kotka odwróciła się, następnie zaczynając się wycofywać, kiedy ja zaczęłam walczyć sama ze sobą.
“ Chyba nie powinam… Ale… Słodka nie! Nie, nie, nie rób nic głupiegoooo… “
Wpatrywałam się w powoli odchodzącą przyszłą uczennice, w końcu na uderzenie serca zamykając oczy z rezygnacją. Następnie pobiegłam w jej stronę i bez ostrzeżenia przytuliłam. Nie jakoś tak bardzo mocno albo tak, żeby się przewróciła czy coś. To był taki zwykły przytulas, którego najchętniej urzyczyłabym całemu światu! Przez pierwszą chwilę szylkretka nie ruszyła się ani o długości wąsa a ja czułam się, jakbym tuliła się do śledzia. Nagle jej postawa się zmieniła, ponieważ cała się spięła. Przestraszyłam się i odsunęłam się z ciężkim uczuciem.
— Na muszelki… Prz-przep-przepra-aszam ni-nie powinnam tak robić…
Odsunęłam się o kilka kroków czując, jak mój ogon zaczyna nerwowo podrygiwać.
— Po prostu… Sama nie wiem… Może to głupie wytłumaczenie… Ale czasami… Po prostu to jest silniejsze ode mnie… Mimo wszystko powinnam szanować twoją przestrzeń… Przepraszam…
Patrzyłam się ze skruchą w ślepiach na Łezkę, czekając na jakąś reakcję. W końcu wzięła lekko drżący wdech.
— Ni… Nic się nie stało… Tylko… Tylko nie rób tak więcej… — wybełkotała, w czasie wypowiedzi wyrównując swój ton.
— Dobrze… — mruknęłam, podkulając pod siebie ogon.
Ponownie szylkretka zaczęła się wycofywać, tym razem szybciej przebierając łapkami. Po uderzeniu serca zrobiłam jeden niepewny krok w przód.
— Łezko?... — powiedziałam cicho myśląc, że tego nie usłyszy, jednak zastrzygła jednym uchem, na chwilę się zatrzymując i spoglądając w moją stronę.
Wzięłam drżący oddech przed swoją wypowiedzią.
— Zostaniesz moją przyjaciółką?... — spytałam, podnosząc na nią wzrok.
Między nami nastała chwila ciszy, przerywana jedynie odgłosami zabawy mojego rodzeństwa w tle.
— Ja… — zaczęła, wkrótce jednak urywając.
— Zastanowię się… — dokończyła, później znikając w cieniu, zostawiając mnie samą sobie z niemałym mętlikiem w głowie.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Kiedy słodka miała około 5 księżyców, świętowanie nadejścia wiosny.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Co dopiero się obudziłam i zamulona tuptałam przed siebie nic nie widząc, przez co w coś wpadłam. Coś, albo kogoś. Ciężko stwierdzić, widząc jedynie jakieś kolorowe ciapki. Upadłam na plecy, nie do końca wiedząc co się w ogóle stało. W końcu orientuje się, że leżę na ziemi, więc podnoszę się, aby móc pozbyć się piasku z futra i przeprosić to coś lub kogoś w co wpadłam.
— Przepra-przepraszam... — wymamrotałam, po chwili po prostu siadając obok, ocierając oczka łapkami. Tej nocy miałam problem ze snem i poprosiłam mamę o pomoc. Chwilę później wróciła w towarzystwie medyczki, która podała mi jakieś malutkie ziarenko, dzięki któremu teraz byłam… Właśnie taka tuż po obudzeniu. Pewnie dalej działało…
— Nic... Nic się nie stało — odpowiedziała niezręcznie, robiąc krok w bok. — Wszystko okej? — zapytała ciszej.
Słysząc znajomy głos od razu jakby się ożywiłam, patrząc w jej ślepka.
— Nic się nie stało, wszystko w porządku, z tobą wszystko okej? — spytałam podnosząc się i okrążając starszą od siebie kotkę kilka razy.
— Chyba okej..? — odparła, mimo to w jej robię wyczułam kapkę niepewności.
— Czy... Coś chcesz? — odparła, następnie się rozglądając, jakby kogoś szukała.
Słysząc potwierdzenie szylkretki przestałam się wokół niej kręcić, znów siadając obok. Kiedy zobaczyłam, że ta się rozgląda, moja postawa uderzyła mnie jak grom.
— Oh, prze-przepraszam że naruszam twoją przestrzeń osobistą... — rzuciłam, sztywno się podnosząc i siadając trochę dalej.
“ Znowu… “ — dodałam w myślach, karcąc siebie za brak opanowania w tej kwestii.
Ostatnio już raz jej tak zrobiłam, więc nie mogłam powiedzieć, że nie wiedziałam, że raczej nie lubi... Kontaktu ani takich rzeczy.
Trochę się zestresowałam i nie wiedziałam czy wogóle się odzywać, zaczynając nerwowo przestępywać z łapki na łapkę. W końcu odezwałam się.
— Oooh chyba nie pogratulowałam ci zostania uczennicą? A przynajmniej nie osobiście... Tak więc gratulacje! Może... Opowiesz mi jak to jest być uczniem? A tak poza tym, to masz śliczne nowe imię... Chociaż poprzednie też było cudne!! Obydwa mi sie bardzo podobają, a Tobie???
— Nie no... To nic takiego.
— Bycie uczniem jest... Chyba okej. Tak mi się wydaję. Dużo trenuję z Rosiczkową Kroplą, pokazuje mi tereny i nowe miejsca do polowania... Chociaż nie wiem, czy walka aż tak mnie kręci — dodała po krótkiej chwili szylkretowa. — A ty? Cieszysz się na swoją ceremonię?
Uśmiechnęłam się widząc, że uczennica trochę się rozluźniła kiedy dałam jej przestrzeń. Słuchałam jej opowieści o treningu z uwagą, raz po raz strzepując ogonem. W tym czasie gdzieś w oddali zaświergotał ptaszek. Zapewne był to wróbel. Nie pamiętałam tego dźwięku... Był bardzo kojący. Idealnie zsynchronizował się ze spokojnym tonem mojej rozmówczyni, trochę uspokajając moją rozbrykaną naturę. Na kwestie o tym, że walka nie do końca interesuje Łzę zastrzygłam uszami z intrygą. Szczerze się zdziwiłam, kiedy oznajmiono, że będzie wojowniczką. Myślałam że pójdzie na ogrodnictwo lub zostanie piastunką... Sama myślałam o tych rolach. Obydwie w jakiś sposób mnie pociągały. Byłam ciekawa życia wojownika, ogrodnika, piastuna... Wszystkich ról! Mimo to starałam się nie przyglądać tym, których nie jestem w stanie osiągnąć przez swoje pochodzenie. W końcu nie jestem z rodu co nie?...
— Nie wiem... Zastanawiam się na prośbą o drogę ogrodniczą lub zostaniem piastunką, ale.... Nie wiem. Szczerze trochę się boje Kotewkowego Powiewu i jej ucznia... A ogrodnicy? Nie wiem, może jest ktoś, kto naprawdę nie da rady być wojownikiem? Tak jak na przykład Szepcząca Łapa? Mówił mi że nie mógłby... A ty chcesz zmienić rolę? Ze względu na tę niechęć do walki?
W odpowiedzi szylkretka wymamrotała coś czego nie zrozumiałam i zanim zdążyłam jej odpowiedzieć, jakby rozpłynęła się w powietrzu, kolejny raz zostawiając mnie samą.
“ Cóż, najwyraźniej tak już po prostu ma… “ — stwierdziłam, niezbyt się tym przejmując.
Jakieś dwa dni przed mianowaniem pociech Borówki i Tojada.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Zamyśliłam się, w bezruchu wpatrując się w ważkę, która akurat usiadła na jednym z kamieni otaczających źródełko wody. Była niebieska, a jej skrzydełka lśniły w promieniach słońca niczym kryształki włożone tuż pod światło. Zauważyłam, że już od jakiegoś czasu przykuwały one moją uwagę swoim wyglądem oraz zachowaniem i kiedy tylko je gdzieś dostrzegałam, mój świat zmniejszał się tylko do tego pojedynczego latającego owada. Borówkowa Słodycz od ćwierć księżyca opowiadała mi i Korzonek oraz Konwalii o tym, jak wygląda mianowanie na ucznia, ponieważ podobno za niedługo sami mieliśmy go dostąpić. Podczas swojej obserwacji moje myśli jak zawsze przewijały się w dziwny, nieokreślony sposób, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić, przypominając zająca gnającego przez leśną ściółkę z uszami powiewającymi na wietrze i błyskiem w oku. Nagle w kadr wszedł mi jakiś kot przechodzący przed źródełkiem, odciągając moją uwagę. Przez to, a raczej dzięki temu wróciłam do rzeczywistości, skupiając się na tym kocię, który okazał się uczniem, a tak dokładniej to Senną Łapą, idącą w stronę sterty zwierzyny. Radośnie podreptałam w jej stronę.
— Cześć! Mogę się na chwilę przysiąść?
Na moim rudym, piegowatym pysiu gościł delikatny uśmiech, a ślepia tliły się radością, jakby chciały upodobnić się do rozgwieżdżonego nocnego nieboskłonu.
Nagle przypomniałam sobie o pytaniu, jakie zadałam jej przy naszej pierwszej rozmowie. Nie chciałam się jej upominać, ale miałam nadzieję, że już rozważyła moją propozycję.
< Łezko? Zastanowiłaś się już?? >
[2019 słów, trening wojownika]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz