*timeskip do teraz*
Powłóczyła łapami po legowisku, ciągnąc ogon za sobą. Wnętrze wieży wydawało się dziwnie puste. Cierpki smak ziół rozpłynął się po jej języku, kiedy pochyliła się nad Pozłacaną Pszenicą.
Zdawała się nie zrozumieć jeszcze tego, co się stało. Nie uważała nawet, podając lekarstwa jednej z podejrzanych – upuściła je jedynie u jej łap i odwróciła się, kierując się w stronę składziku. Nie miała siły się tym przejmować. Obraz ciała Skowroniego Odłamku pojawiał się za jej powiekami każdym razem, gdy przymykała ślipia. Rozszarpanego, ułożonego bez żadnego szacunku ciała jej brata.
Wzięła drżący oddech. Nadal pamiętała ich ostatnią rozmowę; jego ostatnie słowa.
— To... Wiem, jak to zabrzmi… Chciałbym ci o czymś powiedzieć...
Przeczuwała, że jego słowa nie przyniosą nic dobrego. Jednak w końcu zdecydował się z nią porozmawiać, czyż nie? Rozedrgane spojrzenie i szybko unoszące się boku srebrnego nie musiały o niczym świadczyć. Tak samo przestraszona mina i oczy przepełnione… Wstydem? Żalem?
Skowronek wysunął pazury, wbijając je w ziemię i otworzył niepewnie pysk.
— Jakkolwiek by to nie brzmiało... Jakiś czas temu... Tak właściwie dość dawno temu… Złamałem kodeks medyka... Zakochałem się w nocniaczce... Po tym, co zrobiłem, Klan Gwiazdy mnie odrzucił. Po prostu... Chcę cię przestrzec, żebyś nie szła w moje ślady. Popełniłem straszny błąd.
Nie wiedziała wtedy, co ma mu odpowiedzieć – nie wiedziała również teraz. Jakie to słowa cisnęły by się jej do pyska, wydawały się zbyt nieodpowiednie.
Partnerka? Zdrada… Dzieci? Żadna z tych rzeczy nie brzmiała jak coś, w co zamieszany by był Skowronek. Nie tak wyobrażała sobie brata. Nie tak wyobrażała sobie tego, na którego patrzyła z podziwem. Który zdawał się nigdy w życiu nie zrobić nic źle, tylko los ciągle podkładał mu łapę.
Jej zachęcający uśmiech opadł. Zielone ślipia zmrużyły się nieco, a spojrzenie zmieniło się. Słowa utknęły jej w gardle.
Końcowo wstała i odwróciła się tyłem do kocura. Nie miała pojęcia, dlaczego jej to mówi. Po takim czasie. Wbiła pazury w mokrą trawę, opuszczając głowę w dół. Wzięła głęboki oddech.
— Ja… Ja- Nie wiem — wydusiła z siebie.
Nie była w stanie na niego spojrzeć. Chwiejnym krokiem ruszyła do przodu, zostawiając brata z tyłu. Musi… Musi pomyśleć.
Czasu pomyśleć nie miała. Zaledwie dzień później doszło do kolejnej klanowej tragedii. Nie była w stanie jednak całkowicie się na niej skupić, jej umysł jak gdyby zasnuty pajęczyną. Gdy przyszedł czas na głosowania… Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, gdy podała imię brata Zawodzącemu Echu. Nie powinna tak robić. Jednak… Skowronek już długo zachowywał się tak, jakby postradał zmysły. Nigdy by tego nie przyznała, ale jego wyznanie sprawiło, że czara się przelała… I najzwyczajniej przestała mu ufać. Jak przecież taki życzliwy, głęboko wierzący kot mógł chować taki sekret? Co jeszcze ukrywał? Zwierzając swoje podejrzenia zastępcy myślała, że nic poważnego się stanie. Chciała mieć jedynie pewność… Że ktoś wie o jej niepokoju. Nie chciała dowiedzieć się, czy miała rację, a tym bardziej nie chciała… Nie chciała go stracić.
Dreszcz przeszedł po jej grzbiecie. Nie chciała zaakceptować jego śmierci. Nie obchodziło już ją nawet to, co zrobił, albo co mógł zrobić. Chciała, aby nadal był u jej boku, obłąkany i przeklęty czy nie. Dlaczego w ogóle się odzywał? Dlaczego wziął winę na siebie? Czy to ona zapeszyła, popełniając taki głupi błąd, dając emocjom wpłynąć na swój osąd?
Głowa jej pękała od nieustającego biegu własnych myśli. Spuściła wzrok na łapy, stojąc pośrodku legowiska. Jej pazury zazgrzytały o kamienną posadzkę; była pewna, że to teraz ona wygląda na szaloną. Tak się też czuła. Ciągle czuła unoszący się w powietrzu zapach lawendy, ciągle widziała ślady ziołowej mieszanki barwiącej jej łapy. Ciągle przypominała sobie widok tej samej mieszanki nałożonej na powieki zmarłego. Łzy zaczęły zbierać się w jej oczach. Nie chciała myśleć o jego pogrzebie. Nigdy wcześniej czuła odrazy wobec czegokolwiek związanego z jej zawodem, ale widok ciała brata przyprawiał ją o odruch wymiotny.
Dość. Nie mogła… Nie mogła tego tak roztrząsać.
Zajrzała do składziku, bez namysłu wyciągając stamtąd mak. Potrząsnęła ususzonym koszyczkiem, wysypując na swoją łapę parę ziarenek. Nie miała teraz czasu na nieprzespane noce. Nie wtedy, kiedy jedną głowę w legowisku zajęła druga, w postaci Wełnistej Łapy. Musiała się skupić na jej treningach. Tak jak kiedyś na tych Motylki i Zawilca. Miała łapy pełne roboty… Zlizała nasiona z poduszeczki, szybko odwracając się i wymijając albinoskę, czuwającą przy posłaniu swojego brata. Nie pamiętała już, co mu się stało – jednak wiedziała, że w tym legowisku tej nocy nie zaśnie.
Mróz zaszczypał ją w nos. Skierowała swoje kroki w stronę miejsca, gdzie spała starszyzna; zajrzawszy do środka, od razu ujrzała sylwetkę jej matki. Przepiórczy Puch zwróciła na nią senne spojrzenie. Uśmiechnęła się smutno. Warga medyczki zadrżała, gdy zrobiła krok do przodu. Jeden, a później drugi… A później położyła się obok kocicy i zanurzyła nos w jej futrze. Już po paru momentach jej ciałem wstrząsnął cichy szloch. Wiedziała, że starsza jest równie zrozpaczona, co ona; słowa cisnęły się jej na język, jednak zacisnęła na nim zęby. Nie chciała mówić matce o tym, co usłyszała od brata. Nie chciała, aby i w jej oczach Skowronek stał się kimś gorszym.
wyleczeni: Pozłacana Pszenica, Lotosowa Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz