Dawno temu, gdy Pacynka żyła z siostrami w piwnicy
— Kukiełko! Widzę, że już nie śpisz! Świetnie się składa, bo ja nie umiem zasnąć — wyjaśniła, podchodząc do siostry. — Nudzi mi się, wiesz? A skoro nie śpisz, to możemy razem coś porobić! — zaproponowała, kładąc przednią łapę na główce szylkretki.
Kukiełka zamknęła oko na widok Pacynki i mlasnęła kilka razy, różowiutkim ozorkiem przejeżdżając po swoim pyszczku. Liczyła, że jej krewna po prostu za chwilę sama odejdzie, zniknie jak cień, o określonych porach pojawiający się na ścianach piwnicy. To jednak nie nastąpiło. Gdy oddech Pacynki wdarł się do uszu Kukły, a siostrzana łapa wciąż spoczywała na jej czerepie, uchyliła ponownie powieki, zatapiając spojrzenie w kotce.
— Czego życzy sobie... — Nie dokończyła, gdyż jej szczęki rozwarły się w szerokim ziewnięciu.
— No... nie wiem, możemy na przykład... — tu zatrzymała się i na moment zamyśliła. — Porozmawiać o czymś ciekawym! Albo, wiesz, zaplanować jakąś ucieczkę — dodała ciszej, pochylając się nad uchem Kukiełki. Już raz próbowała stąd czmychnąć razem z Balladą, ale skutki były marne. — No, śmiało! Nie wierzę, że siostrzyczka nie chce się wydostać z tego śmierdzącego pudła! — stwierdziła nieco głośniej, a potem odwróciła głowę, dostrzegając śpiącą Pararelę. — Śpi... nic nie zauważy.
Kukiełka rozwarła szerzej oczy na słowa siostry. Jak to tak, opuszczać piwnicę? Bez zgody ciotki lub Parareli? Oj, nieznośny kotek wyrośnie z Pacynki... Chyba. A z drugiej strony, wizja poznania na własne oczy tego wszystkiego, o czym ich opiekunowie snuli historie, fascynowała młódkę.
— Co masz na myśli, Pacynko? — odparła po chwili milczenia, przenosząc wzrok na okno.
— No... Jak to co? — spytała, spoglądając na siostrę. Potem machnęła jej łapą przed twarzą. — A zresztą nieważne! — dodała. — Możemy po prostu o czymś porozmawiać, tak o! O czym byś chciała pogadać?
Cóż, pewnie o niczym.
— Jeszcze tylko kilka księżyców i będziemy mogli się stąd wydostać! Czy to nie jest ekscytujące? — w jej oczach błysnęła iskra.
Kukiełka zmrużyła oczy, gdy łapka siostry mignęła jej przed mordką.
— Może... Nie wiem — odparła cicho, na powrót szerzej otwierając ślipka. — Tutaj jest mi dobrze — dodała po chwili milczenia, przechylając nieznacznie łepetynkę. Pacynka zaniosła się śmiechem.
— No już, nie musisz przy mnie udawać! Kto by nie chciał się stąd wydostać? — miauknęła, ale gdy dotarło do niej, że jej siostra mówiła poważnie... nieco się uspokoiła. — Ale... co ty tu robisz całymi dniami, aby nie zwariować?
Kukiełka zamrugała raz i drugi, zanim przejechała różowiutkim ozorkiem po mordce i odpowiedziała powoli:
— Nic — przyznała. — W tym właśnie rzecz. To przyjemne.
* * *
Po egzekucji Wieleny
Jakież było jej szczęście, gdy nagle przed sobą dostrzegła znajomy pysk – Burzowe Chmury. Kocur wędrował wśród wrzosów ze zwieszoną głową, stawiając łapy, jakby ważyły tonę. Bura podniosła uszy i w kilku susach znalazła się tuż obok niego, przechylając głowę.
— Hej, Burza! Co ty taki przybity? — zapytała, uśmiechając się zadziornie.
Dymny uniósł na nią wzrok i wcale się nie rozchmurzył.
— Cześć, Pacynko — przywitał się niemrawo, przysiadając od razu, jakby ziemia sama go do siebie wciągała. — Cóż, w Klanie Burzy dużo się dzieje. Mogę ci opowiedzieć — zaproponował, próbując wykrzywić pysk w czymś, co miało przypominać uśmiech. Pacynka skinęła głową.
Burza poprawił się i na moment zapadła cisza, dopóki nie przerwał jej swoimi słowami:
— Więc… tak się składa, że… — zawahał się — …że w Klanie Burzy doszło ostatnio do dwóch morderstw. To znaczy jednego, ale z dwoma ofiarami… Zmarła wojowniczka i wojownik i… — znowu zamilkł, podnosząc wzrok na buraskę. Ona dobrze wiedziała, o które koty chodziło.
— A… i co było dalej? — dopytała, unosząc jedną brew.
Burza przejechał ogonem po ziemi, zostawiając za sobą krzywą linię.
— Doszliśmy do tego, kto był sprawcą tych morderstw i… okazało się, że jest nim ktoś, kogo znam — kontynuował, mówiąc coraz ciszej. Pacynka poczuła, jak jej łapy lekko sztywnieją. — Okazała się nim pewna kotka… Wieleni Szlak, ale pewnie nie znasz. Zawodzące Echo, nasz zastępca, zadecydował o tym, że trzeba ją… zabić — dokończył z trudem.
Pacynka odsunęła się o krok; powietrze wokół niej jakby nagle zgęstniało.
— Zabili ją…?
Burzowe Chmury drgnął niespokojnie.
— Tak… zabili. Oni.
Pacynce zmroziło krew w żyłach. Jej siostra… jej własna siostra, zabita przez te potwory! Marionetka się nie myliła – klanowe koty były złe. Były złe do szpiku kości! Zabierały Pacynce wszystko, co miała! To niedorzeczne… ona na to nie zasługiwała! Ona ani nikt z jej rodziny! Oni wszyscy byli tylko niezrozumiani…
— Coś się dzieje? — zapytał w końcu dymny, gdy zauważył, jak jej ogon drży tuż nad ziemią.
Pacynka uśmiechnęła się szeroko, choć w jej spojrzeniu mignęła irytacja.
— Nie! Nic, nic. Tylko sobie przypomniałam, że muszę już iść… — odchrząknęła i ponownie cofnęła się o krok.
— Dobrze… Idź bezpiecznie, Pacynko! Uważaj na siebie… Zawodzące Echo mówił, że Wieleni Szlak mogła pracować w dwójkę i drugi morderca wciąż może grasować w tych okolicach! — rzucił za nią Burzowe Chmury, gdy widział, jak odchodzi.
Pacynka splunęła na ziemię, napinając mięśnie łap. Czuła, że coś w niej się gotuje i lada moment zacznie kipieć. Musiała stąd jak najszybciej odejść; nie chciała przecież, by jej gniew sprawił, że dymnemu kocurowi by się oberwało. Jeszcze nie teraz. Kocur wciąż może się jej przydać.
* * *
W pewnym momencie bura spostrzegła, że gdzieś wśród traw przechadzał się kocur o kremowym, pręgowanym futrze. On również, tak jak Burza, wyglądał na niezadowolonego. Pewnie będzie łatwym celem.
Brązowooka przyspieszyła kroku, zachodząc go od tyłu. Wiatr działał jej na korzyść, nie zdradzając kocurowi jej zapachu. Gdy była już blisko Burzaka, wysunęła pazury, napinając mięśnie. To wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku uderzeń serca – była zdeterminowana, by wyrządzić mu jak najwięcej krzywdy. Dlatego, gdy kocur raz zastrzygł uchem, uznała to za sygnał. Wybiła się bezszelestnie od ziemi i poszybowała na jego kark.
Kremowy, nie spodziewając się nagłego ataku, wywrócił się na ziemię. Pacynka puściła go przy lądowaniu, spadając na skrawek ziemi obok. Burzak zdążył się tylko przewrócić na plecy, gdy samotniczka znowu przygwoździła go łapami do gleby. Bez wahania zamachnęła się łapą i przejechała mu szponami po pysku, zadając pierwszą ranę.
<Nieznajomy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz