Wybrała z górki zdobyczy pulchnego gołębia. Zaczęła rozglądać się po pobratymcach – w obozie panował lekki chłód, zwłaszcza w miejscach, do których jeszcze nie dotarło słońce. Zauważywszy rudą kotkę, spojrzała na nią ciepło, po czym zaczęła kroczyć w jej stronę.
— Hej, Kocimiętkowy Wirze! — krzyknęła do towarzyszki, posyłając jej uśmiech. Ostatnio została mianowana, pokonała Kamienną Łapę. Ognikowa Słota nadal nie była pewna, co myśleć o kocurze. Z jednej strony swego czasu bardzo chciała się z nim zakolegować, w końcu był bratem Dębowej Łapy, teraz znanego jako Porywisty Dąb. Jednak z drugiej wcale nie mogła – uczył go Wilczy Skowyt, więc to nie stawiało go w najlepszym świetle. Sama Zalotna Krasopani nie przepadała za ich rodem, jeśli jej pamięć nie myliła. Lepiej było nie denerwować matki. W końcu co by Słota zrobiła, gdyby Zalotka się na niej zawiodła? Nie mogła do tego dopuścić! Co do Kocimiętki… ostatnio spędzała z nią dużo więcej czasu, od rozmowy z Tygrysią Łapą, a teraz już Tygrysią Nocą. Odnalazła w ich konwersacjach komfort, jakiego było jej potrzeba.
Zielonooka podniosła wzrok, spozierając na wojowniczkę. Posłała jej uśmiech na przywitanie.
— Ognikowa Słoto, co tam? — zapytała, gdy znalazła się już wystarczająco blisko.
— Zjemy razem? — zapytała brązowooka, kładąc przed kotką zdobycz, jaką sobie wybrała.
Kocimiętka kiwnęła entuzjastycznie głową.
— Pewnie! — odparła szybciutko, po czym zabrała się za rozdzielenie ptaka na dwie części. Zwinnym ruchem pazura przecięła cienką różową skórę, wyrywając przy tym kilkanaście piór, przysuwając drugą część Słocie. Zabrała się za jedzenie, chyba sama musiała zgłodnieć.
— Co dzisiaj robisz? — dopytała Słota między gryzami.
— Dzisiaj? Dzisiaj… nie mam nic takiego tak naprawdę, chyba że mi coś przydzieli Makowy Nów — odpowiedziała, nie zastanawiając się długo.
W oczach Słoty błysnęła iskra zadowolenia. Świetnie! Więc mogła jej za moment znaleźć zajęcie. Pokiwała głową, dając w ten sposób znać, że przyjęła.
— Zatem chodźmy na wspólne polowanie — miauknęła, pusząc sierść na piersi. — Dokończ jeść i się zbieramy — dorzuciła, sama kończąc już powolutku swoją zdobycz.
Kocimiętkowy Wir zaczęła szybciej przeżuwać zdobycz, wyglądała momentami tak, jakby odpływała myślami gdzieś daleko, tylko po to, żeby za moment wziąć kolejny gryz gołębia.
Wreszcie kiwnęła głową, oblizując policzki. Na sam koniec wystawiła język, jednak nie złośliwie, po prostu to była taka jej rzecz.
— To prowadź, gdzie idziemy? — zapytała, nie rezygnując z uśmiechu na pyszczku.
— Pokażę ci — odparła Słota, idąc już w stronę wyjścia z obozu. Zanurkowały w tunelu, ocierając się o siebie futrami w przyjacielskim geście.
Szły obok siebie w ciszy, Ognikowa Słota rozglądała się za wszelkiego rodzaju intruzami, a także nasłuchiwała czy nic przypadkiem nie piszczy w trawie. Słabe słońce grzało im grzbiety, za niedługo powinno się ocieplić. Dojdą na miejsce przed wysokim słońcem, tak myślała Słota.
Przed ich pyskami zaczęło rysować się już wielkie białe skrzydło należące do Dwunożnych. Potworna Przełęcz – szylkretka zastanawiała się, jakie miejsce byłoby najlepsze. Tutaj może będzie najspokojniej, w dodatku zdarzały się w tych terenach króliki, więc może Kocimiętce by się to spodobało. Wilgotna ziemia chlupotała kotkom pod łapami, las miękł pod napływem ciepła Pory Nowych Liści. Zielone pąki dumnie prezentowały się na drzewach, a rozciągające się niebo nad ich głowami było błękitne, nieprzecięte ani jedną mleczną chmurką.
Ognikowa Słota zatrzymała się u boku Kocimiętki, czując, jak stykają się znowu futrami. Brązowookiej serce zabiło mocniej. Zmarszczyła nos, nie będąc pewna, dlaczego tak zareagowała. Nie myśląc nad tym długo, wskazała głową poruszającą się kępkę trawy. Coś nieopodal nich skubało sobie w najlepsze jakieś ziarenko, nieświadome zagrożenia. Nie był to królik ani zając – raczej nornica lub mysz.
Kocimiętka, zauważywszy ruch towarzyszki, kiwnęła głową i przybrała pozycję myśliwską. Zaczęła skradać się do celu, nie spuszczając go z oczu. Przed jej łapami nie było ani jednej gałązki, chociaż podłoże mogło być śliskie przez odpuszczającą już Porę Nagich Drzew. Śniegu ubywało i ubywało, niedługo nie zostanie z niego nic.
Nagle ruda pobiegła przed siebie, posyłając kawałki ziemi wraz z trawą w powietrze. Pędziła niczym królik uciekający przed kotem.
Ognikowa Słota przysiadła obok Kocimiętkowego Wiru. Zdobycze leżały przed ich łapami, dzisiejszy dzień był udany. Może nie wykarmią tym całego klanu, ale na pewno ktoś się dzięki temu naje. Słońce powoli zachodziło, malowniczy krajobraz widniał przed ich oczami. Horyzont wymieszał się z ostrymi pomarańczowymi, różowymi, a nawet i żółtymi chmurkami, które przecinały mocno nasycone niebo. Słońce raziło kotki po oczach, puszczając na nie ostatnie ciepłe promyki. Szylkretka zerknęła na rudą, która wpatrywała się teraz w niebo. Wyglądała, jakby myślami była gdzieś daleko.
Po paru uderzeniach serca zielonooka zagadnęła.
— Słoto, oddaliłaś się ostatnio od Tygrysiej Nocy? — mruknęła, a w jej głosie słychać było czystą konsternacje.
Brązowooka speszyła się odrobinę. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi, zmarszczyła nos, a ogon zawinęła delikatnie. Nie rozmawiało jej się o nim przyjemnie. Takie pytanie ze strony pręguski było do przewidzenia, w końcu wojowniczka bardzo często jej o nim opowiadała w przeszłości, zresztą wcale nie tak dawno temu. Prychnęła cicho pod nosem.
— On jest mysim móżdżkiem, wiesz? — miauknęła kocica, starając się, jak mogła, żeby tylko nie wybuchnąć przed przyjaciółką. — To znaczy… lubię go, ale on jest zaślepiony. Jest wiecznie zajęty czym innym — przedstawiła, nie będąc pewna, jak powinna to ująć. Zmrużyła oczy, machnąwszy ogonem nerwowo. — Jakby miał w głowie muchy, a nie mnie — dorzuciła pod nosem, płaszcząc uszy. — Kocimiętko, a jak mają się twoje relacje? Dogadujesz się z Nadciągającym Pomrokiem? — zagadnęła, chcąc jakoś uniknąć tematu Tygryska. Nie wiedziała, jak do niego podchodzić odkąd ją odrzucił.
— Hej, Kocimiętkowy Wirze! — krzyknęła do towarzyszki, posyłając jej uśmiech. Ostatnio została mianowana, pokonała Kamienną Łapę. Ognikowa Słota nadal nie była pewna, co myśleć o kocurze. Z jednej strony swego czasu bardzo chciała się z nim zakolegować, w końcu był bratem Dębowej Łapy, teraz znanego jako Porywisty Dąb. Jednak z drugiej wcale nie mogła – uczył go Wilczy Skowyt, więc to nie stawiało go w najlepszym świetle. Sama Zalotna Krasopani nie przepadała za ich rodem, jeśli jej pamięć nie myliła. Lepiej było nie denerwować matki. W końcu co by Słota zrobiła, gdyby Zalotka się na niej zawiodła? Nie mogła do tego dopuścić! Co do Kocimiętki… ostatnio spędzała z nią dużo więcej czasu, od rozmowy z Tygrysią Łapą, a teraz już Tygrysią Nocą. Odnalazła w ich konwersacjach komfort, jakiego było jej potrzeba.
Zielonooka podniosła wzrok, spozierając na wojowniczkę. Posłała jej uśmiech na przywitanie.
— Ognikowa Słoto, co tam? — zapytała, gdy znalazła się już wystarczająco blisko.
— Zjemy razem? — zapytała brązowooka, kładąc przed kotką zdobycz, jaką sobie wybrała.
Kocimiętka kiwnęła entuzjastycznie głową.
— Pewnie! — odparła szybciutko, po czym zabrała się za rozdzielenie ptaka na dwie części. Zwinnym ruchem pazura przecięła cienką różową skórę, wyrywając przy tym kilkanaście piór, przysuwając drugą część Słocie. Zabrała się za jedzenie, chyba sama musiała zgłodnieć.
— Co dzisiaj robisz? — dopytała Słota między gryzami.
— Dzisiaj? Dzisiaj… nie mam nic takiego tak naprawdę, chyba że mi coś przydzieli Makowy Nów — odpowiedziała, nie zastanawiając się długo.
W oczach Słoty błysnęła iskra zadowolenia. Świetnie! Więc mogła jej za moment znaleźć zajęcie. Pokiwała głową, dając w ten sposób znać, że przyjęła.
— Zatem chodźmy na wspólne polowanie — miauknęła, pusząc sierść na piersi. — Dokończ jeść i się zbieramy — dorzuciła, sama kończąc już powolutku swoją zdobycz.
Kocimiętkowy Wir zaczęła szybciej przeżuwać zdobycz, wyglądała momentami tak, jakby odpływała myślami gdzieś daleko, tylko po to, żeby za moment wziąć kolejny gryz gołębia.
Wreszcie kiwnęła głową, oblizując policzki. Na sam koniec wystawiła język, jednak nie złośliwie, po prostu to była taka jej rzecz.
— To prowadź, gdzie idziemy? — zapytała, nie rezygnując z uśmiechu na pyszczku.
— Pokażę ci — odparła Słota, idąc już w stronę wyjścia z obozu. Zanurkowały w tunelu, ocierając się o siebie futrami w przyjacielskim geście.
***
Przed ich pyskami zaczęło rysować się już wielkie białe skrzydło należące do Dwunożnych. Potworna Przełęcz – szylkretka zastanawiała się, jakie miejsce byłoby najlepsze. Tutaj może będzie najspokojniej, w dodatku zdarzały się w tych terenach króliki, więc może Kocimiętce by się to spodobało. Wilgotna ziemia chlupotała kotkom pod łapami, las miękł pod napływem ciepła Pory Nowych Liści. Zielone pąki dumnie prezentowały się na drzewach, a rozciągające się niebo nad ich głowami było błękitne, nieprzecięte ani jedną mleczną chmurką.
Ognikowa Słota zatrzymała się u boku Kocimiętki, czując, jak stykają się znowu futrami. Brązowookiej serce zabiło mocniej. Zmarszczyła nos, nie będąc pewna, dlaczego tak zareagowała. Nie myśląc nad tym długo, wskazała głową poruszającą się kępkę trawy. Coś nieopodal nich skubało sobie w najlepsze jakieś ziarenko, nieświadome zagrożenia. Nie był to królik ani zając – raczej nornica lub mysz.
Kocimiętka, zauważywszy ruch towarzyszki, kiwnęła głową i przybrała pozycję myśliwską. Zaczęła skradać się do celu, nie spuszczając go z oczu. Przed jej łapami nie było ani jednej gałązki, chociaż podłoże mogło być śliskie przez odpuszczającą już Porę Nagich Drzew. Śniegu ubywało i ubywało, niedługo nie zostanie z niego nic.
Nagle ruda pobiegła przed siebie, posyłając kawałki ziemi wraz z trawą w powietrze. Pędziła niczym królik uciekający przed kotem.
***
Po paru uderzeniach serca zielonooka zagadnęła.
— Słoto, oddaliłaś się ostatnio od Tygrysiej Nocy? — mruknęła, a w jej głosie słychać było czystą konsternacje.
Brązowooka speszyła się odrobinę. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi, zmarszczyła nos, a ogon zawinęła delikatnie. Nie rozmawiało jej się o nim przyjemnie. Takie pytanie ze strony pręguski było do przewidzenia, w końcu wojowniczka bardzo często jej o nim opowiadała w przeszłości, zresztą wcale nie tak dawno temu. Prychnęła cicho pod nosem.
— On jest mysim móżdżkiem, wiesz? — miauknęła kocica, starając się, jak mogła, żeby tylko nie wybuchnąć przed przyjaciółką. — To znaczy… lubię go, ale on jest zaślepiony. Jest wiecznie zajęty czym innym — przedstawiła, nie będąc pewna, jak powinna to ująć. Zmrużyła oczy, machnąwszy ogonem nerwowo. — Jakby miał w głowie muchy, a nie mnie — dorzuciła pod nosem, płaszcząc uszy. — Kocimiętko, a jak mają się twoje relacje? Dogadujesz się z Nadciągającym Pomrokiem? — zagadnęła, chcąc jakoś uniknąć tematu Tygryska. Nie wiedziała, jak do niego podchodzić odkąd ją odrzucił.
<Kocimiętkowy Wirze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz