Wczoraj dostała niespodziewane zaproszenie. Jaskier - jeden z wędrownych zielarzy odwiedzających akurat Owocowy Las, poprosił o jej obecność następnego dnia wieczorem w Śliwkowym Gaju. Jaśminowiec nie chciała się przyznać, że wyczekiwała tego spotkania. Odkąd Miłostka zniknęła właściwie nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Len stawał się coraz nudniejszym towarzyszem - owszem, wciąż się spotykali, jednak w jej oczach ten związek przestał mieć sens jak tylko szylkretowy ogon znikał sprzed jej nosa. Chodziła na patrole, odwiedzała częściej Purchawkę przynosząc jej drobne piórka i szukała najróżniejszych sposób na to, jak załatać dziurę w codzienności, jaką zaginiona pointka po sobie zostawiła. Niestety z brakiem powodzenia. Liczyła, że może to nieco odwróci jej uwagę. Pół dnia się stroiła, nawet poprosiła szamankę o pomoc w dobraniu nowych roślinnych ozdóbek do futerka, aż nie nadeszła pora spotkania. Udała się wdzięcznym krokiem do Śliwkowego Gaju, rzucając Lnowi jakąś wymówkę o polowaniu. Kremowego niekoniecznie nawet obchodziło, że czekoladowa gdzieś wychodzi. Nawet lepiej.
Między drzewami dostrzegła ślicznie ułożone, rudo-białe futro, jednak nie widok, a zapach przykuł jej uwagę. Była ciekawa, w czym się musiał Jaskier wytarzać, żeby uzyskać taką woń. Im bliżej Jaśminowiec podchodziła, tym mocniejszy zapach wyczuwała. Koty tak nie pachniały. Był intensywny, lecz nie mdły i zatykający nozdrza. Najmocniej wybijała się korzenność i ziemistość, gdzieś dalej jeszcze nuta słodyczy. To, co trzeba było powiedzieć to to, że zdecydowanie był przyciągający. Najwidoczniej zielarze mieli swoje sztuczki.
— Heeej — miauknął przeciągle, gdy kotka podeszła wystarczająco blisko.
— No dobry wieczór — uśmiechnęła się ładnie do kocura, przysiadając się obok. — Czymże zasłużyłam na zaproszenie na spotkanie z tajemniczym wybawcą Owocowego Lasu?
— Och, błagam, ktoś taki jak ty nie potrzebuje robić nic, by sobie na cokolwiek zasłużyć! Zresztą — zachichotał — nie przesadzajmy już z tymi wybawcami. Ot, zwykła pomoc. No i nie jesteśmy tu chyba po to, byś to ty mi schlebiała. Bardzo ci w tych listkach ładnie — miauknął, przechylając delikatnie głowę. Mimo tego co powiedział, było widać, że komplement bardzo go ucieszył — Nawet ładniej niż zazwyczaj, a to naprawdę wyczyn.
— Słodzisz mi, słodzisz — zamruczała, łakomie łykając komplementy lejące się z pyska kocura. Ah, gdyby Len też jej takie rzeczy mówił częściej... w końcu próbując ukraść go Miłostce to raczej srebrna zabiegała o jego względy. Miło było być po drugiej stronie. Czując, jak jej ego jest przyjemnie karmione, Jaśminowiec nie miała zamiaru zniechęcać kocura. Widziała delikatny błysk w jego zielonych oczach jak przyszła, a łącząc to ze schlebianiem nie trudno było wywnioskować, że czekoladowa wpadła Jaskrowi w oko - dlaczego się tym nie pocieszyć? Przecież to tylko niewinne spotkanie, zielarze i tak są tylko tutaj na chwilę, a Jaśminowiec znudziło się zabieganie o już bezsensowną uwagę Lnu. Poza tym, atencja od nowego kota zawsze poprawiała jej humor, czego ostatnio mocno potrzebowała. — Ładne miejsce wybrałeś — pochwaliła rudzelca. — I ładnie pachniesz. To jakaś mieszanka ziół na specjalne okazje? — zachichotała, zerkając na towarzysza ciekawsko.
— Zgadzam się. Miejsce równie urokliwe jak osoba, która je zamieszkuje... Ach, więc cię zaintrygował, hm? Nic dziwnego. Nikt nie jest w stanie mu się oprzeć — zamruczał, obchodząc kotkę wokół i stając z drugiej strony. Gdy muskał swoim futrem o jej, Jaśminowiec poczuła podobne (choć oczywiście słabsze) pobudzające wrażenie do ocierania się o kocimiętkę. — Korzeń całunki, moja droga. Rośliny o pięknych, kwiatach i niepozornym cudzie, który rośnie pod ziemią. Zresztą, co ja będę opowiadał... — Znów ruszył, tym razem przed siebie. Połowa jego ciała zniknęła za pniem śliwy, by zaraz znów się pojawił, wychodząc po drugiej stronie. Tym razem jednak trzymał w pysku pewien słodko, miodowo pachnący kwiat. — Normalnie ich rozkwit przypada na porę zielonych liści, lecz ten zakwitł wcześniej. Czyżby dla kogoś wyjątkowego? — miauknął, stawiając podarek przed Jaśminowiec.
"Nikt nie jest w stanie mu się oprzeć", co? Jaśminowiec położyła po sobie z niezadowoleniem uszy, słysząc to zdanie. Nie lubiła, jak ktoś używał sztuczek, by zdobyć jej przychylność, a na pewno nie takich. Jednak słodka woń na futrze kocura rzeczywiście była bardzo kusząca, a sam zapach mile drażnił pobudzająco jej nosek. Przecież to nie kocimiętka ani sfermentowane owoce. Od odrobiny zapachu przecież nic się nigdy złego nie stało. — Że też takich chwytów używasz na pierwszym spotkaniu — Jaśminowiec pokręciła głową. — Miłe słówka, atmosfera, prezenty... Wiesz, jak podejść kotkę, co? — miauknęła, mimo wszystko przyjmując podarunek. Bo kto jej zabroni? Len? Jest ostatnio za bardzo zajęty sobą i swoimi rzeczami, żeby ją zauważyć w obozie. Jaskier zaśmiał się delikatnie.
— Wie się to i owo... Czy kwiatek i parę szczerych słów to naprawdę tak dużo w Owocowym Lesie? Musicie mieć naprawdę prostackie kocury wśród swoich... — miauknął, w końcu na powrót siadając naprzeciwko Jaśminowiec. Można było odnieść wrażenie, że mówił o jakiejś konkretnej osobie... — Tylko żebyś nie pomyślała, że chcę cię po prostu jakoś parszywie udobruchać, jak niektórzy są w stanie! Żadnych sztuczek nie stosuję! To po prostu piękny kwiat i jeszcze piękniejsze perfumy. Musiałem przynajmniej spróbować dorównać twojemu poziomowi, ale cóż... Poległem... Jak mogłem się tego spodziewać... — Teatralnie opuścił głowę, kręcąc nią z udawanego rozczarowania. Prostackie kocury... W zasadzie to tak! Nikt nie dawał jej ostatnio wystarczająco godnej uwagi. Może to dlatego tak się przejmowała odejściem Miłostki. Len ostatnio, oprócz ich schadzek oczywiście, ledwo ją zauważał, bardziej zajęty... Czymkolwiek to on robi ze sobą w obozie. Najwyższy czas by się to zmieniło, a jak jej własny "chłopak" nie dawał jej tego, co potrzebowała, to czemu miałaby zawracać sobie nim głowę, szczególnie na tak miłym spotkaniu. — Wstyd i hańba — przyłączyła się do teatralnego kręcenia zwieszonym łbem. — Teraz nic tylko znaleźć sobie ładny dołek do zakopania się... — westchnęła, by po chwili ciszy wybuchnąć chichotem. Jaskier miał coś w zielonych oczach. Były nawet odrobinkę podobne do Miłostkowych... — Cóż, będziesz miał szansę się poprawić na następnym spotkaniu, skoro aż tak Ci zależy — puściła mu oczko.
Uniósł jedną z łap, jakby chciał ją oprzeć o swoje czoło, jeszcze dodając dramaturgii. — Będę próbował, ale obawiam się, że wszystkie próby i tak spełzną na niczym... Masz ci los! — miauknął, po czym zamilkł – tylko na moment. Minęło parę uderzeń serca, a on roześmiał się, najwyraźniej nie potrafiąc utrzymać swojej roli za długo. — Och, wybacz. Może teraz coś innego... Właśnie, głupi ja, nawet nie zapytałem. Jak damie minął ten dzień? — zapytał już normalnym głosem. — Mi jak zwykle. Za dużo się u was nie zmienia, wiecie? Przyjść, ogarnąć tych churchających i wieczorem wrócić do gniazda. Można sobie umilać czas — puścił kotce oczko — lecz jestem już przyzwyczajony do ciągłej przygody.
— To prawda, rutyna powoli dopada nas wszystkich, szczególnie w naszej obecnej sytuacji — westchnęła. Miała nadzieję, że jej mama się wyliże z choroby. Tyle kotów już straciło życie... To, że tyle jej się udało przetrwać musi pokazywać, że w końcu wyzdrowieje. — Ale to nie czas i miejsce na zamartwianie się szarą codziennością — miała się przecież rozerwać na tym spotkaniu! Jaskrowi już przynajmniej na chwilę udało się wciągnąć ją z po-Miłostkowego dołka, dlaczego teraz próbowała się przypadkiem wpędzić w słaby nastrój?! Pokręciła szybko główką, by wrócić do topienia się w kuszącym zapachu Jaskrowego futerka. Przybliżyła się nawet na tyle, by ich ogonki mogły się dotknąć. — Przyzwyczajony do przygód mówisz? Cóż, w takim razie może to spotkanie też rozpocznie jakąś nową przygodę, hm? — zamruczała, trzepocząc rzęskami. — A mój dzień? Na pewno pewien pan sprawił, że stał się dużo lepszy~
Gest kotki zdecydowanie nie był mu obojętny. Próbował trzymać fason, lecz jej dotyk skutecznie mu to utrudniał. Jego łapy zrobiły się kluchowate, a pewny głos zadrżał. — To wie-wielki zaszczyt — miauknął. — A ja na każdą przygodę jestem gotowy. Takiej jeszcze nie doświadczyłem, ale to nic. Wiem, że będzie najlepszą z nich wszystkich.
— Zobaczymy... — posłała mu zalotny uśmieszek. — Tylko może nie wspominajmy o tym innym, szczególnie tym "prostackim kocurom". Niech to będzie na ten moment nasza tajemnica, później sobie wyjaśnię z nim... znaczy z nimi sprawę, dobrze? — zatrzepotała ładnie rzęskami, po czym obeszła Jaskra dookoła, delikatnie ocierając się o jego pachnące futro. — To może spacerek? — zachęciła go do wstania. Mieli jeszcze czas zanim powinni wrócić do siebie, nie spieszyli się nigdzie, czemu nie pocieszyć się wieczorem trochę dłużej?
Wieczór z Jaskrem nieco się przedłużył i zakończył milej, niż na początku zakładała. Wracając do obozu wpadła za to na Lna. Sprzedawszy mu wymówkę, że to dla niego się tak wystroiła i wypachniła, kocur zdawał się być całkiem zadowolony. Korzystając z faktu, że mieli jeszcze kawałek do obozu postanowiła jeszcze okazać mu nieco wymuszonych czułości. Nie chciała, żeby kremowy nabrał jakiś większych podejrzeń. Jeszcze nie teraz… chociaż i tak wydawało jej się, że Len by się nie przejął za bardzo wieścią, że między nią a Jaskrem nieco zaiskrzyło. Znała go na tyle dobrze, żeby móc stwierdzić, że kocurowi raczej nie zależy na nikim innym niż na sobie. Na pewno nie zależało mu na niej na tyle, by chociaż kiwnąć pazurem na Jaskra, gdyby ich mała tajemnica się wydała. Mimo wszystko - wolała nie kusić losu i chociaż jeszcze chwilę utrzymywać pozory przed Lnem, przed sobą, przed Owocowym Lasem, że nic się nie zmieniło. Utrzymywana relacja z Lnem miała być dowodem tej niezmienności. Romans z Jaskrem - rozproszeniem, odwróceniem uwagi od nieszczęścia, w jakie się wkopała. I miało być tylko jej, im dłużej, tym lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz